-
Co ty jeszcze robisz w łóżku, Roberts?! - krzyknęła Fizzy, gdy z hukiem
przekroczyła próg mojego pokoju.
Prawdopodobnie
był już dzień zakończenia roku szkolnego, powinnam już dawno być na nogach, po
prysznicu, z okiełznanymi włosami, idealnym makijażu i todze wraz z czapką,
którą według tradycji wszyscy ostatnio-roczni mieli wyrzucić w powietrze.
Zamiast tego nadal kwitłam pod pościelą, owinięta w miękki materiał swojej
ulubionej poszewki, z policzkiem wtulonym w poduszkę. Przez szczelnie zasunięte
rolety nie przedostawał się ani jeden promyk słońca, który mógłby mnie zbudzić
czy zdenerwować. Nie chciałam nigdzie wychodzić. Pragnęłam zostać w moim łóżku
do końca życia i nie opuszczać go. Szczególnie dzisiaj, gdy pewien etap mojego
życia miał się skończyć, a ja z uśmiechem powinnam przygotować się na kolejny.
Jednak nie chciałam o tym myśleć.
-
Jesteś niepoważna! Natychmiast wyskakuj z tego łóżka i zasuwaj pod prysznic!
Ale to już! - Fizzy ani myślała o ściszeniu tonu. Wciąż tylko krzyczała,
ciągnąc moją biedną kołdrę i sprawiając, że migrena powoli się ze mną witała.
-
Zniż ton - wychrypiałam, patrząc na nią pod krawędzią kołdry, którą wciąż
próbowała ze mnie zrzucić. Dopiero wtedy zorientowała się, że coś jest nie tak.
Że osoba, która zazwyczaj pierwsza jest gotowa, teraz została daleko w tyle.
-
Stało się coś? - zapytała o wiele spokojniej niż przed sekundą, kładąc się obok
mnie, jak za dawnych czasów, gdy nocowanie u siebie nawzajem było co weekendową
tradycją.
-
Nie chcę się z nimi żegnać, Fizz. Nie chcę tam iść, odebrać świadectwa, rzucić
czapką i ostatni raz ich przytulić ze świadomością, że nigdy więcej mogę ich
już nie spotkać. To przytłaczające.
-
Przestań myśleć tak negatywnie, Nela - poprosiła, przytulając mnie mocno do
swojego boku. - Nadal będziemy odwiedzać Littleton. Nadal będziemy utrzymać
kontakt z najbliższymi przyjaciółmi. Owszem coś się kończy, ale to nie oznacza,
że następne rzeczy mają być gorsze. Będzie dobrze.
-
Obiecujesz? - spytałam tonem małego dziecka. Fizzy uśmiechnęła się z czułością,
ale przytaknęła, całując mnie w skroń. - Jesteś kochana. Cieszę się, że nie
lecę sama na Alaskę.
-
Skoro już tak ładnie wspomniałaś o Rafaelu, to musisz wiedzieć, że właśnie
wyjada twoją porcję pancakes, które zrobił dla ciebie Martin.
Ta
wiadomość zadziałała na mnie jak kubeł zimnej wody. Niewiele myśląc,
wyskoczyłam z łóżka i omal nie zabijając się na schodach, wbiegłam do kuchni,
gdzie Rafe rzeczywiście siedział na moim stałym miejscu i jadł naleśniki.
Widząc mnie, z trudem przełknął zawartość swojej buzi, przybierając przy tym
minę niewiniątka.
-
Rafael! - krzyknęłam, podchodząc do niego z bojową miną. Przyjaciel patrzył na
mnie ze strachem, wolnym ruchem przesuwając talerz ze śniadaniem w moim
kierunku. - O czym myślałeś zabierając moje śniadanie, wiedząc jaka jestem gdy
ktoś ruszy moje pancakes?
-
Uhm, byłem głodny i Martin powiedział, że skoro jeszcze nie wstawałaś, to
znaczy, że chyba darujesz sobie dzisiejsze zakończenie i będziesz w łóżku do
południa i…
-
Taki był plan i gdyby nie Fizzy, nie dowiedziałabym się o twoim występku. To
jednak nie oznacza, że możesz ruszać moje jedzenie bez żadnych konsekwencji,
mój drogi.
