czwartek, 26 maja 2016

Rozdział 33 | Ostatni mecz Austina.


            



        Stało się dokładnie tak jak Kira zapowiadała, Ross wrócił do mnie. Już następnego dnia, przed szkołą. Przyszedł z bukietem żółtych tulipanów i pudełkiem moich ulubionych czekoladek. Nie chciałam wiedzieć, o której musiał wstać by zdążyć to kupić, ale byłam więcej niż szczęśliwa kiedy mogłam go w końcu mocno przytulić i pocałować, poświęcając temu znacznie więcej czasu niż dotychczas. Żadne z nas nie powiedziało ani słowa. Tulipany znalazły się w wazonie w moim pokoju, a czekoladki zostały schowane do nocnej szafki, jak najdalej od wzroku i węchu moich wiecznie głodnych braci.
            Rodzice również nic nie powiedzieli na temat długiej nieobecności Rossa w naszym domu. Przywitali go ciepło i serdecznie, zapraszając na śniadanie, którego chłopak nie odmówił. Zresztą jaki chłopak odmówiłby jedzenia?
            - Podobno rozmawiałaś z Kirą - rozpoczął rozmowę, kiedy jako pierwsi wyszliśmy z domu, po tym jak umówiłam się z tatą, że dzisiaj to on odbierze Mikey’a ze szkoły. W milczeniu skinęłam głową, mocniej ściskając jego rękę. - I jak było?
            -  Jak widzisz, wciąż żyję i mam się dobrze - skomentowałam, siląc się na uszczypliwy ton, z którego byłam znana. Jednak wzrok Rossa jasno mi powiedział bym nie próbowała grać wyluzowanej tylko wprost powiedziała mu jak przebiegła rozmowa. - Denerwowałam się. Bardzo się bałam tej rozmowy. Miałam z milion scenariuszy dotyczących tego jak ona będzie wyglądać, ale koniec końców był taki, że Kira pokazała swoją skruchę. Przeprosiła. Okazała się być naprawdę mądra, wie na czym polega anoreksja i chce spróbować z nią walczyć. Elliot ma jej pomóc. Mam nadzieję, że się im uda, Ross.
            - Uda, Nela. Elliot podzieli się z Kirą swoją siłą. Ma jej znacznie więcej niż sądzi. Musi ją tylko odkryć, a wszystko się ułoży. To dobrze, że sobie porozmawiałyście. Kira kilkukrotnie wspominała, że choroba otworzyła jej oczy na kilka spraw i chciała cię przeprosić. Może za późno i ze świadomością, że nie musisz jej wybaczać, ale wciąż zachowując się odrobinę jak egoistka, zrobiła to dla siebie. By mieć czyste myśli.
            - Nie potępiam jej za to, Ross. Właściwie to podziwiam. Nie wiem czy ja byłabym w stanie odezwać się do osoby, którą uważałam za swojego wroga przez całą szkołę średnią. Naprawdę, Ross, Kira ma szansę wyjść z tego. Musi tylko chcieć.
            - Najważniejsze, że przejrzała na oczy - dodał od siebie, przyciągając mnie mocno do swojego boku i całując w czubek głowy. - Tęskniłem za tobą.
            - Ja zdecydowanie mocniej - odpowiedziałam cicho, odwracając głowę w bok, by skraść mu szybkiego całusa. - Nawet nie wiesz, jak bardzo.
