wtorek, 28 czerwca 2016

Rozdział 34 | Pierwszy kontrakt R5.


        



Chcąc w stu procentach wykorzystać panującą nad Littleton piękną pogodę, a przy okazji zwieńczyć zwycięstwo obu licealnych drużyn, moi rodzice wpadli na pomysł urządzenia grilla. Bracia na dźwięk słowa „jedzenie” wpadli w istny szał, który ojciec porównał do ich ekscytacji meczem piłkarskim. Nate był tak bardzo podekscytowany, że chciał nawet grilla rozpalać. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że tak naprawdę nic na niego nie mieliśmy i trzeba było jechać na zakupy. To jednak ani trochę nie popsuło im dobrego humoru. W ciągu trzydziestu minut zebrali niezłą ekipę, w której skład wchodzili także Lynchowie i razem z naszymi rodzicami pojechali do jedynego supermarketu w Littleton.
            Uznajmy, że mam całkowicie normalnych braci.
            Moi przyjaciele natomiast urządzili sobie w ogrodzie leżakowanie, Rydel razem z Lauren i Holly bawiły się razem z suczką Lynchów, a Ross grał na gitarze siedząc na podłodze tarasu, mając gdzieś, że jego spodenki moją być później brudne.
            - A ty Ross, czemu nie pojechałeś razem z tą bandą po prowiant? - zapytał Rafe, patrząc na niego ponad okularami przeciwsłonecznymi, które opuścił na kraniec nosa. Ross uśmiechnął się pod nosem i nie przestając grać odpowiedział:
            - Ponieważ tak samo jak ty, nie znoszę zakupów spożywczych.
            Rafe parsknął pod nosem, ale przytaknął, co wystarczyło Lynchowi za odpowiedź.
            - Nela! - Całkowicie zmachana Holly stanęła przed nami, akurat w chwili, gdy palce Rossa zaczęły grać znacznie żywszą piosenkę, sprawiając, że wręcz chciało się tańczyć, a nie siedzieć na dupie. - Udzielisz nam lekcji jogi dopóki ich nie ma?
            - Uhm… - spojrzałam na swoje poprzecierane legginsy, które idealnie nadawały się do tego rodzaju akrobacji, poczym mój wzrok spoczął na blondynie. Ross na dźwięk słowa „joga” skrzywił się, ukazując tym samym liczne zmarszczki w okolicach oczu i całą nienawiść do tej aktywności ruchowej. - Czemu nie? Fizz dołączysz do nas? - rzuciłam do przyjaciółki, która chyba musiała przysnąć na tym leżaku, bo poderwała się raptownie rozglądając się dookoła, jakby co najmniej ktoś włączył alarm przeciwpożarowy. Na widok jej miny parsknęłam śmiechem, na co nadąsała się.
            - Nie - mruknęła naburmuszona, zakładając dłonie na piersi jak mała obrażona dziewczynka. - Za bycie dla mnie niemiłą, nie masz co liczyć na moje wyborowe towarzystwo. - Dodała niezwykle poważnie. Skitowałam to jedynie wywróceniem oczami, nie mając ochoty na dyskusje z nią.
            - Ale z ciebie czasami jest księżniczka. - Zapamiętajcie, jeśli to wy czegoś nie powiecie, z największą przyjemnością zrobi to za was Rafe.
            - Odezwał się mniejszy książę - sarknęła, na powrót układając się w leżaku. - Opalam się. Na Alasce z pewnością nie będzie tyle słońca, co w Kolorado.
            - Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie da się opalić na zapas, prawda?
            - Wiem to, mądralo. Może sam do nich pójdziesz i pokażesz nam, co potrafisz?
            - Nie musisz być od razu taka złośliwa, Fizzy - mruknął niczym małe dziecko, ale mimo to wstał z miejsca i oddając Rossowi swoje okulary, dołączył do nas.
            Najpierw wykonaliśmy razem serię kwiatu lotosu i drzewa. Następnie przeszliśmy do pozycji trójkąta, po którym dziewczyny chciały wykonać świecę. Bez słowa sprzeciwu w trójkę wykonaliśmy ją, pozwalając Rafe’owi zostać w pozycji kwiatu lotosu, dla którego ta pozycja była najbezpieczniejsza. Później dziewczyny zadecydowały - według nich, użyły siły swojej perswazji - że powinnam wykonać coś zaawansowanego, czego same nie potrafią. Więc padło na pozycję skorpiona, która tak w ogóle była jedną z moich ulubionych asan w jodze. Kiedy znalazłam się w pozycji wyjściowej, Holly z Lauren i Rydel zaczęły klaskać, a do ogrodu wbiegł Mikey, co było równoznaczne z tym, że ekipa wróciła z zakupami.
            Jakiś czas później na ogrodowym stole królowały wiosenne sałatki, kawałki kurczaka gotowe do wrzucenia na grill, pieczywo z masłem ziołowym i czosnkowym oraz butelki piwa. Mama przygotowała nawet zapiekaną paprykę, a tata szaszłyki warzywne, które smakowały największym mięsożercom. Śmiechu, wesołym rozmowom, jedzeniu i zabawom w ogrodzie nie było końca i nawet kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, także ledwo co było widać i nikt nie chciał zapalać ogrodowych lamp - według Nate’a popsułyby atmosferę - nikomu nie spieszyło się do zakończenia dnia. Tak miłego, luźnego i beztroskiego czasu, który dla niektórych z nas będzie rzadkością.
            - Fajnie się bawiłem - przyznał Ross, kiedy najedzeni wybraliśmy na krótką przejażdżkę poza Littleton, z dala od naszych głośnych rodzin i nadpobudliwych przyjaciół. Chłopak spoglądał zza okno po swojej stronie, co jakiś czas zerkając to na moją twarz, to na rękę podczas zmieniania biegów czy stopy, kiedy manewrowałam przy pedałach. - Mam wrażenie, że teraz jeszcze trudniej będzie ci wyjeżdżać do innego stanu.
            - To prawda, Ross - westchnęłam. - Dzisiejszy dzień tylko utwierdził mnie w przekonaniu, jak bardzo zżyliśmy się od kiedy rodzice znowu są w mieście. Dopóki byli w ciągłych rozjazdach, nie odczuwaliśmy tak ich nieobecności. Wyjazd wówczas byłby o wiele łatwiejszy, chociaż pewnie pozostawałaby myśl, co z Mikim. Czy rodzice pamiętaliby o nim i o Martinie, który będąc w ostatniej klasie nie miałby na pewno tyle czasu na opiekę nad bratem, jak teraz kiedy była nas w sumie trójka.
            - Myślę, że nieważne jak bardzo byliby zapracowani, nie zapomnieli by o nim. W końcu jak sama wielokrotnie zauważałaś, Mikey jest ich oczkiem w głowie.
            - Oj tak. Z tym się zgodzę.
            Zatrzymałam się gdzieś między jednym miastem, a drugim, mając do najbliższej stacji benzynowej jakieś trzy kilometry. Stanowiła ona swego rodzaju punkt orientacyjny na wypadek, gdyby okazało się, że jednak nie mam tak dobrej orientacji w terenie i zgubiłam nas w środku Kolorado. Ross odpiął pas i niewiele myśląc, opuścił samochód. Po upewnieniu się, że wyłączyłam silnik, zaciągnęłam ręczny i wszystko inne jest w porządku, zabrałam kluczyki i dołączyłam do niego. Wokół nie było żywej duszy, możliwe, że zegarek wybijał godzinę jedenastą może nawet i dwunastą w nocy, ale nie obchodziło nas to. Wiatr delikatnie rozwiewał nasze włosy, ale mimo to w powietrzu dało się wyczuć duchotę. Właśnie w czasie takich momentów najbardziej żałowałam, że nie mieszkałam w jakimś chłodniejszym stanie, gdzie wiatr byłby na porządku dziennym. Przeszliśmy kilka metrów, nim nie wzięło mnie na poważne pytania.
            - Kiedy naprawdę się we mnie zakochałeś, Ross? - spytałam, stając naprzeciwko niego, by móc obserwować jego twarz. Blondyn uśmiechnął się pod nosem, puszczając moją rękę. Zrobił krok w tył, przechylił głowę w prawo i poszerzając uśmiech, odparł:
            - Kiedy zobaczyłem twój pokaz na lodowisku w Denver. Miałaś wtedy na sobie niebieski kostium, włosy ci się świeciły i ani na moment nie traciłaś uśmiechu. Już na pierwszy rzut oka widać było, że kochasz lodowisko i czujesz się na nim doskonale. Wiedziałem, że mogłabyś daleko zajść w łyżwiarstwie, gdy pewnego dnia Nate powiedział mi, że zrezygnowałaś z łyżwiarstwa przez jakąś kontuzję. Mówiąc szczerze, dobiło mnie to mocniej niż sprawdzian, który następnego dnia oblałem, bo przez tą wiadomość nie miałem głowy do nauki.
            - Lubiłeś jak jeździłam na łyżwach?
            - Tak, Nela. To mnie w pewien sposób uspokajało. Cieszyłem się, kiedy okazało się, że znalazłaś coś w zamian, co sprawia ci równie wielką satysfakcję.
            - Chyba wolę jogę bardziej niż łyżwiarstwo, chociaż przez to jak Mikey siłą wyciągnął mnie na lód, po kilkudniowych przemyśleniach doszłam do wniosku, że odrobinę za tym tęskniłam. Możliwe, że wrócę do nich - skończyłam z uśmiechem, będąc porwaną w objęcia Rossa. Chłopak kilkukrotnie zakręcił nas wokół swojej osi, posyłając mi chłopięcy uśmiech i dziecięcą radość z prostych chwil. - Cieszę się, że dałam ci szansę, Ross.
            - Ja bardziej. Czekałem na to trzy lata i czekałbym kolejne, bylebyś tylko zobaczyła we mnie kogoś więcej niż wkurzającego kolegę twoich braci.
            - Byłeś i czasami nadal jesteś irytującym gnojkiem, Lynch.
            - A ty ironiczną i sarkastyczną małpą, Roberts.
            - Ja ciebie też.
            - I ja ciebie.
_________________________________________________________

            Gdy w końcu nadeszły nasze ostatnie egzaminy, oficjalnie zwieńczające koniec naszej licealnej edukacji, wszyscy - łącznie z Rafe’m i Natem - przygotowywali się do nich w pocie czoła, chociaż tak na dobrą sprawę miejsca na uniwersytetach mieliśmy już zapewnione (nawet Holly w końcu dostała swoją odpowiedź. Pozytywną rzecz jasna). Mimo to nikt z nas nie chciał ich zawalić i chodzić do szkoły dłużej niż to było konieczne. Po długich i męczących godzinach nauki, przyszedł czas na sprawdzenie swojej wiedzy. Uczniowie ze strachu przegryzali skórki przy paznokciach, wybijali sobie palce i patrzyli wszędzie dookoła, byle nie na budynek szkoły, pod którym czekaliśmy na tak zwaną godzinę zero. Miałam wrażenie, że Rafe za moment podejdzie do mnie z podkulonym ogonem i najbardziej smutnym tonem poprosi o wyniesienie się stamtąd i powrót do domu. Jednak równie dobrze wiedział, że to niemożliwe. Musieliśmy je napisać by móc bez problemu odebrać świadectwa, rzucić czapką absolwentów i udać się na zasłużone wakacje.
            - Naprawdę nie wiem, co ja tutaj robię - jęknął Nate, opierając na mnie cały swój ciężar. Z drugiej strony stała Holly, wywracając oczami na zachowanie swojego chłopaka.
            - Stoisz i czekasz na ostatnie egzaminy - odpowiedziałam, chociaż zdawałam sobie sprawę, że było to pytanie retoryczne. Spojrzenie, które mi posłał kilka sekund później, tylko utwierdziło mnie w tym. - Och, dobra. Nie patrz tak na mnie!
            - Nieważne, Nela - mruknął, z powrotem opadając na moje ramię.
            - Mam dokładnie takie samo zdanie, co Nate. Co właściwie tutaj robimy?
            - Rafe. Ja cię proszę, nie marudź, nie mów, daj żyć innym. - Fizzy jak zawsze w niezwykle miły i uroczy sposób odezwała się do Rafe’a, sprawiając, że chłopakowi wyskoczyła żyłka na czole. - Ona zaraz pęknie - pokazała na nią, zaśmiewając się w najlepsze, tym samym rozluźniając atmosferę. I nawet senny Nate spojrzał na nich.
            - Jak dzieci - skitował.
            Trzy godziny później byliśmy już po ostatnich egzaminach i nareszcie mogliśmy odetchnąć. Zostało jedynie oficjalne zakończenie roku szkolnego i bal ostatnich klas. Ale przed tym właściciel klubu Heaven zorganizował dla wszystkich zainteresowanych wielką imprezę, na której nieważne było to ile kto miał lat. W ten sposób chciał nie tylko rozpocząć sezon letni, ale także pogratulować każdemu dostania się na studia, czy jak w przypadku Nate’a, po prostu skończenia szkoły. Gwiazdą wieczoru było naturalnie R5. Nawet Riker przyjechał do miasta by spędzić z rodziną trochę czasu i móc uczestniczyć nie tyle, co w tej imprezie, ale przede wszystkim w oficjalnym zakończeniu.
            Zabawa trwała w najlepsze. Zazwyczaj poważny właściciel klubu, rozluźnił się na całego, dając się ponieść muzyce. Szalał z przypadkowymi osobami, czy to uczennicami liceum, ich starszymi siostrami czy nawet z młodszymi uczniami i ich kumplami. Serwował darmowe napoje, przed samą imprezą zapowiadając, że nie ma zamiaru stawiać nieletnim alkoholu, ale będzie przemykał oko jeśli nieletni sami sobie kupią drinki. Zastrzegł tylko, że ma nadzieje, że na sali nie znajduje się jakiś stróż prawa gotowy do zamknięcia go. Mimo tego otwartego pozwolenia widziałam niewiele osób z alkoholem. Najwidoczniej nie chcieli robić niepotrzebnego przypału, wychodząc z założenia, że mogą się napić piwa czy czegoś mocniejszego na imprezie końcowo-rocznej. 
            - Czeeeeeeeeść, ludzie! - zawołał Ross ze sceny, zwracając tym samym na siebie uwagę wszystkich ludzi zebranych w klubie. - Mega się cieszymy, że jest was tutaj tak wielu. A tym bardziej jesteśmy wdzięczni, że możemy zagrać na tej imprezie, która w sposób doskonały zwieńcza naszą licealną edukację! - W tym momencie od strony widowni dało się usłyszeć gromkie brawa, które trwały przez dobrych kilka minut, nim Ross nie kontynuował dalej. - Zanim zaczniemy znowu grać, a wy oddacie się tańcom, chcieliśmy coś ogłosić. Zapewne niektórzy z was wiedzą, że jakiś czas temu byliśmy w Nowym Jorku, gdzie odbywało się z nami kilka istotnych i ważnych rozmów, a także mieliśmy okazję być w profesjonalnym studio nagraniowym, gdzie nagraliśmy demo jednej z naszych piosenek.
            - Przejdź do rzeczy, Lynch! - zawołał Austin razem z Nate’m i kilkoma innymi chłopakami, popędzając kumpla ze śmiechem. Ross wywrócił oczami, oznajmiając:
            - Podpisaliśmy nasz pierwszy kontrakt płytowy!
            I w tym momencie wybuchły prawdziwe owacje. Znacznie głośniejsze niż po wygranym meczu koszykówki i piłki nożnej. Każdy, dosłownie każdy, zaczął bić brawa, krzyczeć i skandować. Ponieważ największe marzenie R5 miało się ziścić. Dostali szansę nagrania krążka w profesjonalnym studio nagraniowym.
            - Gratuluję, kochanie - powiedziałam do Rossa po imprezie, gdy siedzieliśmy naprzeciwko siebie na parapecie w jego pokoju. - Szczerze ci gratuluję - dodałam, przesuwając się bliżej niego, by zarzucić ręce na jego szyję. - Ale czemu nie powiedziałeś mi wcześniej?
            - Hm, właściwie to Rocky zaproponował by powiedzieć wszystkim jednocześnie, żeby przypadkiem plotki nie rozeszły się po mieście i nikt nie czuł się rozczarowany, że to nie on dowiedział się przed innymi. Wydawało nam się to sprawiedliwe.
            - I tak jest - zapewniłam, składając pocałunek na jego wargach. - Więc nie będziesz ze mną studiował, prawda?
            - Przykro mi, Nela, ale na razie nie. W połowie sierpnia lecimy do Nowego Jorku i będziemy pracować nad albumem, po jego wydaniu pewnie ruszymy z promocją singla, a później w trasę.
            - Mam nadzieję, że jak już zostaniesz sławnym Rossem Lynchem, nie zapomnisz o mnie - rzuciłam pół żartem, pół serio. Ross słysząc smutek w moim głosie, przesunął mnie jeszcze bliżej siebie, mocno przytulając.
            - Nigdy o tobie nie zapomnę, Nela. Nie po to czekałem na ciebie trzy lata, by teraz tak po prostu zerwać z tobą wszelkie kontakty, odwracając się plecami. Ja zawsze znajdę drogę do ciebie. Nawet jeśli musiałbym przemierzać całą Alaskę, by odnaleźć cię na jakimś zadupiu uprawiającą jogę. Zawsze, rozumiesz?
            - Tak, Ross. Rozumiem.
            - Tak bardzo cię kocham, Nela. Jestem cholernym szczęściarzem, że pozwalasz mi realizować każde moje marzenie, nie zatrzymujesz mnie w miejscu, nie przywiązujesz smyczą do siebie i nie każesz wybierać. Dziękuję.
            - Kim bym była, gdybym robiła ci coś takiego, Ross? Zimną suką, która nie liczy się z marzeniami innych ludzi. Ty pozwalasz mi lecieć na Alaskę, studiować w dalekim stanie, nie każąc dotrzymywać sobie towarzystwa. Doskonale wiesz ile to dla mnie znaczy, więc i ja tobie powinnam dziękować. Jak sam powiedziałeś, Ross, zawsze znajdziemy do siebie drogę.
            - Zawsze - potwierdził, całując mnie lekko w usta.
            - Odpowiesz mi na jedno pytanie, Ross? - zapytałam, gdy nasze usta oderwały się od siebie. Chłopak w milczeniu skinął głową. - Jaka piosenka zostanie waszym singlem?
               - „Not a love song”. - Odpowiedział szeptem.


_______________________________________________________

Hej! :)
Nareszcie wakacje, co? Woohoo! 
Ja mam przed sobą jeszcze poprawę egzaminu i wycieczkę po kilku miejscach, nim na spokojnie będę mogła oddać się słodkiemu lenistwu i kompletnemu nic nie robieniu. W każdym razie, to jest przedostatni rozdział. Ostatni prawdopodobnie zacznę pisać na dniach. Jeśli są błędy, oczywiście za nie przepraszam. Chciałam już Wam coś wrzucić, bo zdaję sobie sprawę, że znowu minął miesiąc od ostatniego rozdziału.

Miłego wypoczynku, aniołki!

- matrioszkaa! xx

1 komentarz:

  1. Popłaczę się kiedy opublikujesz ostatni rozdział, I promise.
    Dziękuję za wszystko i powodzenia w leżeniu plackiem na dywanie, Matss! :D Wypracowanie w komentarzy odwalę pod następnym rozdziałem.
    Love, Raffy.

    OdpowiedzUsuń