-
Możesz się też na mnie wyżyć. W sumie pozwoliłem mu na to - naszą, niezwykle
ostrą, wymianę zdań przerwał Martin, którego dopiero teraz zauważyłam. Stał
przy kuchence i przerzucał kolejne placuszki na wolny talerz. - Poza tym zawsze
mogę ci zrobić nowe.
-
Tobie nic nie mogę zrobić, Martin, bo jeśli przypadkiem ucierpisz, kto mi
będzie robił śniadanie podczas moich odwiedzin w mieście? Mikey?
-
Sprytnie to sobie wymyśliłaś, Nela - powiedział z uśmiechem, stawiając przede
mną talerz pełen pysznie pachnących pancakes, które były moim małym-wielkim
uzależnieniem.
-
Kocham to, co robisz - wyznałam uczciwie nie kłopocząc się nawet by pójść po
widelec. Od razu zabrałam dwa na raz, na wypadek gdyby Rafe znowu chciał mi
ukraść jedzenie. - Szczególnie takie pyszne śniadanka.
-
Aww! Dać Neli jedzenie, a będzie kochać wszystkich dookoła - zawył prześmiewczo
Nate, który wszedł do kuchni wraz z moją przyjaciółką. Nate już miał na sobie
luźną koszulkę i jeansowe szorty w dłoniach trzymając niebieską togę. Dopiero
teraz zauważyłam na jednym z krzeseł dwa złożone materiały i czapki z żółtymi
frędzlami. - Nadal jesteś w piżamie?
-
Pytałam dokładnie o to samo. Mamy coraz mniej czasu, a ona jak gdybym nic
zajada się naleśnikami ani myśląc o pójściu do łazienki! - jęknęła Fizzy, na co
naturalnie wywróciłam oczami.
-
No już idę, idę - mruknęłam, porywając ostatniego pancakes.
Pół
godziny później miałam już na sobie szorty z wysokim stanem, koszulkę na
ramiączkach, czarne balerinki i włosy związane w warkocza kłosa, który z całą
pewnością przez tą czapkę mi się rozwali. Nie mniej jednak, byłam gotowa i
mogliśmy wychodzić. Moi rodzice w tym czasie dogadali się jak jedziemy i kilka
minut przed dziewiątą, wyjechaliśmy z domu. Razem z Lynchami mieliśmy się
spotkać już na miejscu, podobnie jak Fizzy i Rafe ze swoją rodziną.
Wielkie
boisko futbolowe na tą okazję zostało zastawione licznymi krzesłami, których
musiało wystarczyć dla ostatnich klas i ich rodzin. Przygotowano także scenę
wraz z mównicą, na której dyrektor razem z przewodniczącym szkoły i najlepszym
uczniem wśród dwunastoklasistów mieli wygłosić swoje przemówienia. Moi rodzice
zajęli miejsca obok rodziny Rossa,
Rafe’a i Fizzy. Widziałam jak już przeszli do ploteczek na nasz temat,
ewidentnie nie móc się powstrzymać. W zasadzie od kiedy Ross w imieniu całego
zespołu obwieścił, że wylatują do Nowego Jorku by nagrać album, w całym mieście
mówiono tylko o tym. Naprawdę dużo osób trzymało za nich kciuki i to było to,
co nazywano życzliwością. Było mało ludzi, którzy mówili coś pogardliwego na
ich temat - nawet jeśli już ktoś taki się trafił - nikt go nie słuchał. Bo i po
co?
Po
nudnych i usypiających mowach, przyszedł czas na coś, co miało nas pobudzić
przynajmniej w minimalnym sensie. Wręczanie dyplomów i świadectw. Prócz tego
drugiego, nie liczyłam na nic więcej. Byłam więc ogromnie zdumiona, gdy
dyrektor wypowiedział moje imię i nazwisko wraz z powodem, dla którego miałabym
do niego podejść.
-
Dyplom dla Corneli Roberts za reprezentowanie imienia naszej szkoły jak i
miasta na zawodach łyżwiarskich o randze międzystanowej.
Nie
była to świeża sprawa, ale widocznie dyrektorowi zależało na tym, by godnie
podsumować działalność każdego ucznia. Po przejściu prawie dwustu metrów,
odebrałam od niego dyplom wraz z książką o tematyce sportowej i czym prędzej
zeszłam ze sceny, nie chcąc dłużej narażać się na brawa.
Kolejne
kilkanaście minut wyglądało tak samo, dyrektor wymawiał następne imiona,
wręczał dyplomy razem z małymi podarunkami. Gdy ta część się skończyła w końcu
zaczął dawać nam świadectwa, na co każdy z nas czekał chyba z największym
utęsknieniem. Kiedy i to się w końcu skończyło, dyrektor obwieścił dla nas
oficjalny koniec roku szkolnego jak i całego liceum, wszyscy wyrzucili swoje
czapki w górę, przypieczętowując jego słowa.
-
Musimy sobie zrobić wspólne zdjęcie! - zawołała radośnie Fizzy, klaszcząc
dłońmi niczym mała dziewczynka.
-
Zrobimy, tylko znajdźmy jakieś miejsce, gdzie nie będzie tyle ludzi -
powiedział Rafe, rozglądając się na boki.
Wybór
padł na niższe rzędy trybun, które i tak w większości były okupowane przez
innych, którzy wpadli na ten sam pomysł, co my. Na zdjęciu znajdowała się cała
nasza paczka, ja, Ross, Fizzy, Austin, Rafe, Lauren, Nate i Holly. Moja mama
zrobiła też zdjęcia mi, Rafe’owi, Fizzy z R5. Samej naszej trójce oraz tylko mi
i Rossowi, a także kilka przypadkowych, bym miała co wspominać w drodze na Alaskę,
a także na samych studiach.
-
Więc, po balu widzimy się dopiero w październiku? - spytałam ze smutkiem moich
przyjaciół, gdy szliśmy pieszo w stronę ich domu. Za nami szedł Ross, dając nam
możliwość spokojnego pogadania.
-
Ze mną na pewno - odpowiedział pochmurnie Rafe, omijając nasze spojrzenie. -
Następnego dnia po balu, wylatuję z rodzicami do rodziny w Kanadzie, gdzie
ciocia załatwiła mi pracę letnią. Przynajmniej trochę zarobię na studia.
Przylecę stamtąd prosto na Alaskę, a rodzice wyślą mi rzeczy, gdy już jakoś się
urządzimy. Do balu czeka mnie trochę układania i porządkowania pokoju, bym wiedział,
co mam spakować do kartonów.
-
U mnie podobnie, chociaż nie do końca. Ja na wakacje lecę dopiero w sierpniu.
Do tego czasu jestem w Littleton. Pewnie zatrudnię się gdzieś w mieście na
miesiąc bym i ja mogła mieć jakieś swoje pieniądze i nie musieć brać co chwilę
od rodziców.
-
Więc pozostaje nam Skype - podsumowałam, zatrzymując się pod ich budynkiem.
Oboje przytaknęli i nim cokolwiek mogłam dodać, mocno mnie do siebie
przytulili. Trwało to znacznie dłużej niż zazwyczaj, ale żadne z nas nie
chciało tego przerywać. - Do zobaczenia w sobotę - powiedziałam cicho, gdy się
od siebie odkleiliśmy.
-
Spędź jak najwięcej czasu z rodziną, Nela i z chłopakiem - dodał konspiracyjnym
szeptem Rafe, dając mi kuśtańca, nim w podskokach nie zniknął zza swoim płotem.
Fizzy wywróciła jeszcze oczami i pomachawszy Rossowi na dowidzenia, również
poszła do domu.
-
Wszystko w porządku? - zapytał Ross, gdy kontynuowaliśmy drogę do mnie.
Podniosłam wzrok na niebo, wzdychając przy tym ze spokojem.
-
Myślę, że lepiej nigdy nie było.
___________________________________________________________
Sukienka
na moją imprezę osiemnastkową przypominała kreację prawdziwej księżniczki,
mnóstwo tiulu, delikatne ale błyszczące dodatki, ale wciąż wyglądająca na
skromną. Kiedy przyszło mi szukać sukni na bal, wiedziałam, że nie znajdę nic w
żadnym sklepie stacjonarnym. Miałam swoją wizję już dawna i chociaż nadal
chciałam by miała w sobie coś z prostoty, równie dobrze zdawałam sobie sprawę,
że tej nocy może być ona odrobinę ekstrawagancka. Minimalnie przewyższać
przeciętność, w której czułam się bezpiecznie, a przyciągać spojrzenia innych
osób. Prawdopodobnie nigdy później nie założę podobnej sukni, może na ślub, ale
do niego jak na razie mi się w ogóle nie spieszyło.
Swoją
sukienkę znalazłam na jednej ze stron internetowych, po niemalże całonocnych
poszukiwaniach, w których dzielnie towarzystwa dotrzymywała mi mama. Była
przepiękna. Odrobinę podoba do tej z osiemnastki, ale mimo to miała coś, co ją
odróżniało od tamtej, która spokojnie wisiała w mojej garderobie. Ta na bal
miała podobną ilość tiulu, którym chyba stał się moim ulubionym elementem
jakiejkolwiek sukienki. Jednak w porównaniu do tamtej, ta nie utrzymywała się
na samym moim biuście, a miała wokół niego doszyty materiał, który sprawiał, że
kreacja była bardziej zabudowana i nie bałam się tak bardzo o to, że może mi
spaść. Do tego mama pożyczyła mi swoje pudrowe bolerko, które idealnie
dopełniało całości. Włosy związane miałam w eleganckiego koka, z którego
wystawało parę kosmyków, a makijaż oczu był znacznie ciemniejszy niż zazwyczaj.
Buty ubrałam te same, co na imprezę, nie widząc najmniejszego sensu w kupowaniu
nowej pary, skoro te pasowały idealnie. Na szczęście mama była tego samego
zdania, bo już bałam się, że będzie gotowa by zabrać mnie na zakupy.
Równo
o siódmej rozległ się dzwonek do drzwi, na dźwięk którego mimowolnie zadrżałam.
Siedząca na łóżku Fizzy w swojej pięknej, granatowej sukience zachichotała pod
nosem. Kiedy jednak moja mama oświadczyła nam, że przyszedł zarówno Ross jak i
Austin, również się spięła, nie chcąc nagle nigdzie iść.
-
Fizzy, obie wyglądamy zajebiście. Nie ma się czego bać, no chodź - jęknęłam,
wyciągając rękę przed siebie. Przyjaciółka ociężale chwyciła ją, uśmiechając
się jednak, gdy zobaczyła nas obie w pełnej okazałości w lustrze, stojącym w
rogu pokoju.
-
Masz rację, seksowne z nas laski - potwierdziła, uśmiechając się w iście
hollywoodzkim stylu. - Obiecaj mi, że będziemy się świetnie bawić, Nela.
-
Będziemy, kochana, będziemy. Nigdy nie zapomnimy tej nocy i jeszcze długo
będziemy ją wspominać - obiecałam, przytulając ją mocno.
Z
uwagi na obcasy, w których w dalszym ciągu nie umiałam chodzić, musiałam
schodzić niezwykle powoli i ostrożnie. Fizzy szła za mną, upewniając się, że
nie nadeptuję na swoją sukienkę, chociaż jej również była długa. Jednak to była
Fizzy i ona umiała chodzić w tego typu kreacjach bardziej niż ja kiedykolwiek będę.
Miny chłopaków, gdy w końcu nas zobaczyli, były bezcenne. Miałam wrażenie, że
Ross to za chwilę padnie, bo wyglądał tak jakby ujrzał ducha, a nie swoją
dziewczynę. Natomiast Austin uśmiechał się zawadiacko, przyciągając Fizzy do
swojego boku, zaraz gdy tylko stanęła obok. Gdy i Ross się ocknął, dał mi
całusa, nim moja mama nie wpadła na pomysł zrobienia nam mini sesji zdjęciowej.
Zapewne trwałoby to jeszcze dłużej, gdyby nie upomniał jej Nate. Chyba tylko
dzięki niemu zdjęcia skończyły się w miarę szybko i mogliśmy jechać po Holly,
Rafe’a i Lauren.
Na
ten wieczór, mój ojciec zaoferował, że wypożyczy nam limuzynę. Nie tylko po to
byśmy mieli niezłe wejście, ale przede wszystkim dlatego, by zabrać wszystkich
razem od razu. Więc takim sposobem mieliśmy przystanek przed domem Holly oraz u
Lauren, u której czekał już na nas także Rafe. Taką ekipą zajechaliśmy na bal.
Zanim
mogliśmy oddać się dzikim pląsom na parkiecie, musieliśmy przejść przez
czerwony dywan i ustawić się do zdjęcia. Przypominaliśmy trochę gwiazdy będące
na ściance, którym paparazzie robią zdjęcia. Po tym w końcu weszliśmy do specjalnie
wynajętej na tą okazję sali, która została zamieniona w magiczne miejsce.
Mnóstwo delikatnych wstążek, błyszczących elementów, balonów i kwiatów.
Orkiestra już grała, zapraszając tym nowo przybyłych do wzięcia udziału w
zabawie. Na okrągłych stolikach znajdowała się już zastawa, kieliszki na
szampana i wazony z kwiatami. Ross widząc kwiaty wydał z siebie cichy jęk,
sięgając ręką za poły swojej idealnie dobranej marynarki.
-
Na śmierć o tym zapomniałem - mruknął, wyjmując pudełko z bukiecikiem, który
miał założyć na mój nadgarstek. Uśmiechnęłam się do niego szeroko, informując
tym samym, że nic się nie stało. Kątem oka zauważyłam, że również Austin zrobił
dokładnie to samo, co Ross. - Miałem nadzieję, że dobrze dobiorę - powiedział,
gdy bukiecik znalazł się na mojej ręce. Dzięki klasycznemu kolorowi sukienki
drobne kwiatuszki z niebieską wstążką, idealnie ze sobą współgrały, tworząc
całość jeszcze bardziej idealną.
-
Dziękuję - szepnęłam, nie musząc stawać na palce mu móc bez problemu pocałować
go w policzek. - Wyglądasz bardzo seksownie w garniturze i krawacie, kochanie.
-
Przestań słodzić, bo się zarumienię, księżniczko. Moja piękna i urocza
księżniczko.
-
Gołąbeczki, zrobimy selfie? - zawołała Fizzy, ciągnąć Austina za rękę. Ross
niewiele myśląc, zabrał od niej telefon i przełączając na przednią kamerkę,
zrobił nam parę ujęć, które nie do końca były normalne, ale kto by się tym
przejmował?
Następnych
kilka godzin spędziliśmy na dobrej zabawnie, robieniu kolejnych durnych zdjęć,
jedzeniu dobrego jedzenia, śmianiu się, rozmawianiu i po prostu byciu ze sobą.
Zespół R5 nawet zagrał swoją piosenkę, a ja śmiało mogłam nazwać siebie
najszczęśliwszą dziewczyną na świecie, gdy sam Ross Lynch śpiewał prosto do
mnie, posyłając mi liczne całusy i uśmiechając się jak mały chłopiec w Boże
Narodzenie.
Byłam
szczęśliwa, ponieważ nie potrzebowałam nic ponad to, co już miałam. No może z
wyjątkiem odnalezienia się w Alasce i na studiach, ale to już zupełnie inna
historia, prawda?
___________________________________
Hej.
No i mamy ostatni rozdział tej historii. Wszelkie podsumowanie i podziękowania, znajdziecie w następnym poście.
- matrioszkaa! xx
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz