Po oszacowaniu przez rodziców naszych weekendowych wydatków wyszło na jaw, że mimo tego iż zabrałam przyjaciół do najlepszych sklepów i restauracji na Manhattanie, mój rachunek i tak był niższy niż Nate’a. Brat pobił naszą trójkę o całe trzysta dolarów. Później byłam ja, a Martin zamykał stawkę. Nie ponieśliśmy żadnych konsekwencji, a to co nam zostało mogliśmy sobie zatrzymać. Nie myślcie jednak, że rodzice często pozwalali nam na takie szaleństwa. Co prawda dopóki więcej ich w domu nie było niż są teraz, przelewali na nasze konta ogromne kwoty, od których niejedna osoba już dawno mogłaby dostać zawału. Jednak umieliśmy nimi rozsądnie rozporządzać. Każdego dnia jedno z nas kupowało jedzenie, materiały do szkoły - o ile takowe były któremuś z nas potrzebne. Wiele razy zdarzało się, że to my byliśmy tymi, co płacili za rachunki czy lekcje hokeja Mikey’a. Zabieraliśmy młodego na lody, pizzę i używaliśmy karty jednego z nas. Myślę, że rodzice nie zdawali sobie do końca sprawy z tego, że umieliśmy traktować pieniądze z szacunkiem, nie przepuszczając wszystkiego na pierdoły. Kiedy jednak lecisz z nimi na weekend do większego miasta i dostajesz konkretną kwotę, odrobinę dajesz się ponieść emocjom. Kupujesz przyjaciołom szalik Burberry i szpilki Jimmy Choo. Zabierasz ich na obiad do restauracji Gordona Ramsey’a, mając ubaw z ich min na widok ekskluzywnych dań, na które nie mogą sobie pozwolić. Jeśli drobnymi gestami możesz wywołać u nich radość, to czemu by nie wyciągnąć karty i po prostu zapłacić?
Nie
zapomniałam też o Rossie, Austinie i Lauren. Dla każdego z nich wybraliśmy coś
unikatowego, by w konkretny sposób mówiło im właśnie o Nowym Jorku. Kiedy
byliśmy już na lotnisku, byłam więcej niż niepocieszona powrotem do Kolorado.
Każda moja wizyta w tamtym mieście kończyła się dokładnie tak samo -
nieopisanym smutkiem i chęcią ucieczki z lotniska. Jednak z jakiegoś powodu nie
chciałam tam mieszkać. Mimo swojego uroku, klimatu, Central Parku i
różnorodności, miało w sobie coś, co wręcz odrzucało mnie od perspektywy
spędzenia tam większej ilości czasu. Nigdy nie miałam też parcia na studiowanie
tam, chociaż znalazłam college, do którego mogłabym się dostać. Wolałam
cichsze, mniejsze i zdecydowanie bardziej urokliwe miasta niż Nowy Jork,
chociażby takie Anchorage.
-
Co, siostrzyczce nie chce się iść do szkoły? - rzucił ze śmiechem Nate, gdy po
jakimś czasie znalazłam się w kuchni. Znowu był poniedziałek, a ja ponownie nie
miałam sił, by funkcjonować wśród ludzi. Na jego komentarz wywróciłam oczami,
ciężko siadając obok Mikey’a, który zajadał się płatkami z żelkami. Poparzyłam
na to z wielkim powątpiewaniem, kradnąc przy okazji Martinowi jedną kanapkę z
Nutellą. - Jakaś taka niewyraźna jesteś, czyżbyś tęskniła za Nowym Jorkiem i
wolnością jaką tam dostałaś?
-
Żebyś zaraz ty czymś nie dostał - warknęłam zła, opierając się łokciami o stół
i chowając policzki w dłonie. - Chcę spać.
-
Nie tylko ty - zauważył Martin smarując sobie kolejną kromkę kremem.
-
To może wrócimy do łóżka? - zaproponowałam, posyłając mu szczenięce spojrzenie,
na które jedynie pokręcił głową. - Nie lubię cię.
-
Wzajemnie, Nela. Wzajemnie - dogryzł mi, pokazując język.