            Dalszą drogę do szkoły pokonaliśmy nic nieznaczącą rozmową, sporadycznymi całusami i marnymi dowcipami Rossa, który sądził, że znalazł naprawdę śmieszne żarty w Internecie, a tak naprawdę okazały się być totalnym niewypałem. Żadne z nas nie kontynuowało już rozmowy o Kirze, stanie jej zdrowia, planach po skończeniu liceum i jej relacji z Elliotem. Ross wspomniał tylko, że żadne z nich nie wybiera się na bal, a zaraz po dostaniu dyplomów wyjeżdżają do innego stanu. I tyle. Temat Kiry i jej choroby, mimo że był poważny i nie należało go zbyt łatwo zlekceważyć, już nas nie dotyczył.
            - Gołąbki znowu razem! - zawołał energicznie Rafe, gdy tylko nas zobaczył. Wszyscy jak zwykle spotkali się pod moją szafką i rozmawiali, dopóki my nie przyszliśmy. Ross w odpowiedzi jedynie skinął głową, a ja wywróciłam oczami, witając się z przyjaciółką, która wtulała się w bok Austina. - Właśnie rozmawialiśmy o ostatnim meczu drużyny piłkarskiej, który już w następny piątek.
            - Będzie ci żal rozstawać się z drużyną, Austin? - zapytałam, niechętnie wyjmując podręcznik od chemii z szafki. Blondyn skinął głową, uśmiechając się lekko.
            - Mam nadzieję na kontynuowanie gry w college’u. Nie wyobrażam sobie nie grać. Za bardzo się w to wciągnąłem. Rozmawiałem o tym z Martinem i on czuje podobnie.
            - Wiem to. Gdy miał tą kontuzję był co prawda nie do zniesienia, ale wiedziałam, że ból nogi był niczym w porównaniu z niemożliwością gry. Wy za bardzo pokochaliście ten sport by tak po prostu z niego zrezygnować.
            - To tak jak Ross koszykówkę i taniec, mam rację? - Austin swój wzrok skierował na Rossa, który uważnie mnie słuchał, kiwając głową, dopóki piłkarz nie zwrócił się bezpośrednio do niego.
            - Chyba większą pasją darzę muzykę niż obie te rzeczy - odpowiedział ze szczerością.
            - Prawdopodobnie mówisz prawdę. Wy, koszykarze, też niedługo macie ostatni mecz, a ty kompletnie tego nie przeżywasz. - Ross wzruszył ramionami, uśmiechając się łobuzersko.
            - Rzeczywiście, nie. Grałem w kosza bo uważałem to za fajną alternatywę od szkolnej monotonii. Dobrze będę to wspominać, lubiłem wychodzić na boisko i grać z kumplami, ale chyba na uniwersytecie nie będę jej kontynuował. Mam nadzieję poznać inne hobby.
            - Będziesz studiował razem z Nelą, niemożliwe jest byś przy niej znalazł czas na inne zainteresowanie - parsknął Rafe, za co oberwał od Rossa w bok. - No ej! Powiedziałem prawdę, a ty mnie lejesz. Nie bądź dzieckiem.
            - A ty idiotą, Rafael - odparła Fizzy, która naturalnie nie mogła pominąć żadnej okazji do dokuczenia swojemu sąsiadowi.
            - Nikt ciebie o zdanie nie pytał, czepialska - wytknął jej, pokazując język. Ta krótka scenka jak zawsze była niezwykle urocza i pełna sympatii tej dwójki do siebie. Pozostali musieli podzielać moje zdanie, gdyż przez ich twarze przemknął delikatny uśmiech, którego nie sposób było nie zauważyć na pierwszy rzut oka.

