poniedziałek, 4 lipca 2016

Rozdział 35 | Bal.




            
            - Co ty jeszcze robisz w łóżku, Roberts?! - krzyknęła Fizzy, gdy z hukiem przekroczyła próg mojego pokoju.
            Prawdopodobnie był już dzień zakończenia roku szkolnego, powinnam już dawno być na nogach, po prysznicu, z okiełznanymi włosami, idealnym makijażu i todze wraz z czapką, którą według tradycji wszyscy ostatnio-roczni mieli wyrzucić w powietrze. Zamiast tego nadal kwitłam pod pościelą, owinięta w miękki materiał swojej ulubionej poszewki, z policzkiem wtulonym w poduszkę. Przez szczelnie zasunięte rolety nie przedostawał się ani jeden promyk słońca, który mógłby mnie zbudzić czy zdenerwować. Nie chciałam nigdzie wychodzić. Pragnęłam zostać w moim łóżku do końca życia i nie opuszczać go. Szczególnie dzisiaj, gdy pewien etap mojego życia miał się skończyć, a ja z uśmiechem powinnam przygotować się na kolejny. Jednak nie chciałam o tym myśleć.
            - Jesteś niepoważna! Natychmiast wyskakuj z tego łóżka i zasuwaj pod prysznic! Ale to już! - Fizzy ani myślała o ściszeniu tonu. Wciąż tylko krzyczała, ciągnąc moją biedną kołdrę i sprawiając, że migrena powoli się ze mną witała.
            - Zniż ton - wychrypiałam, patrząc na nią pod krawędzią kołdry, którą wciąż próbowała ze mnie zrzucić. Dopiero wtedy zorientowała się, że coś jest nie tak. Że osoba, która zazwyczaj pierwsza jest gotowa, teraz została daleko w tyle.
            - Stało się coś? - zapytała o wiele spokojniej niż przed sekundą, kładąc się obok mnie, jak za dawnych czasów, gdy nocowanie u siebie nawzajem było co weekendową tradycją.
            - Nie chcę się z nimi żegnać, Fizz. Nie chcę tam iść, odebrać świadectwa, rzucić czapką i ostatni raz ich przytulić ze świadomością, że nigdy więcej mogę ich już nie spotkać. To przytłaczające.
            - Przestań myśleć tak negatywnie, Nela - poprosiła, przytulając mnie mocno do swojego boku. - Nadal będziemy odwiedzać Littleton. Nadal będziemy utrzymać kontakt z najbliższymi przyjaciółmi. Owszem coś się kończy, ale to nie oznacza, że następne rzeczy mają być gorsze. Będzie dobrze.
            - Obiecujesz? - spytałam tonem małego dziecka. Fizzy uśmiechnęła się z czułością, ale przytaknęła, całując mnie w skroń. - Jesteś kochana. Cieszę się, że nie lecę sama na Alaskę.
            - Skoro już tak ładnie wspomniałaś o Rafaelu, to musisz wiedzieć, że właśnie wyjada twoją porcję pancakes, które zrobił dla ciebie Martin.
            Ta wiadomość zadziałała na mnie jak kubeł zimnej wody. Niewiele myśląc, wyskoczyłam z łóżka i omal nie zabijając się na schodach, wbiegłam do kuchni, gdzie Rafe rzeczywiście siedział na moim stałym miejscu i jadł naleśniki. Widząc mnie, z trudem przełknął zawartość swojej buzi, przybierając przy tym minę niewiniątka.
            - Rafael! - krzyknęłam, podchodząc do niego z bojową miną. Przyjaciel patrzył na mnie ze strachem, wolnym ruchem przesuwając talerz ze śniadaniem w moim kierunku. - O czym myślałeś zabierając moje śniadanie, wiedząc jaka jestem gdy ktoś ruszy moje pancakes?
            - Uhm, byłem głodny i Martin powiedział, że skoro jeszcze nie wstawałaś, to znaczy, że chyba darujesz sobie dzisiejsze zakończenie i będziesz w łóżku do południa i…
            - Taki był plan i gdyby nie Fizzy, nie dowiedziałabym się o twoim występku. To jednak nie oznacza, że możesz ruszać moje jedzenie bez żadnych konsekwencji, mój drogi.
            - Możesz się też na mnie wyżyć. W sumie pozwoliłem mu na to - naszą, niezwykle ostrą, wymianę zdań przerwał Martin, którego dopiero teraz zauważyłam. Stał przy kuchence i przerzucał kolejne placuszki na wolny talerz. - Poza tym zawsze mogę ci zrobić nowe.
            - Tobie nic nie mogę zrobić, Martin, bo jeśli przypadkiem ucierpisz, kto mi będzie robił śniadanie podczas moich odwiedzin w mieście? Mikey?
            - Sprytnie to sobie wymyśliłaś, Nela - powiedział z uśmiechem, stawiając przede mną talerz pełen pysznie pachnących pancakes, które były moim małym-wielkim uzależnieniem.
            - Kocham to, co robisz - wyznałam uczciwie nie kłopocząc się nawet by pójść po widelec. Od razu zabrałam dwa na raz, na wypadek gdyby Rafe znowu chciał mi ukraść jedzenie. - Szczególnie takie pyszne śniadanka.
            - Aww! Dać Neli jedzenie, a będzie kochać wszystkich dookoła - zawył prześmiewczo Nate, który wszedł do kuchni wraz z moją przyjaciółką. Nate już miał na sobie luźną koszulkę i jeansowe szorty w dłoniach trzymając niebieską togę. Dopiero teraz zauważyłam na jednym z krzeseł dwa złożone materiały i czapki z żółtymi frędzlami. - Nadal jesteś w piżamie?
            - Pytałam dokładnie o to samo. Mamy coraz mniej czasu, a ona jak gdybym nic zajada się naleśnikami ani myśląc o pójściu do łazienki! - jęknęła Fizzy, na co naturalnie wywróciłam oczami.
            - No już idę, idę - mruknęłam, porywając ostatniego pancakes.
            Pół godziny później miałam już na sobie szorty z wysokim stanem, koszulkę na ramiączkach, czarne balerinki i włosy związane w warkocza kłosa, który z całą pewnością przez tą czapkę mi się rozwali. Nie mniej jednak, byłam gotowa i mogliśmy wychodzić. Moi rodzice w tym czasie dogadali się jak jedziemy i kilka minut przed dziewiątą, wyjechaliśmy z domu. Razem z Lynchami mieliśmy się spotkać już na miejscu, podobnie jak Fizzy i Rafe ze swoją rodziną.
            Wielkie boisko futbolowe na tą okazję zostało zastawione licznymi krzesłami, których musiało wystarczyć dla ostatnich klas i ich rodzin. Przygotowano także scenę wraz z mównicą, na której dyrektor razem z przewodniczącym szkoły i najlepszym uczniem wśród dwunastoklasistów mieli wygłosić swoje przemówienia. Moi rodzice zajęli miejsca obok  rodziny Rossa, Rafe’a i Fizzy. Widziałam jak już przeszli do ploteczek na nasz temat, ewidentnie nie móc się powstrzymać. W zasadzie od kiedy Ross w imieniu całego zespołu obwieścił, że wylatują do Nowego Jorku by nagrać album, w całym mieście mówiono tylko o tym. Naprawdę dużo osób trzymało za nich kciuki i to było to, co nazywano życzliwością. Było mało ludzi, którzy mówili coś pogardliwego na ich temat - nawet jeśli już ktoś taki się trafił - nikt go nie słuchał. Bo i po co?
            Po nudnych i usypiających mowach, przyszedł czas na coś, co miało nas pobudzić przynajmniej w minimalnym sensie. Wręczanie dyplomów i świadectw. Prócz tego drugiego, nie liczyłam na nic więcej. Byłam więc ogromnie zdumiona, gdy dyrektor wypowiedział moje imię i nazwisko wraz z powodem, dla którego miałabym do niego podejść.