Po
tym jakże uroczym poranku, niechętnie opuściłam dom mając nadzieję, że dzień
szybko się zakończy i będę mogła wrócić do swojego pokoju. Z domu po drugiej
stronie ulicy wyszło całe rodzeństwo Lynch z Rocky’m na czele, który
najwyraźniej postanowił dzisiaj pokonać drogę na deskorolce bo trzymał ją pod
pachą.
-
Hej Nel! - zawołał brunet zatrzymując się na środku chodnika i machając do mnie
jak nienormalny. Podnosząc lekko kąciki ust do góry, odmachałam mu. - Ross już
do ciebie leci na skrzydłach ogromnej miłości! - krzyknął śpiewająco i mogłabym
przysiąc, że puścił oczko. Rydel z Rylandem zaśmiali się, a Rocky klepnął
blondyna w plecy, dając mu tym chyba znak, że może do mnie iść. - Tylko proszę,
nie zacznijcie się migdalić przed moimi biednymi oczami! Wystarczy, że uszy
musiały słuchać porannej rozmowy Rydel z Ellingtonem, poważnie się zastanawiam
nad daniem im szlabanu na telefon.
-
Jesteś zazdrosny - rzuciła ze śmiechem dziewczyna. - Cześć, Nela. Jak było w
Nowym Jorku? - zapytała o wiele spokojniej niż jej brat, przechodząc z Rossem
przez ulicę. Uściskała mnie, całując w policzek.
- Cześć, Rydel. Cudownie! Za każdym razem jak
tam wracam jest równie wspaniale, koniecznie musisz się tam kiedyś wybrać. Hej,
Ross. Coś ty taki smętny?
-
Bo moja dziewczyna wraca po dwóch dniach do Kolorado i nawet nie chce dać mi
całusa na przywitanie - mruknął, na co Rydel zaczęła się śmiać, odsuwając się
ode mnie, dając miejsce Rossowi. - Och, bardzo ci dziękuję!
-
Ależ nie ma za co!
Ross
pocałował mnie szybko w usta, uśmiechając się lekko i szeptając „dzień dobry”.
Byłam pewna, że nigdy nie przyzwyczaję się do tego jak się przy mnie
zachowywał. Był zupełnie inny przy swoich kumplach. Uroczy, słodki, cichy,
odrobinę nieśmiały i nieporadny. Kochałam go takiego, ale chyba jeszcze
bardziej wolałam prawdziwego go. Głośnego, z energią, tańczącego i śpiewającego
do ludzi. Taki był naturalny, nie chodził jakby połknął kij.
-
Wiesz Nela, całkiem możliwe, że znajdę się w Nowym Jorku już w październiku.
-
Studia? - Ledwo Rydel skinęła głową, pisnęłam głową, rzucając się jej na szyję.
-
Spokojnie, pohamuj swoje hormony - zaśmiała się, odsuwając mnie od siebie. -
Nie mam jeszcze wyników, więc nie wiem czy to wypali, ale wysłałam aplikacje na
jeden z tamtejszych uniwersytetów i czekam. Kto wie? Może i ja będę miała
okazję, by zwiedzić to wyjątkowe miasto?
-
Na pewno! - krzyknęłam z pomocą zaraz jednak się skrzywiłam, przypominając
sobie, że musimy iść do szkoły. - Co powiecie na wagary?
-
Myślę, że jesteś ostatnią osobą, która może nam to proponować - zauważył Ryland
po dołączeniu do nas, razem z moim bratem, który dzisiaj postanowił zrezygnować
z samochodu i przejść się do szkoły pieszo. - Ale Martin oczywiście może sobie
na to pozwolić, w końcu jest cholernym prymusem i gdyby nie było go jeden
dzień, nikt z nauczycieli nawet nie zwróciłby mu uwagi.
-
Nie będę się z tobą o to sprzeczał, Ryland - mruknął Martin z uśmiechem. -
Nela, trzeba było spać, a nie znowu ćwiczyć jogę na środku naszego salonu.
-
Gdybym mogła zasnąć, to bym spała, głupku.
-
Joga? W środku nocy? - dopytywała zszokowana Rydel, nie znając mnie tak dobrze
jak inni, którzy doskonale wiedzieli o moich dziwnych porach, w których
poświęcałam się temu sportowi, będąc później kompletnie zmęczoną i bez życia na
cokolwiek. - Widać, że kochasz ją mocniej niż łyżwy.
-
Chyba masz rację, Rydel - przyznałam z nieśmiałym uśmiechem.
-
Czy na Alasce przypadkiem nie ma zimy cały rok? - wtrącił się nagle Rocky,
pojawiając się przed nami. Szedł do tyłu, skacząc wzrokiem po naszych twarzach,
sądziłam, że już dawno nas zostawił, odjeżdżając na swojej deskorolce.
-
Prawdopodobnie. Do czego zmierzasz? - zapytałam.
-
Będziesz mogła wrócić do łyżew, w końcu tam na pewno mają jakieś lodowisko.
-
Kto wie, Rocky, kto wie.
Tak
jak Ross obiecał, zaraz po przekroczeniu progu szkoły, daniu mi szybkiego
całusa i zapewnieniu, że pojawi się na chemii, uciekł szukać Elliota, z którym
miał, a właściwie bardziej chciał, porozmawiać o Kirze. Widać, że rozmowa ze
mną na temat anoreksji mocno go poruszyła, skoro z jej powodu był gotów odezwać
się do starego kumpla. Nie widziałam nigdzie Elliota, ale miałam nadzieję, że
nie zostawi Rossa samego. W końcu im więcej osób zainteresuje się zdrowieniem
Kiry, tym większe prawdopodobieństwo, że dziewczyna zrozumie w jakiej sytuacji
się znalazła i zgodzi na leczenie. Chociaż wiedziałam też, że nie było to takie
proste jak się mogło wydawać, jednak nie niemożliwe.
-
A gdzie zgubiłaś swoją lepszą połówkę? - zapytał z uśmiechem Rafe, gdy doszłam
do swojej szafki. Blondyn, który właściwie postanowił znowu zafarbować swoje
włosy, tym razem na szaro, trzymał w dłoni paczkę żelek, które wsadzał do buzi
po całej garści, będąc przy tym najszczęśliwszym dzieciakiem pod słońcem.
-
Rozmawia ze swoim starym kumplem - odpowiedziałam wymijająco, otwierając szafkę,
chemia była ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę tego dnia. - I nie zadawaj
kolejnego pytania, Rafe, bo ci nie powiem - dodałam, kątem oka zauważając, jak
przyjaciel przygotowywał się do zapytania o coś.
-
Jesteś tajemnicza. Nie lubię tego - mruknął, na pocieszenie aplikując swojemu
organizmowi kolejną dawkę cukru. - Wiecie, że tak naprawdę nie musimy już
chodzić do szkoły? Zaliczyliśmy egzaminy SAT, więc tak jakby edukację mamy już
z głowy.
-
Jeszcze egzaminy końcowe - zauważyła niechętnie Fizzy. - W tym chemia.
-
Wciąż staram się zrozumieć dlaczego ją wybrałyście.
-
Bo byłyśmy wówczas niepoczytalne. Ale przynajmniej dzięki niej Nela zbliżyła
się do Rossa. Coś pożytecznego z tego wyszło.
-
Tak bardzo pożytecznego, że mogłyśmy nie zdać z niej już na początku semestru.
-
Jak zwykle przesadzasz, Nela. Zobacz, gdzie jesteś teraz i powiedz to jeszcze
raz.
-
Mogłyśmy przez nią oblać semestr? - powtórzyłam śmiejąc się z nadąsanej miny
przyjaciółki. - I to ja jestem tą, która przesadza? Dobry żart, Fizzy. Naprawdę
dobry.
-
Przynajmniej w końcu ją zrozumiałaś i to dzięki samemu Rossowi Lynch.
-
Fizzy, proszę czy możemy już skończyć ten temat i zająć się innym? - jęknęłam,
a dźwięk dzwonka przypominającego mi, że rzeczywiście znajdowałam się w szkole
i przede mną nadal były lekcje, tylko podwoił jęk. - Koszmarze, nadchodzimy.
-
Jak zwykle jesteś pozytywna - podsumowała Fizzy, zarzucając mi dłoń na ramię,
którego nie miałam sił by strzepnąć. - Do później, Rafe! Życz nam szczęścia!
-
Od kiedy chcesz bym cokolwiek ci życzył? - spytał wyraźnie zaskoczony jej
wesołością, co w stu procentach podzielałam. Fizzy niezbyt często zachowywała
się w ten sposób. Z reguły przez większą część ich wspólnego życia dokuczała mu
na wszystkie możliwe sposoby, śmiejąc się z jego naburmuszonej miny.
-
Och, nie mówiłam wam? - w odpowiedzi pokręciliśmy głowami, zatrzymując się pod
naszą salą chemiczną. Na horyzoncie widziałam już chemika, który szybko
zmierzał w naszą stronę, w dłoniach trzymając mnóstwo luźnych kartek. - Austin
zaprosił mnie na randkę, a ja się zgodziłam - pisnęła ucieszona, w tej samej
chwili, co nauczyciel dołączył do nas, karząc nam natychmiast wejść do klasy. -
Pa, Rafe.
-
Powodzenia, laski! - zawołał, nim drzwi za nami się nie zamknęły.
Ross
ominął chemię, jak i kilka następnych lekcji, aż pojawił się w porze lunchu,
razem z Elliotem i Kirą do kompletu. Posłałam mu jedynie niepewny uśmiech,
poczym przeniosłam wzrok na swoje jedzenie, którym był makaron z jakimś sosem i
puszka zielonej herbaty. Widząc jednak chudą sylwetkę Kiry odechciało mi się
jeść. Nie wiedziałam czym to było spowodowane. Nigdy nie miałam większych
problemów z jedzeniem, poza tymi momentami, w których nie chciało mi się w
ogóle jeść, chociaż od poprzedniego posiłku minęło dobrych kilkanaście godzin.
Nigdy się nie głodziłam, nie wymiotowałam, nie stosowałam dziwnych diet. Nawet
będąc łyżwiarką. A teraz, patrząc na to jak żałośnie wyglądała Kira, nie
potrafiłam zmusić się do przełknięcia góry makaronu, którego wcale nie było tak
dużo jakby się mogło wydawać.
-
Dlaczego nie jesz? - zapytała Fizzy, badawczo mi się przyglądając. Westchnęłam
cicho i nie odpowiadając jej, nabrałam trochę na widelec i niechętnie wsadziłam
do ust, z trudem wszystko przełykając. - Coś cię trapi?
-
Ugh, nie - mruknęłam, powtarzając sobie w myślach, by nie patrzeć w kierunku
Rossa i Kiry, którzy usiedli przy starym stoliku blondyna. Razem z resztą
drużyny koszykarskiej, z innymi szczupłymi dziewczynami i napakowanymi kolesiami.
- Wszystko gra. Nie macie powodu do zmartwień.
-
Nela, jesteś dla niego najlepszą osobą na świecie. Żadna dziewczyna nie może
się z tobą równać, rozumiesz? Poza tym czy sama nie prosiłaś Rossa, żeby miał
Kirę na oku? Nie zachowuj się jak hipokrytka, bo wiesz, że ich nienawidzę. -
Wiedziałam, że na Rafe’a zawsze mogłam liczyć. Był miły i zabawny, kiedy
potrzebowałam rozśmieszenia, a jednocześnie szczery, gdy Fizzy była zbyt miękka
do dania mi mentalnego kopa w dupę. Rafe znał moje emocje i zachowanie na
wylot, więc nic dziwnego, że zawsze potrafił znaleźć odpowiednie słowa do
konkretnej sytuacji. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, dając szybkiego
buziaka w policzek. - Skoro już wszystko jasne, zabieraj się za jedzenie.
-
Tak jest, szefie. - Po nieudolnym zasalutowaniu mu, wzięłam do ręki plastikowy
widelec i ze smakiem zjadłam resztę makaronu. Właściwie stołówkowe jedzenie w
naszym liceum nie było najgorsze i mogłabym nawet powiedzieć, że będę za nim
tęsknić.
Chyba
zamieniałam się w sentymentalną laskę.
___________________________________________________
Mimo
tego, że ani ja, ani którykolwiek z moich braci nie zabrał się do szkoły
samochodem, musiałam iść odebrać Mikey’a z jego zajęć dodatkowych. Zawsze
zastanawiało mnie jakim cudem jego plan jak i mój czy naszych braci pokrywał
się ze sobą do takiego stopnia, że chłopak czekał na nas maksymalnie piętnaście
minut. Nie miałam wątpliwości, że nasi rodzice w jakiś sposób zmanipulowali nim
(o ile było to możliwe), w końcu byli Robertsami, mogli wszystko. I nawet ja,
jako ich córeczka, przekonałam się o tym. Jednak nie rozgrzebywałam jego planu
zajęć. Do końca mojej licealnej nauki pozostały dwa miesiące, po niej wakacje,
a od października studia, więc obowiązek przywożenia Mikey’a spadnie tylko na
barki Martina i od czasu do czasu rodziców.
-
Miki, zastanawiam się kiedy będziesz na tyle duży, by samodzielnie wracać do
domu? Wiesz, masz prawie trzynaście lat, a nadal musimy robić za twoje
przyzwoitki. Dobrze się z tym czujesz? - zapytałam, gdy odebrałam już brata
spod szkoły, w której musiał spędzić dodatkowe dwie godziny na lekcji
matematyki.
-
Oczywiście, że tak - powiedział wesoło. Widząc jednak mój niepewny wyraz
twarzy, uśmiechnął się szerzej biorąc się za wyjaśnienia. - Większość dzieci
przywozi szofer lub niania, a nie rodzice czy rodzeństwo. Cieszę się, że to wy
mnie odwozicie czy odbieracie, inni mi zazdroszczą - skończył z błyskiem w oku.
-
Zazdroszczą? - powtórzyłam cicho.
-
Macie czas i nie olewacie mnie. To dobre uczucie, które potrwa jeszcze jakieś
dwa miesiące - skończył, zaczynając nagle skakać jak mała piłeczka. - Idziemy
na lody? Proszę?
-
A czy twój trener nie chciał byś przypadkiem ograniczył cukier? - spytałam z
powątpiewaniem, patrząc na szyld lodziarni, którą za moment mieliśmy mijać.
Mikey pokręcił głową, robiąc tą okropną minę szczeniaczka, której każdy ulegał.
A ja to już w szczególności. - Nienawidzę tego, kto pokazał ci Shreka -
warknęłam, nie mogąc zapanować nad uśmiechem. - Ale jak powiesz rodzicom, że
kupiłam ci lody, wiedz, że nie będziesz miał spokojnej nocy.
-
A wiesz, że osobą, która pokazała mi Shreka, byłaś ty?
Przysięgam, że ten dzieciak mnie
kiedyś wykończy.
Po krótkiej
rozmowie z rodzicami i zapewnieniu - wciśnięciu im małego, nic nieznaczącego
kłamstwa - że Mikey wcale nie jadł słodyczy, poszłam do swojego pokoju. Byłam
zaskoczona widokiem włączonego komputera, do którego wystarczyło wpisać hasło
logowania, by móc z niego skorzystać. Rano nigdy nie włączałam urządzenia,
głównie dlatego, że nie miałam na to czasu ani nawet ochoty. Chyba, że musiałam
coś wydrukować, a zapomniałam zrobić to wieczór wcześniej. Jednak pamiętałam iż
dzisiejszego ranka nie uruchamiałam systemu.
-
Jesteś! - zawołał Martin, gdy ledwo zrzuciłam z ramienia plecak i postawiłam
koło biurka. - Musisz sprawdzić odpowiedź z uniwersytetu. Natychmiast.
-
Martin - jęknęłam, opierając się łokciami o blat. - Nie mam siły. Jestem
zmęczona.
-
Nie obchodzi mnie to. Wpisuj to cholerne hasło, loguj się do tego całego
uniwersyteckiego systemu i obwieść nam, że się dostałaś. No już, szybko!
-
Jesteś upierdliwy - podsumowałam, wpisując ciąg znaków. Brat pojawił się nad
moją głową chwilę później, gdy przez Google weszłam do odpowiedniej strony i
zalogowałam się, by następnie doznać małego szoku. - Dostałam się -
wymamrotałam, wpatrując się w ciąg liter składających się na słowo
„gratulujemy”. - Nie wierzę.
-
To pewnie przez te łyżwy - powiedział wesoło, klepiąc mnie w plecy.
Dosłownie
dwie sekundy później rozdzwonił się mój telefon.
-
Dostałam się, Nela! - zawołała radośnie Fizzy i przysięgam na Boga, że właśnie
straciłam słuch. Dziewczyna wydarła się tak głośno, że po minie Martina, mogłam
śmiało powiedzieć, że doskonale ją usłyszał. - Skoro mnie przyjęli, ciebie tym
bardziej, prawda?
-
Cóż, nie chcę wiedzieć ile wyszło mi tych wszystkich punktów i w ogóle, ale
tak. Dostałam się na studia! - odkrzyknęłam z równie wielką mocą, że aż w progu
pokoju pojawili się dosłownie wszyscy domownicy, z Natem na czele. - Zaraz
posypią się gratulacje.
-
U mnie już wszyscy wiedzą. Cholera nie wierzę w to. Idziemy na… - urwała, kiedy
na ekranie komputera pojawiło się połączenie ze Skype. - Chyba Rafe ma dla nas
dobrą wiadomość - dodała, wciąż wesołym tonem. Rozłączając się, odebrałam
połączenie. Wyskoczyły mi dwa okienka, w jednym ujrzałam roześmianą Fizzy, a w
drugim uśmiechniętego Rafe’a.
-
Dajcie mi chwilę - powiedziałam nim zaczęli mówić. Odwróciłam się w kierunku
rodziców i z nieśmiałym uśmiechem wyrzuciłam z siebie: - wasza mało ambitna
córeczka dostała się na UAA.
-
Gratulujemy, Nela! - zawołali, przyciągając mnie do uścisku.
-
Zamieszkasz na Alasce. W dalekim stanie, z dala od ludzi i słońca, a koło łosi
i innych dzikich zwierząt. Jak ty to zniesiesz? - zażartował Nate, dźgając mnie
w bok, za co naprawdę chciałam mu przywalić. Nienawidziłam tego.
-
Łosie mieszkają w Kanadzie, kretynie - mruknęłam. - A to śniegu można się
przyzwyczaić. Teraz wybaczcie mi, ale konwersacja z przyszłymi współlokatorami
czeka.
Na
szczęście wszyscy, łącznie z Martinem, zrozumieli aluzję i opuścili mój pokój.
Tata na koniec puścił mi oczko, czym niemo powiedział mi, że dobrze się
spisałam. Gdy drzwi były już zamknięte, a ulubiona muzyka cicho puszczona,
zaczęła się między nami wielka dyskusja na temat miejsca naszego zamieszkania, całego
mieszkania, uniwersytetu, lokalnych atrakcji, innych ludzi. Byliśmy tak
szczęśliwi, że jeden z naszych celów się spełnił, że nim się zorientowaliśmy
było już kilka minut przed dziesiątą, a żadne z nas nawet nie ruszyło jeszcze
pracy domowej. Więc po życzeniu sobie powiedzenia nad zadaniami, rozłączyliśmy
się.
Siedząc
na parapecie ze stosem kartek, usłyszałam wibrujący telefon, który leżał
grzecznie na biurku. Sięgnąwszy po niego ręką, odebrałam, nie patrząc na
wyświetlacz.
-
Gratuluję. - Na dźwięk głosu Rossa, mimowolnie się uśmiechnęłam, opierając głowę
o ścianę automatycznie odwracając ją w kierunku domu Lynchów. Widziałam zarys
sylwetki Rossa w jego oknie i rękę machającą do mnie. Odwzajemniłam gest, nie
mogąc zapanować nad uśmiechem. - Przepraszam, że odzywam się dopiero teraz.
-
Dzięki. Nie przejmuj się tym, Ross. Wiem, że czeka cię występ w szkole
tanecznej.
-
Tak, ale obiecałem ci, że zdam relacje z rozmowy z Kirą, a robię to tak późno.
-
To nieistotne. Co z nią?
-
Cóż… przez cały dzień twierdziła, że ja i Elliot litujemy się nad nią. Że tak
naprawdę wcale nie chcemy jej pomóc, a ośmieszyć. Uważa, że nie ma problemu i
może zjeść dowolne ilości jedzenia. Przy nas zmusiła się do tego, ale później
słyszałem jak jedna z dziewczyn mówiła, że Kira zamknęła się w toalecie i
wymiotowała. No i powtarzała, że jest okropna.
-
Ross… - wymamrotałam, nie wiedząc, co powiedzieć. - Co robimy?
-
Jak sama powiedziałaś, to ona musi chcieć leczenia. Nic nie możemy zrobić bez
jej wiedzy. To jej życie, zdrowie i ciało. To do niej musi dotrzeć, że
potrzebuje pomocy. Bez przyznania się do problemu nic nie zrobimy. Elliot czuje
się winny, nigdy nie widziałem go w takim stanie. Gdybyś tylko zobaczyła jego
oczy… Nela, on jest cieniem samego siebie. Jemu cholernie zależy na Kirze. Cały
czas zapewniał ją, że jest piękna, cudowna, wspaniała i kocha w niej dosłownie
wszystko, ale ona uparcie i tak zaprzeczała. Widzi w sobie same wady. Nie
wiemy, co robić. Nie jesteśmy nawet pewni, czy jej rodzice zdają sobie sprawę z
tego, co się z nią dzieje.
-
Obawiam się, że mogą nie wiedzieć.
-
Nie zdziwiłbym się - westchnął. - Więc lecisz na Alaskę, huh?
-
Lecę. A jak z twoimi wynikami, Ross?
-
Również się dostałem - oznajmił ze śmiechem i mogłabym przysiąc, że z całą
pewnością w jego policzkach wykwitły dwa dołeczki.
-
Na co w końcu aplikowałeś?
-
Marketing i zarządzenie.
-
Naprawdę?! Nie spodziewałam się tego! - zawołałam z entuzjazmem, przez który
omal nie spadłam z parapetu. - Dlaczego wcześniej nie chciałeś mi powiedzieć
jaki kierunek wybierasz? Powinnam się obrazić.
-
Ponieważ sam tego nie wiedziałem. W dniu, w którym ty wysyłałaś swoją
aplikację, wszedłem na stronę ich uniwersytetu i bardzo długo przeglądałem
listę kierunków. Ale nic do mnie nie przemawiało. W końcu poprosiłem o pomoc
Rydel, która luźno zaproponowała właśnie ten marketing. Myślę, że może być
ciekawe.
-
No jasne, że tak! Zawsze będziesz mógł przenieść się na inny, jeśli ten nie
spełni twoich oczekiwań.
-
Zgadza się. A co ty w końcu będziesz studiowała?
-
Translatorykę ze specjalizacją tłumacza. Jednak zrezygnowałam z psychologii.
-
Dlaczego? Myślę, że byłabyś świetną panią psycholog. Może za dwadzieścia lat
miałabyś własny gabinet gdzieś w sercu Kanady, niedaleko zagrody z łosiami.
-
Co wy wszyscy z tymi łosiami?! - zawołałam przez śmiech. - Nate też wyskoczył z
łosiami, gdy dowiedział się, że dostałam się na uniwersytet na Alasce.
-
Nie wierzę, że pomylił stan USA z innym krajem.
-
To Nate, on jest zdolny do powiedzenia wszystkiego - mruknęłam, ziewając. -
Ross, muszę kończyć. Czuję, że za moment zasnę, a jeszcze czeka mnie
rozwiązanie zadania domowego. Widzimy się jutro.
-
Spokojnej nauki, kochanie - cmoknąwszy w słuchawkę, rozłączył się, zostawiając
mnie samą z zadaniami z kosmosu.
_____________________________________________
Hej.
Jak wiele rzeczy może się wydarzyć w przeciągu trzech miesięcy? Powiem Wam, naprawdę dużo.
Możecie poznać kogoś, dzięki komu będzie najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
Możecie walczyć o swoje być albo nie być na uczelni (poprawki, kiedy się kogoś poznało są naprawdę trudne, nie polecam).
I możecie mieć rękę w gipsie. Przez 5 tygodni.
Dlatego mnie nie było. Dlatego nie pisałam rozdziałów do przodu, dlatego teraz mam tylko jeden rozdział w zanadrzu, który notabene skończyłam dzisiaj.
Ale mniejsza z tym, uda mi się ukończyć tego bloga :)
Dużo uśmiechu, pogody ducha i jak najwięcej czasu z rodziną, bo mimo tego, że czasami daje nam w kość, jest najważniejszym elementem naszego życia. Kocham Was i dziękuję za wszystko, kochani!
- matrioszkaa! xx
Wow! Rozdział jest przecudowny. Naprawdę. Warto było czekać na takie cudeńko. Miałam skomentować wcześniej, ale moje miałam lenia za przeproszeniem w dupie przez te święta.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny.
Buziaczki <3
Wcześniej nie miałabyś jak, bo dodałam go dopiero w poniedziałek ;P
UsuńFakt, trochę się naczekaliście, za co bardzo przepraszam! Ale wracam, powoli, ale wracam. Dziękuję! x
Cudowny :)
OdpowiedzUsuńŚwietny :)
Zapraszam do mnie :)
http://wszystko-zacznie-sie-od-nowa.blogspot.com/?m=1
Serdecznie Ci dziękuję! x
UsuńŻycie nigdy nie przestanie nas zaskakiwać.
OdpowiedzUsuńChciałabym napisać ''wszystkiego dobrego na nowej drodze życia'', ale chyba jeszcze na to za wcześnie. :D
Więc póki co, wszystkiego dobrego i czekam na następny rozdział.
Raffy.
Na to jest zdecydowanie za wcześnie xD Dziękuję i Tobie też wszystkiego dobrego, kochana! x
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńjakoś tak pokrętnie przez blogi Sparrow i Raffy trafiłam tutaj wczoraj i właśnie skończyłam czytać.
Bardzo podoba mi Twój styl pisania. Dzięki Tobie moje dwa dni w pracy mijają bardzo miło i przyjemnie i nawet upierdliwi klienci przerywający lekturę nie są tacy źli ( chociaż mogli by sobie wybrać lepsze momenty niż pierwszy pocałunek czy występ Rossa na urodzinach Neli i Nate'a -doradzanie ludziom ze łzami w oczach wcale nie jest łatwe ).
Cieszę się, że trafiłam tu zanim skończyłaś opowiadanie i będę mogła poczekać na te ostatnie rozdziały, choć trochę smutno, że historia powoli kończy.
Chyba jeszcze nie czytałam takiego lekkiego i przyjemnego bloga, świetna odskocznia od codziennych problemów.
Podoba mi się tu chyba wszystko, zaczynając od kreowania bohaterów, przez różne opisy po samą fabułę. Świetne jest to, że cała historia jest taka naturalna i prawdziwa. Lubię to, że zachowania bohaterów, tak jak i to co ich spotyka jest normalne. Najchętniej czytam takie historie, które faktycznie mogły się wydarzyć a nie, że głównych bohaterów co kilka rozdziałów spotyka porwanie, wypadek, próba morderstwa,utrata kończyn, dziwne i nienaturalne odzyskanie kończyn, próba samobójcza, powódź, atak terrorystyczny, tsunami, katastrofa lotnicza, huragan, wszystkie choroby świata, trzęsienie ziemi czy nalot kosmitów oczywiście poprzedzone jedzeniem naleśników, bo przecież nie ma innego jedzenia. Fajne jest to,że wszystko jest spójne i to co piszesz trzyma się kupy.
Możesz mieć pewność, że będę czytać do końca bo blog jest naprawdę super.
Z niecierpliwością czekam na nexta.
Pozdrowionka :)