_______________________________________________________

            Po kolejnym tygodniu nauki, w sobotni poranek równo o siódmej rano, cała nasza rodzinka  z Rossem do kompletu, zapakowała się do dwóch samochodów i pojechała w stronę Denver. Ja byłam odpowiedzialna za samochód Nate’a, bo stwierdził, że tak dawno nie był on na drodze, że jeszcze trochę, a coś pod jego maską zacznie kwitnąć. W naszym aucie znajdował się właśnie Nate, ja i Ross, a w drugim nasi rodzice, Martin i Mikey. W ostatniej chwili okazało się, że Nelson nie może jechać z nami na zawody swojego przyjaciela, ponieważ dostał nagłej grypy jelitowej i ostatnich kilka godzin spędził w toalecie. Miki był oczywiście z tego powodu smutny, bo liczył na wsparcie kolegi, jednakże szybko pojął, że z grypą jelitową nie było żartów i życzył mu powrotu do zdrowia. Ledwo się jednak z nim pożegnał, gdy ponownie pochmurniał i niechętnie wsiadł do samochodu, woląc zapewne znaleźć się obok chorego. Czasami zdumiewała mnie jego dojrzałość i to jak potrafił zrozumieć wiele, wydawać by się mogło, trudnych sytuacji. Był naprawdę mądry jak na swój wiek.
            Mimo że drogę do Denver znałam na pamięć i mogłabym nią jechać nawet w środku nocy (nie żebym tego nie robiła, ale rodzice nie musieli o tym wiedzieć), pozostawałam w stałym kontakcie z tatą, który uważał, że się zgubię i zamiast być na basenie na czas, stracimy go na niepotrzebne szukanie mojej osoby. Pod tym względem byłam posłuszna. Nie miałam w planach kłócenia się z nim.
            - Tak się zastanawiam, Nela, dlaczego właściwie nie masz swojego własnego samochodu, a zamiast tego pożyczasz go od nas - zaczął Nate, gdy byliśmy jakieś pół godziny od Denver. Spojrzałam na niego w lusterku, spotykając się z jego niezwykle poważną miną.
            - Serio, Nate? - spytałam retorycznie, zjeżdżając na prawy pas, z którego miał nastąpić zjazd do miasta. Gdy bliźniak nijak mi nie odpowiedział, pokręciłam głową z niedowierzaniem, przymierzając się do odpowiedzi. - Nie widziałam sensu w posiadaniu kolejnego auta, skoro ty swoim praktycznie w ogóle nie jeździsz.
            - Ja i tak wiem, że nie lubisz prowadzić mojego czołga. Twierdzisz, że się w nim gubisz, a teraz bez słowa sprzeciwu usiadłaś za jego kierownicą, chociaż równie dobrze to ja mogłem go prowadzić. Albo Ross.
            - Na mnie nie licz, Nate. Ja jeszcze prawka nie zdałem - powiedział szybko, uciekając tym samym od dyskusji z moim bliźniakiem.
            - Mówiłam, że nie lubię go prowadzić bo jest wielki i mam problem by gdziekolwiek nim zaparkować, a nie, że się w nim gubię. Chociaż to też fakt, bo gdybym nie mogła regulować wysokości fotela kierowcy, nic bym nie widziała zza tej kierownicy. Jeśli tak bardzo chcesz prowadzić, to w drodze powrotnej możemy się zamienić. - W lusterku posłałam mu uśmiech, na który brat wywrócił oczami, zatapiając się w miękki fotel.
            - Wiesz, że wolę deskorolkę niż samochód, ale okej, mogę prowadzić, żeby wasza dwójka obściskiwała się na tyłach - skończył, pokazując mi język.
            - Wciąż jesteś takim idiotą, Nate - podsumowałam.
           
            Cała impreza przebiegała sprawnie.  Obyło się bez zbędnych niespodzianek w postaci utraty przytomności, nieprzewidzianego krwotoku z nosa czy nieoczekiwanego pośliźnięcia się i wpadnięcia do basenu. Wszyscy przestrzegali zasad bezpieczeństwa, zawodnicy czekali na swoją kolej koło trenerów, a widzowie na trybunach nawoływali swoich ulubieńców. Mikey stał obok wysokiego mężczyzny razem z grupką chłopaków w swoim wieku i z zapartym tchem słuchał tego, co mówił trener. Co chwilę energicznie kiwał głową, skubiąc przy tym dolną wargę, co wyrażało lekkie zdenerwowanie.
            Jego kategoria płynęła dwie godziny później. Około jedenastej trzydzieści sześciu chłopców ustawiło się na podeście z głową skierowaną w dół i rękami mocno wyciągniętymi przed siebie. Po kolei wydobywały się kolejne komendy, by kilka sekund później usłyszeć wystrzał i zawodnicy wskoczyli do wody. Mikey płynął najszybciej z nich wszystkich ani na moment nie pozwalając żadnemu przeciwnikowi na minięcie siebie. Gdy około piątej wieczorem, po zjedzeniu niezdrowego lunchu w ulubionym barze nas wszystkich, In-N-Out, wróciliśmy do Littleton, na szyi Mikey’a błyszczał złoty medal za jego pierwsze pływackie zawody. Tych z hokeja miał już kilka, w tym jeden z nich leżał w mojej szufladzie przy łóżku. Kiedy więc po powrocie do domu, oddał mi i ten, uśmiechnęłam się do niego z dumą i mocno do siebie przytuliłam, medal kładąc obok tamtego.
            - Dobra robota, Mikey - powiedziałam, gdy już wypuściłam go ze swoich objęć.
            - Dzięki, Nela. Strasznie się denerwowałem - przyznał, drapiąc się w kark. - Byli lepsi ode mnie i nie sądziłem, że mógłbym wygrać.
            - Ale ci się udało, braciszku - podsumowałam, ostatni raz mocno go przytulając by pozwolić mu w końcu udać się do łóżka. Po jego spojrzeniu widziałam, jak bardzo był zmęczony, myśląc tylko o śnie. - Jestem z ciebie dumna - dodałam pod nosem, gdy brat już opuścił mój pokój.
            Otrzymany medal schowałam do szuflady w nocnej szafce, uśmiechając się do siebie.

______________________________________________________________

            Ostatni mecz piłkarski odbywał się w tym samym dniu, co koszykarski. Po zaciętym dopingu Rossa i jego kolegów, którzy kończyli swoją edukację z mistrzostwem wśród szkół średnich na koncie, przeszliśmy zgraną grupą na szkolne boisko. Razem z całą paczką, w tym z odświeżonymi koszykarzami, zajęliśmy miejsca na samym dole, zaraz koło murawy by być jak najbliżej zawodników i całej akcji. Grupa dziewczyn przywitała wszystkich gromkim aplauzem, najgłośniej nawołując imię mojego brata, dla którego liczyła się tylko jedna fanka. Martin, nie patrząc na trenera, który zwołał naradę przed meczem, podbiegł do Ally i dał jej szybkiego buziaka razem z mocnym przytulasem do kompletu. Do mnie puścił oczko i pobiegł, nim trener nie ruszył w jego stronę by dać mu solidną reprymendę.
            Całe spotkanie przebiegało w dość napiętej atmosferze. Chłopaki z drużyny przeciwnej notorycznie faulowali naszych, mając chyba w zamiarze wysłanie ich do szpitala. Jednak piłkarze z naszej szkoły nie dawali się. Kiedy skończyła się pierwsza połowa, Martin razem z Austinem zwołali naradę z dala od trenera, który sprawiał wrażenie człowieka, wiedzącego co chcą zrobić. Obaj mówili na zmianę, co jakiś czas kierując słowa do poszczególnych chłopaków. W powietrzu dawało się wyczuć napiętą atmosferę. Kibicie skandowali nazwy swoich drużyn, w zniecierpliwieniu czekając na ciąg dalszy. Mimo wszystko mogłam dostrzec lekkie uśmiechy na ustach Austina i Martina. Obaj chcieli po prostu dobrze się bawić, nie kończyć sezonu - i szkoły - z większymi obrażeniami i rozbitym zespołem. W końcu przerwa się skończyła, rozpoczynając tym samym drugą połowę.     
            Widać było zmianę w nastawieniu naszych piłkarzy. Wszyscy jakby odrobinę się uspokoili i wyluzowali. Biegali za piłką, płynnie ją sobie podając, aż trafiali do bramki, nie pudłując przy tym, a zdobywając gole. Widziałam ogromną radość nie tyle, co na twarzy Austina, a swojego brata. Miałam wrażenie, że chciał zrobić wszystko by Austin jak najlepiej zapamiętał ten mecz, jak i całą swoją piłkarską przygodę.
            Czterdzieści pięć minut później, drużyna liceum z Littleton wzniosła ku górze zasłużone trofeum za wygrany sezon, który Martin oddał Austinowi. Obaj zostali podniesieni ku górze przez swoich kumpli jak i kibiców, którzy w ten sposób dziękowali za wielkie emocje. I nawet Ross razem z Rocky’m, Nate’m i Rafe’m zbiegli na murawę by ich podrzucać i skandować imiona.
            - Już się bałam, że któremuś z nich stanie się krzywda - wyznała Ally, kiedy razem z tłumem ludzi wychodziłyśmy z boiska. - Parę razy było naprawdę gorąco.
            - Tamci chyba za wszelką cenę, chcieli wysłać naszych nie tyle, co do pielęgniarki, a do samego szpitala - dodała Fizzy, kręcąc głową z rezygnacją. - Ale wygraliśmy i to jest najważniejsze! - Swoją wypowiedź zakończyła klaśnięciem w dłonie i wysokim podskokiem.
                   - Austin dobrze zapamięta swoją licealną przygodę - dodałam od siebie, na co obie dziewczyny skinęły głowami.         
            

______________________________________________________

Hej. 

Pamiętacie mnie jeszcze? 
Ja wciąż o Was pamiętam i przez ten czas myślałam o tej historii. Do jej końca jeszcze dwa rozdziały. Jeśli mam być szczera, może odrobinę brutalna, nie mogę się doczekać by ją ukończyć. Wciąż z tyłu głowy chodzi mi myśl, że jest nie ukończona, że nadal mam rozdziały do napisania nim będę mogła ją zamknąć. Ale dam radę. Wiem, że to powtarzam, ale sama siebie muszę o tym przekonywać, gdyż ostatnio jeden profesor (a właściwie doktor habilitowany) odrobinę, a nawet bardzo, mnie podburzył, całkowicie mnie niszcząc. Ale mnie mniejsza z tym.

W każdym razie, trzymajcie się aniołki.

- marioszkaa! xx

2 komentarze:

  1. Hej, matrioszko!
    Zdaje się, że dawno mnie tu nie było, za co bardzo przepraszam. :c
    Jednak przejdźmy już do konkretnego komentarza.

    Dawno nie było Rossa. Naprawdę zaczynałam już myśleć, że za bardzo odsunęłaś go na drugi plan. Uwielbiam Nelę, jej przyjaciół i braci, ale jednak Ross Shor jest najważniejszy w tej historii, bo daje nam - dziewczynom - nadzieję na to, że są jeszcze fajni chłopcy na tej planecie.
    Przyniósł jej kffiatki i czekoladki! Awww. <3

    Wygrane chłopaków były bardzo przewidywalne. XD Ale cóż? Chłopcy w twoim opowiadaniu są idealni. Sumpter, Lynch, Christian... Pewnie już kiedyś o tym pisałam. xD
    A TAK W OGÓLE TO WIESZ O SUMPTEREZE?
    https://www.youtube.com/watch?v=TCiGvkkWPTg&list=LLSznDuHRRlAc-55k9zAO0yg&index=5
    JARAJMY SIĘ RAZEM. KVHIDULSFICBIJDSBICUBEWIFUBEIBCIBEIF <33333333

    A ten gif jest z Barceloną. xD Mam rozumieć, że Austin to taki Messi? Skubany, dobry jest. XD

    Przelej na mnie trochę swojego talentu. Dlaczego Ty potrafisz w taki cudowny sposób opisać tak prostą historię? Dlaczego ja muszę się tak starać, żeby mi wyszło, a i tak nic z tego? Lajf is brutal.
    Nie chcę, żebyś kończyła. Ja autentycznie boję się końca. Może Cię nie być miesiącami, ale wiem, że wrócisz i czekam. Nie wiem, jak zniosę świadomość, że już nigdy tu nie zajrzysz.

    Trzymaj się, matrioszko. *kręci palcem w powietrzu, wypowiadając magiczne zaklęcia* Może najdzie Cię wena i postanowisz zostać na bloggerze. Z doświadczenia wiem, że chęć czytania miłych komentarzy jest uzależniająca. XD

    Love you,
    ~Liv~

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć i czołem!
    Jeżeli mam być szczera, w pełni szczera, to jesteś jedynym blogiem, który jeszcze czytam. Kiedy skończysz tę historię (a ja i Anula skończymy czouga, oczywiście) pożegnam bloggera i podziękuję mu za kawał dobrej roboty odwalonej w moim życiu. Tyle się tutaj działo, tylu świetnych ludzi poznałam! Ale całe to towarzystwo już się praktycznie wykruszyło, o opowiadaniach nie wspominam, więc nic tu po mnie. Z pewnością będę się kręciła trochę w okolicach Wattpada, bo tamtejsza forma czytania mnie wręcz zauroczyła. Ale tematykę Rossa już chyba zamknę. Najlepszy nastoletni crush na świecie. Będę o nim opowiadała swoim dzieciom.

    Uwielbiam to opowiadanie. Uwielbiam wszystkie postaci i to, że jest takie proste w przekazie. Uwielbiam to, że możesz wstawić rozdział po solidnym miesiącu, a ja czytając go, nie gubię się w ogóle w fabule. Uwielbiam tu dosłownie wszystko! A w szczególności ciebie.

    Blogger daje możliwość ''pobawienia się'' w autora książek i jest to świetna zabawa. Ale ja czekam na moment, kiedy będę mogła wziąć twoją pierwszą książkę do ręki i powiedzieć, że dla ciebie ta zabawa już się skończyła.

    Szczęścia, Matss! Takiego prostego, codziennego szczęścia.
    I wytrwałości, studia się same nie skończą, prawda?

    ~Raffy

    OdpowiedzUsuń