            - Dyplom dla Corneli Roberts za reprezentowanie imienia naszej szkoły jak i miasta na zawodach łyżwiarskich o randze międzystanowej.
            Nie była to świeża sprawa, ale widocznie dyrektorowi zależało na tym, by godnie podsumować działalność każdego ucznia. Po przejściu prawie dwustu metrów, odebrałam od niego dyplom wraz z książką o tematyce sportowej i czym prędzej zeszłam ze sceny, nie chcąc dłużej narażać się na brawa.
            Kolejne kilkanaście minut wyglądało tak samo, dyrektor wymawiał następne imiona, wręczał dyplomy razem z małymi podarunkami. Gdy ta część się skończyła w końcu zaczął dawać nam świadectwa, na co każdy z nas czekał chyba z największym utęsknieniem. Kiedy i to się w końcu skończyło, dyrektor obwieścił dla nas oficjalny koniec roku szkolnego jak i całego liceum, wszyscy wyrzucili swoje czapki w górę, przypieczętowując jego słowa.
            - Musimy sobie zrobić wspólne zdjęcie! - zawołała radośnie Fizzy, klaszcząc dłońmi niczym mała dziewczynka.
            - Zrobimy, tylko znajdźmy jakieś miejsce, gdzie nie będzie tyle ludzi - powiedział Rafe, rozglądając się na boki.
            Wybór padł na niższe rzędy trybun, które i tak w większości były okupowane przez innych, którzy wpadli na ten sam pomysł, co my. Na zdjęciu znajdowała się cała nasza paczka, ja, Ross, Fizzy, Austin, Rafe, Lauren, Nate i Holly. Moja mama zrobiła też zdjęcia mi, Rafe’owi, Fizzy z R5. Samej naszej trójce oraz tylko mi i Rossowi, a także kilka przypadkowych, bym miała co wspominać w drodze na Alaskę, a także na samych studiach.
            - Więc, po balu widzimy się dopiero w październiku? - spytałam ze smutkiem moich przyjaciół, gdy szliśmy pieszo w stronę ich domu. Za nami szedł Ross, dając nam możliwość spokojnego pogadania.
            - Ze mną na pewno - odpowiedział pochmurnie Rafe, omijając nasze spojrzenie. - Następnego dnia po balu, wylatuję z rodzicami do rodziny w Kanadzie, gdzie ciocia załatwiła mi pracę letnią. Przynajmniej trochę zarobię na studia. Przylecę stamtąd prosto na Alaskę, a rodzice wyślą mi rzeczy, gdy już jakoś się urządzimy. Do balu czeka mnie trochę układania i porządkowania pokoju, bym wiedział, co mam spakować do kartonów.
            - U mnie podobnie, chociaż nie do końca. Ja na wakacje lecę dopiero w sierpniu. Do tego czasu jestem w Littleton. Pewnie zatrudnię się gdzieś w mieście na miesiąc bym i ja mogła mieć jakieś swoje pieniądze i nie musieć brać co chwilę od rodziców.
            - Więc pozostaje nam Skype - podsumowałam, zatrzymując się pod ich budynkiem. Oboje przytaknęli i nim cokolwiek mogłam dodać, mocno mnie do siebie przytulili. Trwało to znacznie dłużej niż zazwyczaj, ale żadne z nas nie chciało tego przerywać. - Do zobaczenia w sobotę - powiedziałam cicho, gdy się od siebie odkleiliśmy.
            - Spędź jak najwięcej czasu z rodziną, Nela i z chłopakiem - dodał konspiracyjnym szeptem Rafe, dając mi kuśtańca, nim w podskokach nie zniknął zza swoim płotem. Fizzy wywróciła jeszcze oczami i pomachawszy Rossowi na dowidzenia, również poszła do domu.
            - Wszystko w porządku? - zapytał Ross, gdy kontynuowaliśmy drogę do mnie. Podniosłam wzrok na niebo, wzdychając przy tym ze spokojem.
            - Myślę, że lepiej nigdy nie było.

___________________________________________________________

            Sukienka na moją imprezę osiemnastkową przypominała kreację prawdziwej księżniczki, mnóstwo tiulu, delikatne ale błyszczące dodatki, ale wciąż wyglądająca na skromną. Kiedy przyszło mi szukać sukni na bal, wiedziałam, że nie znajdę nic w żadnym sklepie stacjonarnym. Miałam swoją wizję już dawna i chociaż nadal chciałam by miała w sobie coś z prostoty, równie dobrze zdawałam sobie sprawę, że tej nocy może być ona odrobinę ekstrawagancka. Minimalnie przewyższać przeciętność, w której czułam się bezpiecznie, a przyciągać spojrzenia innych osób. Prawdopodobnie nigdy później nie założę podobnej sukni, może na ślub, ale do niego jak na razie mi się w ogóle nie spieszyło.
            Swoją sukienkę znalazłam na jednej ze stron internetowych, po niemalże całonocnych poszukiwaniach, w których dzielnie towarzystwa dotrzymywała mi mama. Była przepiękna. Odrobinę podoba do tej z osiemnastki, ale mimo to miała coś, co ją odróżniało od tamtej, która spokojnie wisiała w mojej garderobie. Ta na bal miała podobną ilość tiulu, którym chyba stał się moim ulubionym elementem jakiejkolwiek sukienki. Jednak w porównaniu do tamtej, ta nie utrzymywała się na samym moim biuście, a miała wokół niego doszyty materiał, który sprawiał, że kreacja była bardziej zabudowana i nie bałam się tak bardzo o to, że może mi spaść. Do tego mama pożyczyła mi swoje pudrowe bolerko, które idealnie dopełniało całości. Włosy związane miałam w eleganckiego koka, z którego wystawało parę kosmyków, a makijaż oczu był znacznie ciemniejszy niż zazwyczaj. Buty ubrałam te same, co na imprezę, nie widząc najmniejszego sensu w kupowaniu nowej pary, skoro te pasowały idealnie. Na szczęście mama była tego samego zdania, bo już bałam się, że będzie gotowa by zabrać mnie na zakupy.
            Równo o siódmej rozległ się dzwonek do drzwi, na dźwięk którego mimowolnie zadrżałam. Siedząca na łóżku Fizzy w swojej pięknej, granatowej sukience zachichotała pod nosem. Kiedy jednak moja mama oświadczyła nam, że przyszedł zarówno Ross jak i Austin, również się spięła, nie chcąc nagle nigdzie iść.
            - Fizzy, obie wyglądamy zajebiście. Nie ma się czego bać, no chodź - jęknęłam, wyciągając rękę przed siebie. Przyjaciółka ociężale chwyciła ją, uśmiechając się jednak, gdy zobaczyła nas obie w pełnej okazałości w lustrze, stojącym w rogu pokoju.
            - Masz rację, seksowne z nas laski - potwierdziła, uśmiechając się w iście hollywoodzkim stylu. - Obiecaj mi, że będziemy się świetnie bawić, Nela.
            - Będziemy, kochana, będziemy. Nigdy nie zapomnimy tej nocy i jeszcze długo będziemy ją wspominać - obiecałam, przytulając ją mocno.
            Z uwagi na obcasy, w których w dalszym ciągu nie umiałam chodzić, musiałam schodzić niezwykle powoli i ostrożnie. Fizzy szła za mną, upewniając się, że nie nadeptuję na swoją sukienkę, chociaż jej również była długa. Jednak to była Fizzy i ona umiała chodzić w tego typu kreacjach bardziej niż ja kiedykolwiek będę. Miny chłopaków, gdy w końcu nas zobaczyli, były bezcenne. Miałam wrażenie, że Ross to za chwilę padnie, bo wyglądał tak jakby ujrzał ducha, a nie swoją dziewczynę. Natomiast Austin uśmiechał się zawadiacko, przyciągając Fizzy do swojego boku, zaraz gdy tylko stanęła obok. Gdy i Ross się ocknął, dał mi całusa, nim moja mama nie wpadła na pomysł zrobienia nam mini sesji zdjęciowej. Zapewne trwałoby to jeszcze dłużej, gdyby nie upomniał jej Nate. Chyba tylko dzięki niemu zdjęcia skończyły się w miarę szybko i mogliśmy jechać po Holly, Rafe’a i Lauren.
            Na ten wieczór, mój ojciec zaoferował, że wypożyczy nam limuzynę. Nie tylko po to byśmy mieli niezłe wejście, ale przede wszystkim dlatego, by zabrać wszystkich razem od razu. Więc takim sposobem mieliśmy przystanek przed domem Holly oraz u Lauren, u której czekał już na nas także Rafe. Taką ekipą zajechaliśmy na bal.
            Zanim mogliśmy oddać się dzikim pląsom na parkiecie, musieliśmy przejść przez czerwony dywan i ustawić się do zdjęcia. Przypominaliśmy trochę gwiazdy będące na ściance, którym paparazzie robią zdjęcia. Po tym w końcu weszliśmy do specjalnie wynajętej na tą okazję sali, która została zamieniona w magiczne miejsce. Mnóstwo delikatnych wstążek, błyszczących elementów, balonów i kwiatów. Orkiestra już grała, zapraszając tym nowo przybyłych do wzięcia udziału w zabawie. Na okrągłych stolikach znajdowała się już zastawa, kieliszki na szampana i wazony z kwiatami. Ross widząc kwiaty wydał z siebie cichy jęk, sięgając ręką za poły swojej idealnie dobranej marynarki.
            - Na śmierć o tym zapomniałem - mruknął, wyjmując pudełko z bukiecikiem, który miał założyć na mój nadgarstek. Uśmiechnęłam się do niego szeroko, informując tym samym, że nic się nie stało. Kątem oka zauważyłam, że również Austin zrobił dokładnie to samo, co Ross. - Miałem nadzieję, że dobrze dobiorę - powiedział, gdy bukiecik znalazł się na mojej ręce. Dzięki klasycznemu kolorowi sukienki drobne kwiatuszki z niebieską wstążką, idealnie ze sobą współgrały, tworząc całość jeszcze bardziej idealną.
            - Dziękuję - szepnęłam, nie musząc stawać na palce mu móc bez problemu pocałować go w policzek. - Wyglądasz bardzo seksownie w garniturze i krawacie, kochanie.
            - Przestań słodzić, bo się zarumienię, księżniczko. Moja piękna i urocza księżniczko.
            - Gołąbeczki, zrobimy selfie? - zawołała Fizzy, ciągnąć Austina za rękę. Ross niewiele myśląc, zabrał od niej telefon i przełączając na przednią kamerkę, zrobił nam parę ujęć, które nie do końca były normalne, ale kto by się tym przejmował?
            Następnych kilka godzin spędziliśmy na dobrej zabawnie, robieniu kolejnych durnych zdjęć, jedzeniu dobrego jedzenia, śmianiu się, rozmawianiu i po prostu byciu ze sobą. Zespół R5 nawet zagrał swoją piosenkę, a ja śmiało mogłam nazwać siebie najszczęśliwszą dziewczyną na świecie, gdy sam Ross Lynch śpiewał prosto do mnie, posyłając mi liczne całusy i uśmiechając się jak mały chłopiec w Boże Narodzenie.
            Byłam szczęśliwa, ponieważ nie potrzebowałam nic ponad to, co już miałam. No może z wyjątkiem odnalezienia się w Alasce i na studiach, ale to już zupełnie inna historia, prawda?


___________________________________

Hej. 
No i mamy ostatni rozdział tej historii. Wszelkie podsumowanie i podziękowania, znajdziecie w następnym poście. 
Na koniec podrzucam Wam link do sukienki Neli [ KLIK]

- matrioszkaa! xx

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz