Przez kolejne dni wszyscy żyli
pozytywnymi odpowiedziami z wybranych przez nich uniwersytetów, jednocześnie
przyszły do nas oficjalne listy, w których zamieszczono dokładnie to samo, co
na stronie. Rydel i Ellington dostali się do szkoły w Nowym Jorku, Austin do sportowego
college’u w Miami, a Lauren do Chicago. Holly była jedyną, która jeszcze nie
dostała swoich wyników, ale nie martwiła się tym za bardzo. Właściwie miałam
wrażenie, że wolała się teraz na nic nie dostać, a zrobić rok przerwy i zająć
się sobą. Może zostałaby w Littleton albo wyjechała zwiedzać świat razem z Natem,
który razem z Rocky’m nie aplikowali do żaden kierunek. Swoją dalszą edukację
na razie odłożyli na bok wychodząc z założenia, że przerwa dobrze im zrobi. Na
szczęście rodzice nie mieli z tym problemu. Myślę, że dla nich najważniejsze
było to, żeby Nate w ogóle skończył liceum.
-
Powinniśmy pomyśleć nad sukienkami na bal - powiedziała Fizzy, kiedy ledwo
weszła do samochodu i zajęła przednie miejsce. - Mamy początek maja.
-
Tak i dekoracje na imprezę nadal nie są przygotowane - wtrącił Rafe,
poprawiając swoje włosy. - Jak tak dalej pójdzie nie zdążą na czas.
-
Tym lepiej dla mnie - mruknęłam pod nosem, wyjeżdżając z ich ulicy. Oboje w tym
samym czasie spojrzeli na mnie wilkiem. - Nie patrzcie tak! Wasza dwójka
doskonale wie jaki mam stosunek do imprez tego typu. Prędzej wyjdę z niej po
dwóch godzinach, niż dotrwam do, chociażby, północy. W najgorszym wypadku będę
musiała czekać na wasze zapite tyłki nim łaskawie wyjdziecie z imprezy, a ja
będę mogła pojechać do domu.
-
Jak zwykle pokazujesz nam swoją duszę towarzystwa, panno Roberts - skitował Rafe,
uderzając mnie w tył głowy w momencie, w którym zatrzymywałam się na światłach.
-
Jeszcze jedno takie zagranie, a wjadę w jakiś słup i nie będę przepraszać za
uszkodzenie twojego kręgosłupa - warknęłam, pokazując na niego palcem. Rafe
podniósł ręce w obronnym geście, posyłając mi łobuzerskie spojrzenie, na które
wywróciłam oczami.
-
Poważnie Rafe, panuj nad swoimi zapędami, bo naprawdę zrobi coś w tym stylu, byleby
nie pojawić się na balu. - Fizzy zawsze była obok, kiedy Rafe zaczynał świrować
i trzymała go mocno za sznurki, nie pozwalając na zrobienie większej głupoty.
-
Już dobrze, mamo - wymamrotał, zagłębiając się w fotelu. - Ale, Nela, musimy w
końcu iść na jakieś zakupy. Jakiekolwiek. Żeby chociaż ogarnąć dodatki. Co ty
na to? Muszę zaopatrzyć się w cholerny krawat, a wy buty i rajstopy. Albo
zakolanówki.
-
Rafe, nie mówię tego za często, bo wiesz jak bardzo lubię zakupy, ale nawet ja
to widzę, że cholernie marudzisz. Jeśli Lauren nie zerwie z tobą przed balem,
to znaczy, że naprawdę cię kocha.
-
No wiesz co, Fizzy?! I ty przeciwko mnie? Nie lubię cię już.
-
A czy kiedykolwiek lubiłeś?
I
chociaż, kiedy dojeżdżaliśmy do szkoły, pytanie zostało bez odpowiedzi, na
ustach Rafe’a dostrzec można było lekki, prawie niewidoczny uśmiech, który dla
nas - a w szczególności dla Fizzy - znaczył więcej niż jakiekolwiek słowo. Lubił
nas, a zwłaszcza swoją narwaną sąsiadkę, która czasami sprawiała, że miał
podniesione ciśnienie i rwał włosy z głowy, chociaż je uwielbiał.
Ledwo
przekroczyliśmy próg szkoły, już chciałam z niej uciec. Wszędzie, dosłownie
wszędzie, wisiały plakaty reklamujące bal, jednocześnie przypominając cenę
biletów dla tych, którzy jeszcze ich nie kupili (w tym roku kosztowały dziesięć
dolarów i były o pięć dolarów tańsze w porównaniu z zeszłorocznym balem). Ross
zatroszczył się o nasze jak tylko weszły do sprzedaży, miałam świadomość tego,
że to wszystko było zasługą jego licznych znajomości, dzięki którym wiedział o
najważniejszych rzeczach dotyczących szkoły. Byłam pewna, że gdyby tylko chciał
mógłby nawet dowiedzieć się jak wyglądałoby przemówienie dyrektora na koniec
roku szkolnego.
Moi
przyjaciele byli w siódmym niebie, a ja tylko marzyłam o jak najszybszym
przeżyciu tego dnia i powrocie do domu, do ciepłego i bezpiecznego łóżka z dala
od tych wszystkich balowych atrakcji. Jednak spokój nie był mi dany. Rafe przez
całą drogę do szafek mówił jaki to jest podekscytowany oraz usatysfakcjonowany
faktem, że organizatorzy nareszcie ruszyli z przygotowaniami, bo ile można było
się obijać?
-
Rafe, proszę cię, uspokój się w końcu - mruknęłam, z ulgą zatrzymując się obok
swojej szafki. Przyjaciel wydał z siebie długie westchnięcie czym wyraził
ubolewanie nad moim brakiem entuzjazmu w kwestii cholernej imprezy. - Nie rób tej miny - rzuciłam, zauważając ponad
ramieniem jak jego oczy przybrały szczenięcy wygląd, chcąc wywołać u mnie
wyrzuty sumienia.
-
Jesteś nieczuła, Roberts - podsumował i oddalił się kilka kroków, idąc do
swojej szafki, gdzie już czekała na niego Lauren. Ledwo do niej doszedł, owinął
ramiona wokół jej szyi, mocno do siebie przytulając.
-
W sumie nadal nie wierzę, że Rafe znalazł kogoś, kto potrafił go okiełznać.
Myślałam, że prędzej go zabijemy niż on kogoś szczerze pokocha - wyznała Fizzy,
razem ze mną obserwując uroczą scenkę. - Ale to dobrze, dzięki temu nie jest
non stop takim świrem.
-
Lubisz tego świra, Fizzy - powiedziałam z łobuzerskim uśmiechem, dostając w odpowiedzi
od niej po głowie. - Bolało, ty mała wredna istoto.
-
Miało, ty mała wyszczekana istoto - odgryzła się i będąc niezwykle dorosłą,
pokazała mi język, na co naturalnie wywróciłam oczami. - Dlaczego wciąż musimy
chodzić do szkoły, skoro egzaminy SAT mamy już za sobą i wiemy, że dostaliśmy
się na studia?
-
Ponieważ minister edukacji nas nie lubi - rzuciłam luźno, próbując być chociaż
trochę zabawna. Jednak nie udało mi się to, wzrok przyjaciółki pełen
politowania mówił sam za siebie. - Nie rób takiej naburmuszonej miny, chodzimy
do końca maja, napiszemy ostatnie egzaminy końcowe i koniec. Później tylko bal
i papa Littleton, więc rozchmurz się.
-
Staram się, ale do końca miesiąca jeszcze tak dłuuuuugo czasu.
-
Damy radę. Czeka nas jeszcze jeden mecz piłkarski i koszykarski. Szybko zleci.
-
Nie możesz się doczekać, żeby zobaczyć swojego faceta po raz ostatni na boisku
w przepoconej koszulce?
-
Mogę powiedzieć dokładnie to samo o tobie, Fizzy. A teraz chodź, chemia wzywa.
________________________________________________________
Kolejną
przerwę na lunch spędziłam z dala od Rossa i chociaż wokół mnie nie zabrakło
moich przyjaciół - nawet Martin z Ally postanowili dzisiaj zjeść z nami - to
jednak brakowało mi jednej z najważniejszych osób. Chłopak siedział razem z
Kirą i Elliotem przy najdalszym stoliku, w kącie. Dziewczyna ubrana była w za
dużą koszulę w kratę, na którą narzuciła cienki rozpinany sweterek. Ciemne
włosy związała w wysokiego koka, nie pomalowała się, a na jej stopach widniały
stare tenisówki, o których posiadanie nigdy bym Kiry nie podejrzewała. Nie
wyglądała ani trochę zdrowo i zauważył to dosłownie każdy, nawet ten, który
zawsze trzymał się na uboczu szkolnego życia, nie ingerując w to kto jest kim i
jakie ma wpływy. Kira przypominała teraz małą, słabą dziewczynkę, która czystym
przypadkiem znalazła się w liceum.
-
Wyjdzie z tego - usłyszałam uspokajający głos Austina, który uśmiechał się
łagodnie, zerkając na wspomniany stolik. - Może nie do końca liceum, ale po nim
na pewno. Będzie miała mnóstwo czasu by zająć się sobą.
-
Wydaję mi się, że tym razem nie o to Neli chodzi - włączyła się Ally,
przeskakując wzrokiem między mną, a Austinem. - Nela raczej zastanawia się
dlaczego tak silna osoba za jaką uważana była Kira, wpadła w coś takiego. Nie
jest jedyna, mnóstwo osób, w szczególności dziewczyny, mówią o tym. W końcu
Kira zawsze była kimś silnym i pewnym siebie. Zawsze nienaganne ubrania,
fryzury, makijaż, postawa i uśmiech. A jednak stało się coś, co sprawiło, że
poznała smak goryczy i niezadowolenia z samej siebie. To jest najbardziej
zastanawiające.
Nie
odpowiadając Ally ani jednym słowem, ponownie spojrzałam na smutną postać Kiry,
która w tym samym momencie popatrzyła prosto na mnie. Na jej ustach nie wykwitł
ani jeden uśmiech. Nie było złośliwości, arogancji, żalu, smutku, pogodności.
Jedna z najpopularniejszych dziewczyn w szkole zamieniła się w obojętną osobę,
która przestała wyróżniać się z tłumu, a zechciała wtopić się w niego najbardziej
jak to było możliwe. Ułamek sekundy później, silne ramiona Elliota owinęły jej
wątłą sylwetkę, mocno ją do siebie przytulając, a brązowe spojrzenie Rossa
spoczęło na mnie. On również nie wyraził żadnych emocji, nawet bezradności.
-
Muszę z nią porozmawiać - oznajmiłam cicho, nie mając najmniejszej pewności czy
którekolwiek z nich mnie usłyszy.
-
I co jej powiesz? - odpowiedział Rafe, brzmiąc odrobinę ironicznie. - Hej Kira,
nie bój nic, wyjdziesz z tego? Pokonasz anoreksję raz dwa i zapomnisz o niej? -
parsknął śmiechem, strzepując z ramienia rękę Lauren, która chciała go
uspokoić. - Nie rozśmieszaj mnie, Nela. Rozmową jej nie pomożesz, co więcej
możesz się nią zdołować i przybiec do nas albo do Rossa z płaczem.
-
Co ty mówisz, Rafe? - Fizzy jak zawsze zainterweniowała, gdy w jej mniemaniu Rafe
powiedział coś, czego mówić kompletnie nie wypadało.
-
O tym, że Nela powinna przestać być taka naiwna i miłosierna dla każdego.
Świata nie zbawi, nieważne jak bardzo by się starała. To niemożliwe! -
zakończył z krzykiem, na który podskoczyłam.
-
Uspokój się, Rafael - Fizzy warknęła, nachylając się nad stołem tylko po to by
przywalić mu w ramię, na co Lauren całkowicie jej pozwoliła. - Czasami jesteś
takim idiotą, że aż szkoda słów na ciebie. To nie ty jesteś Nelą i to nie ty
podejmujesz decyzję o rozmowie z Kirą. Jeśli ona chce z nią rozmawiać, to jej
na to pozwól, ale nie sprawiaj, że przez swoje postanowienie będzie się czuła okropnie.
Może Nela sama chce się przekonać w jakim stanie jest Kira, może nawet nie
zamienią ze sobą żadnego słowa, nie wiesz tego więc nie oceniaj i nie wyzywaj,
bo dostaniesz dużo mocniej niż przed chwilą.
Po
słowach Fizzy przy stoliku zaległa cisza. Wszyscy siedzieli pochyleni nad swoim
jedzeniem, nie wymawiając ani jednego słowa. Nikt nawet nie ruszył za widelec
by dokończyć lunch, czy nie pociągnął przez słomkę gazowanego napoju.
Siedzieliśmy jak struci, dochodząc do wniosku, że cała ta sytuacja wpłynęła na
nas mocniej niż się spodziewaliśmy.
__________________________________
Po
zajęciach zostałam sama. Ross nadal miał mnóstwo prób do występu w szkole
tanecznej, Martin razem z Austinem musieli zostać na treningu, Rafe miał do
odbębnienia karę w kozie za coś idiotycznego, a Fizzy postanowiła, że zostanie
na treningu chłopaków, chcąc nacieszyć się ostatnimi widokami przepoconego
ciała Austina (to były jej własne słowa). Mając nadzieję na spokojną drogę
powrotną do domu, zjedzenie czegoś na szybko i zakopanie się w odmętach swojej
pościeli, ruszyłam wolno do samochodu. Nie spodziewałam się zastania przed nim
wychudzonej postaci Kiry, z mizernym uśmiechem i trzymającą w dłoniach swoją
wielką czarną torebkę, która wyglądała na o wiele cięższą niż zapewne była.
-
Kira - szepnęłam, zatrzymując się kilka kroków przed nią. Dziwnie było stać
naprzeciwko niej, kiedy wcześniej miałam wrażenie, że zrobiłaby wszystko
bylebym tylko odczepiła się od Rossa. - Co ty tutaj robisz? - zadałam chyba
najgłupsze pytanie w historii, na które ona jednak w żadnym stopniu nie
zareagowała.
-
Możemy zamienić słówko?
-
Jasne - rzekłam lekko zaskoczona tonem jej głosu. Bez cienia arogancji, fałszu,
złośliwości. Była miła, trochę nieśmiała ale przede wszystkim niepewna. - Może
pojedziemy do mnie? Muszę odebrać Mikey’a ze szkoły.
-
Dostosuję się.
Przez
całą drogę do szkoły brata, Kira nie odezwała się ani słowem. Kiedy Mikey
wsiadł do samochodu, przywitał się z nią z szerokim uśmiechem i pochwalił
kucyka, w którym według niego wyglądała bardzo ładnie. Dziewczyna uśmiechnęła
się lekko, dziękując mu, chociaż mogłam się założyć, że nie wiedziała jak
zareagować na komplement dwunastolatka.
Mikey,
zaraz po dojechaniu do domu, pobiegł do swojego pokoju, nie pytając nawet o to
czy zrobię coś do jedzenia jakby podświadomie domyślił się, że szykuje się
jakaś grubsza i cięższa rozmowa. Zaprowadziłam dziewczynę do ogrodu, gdzie
usiadłyśmy na miękkich poduchach w wiklinowych fotelach, które były moim
ulubionym miejscem w całym domu, nie licząc oczywiście własnej sypialni. Kira
długo patrzyła przed siebie, nie mówiąc ani słowa. Nagle wzięła większy wdech i
spojrzawszy na mnie, lekko się uśmiechnęła.
-
Powinnam ci podziękować, Nela - zaczęła spokojnie. - Całkiem nieświadomie mi
pomogłaś. Domyślam się, że to za twoją namową Ross znowu ze mną rozmawia i chce
mnie wyleczyć, a właściwie pomóc w leczeniu. Wiem to, bo nikt nie chciałby mieć
ze mną do czynienia gdyby przeszedł przez coś takiego jak Ross ze mną. Byłam
dla niego prawdziwą suką i aż się dziwię, że cię posłuchał i chce mi pomóc.
Naprawdę chciałabym go zrozumieć, ale nie potrafię. Musi cię chyba mocno
kochać, skoro był gotowy do ponownej rozmowy ze mną i spędzania czasu zamiast z
tobą. Zastanawiam się też jeszcze nad jedną rzeczą, dlaczego chciałaś by to
zrobił. Czemu go do mnie wysłałaś, a nie olałaś mnie?
-
Ponieważ każdy zasługuje na pomoc, Kira. Nie wiem jaki masz kontakt ze swoją
rodziną, nie wiem czy możesz liczyć na ich wsparcie, ale wiem, że Ross jest
kimś komu możesz w stu procentach zaufać. Wiem, że bywa nieznośny i upierdliwy
do granic możliwości. Wiem, że jest porywczy i szczery do bólu, ale równie
dobrze zdaje sobie sprawę z tego ile znaczą dla niego przyjaciele i byłe
dziewczyny. Mimo że już nie jesteście razem, a wasz związek może nie był
idealny, martwił się o ciebie, ale nie wiedział jak ci pomóc. Ja go tylko
trochę naprowadziłam. Mam nadzieję, że ci pomoże.
-
Nikt mi nie pomoże dopóki ja sama nie będę tego chciała - powiedziała ciut
ostrzej, odwracając ode mnie spojrzenie. - Problem w tym, Nela, że ja nie chcę
walczyć. Świadomie wpadłam w tą chorobę, chciałam uwagi rodziców. Wiesz jakie
to okrutne czuć się niewidzialną? Chciałam, żeby na mnie spojrzeli, żeby mnie
dostrzegli, ale przerosło mnie to. Wiem, że mam anoreksję. Byłam z Elliotem u
psychologa i on powiedział mi to wprost, wyłożył kawę na ławę, nie bawił się ze
mną. Jestem w dupie, Nela. Głębokiej, czarnej dupie, z której nie widzę
wyjścia. Nikt mi nie pomoże.
-
Nie mów tak, Kira. Musi być wyjście. Możesz udać się na leczenie, zawalczyć o
swoje zdrowie, przyszłość, szczęście. Nie może być źle.
-
Elliot chce opuścić Kolorado i przenieść się gdzieś indziej. Może Karolina
Północna? Naprawdę mu zależy, a ja boję się, że go zawiodę i mimo jego prób,
nie uda mi się wyjść z choroby. Dopiero po tym jak zachorowałam, zauważyłam
jaka byłam. Jaka ze mnie była suka. Odrzucałam wszystkich dookoła, nie chciałam
zawierać żadnych przyjaźni, byłam taka mądra i pewna siebie, że teraz zostałam
sama, bez prawdziwych przyjaciół. Wiem jak postrzegają mnie inni. Dla nich
jestem słaba i może tak naprawdę wcale się nie mylą?
-
To nieprawda, Kira. Jesteś silna tylko sama nie potrafisz tego dostrzec. Sądzę,
że Elliot pewnego dnia ci to pokaże, aż w końcu się przekonasz, że miał rację i
posiadasz w sobie pokłady tak ogromnej siły, że każdy powinien ci jej
zazdrościć.
-
Oddam ci Rossa, Nela - rzekła lekko, posyłając mi odrobinę szerszy uśmiech niż
na początku. - W nieszczęściu innych, nie możesz pozwolić sobie na utratę
własnego szczęścia. Dziękuję, że mogłam się przekonać jak oddanym jest
przyjacielem i lojalną osobą, ale teraz pora by wrócił do ciebie i pomagał
tobie, swojej dziewczynie, a nie mi. Ja mam Elliota i myślę, że z nim mogę
sobie poradzić. Chyba to do mnie dotarło. Naprawdę jestem ci wdzięczna, Nela.
-
Nie masz za co, przecież nic nie zrobiłam.
-
Zrobiłaś znacznie więcej niż ludzie, którzy w teorii są moimi rodzicami. Dałaś
mi nadzieję, że może być tylko lepiej. Że z anoreksją można podjąć walkę i
postarać się o zwycięstwo. Chcę zaryzykować i zawalczyć o swoje zdrowie. Przede
wszystkim o zdrowie. Wiem, że nie będzie łatwo, ale mimo wszystko spróbuję. Tak
jak ty, Nela. Spróbowałaś być z Rossem, widziałam jak się przed tym broniłaś,
ale w końcu dałaś wam szansę i teraz jesteście razem szczęśliwi. Ja też chcę
taka być.
-
Będę za ciebie trzymać kciuki, Kira.
-
Naprawdę ci dziękuję, Nela.
Gdy
obie stanęłyśmy, stało się coś naprawdę dziwnego; Kira mocno mnie objęła, to
znaczy na tyle mocno na ile pozwoliła jej choroba i brak sił. Kiedy tak mnie
ściskała, szepnęła mi do ucha jedno proste słowo, poczym najzwyczajniej w
świecie odsunęła się i kiwnąwszy głową, opuściła taras, rzucając przez ramię,
że trafi do wyjścia.
Moim
zdaniem każdemu należało dać szansę. Każdy zasługiwał na wybaczenie i może nigdy
nie będę z Kirą najlepszymi przyjaciółkami, nie oznaczało to jednak, że miałam
jej nie wybaczyć. Miała prawo popełniać błędy, była tylko głupią nastolatką,
która pragnęła uwagi innych ludzi. Chciała by inni traktowali ją z szacunkiem i
się jej bali. To nie jej wina, że wpadła w taką chorobę. Teraz potrzebowała
tylko spokoju by dojść do siebie. Wierzyłam, że się jej to uda. Musiała tylko
tego chcieć.
Przepraszam, Nela.
_____________________________________________
Cześć.
Ten rozdział z całą pewnością ma mnóstwo błędów, ale dodaje go właśnie teraz, w takiej formie, ponieważ następny z całą pewnością nie pojawi się szybciej niż przed 16 maja. Związane jest to z dużą pracą, którą mam do napisania jako zaliczenie jednego z przedmiotów. Chcę jej poświęcić 100% chociaż biorąc pod uwagę kilkanaście innych czynników, może być z tymi 100% dość trudno.
W każdym razie, do zobaczenia za około cztery tygodnie!
Dziękuję za każdy komentarz, jesteście kochani! :*
- matrioszkaa! xx
16 mają? Na drugą część książki czekałam dwa lata, teraz też dam radę!
OdpowiedzUsuńLubię ten rozdział. Bardzo. I lubię w nim Kirę bardziej niż Nelę. Wciąż tęsknię za Rossem! #teamRoss
Powodzenia, Matss! Dużo kawy/herbaty, weny i wytrwałości. Do szesnastego!
~Raff