czwartek, 11 lutego 2016

Rozdział 30 | Wycieczka do Nowego Jorku.







                 Moi rodzice byli oficjalnie najbardziej nieprzewidywalnymi ludźmi na całym świecie. Kiedy tylko przyszły wyniki egzaminów SAT, czyli dokładnie dwa tygodnie później, ogłosili, że w związku z tym, że każdy z nas zdał je naprawdę dobrze (nawet Nate zaliczył wszystko) w ramach nagrody zabierają nas na weekend do Nowego Jorku. Jakby tego było mało ojciec przelał każdemu z nas nie małą sumkę, za którą mogliśmy kupić dosłownie wszystko sobie jak i naszym przyjaciołom. Sami zaproponowali, że możemy zabrać kogo chcemy. Jedynymi osobami jakie mogłam zabrać była Fizzy i Rafe, Ross musiał zostać w Littleton w związku z koncertem i próbami tanecznymi do pokazu, który organizuje jego szkoła. Fizzy mimo tego, że mogła zabrać Austina, nie zrobiła tego zauważając, że ich związek nie jest jeszcze na takim etapie, by spędzać weekend w innym mieście. Wyznałam nam jednak, że chłopak nie miał z tym żadnego problemu, prosząc jedynie o małą rzecz z wielkiego miasta.
            - Macie cały weekend dla siebie - powiedziała mama, gdy staliśmy już w hotelowym lobby, czekając aż dadzą nam karty od pokoi. - Nie wnikamy czy będziecie wracać na noc do hotelu czy nie, pamiętajcie jednak, że samolot do Denver odlatuje w niedziele o szóstej wieczorem, my stąd odjeżdżamy o czwartej trzydzieści. Na nikogo nie będziemy czekać.
            - Jeśli się spóźnicie, wracacie na własny koszt, jasne? - W tym momencie ojciec spojrzał bezpośrednio na mnie, zapewne wciąż pamiętając jak nie pojawiłam się w wyznaczonym miejscu i czasie, podczas jednej z naszych licznych wycieczek. - Dobrze, każdy z was ma własny apartament. Wiem, że Neli i Fizzy nie będzie przeszkadzało spanie w jednym łóżku, więc u was są dwa łoże małżeńskie. Mam nadzieję, że to w porządku.
            - Oczywiście! - zawołała z entuzjazmem Fizzy, odbierając od niego dwie karty.
            - Martin i Ally apartament z jedną sypialnią i Nate z Holly, tak samo. Jakieś pytania?
            - Czy śniadania są w cenie pokoju? - zapytał Nate.
            - Serio, Nate? Jesteś z nami na podobnej wycieczce już któryś raz i nadal nie wiesz, jaką ofertę bierzemy? - zapytał z rezygnacją ojciec. Brat wzruszył ramionami, posyłając mu niewinny uśmiech. - Śniadanie jest w cenie pokoju. Podobnie jak dostęp do WiFi, siłowni, basenu, hotelowego baru. Coś jeszcze?
            - Chyba to wszystko. Więc do niedzieli, do czwartej trzydzieści? - zapytał wesoło bliźniak, owijając dłoń dookoła barku Holly.
            - Ty lepiej bądź tutaj o czwartej dziesięć, tak na wszelki wypadek. A wy - pokazał na Fizzy i Rafe’a - przypilnujcie, by Nela w ogóle się pojawiła. Nie chcę się dowiadywać, że postanowiła zostać w mieście, bo uznała, że nie chce iść w poniedziałek do szkoły.
            - Tato - jęknęłam zdenerwowana. Ojciec posłał mi szeroki uśmiech, machając ręką jakby odganiał namolnego owada. - Uwielbiam cię. - Pokazawszy mu język, zabrałam się z przyjaciółmi i ruszyliśmy do naszego pokoju.
            - Twoi rodzice są świetni! - zawołała wesoło Fizzy, gdy byliśmy już sami w swoim wielkim apartamencie. - Wciąż nie wierzę, że zabrali nas do Nowego Jorku i płacą za dosłownie wszystko. Czy mogą mnie zaadoptować?
            - Myślę, że jedna córka im wystarczy - dogryzł jej Rafe, stawiając walizkę przy beżowej kanapie, stojącej w centrum czegoś, co mogłoby być salonem. - Czy to nie za dużo jak na sam weekend? - zapytał, rysując w powietrzu wielki okrąg.
            - Znasz ich, Rafe. Jeśli zabierają na jakąś wycieczkę kogoś jeszcze, chcą by wszystko było jak najlepsze. To chyba nie oznacza, że są próżni, co?
            - Nie, ale trochę głupio się czuję z tym wszystkim.
            - Przecież niepierwszy raz jesteś z nami na jakimś wyjeździe - zauważyłam spokojnie.
            - Gdyby mieli z tym problem, nie zabraliby nas ze sobą - dodała od siebie Fizzy, za co byłam jej wdzięczna. Nie wiedziałam skąd nagle u niego takie myśli. Latał z nami od kiedy pamiętałam. Byliśmy razem też w kilku krajach Europy i nawet wtedy nie mówił takich rzeczy jak teraz. - Czy to ma jakiś związek z tym, że nie ma z nami Lauren?
            - Nie przyleciała bo jej rodzice się nie zgodzili - wymamrotał. - Ale to nie o to chodzi.
            - A o co, Rafe? Powiedz nam - nalegałam, siadając obok niego na kanapie.
            - Mamy małe problemy finansowe i nie wiem czy dam radę opłacić chociażby pierwszy semestr na uniwersytecie - wyznał wyraźnie zawstydzony. Westchnęłam ciężko i już chciałam coś powiedzieć, gdy dodał: - Proszę nie mów ani nawet nie planuj niczego związanego z pokryciem kosztów przez twoich rodziców.
            - Ale ja nawet nie miałam w głowie żadnej myśli tego typu.
            - Znam cię, Nela i wiem, że byłabyś w stanie poprosić ich o pożyczkę dla mnie.
            - Rafe - westchnęłam, mocno go do siebie przytulając. - Istnieją przecież kredyty studenckie, które możesz zacząć spłacać jak znajdziesz jakąś pracę.
            - Właściwie to w poniedziałek mam rozmowę o pracę w jednym ze sklepów odzieżowych w naszym mieście - wyznał, wybijając sobie palce. - Wiem, że nie zarobię w nim na studia, ale przynajmniej będę miał coś dla siebie na jakiś czas.
            - Ty zawsze myślisz pozytywnie, Rafe, więc tym razem nie rób na opak. Wszystko ci się ułoży i jeszcze będziesz prowadził zajebiste życie na uczelni. Gwarantuje cię - rzuciła entuzjastycznie Fizzy, siadając po drugiej stronie chłopaka i przytulając go do swojego boku.
            - W najgorszym wypadku wszyscy będziemy się żywić wacikami, żebyś nie czuł się samotny, gdy zabraknie ci kasy na jedzenie - dodałam od siebie, klepiąc go w plecy.
            - Dzięki, Nela, ty zawsze wiesz, co powiedzieć.
            - Co zrobię? Taki już mój urok - odparłam mało skromnie, wzruszając ramionami.
            - Jesteś idiotką - skomentowała Fizzy.
            - Ale i tak mnie kochasz. - Pokazawszy jej język, cała nasza trójka wybuchła śmiechem, odkładając tym samym poważnym temat na bok.

___________________________________________

            Byliśmy podzieleni już po wyjściu z hotelu. Właściwie to Fizzy i Rafe mieli odmienny pomysł na to, gdzie powinniśmy najpierw jechać. Ona chciała na Piątą Aleje, a on na Time Square i co zabawne, żadne z nich nie chciało mnie nawet słuchać. Oba miejsca dzieliło około trzydzieści minut marszu czy dziesięć minut metrem, więc na spokojnie mogliśmy iść pierw na Piątą Aleję, a później Time Square (lub na odwrót), ale oni za wszelką cenę postanowili powalczyć o pierwszeństwo do zobaczenia swoich celów. Nie mając nic lepszego do roboty, wyjęłam z kieszeni jeansów telefon. W Nowym Jorku była dopiero ósma wieczorem, co oznaczało, że w Kolorado zegarek wskazywał szóstą, więc Ross powinien mieć chwilę na odebranie telefonu i krótką rozmowę. Niewiele myśląc wybrałam jego numer spośród ostatnich połączeń i odeszłam kilka kroków od wciąż przedrzeźniających się przyjaciół.
            - Już się stęskniłaś? - zawołał wesoło, zaraz po odebraniu telefonu. Na jego słowa wywróciłam oczami, nie przejmując się tym, że nie mógł mnie zobaczyć.
            - Za spokojem chyba bardziej. Ledwo opuściliśmy hotel, a Rafe i Fizzy już zaczęli się licytować o to, gdzie najpierw powinniśmy iść.
            - A co masz do wyboru? Znając Fizzy i jej zamiłowanie do mody z pewnością wybrała Piątą Aleję, po Rafie wszystkiego mogę się spodziewać, więc nie byłbym zaskoczony, gdybyś mi powiedziała, że chce iść na Broadway.
            - Jeśli chodzi o Fizzy, nie pomyliłeś się, z Rafem w sumie też nie. Chce iść na Time Square. Oba miejsca dzieli jedynie dziesięć minut jazdy metrem - wyznałam, zerkając zza siebie, by upewnić się czy przyjaciele nadal toczą zażartą konwersację czy już się uspokoili. Jednak nadal… rozmawiali, chociaż może to za duże słowo. Fizzy machała rękami we wszystkich kierunkach, a Rafe patrzył na nią z politowaniem i znudzonym wyrazem twarzy. Mijający ich ludzie jedynie kręcili głowami na nich widok, szybko zmierzając do swoich codziennych obowiązków lub imprezy. - Wiem! - krzyknęłam nagle.
            - Następnym razem ostrzegaj, gdy zapragniesz krzyczeć, kochanie - skarcił mnie nadąsanym głosem. - Wciąż jeszcze chcę słyszeć.
            - Przepraszam, ale właśnie wpadłam na pomysł, co możemy robić.
            - Powinienem się bać?
            - Nie, będę grzeczna. Obiecuję. Muszę kończyć, zadzwonię jutro.
            - Cokolwiek, Nela. Tylko uważaj na siebie. Wiem, że już wiele razy byłaś w Nowym Jorku, ale to miasto nadal jest większe niż nasze Littleton czy Denver.
            - Będę, obiecuję. Na razie Ross, spokojnego wieczoru.
            - Tobie również.
            Po usłyszeniu charakterystycznego dźwięku kończącego rozmowę, schowałam urządzenie do kieszeni i podeszłam do przyjaciół. Oboje teraz wpatrywali się w siebie w ciszy, co oznaczyło jedno: walczyli na spojrzenia. Kto pierwszy mrugnie, pozwala wybrać wygranemu dokąd pójdziemy. Było to ich stare zagranie, po które sięgali za każdym razem, gdy nie umieli się na coś zdecydować.
            - To bezsensu, wybrałam już za was miejsce, do którego pójdziemy. A jutro z samego rana wybierzemy się pierw na Piątą Aleje, kupimy co Fizzy będzie chciała, a następnie pojedziemy na Time Square. Pozwiedzamy sklepy, zjemy coś dobrego i zrobimy sobie milion selfie w różnych miejscach. Teraz natomiast jedziemy na imprezę.
            - Oszalałaś! Jestem nieodpowiednio ubrana! - jęknęła Fizzy, naciągając swoją beżową koszulę, by się jej lepiej przyjrzeć. Do tego wybrała koronkową, czarną spódniczkę, rajstopy, podkolanówki i buty na obcasach. - I od kiedy to ty jesteś osobą, która proponuje kluby?
            - Bo mamy piątek, jesteśmy w Nowym Jorku, a ty kochasz Justina Biebera. Nie chcesz iść do klubu, w którym on uwielbia się bawić? Do Los Angeles na razie nie będziemy lecieć, więc może…
            - Chcesz mnie zabrać do 1OAK Club na Siedemnastej Ulicy? - pisnęła, rzucając mi się na szyję, przez co omal nie wylądowałam na ziemi. Gdy przytaknęłam, Fizzy zaczęła skakać, machać rękami i jeszcze głośniej piszczeć, co było odrobinę przerażające. - Kocham cię!
            - Jednak Fizzy, proszę miej na uwadze to, że nie mam pojęcia, czy go spotkamy albo kogoś z jego znajomych. - Delikatnie sprowadziłam ją na ziemię, zmierzając do krawędzi chodnika, by zawołać taksówkę. Akurat mieliśmy szczęście bo obok nas przejeżdżało parę żółtych samochodów, dzięki czemu jeden z nich zatrzymał się. Po zapakowaniu się do środka, lekkim wyciszeniu się Fizzy, podałam kierowcy adres.
            - Niech zgadnę, są państwo w Nowym Jorku pierwszy raz i za wszelką cenę chcą zobaczyć ulubione miejsce rozrywki jego piosenkarza? - zapytał z uśmiechem, patrząc na nas w lusterku. Fizzy z entuzjazmem przytaknęła. - Widzę, że pani najbardziej nie może się tego doczekać.
            - Nie muszę go widzieć, chcę tylko zobaczyć, gdzie się bawi. Jak klub wygląda w środku i jaką dokładnie muzykę grają.
            - Zapewne mnóstwo remiksów - mruknął Rafe, obserwując przesuwający się widok zza oknem. Fizzy na jego uwagę lekko szturchnęła go w bok. - Czy mogę zgłosić przemoc?
            - Nie jestem policjantem, młody człowieku. Nie uważasz jednak, że nie powinieneś przyznawać się do tego, że koleżanka cię dźgnęła, a ty masz z tym problem? Policjanci mogliby się z ciebie uśmiać. - W całym swoim życiu spotkałam się z wieloma różnymi taksówkarzami, żaden jednak nie był tak rozmowny i z poczuciem humoru jak tamten. Dodatkowo widząc pełną entuzjazmu minę Fizzy, sam z siebie pojechał na miejsce inną drogą, ciut krótszą, chociaż i tak nie obeszło się bez stania w korkach. - Jesteśmy. Należy się dwadzieścia pięć dolarów.
            - Proszę i reszty nie trzeba - powiedziałam z uśmiechem, podając mu pięćdziesięciodolarowy banknot, na widok którego jego oczy rozszerzyły się. - Spokojnie, nie napadłam na bank. Nasz pobyt w Nowym Jorku opłacają moi rodzice, którzy sprezentowali nam tą wycieczkę za zdane egzaminy SAT - wyjaśniłam i wysiadłam z taksówki, uśmiechając się do, wciąż oszołomionego, mężczyzny. Właściwie nie byłam zaskoczona. Jaka nastolatka wręczała pięćdziesiąt dolarów i nie chciała reszty?
             Bogata.
            - Poszalałaś Nela - podsumował Rafe, gdy całą trójką staliśmy już pod budynkiem, w którym znajdował się klub. - Jeśli tak dalej będziesz szastała forsą, nic nam do niedzieli nie zostanie.
            - Zawsze możesz iść  na stacje metra i wymyślić coś, by ludzie się nad tobą zlitowali i dali ci hajs - odpowiedziałam, ruszając do bocznej ulicy, z której już rozciągała się kolejka do wejścia.
            - Więc, będziemy teraz tutaj stać i czekać na swoją kolej do śmierci? - szepnęła Fizzy.
            - A nie na tym to polega? Stoisz grzecznie w kilometrowym łańcuszku, mając nadzieje, że ochrona będzie miała dobry humor i bez problemu cię wpuści do środka?
            - Jesteś Roberts, prawie mistrzyni USA w jeździe figurowej, każdy zna twojego ojca, nawet Bieber, One Direction, Madonna, Rihanna czy ktokolwiek inny, kto obraca się w świecie muzyki. Twoja matka broniła niejedną znaną osobę, więc na Boga zrób coś, bo ja nie chcę tutaj umrzeć.
            - Dlaczego uważasz, że wszystko mogę załatwić swoim nazwiskiem, Fizzy? - warknęłam, będąc więcej niż złą. Przyjaciółka doskonale wiedziała jak nienawidziłam wykorzystywać swojego nazwiska do różnych celów, a ona i tak prosiła mnie bym to robiła. Każdy kto mnie znał, rozumiał jak wielokrotnie uciekałam od niego, długo nie przyznając się do tego jak miałam na nazwisko, kim byli moi rodzice, i że prawie wylądowałam na Olimpiadzie. Chciałam być jak każda inna osoba, stać w kolejkach, samej zapracować na swój sukces, zrobić coś po swojemu z czego rodzice byliby dumni, a nie do śmierci korzystać z nazwiska Roberts. Było to męczące. - Fizzy - jęknęłam przeciągle, widząc spojrzenie szczeniaczka jakim postanowiła wzbudzić we mnie litość.
            - Proszę? Jeśli się na ciebie rzucą, Rafe cię obroni. On wręcz czeka, aż będzie mógł popisać się swoimi mięśniami - rzuciła przejęta, ciągnąc mnie za rękaw bluzki. Westchnęłam, patrząc na przyjaciela, który jedynie wzruszył ramionami.
            - Poczekamy tutaj, jeśli nic nie uda ci się załatwić - oznajmił po chwili, a ja po prostu wiedziałam, że byłam na przegranej pozycji.
            Ukradkiem spojrzałam na to, co miałam na sobie. Poza czarną markową bluzką, która była od Burberry i obcisłymi jeansami od Acne, wyglądałam zwyczajnie. Metki były niewidoczne, a rzeczy nie krzyczały, że kosztowały mnóstwo pieniędzy. Ponownie wzdychając, wyszłam z kolejki i z ciężko bijącym sercem, ruszyłam przed siebie. Słyszałam krzyki ludzi skierowane w moją stronę, wulgaryzmy i obelgi były wręcz naładowane złością i wkurzeniem.
            Stanęłam przed wysokim, napakowanym mężczyzną zdecydowanie za szybko. Zanim jednak zaczęłam z nim rozmowę, a konkretnie upokarzać się przed nim, zerknęłam w tył. Fizzy stała na środku chodnika, patrząc w naszym kierunku. Nie widziałam dokładnie jej miny, ale mogłam się założyć, że czekała aż do niej pomacham informując, że możemy wejść. Tak, chyba w marzeniach.
            - Czy w czymś mogę ci pomóc, dziecko? - zapytał ochroniarz tonem, o który bym go w życiu nie podejrzewała. Był łagodny, uprzejmy i spokojny. W jego oczach panowała jakaś iskierka, której nie znałam, a cała postawa nie krzyczała, że był zły czy okrutny. Wręcz przeciwnie, jakby za wszelką cenę chciał powiedzieć, że jest całkiem miłym kolesiem. Zerknęłam w bok, jego kumpel w tym czasie wpuszczał do środka kolejne osoby, niektóre jednak odstawiał z kwitkiem, na co te mamrotały w jego kierunku niemiłe słowa.
            - Nie wiem, to znaczy dziwnie mi o tym mówić, ale moja kumpela wręcz mnie do tego zmusiła, więc tak jakby nie mam wyboru.
            - Kompletnie nie rozumiem, o co ci chodzi - wyznał, nie przestając się jednak uśmiechać. - Chcesz wejść bez kolejki udając uroczą i nieśmiałą, by mnie zmanipulować?
            - A udaje się? - spytałam z trudem panując nad śmiechem. - Okey, powiem tak. Kumpela upiera się, że jeśli dowiesz się czyją jestem córką, bez problemu wpuścisz mnie i moich kumpli do środka.
            - Możemy sprawdzić, ale jeśli oznajmisz mi, że masz powiązania z Bradem Pittem, Leonardo di Caprio czy George Clooney’em, możesz zapomnieć o wejściu tutaj.
            - W porządku.
            - A teraz pokaż mi dowód osobisty - poprosił, wyciągając przed siebie dłoń. Jednocześnie rzucił do jednej z osób, że ona nie wchodzi. - Byłaś tutaj wczoraj, jak i dwa dni temu. Wciąż nie masz osiemnastu lat, możesz zapomnieć o imprezie w tym klubie, dopóki nie staniesz się pełnoletnia.
            Dziewczyna parsknęła z pogardą i chyba odeszła, bo ochroniarz spuścił wzrok na mnie i kawałek plastiku, który mu podałam.
            - Cornelia Roberts. Momencik, jesteś tą Cornelią Roberts, która na kilka tygodni przed kwalifikacjami do Olimpiady Zimowej, dostała tak poważnej kontuzji, że musiała zrezygnować? - w odpowiedzi niechętnie skinęłam głową, skubiąc wargę. - Znam twoich rodziców i twojego młodszego brata, Martina, będzie z niego dobry piłkarz. A czy Mikey nie gra przypadkiem w hokeja?
            - To jest odrobinę przerażające - wymamrotałam cicho, nie bardzo wiedząc jak to wszystko odebrać. Obcy koleś wie tak dużo o moich braciach, że nie wiem czy powinnam wciąż tam stać czy może już uciekać. - Skąd tyle o nas wiesz?
            - Przez swoich rodziców jesteście w mediach częściej niż byście zdawali sobie z tego sprawę. Gdzie ty żyjesz, że tego nie wiesz?
            - Gdzieś w Kolorado. Więc, jak będzie?
            - Prawdopodobnie straciłbym robotę, gdyby mój szef dowiedział się, że nie wpuściłem Corneli Roberts i jej znajomych do klubu.
            - Serio? - Gdy ochroniarz przytaknął, pomachałam do przyjaciół, którzy pojawili się obok mnie w zawrotnym tempie. - Czy twój szef jest fanem produkcji mojego ojca, albo moja matka broniła go w jakieś sprawie?
            - Nic z tych rzeczy, chociaż uwielbia muzykę, w końcu to, że prowadzi klub mówi wiele. Jest wielkim kibicem sportu. Poważnie zna się chyba na każdej dyscyplinie, w tym piłce nożne czy łyżwiarstwu. Udanej imprezy, ludzie - rzucił nim, nie weszliśmy do środka.
            Dopiero po przejściu kilku metrów, Fizzy zapiszczała. Na szczęście grająca muzyka była tak głośna, że idealnie to zatuszowała. Dziewczyna mogła piszczeć, krzyczeć i wariować tak głośno, jak tylko chciała, a ja nie musiałam się martwić, że ktoś uzna ją za wariatkę.
            - Jedna sprawa, bawimy się bez alkoholu. Nie chcę znowu mówić kim jestem, tylko po to by sprzedali nam coś mocniejszego.
            - I tak nie chciałam cię o to prosić, Nela. Jesteśmy w Nowym Jorku, wolę nie ryzykować nie trafieniem do hotelu i błąkaniem się pijanej po mieście. Sama cola wystarczy.
            - Dokładnie tak, nie martw się. Jest w porządku - potwierdził Rafe, klepiąc mnie w plecy, puszczając oczko i szeroko się uśmiechając. Niewiele czekając ruszyliśmy do baru, gdzie panował istny harmider, więc na razie go sobie odpuszczając poszliśmy na parkiet.
            Klub był ogromny. Nie to co nasze małe Heaven w Littleton. Na sali poustawiane były stoliki różnej wielkości, które mogły pomieścić dowolną ilość osób. Parkiet znajdował się trochę po lewej stronie i swoją wielkością niemalże dorównywał powierzchni ze stolikami. Akurat, gdy weszliśmy na niego, DJ puścił remiks jakieś hiszpańskiej piosenki, która była wręcz naładowana seksualnymi podtekstami. Jednak miała rytm, do którego prosto się tańczyło i nawet taka łamaga jak ja, mogła się do niej dobrze bawić.
            Kilka piosenek później w końcu podjęliśmy decyzje o pójściu do baru i próbie kupna czegokolwiek do picia. Na nasze szczęście kolejka była odrobinę mniejsza, dzięki czemu nasza próba okazała się być sukcesem i razem ze szklankami coli usiedliśmy przy jednym z wolnych stolików, pozwalając sobie na chwilę oddechu.
            - Nie mogę uwierzyć, że jestem w tym samym klubie, do którego nieraz przychodzi Justin Bieber - mruknęła Fizzy. Dzięki temu, że siedzieliśmy dość blisko siebie, bez problemu ją usłyszeliśmy. Rafe wywrócił oczami, na co dziewczyna dźgnęła go w policzek. - Sam musisz przyznać, że bawisz się wyśmienicie.
            - Nie jest źle, ale wolę jednak mniejsze miejsca.
            - To Nowy Jork, kochany. Tutaj wszystko jest większe.
            - Nawet szklanka na colę - skomentował, podnosząc swoją na potwierdzenie własnych słów, na co obie przytaknęłyśmy ze śmiechem. 



____________________________________________________

No hej. 
Notki nie będzie, bo mnie ręka boli. 
Nie wiem, kiedy następny. 
Dzięki za wszystko. 

- marioszkaa! xx

7 komentarzy:

  1. Pamiętam, jak wchodziłam w blogosferę i te wszystkie fanfiction Raura/Auslly były dla mnie wielkimi arcydziełami, każdej autorce pisałam, że powinno się drukować jej prace w książkach i pamiętam, że mi również tak pisano. Jak teraz patrzę na moje ''ukochane'' blogi sprzed kilku lat albo swoje własne historie (do których się wolę nie przyznawać), to widzę dosłownie porażkę. Błąd na błędzie. I cudowne spacje przed znakami interpunkcyjnymi. Huh.

    Natchnęło mnie, żeby zajrzeć na twojego bloga, bo akurat skończyłam pisać wypracowanie i przydałaby się jakaś przerwa. Chuj mnie strzelił, jak zobaczyłam zero komentarzy pod tym rozdziałem. Serio.
    I to nie dla tego, że jest jakiś strasznie wyjątkowy, ale dla tego, że nagle wszystkie super fanki Rossa spierdoliły. Bo co? Bo muzykę zmienili? Bo Ross zarósł jak mop woźnego? Najwyraźniej dlatego.
    Ja też się już nie poczuwam jako R5er, to był bardziej jakiś mój wymysł, bo ja po prostu lubię kilka piosenek i lubię ich jako osoby. Ale nie kocham.

    Sesja zimowa poszła, więc i zimna powinna pójść. Ta. Wiosny nie ma. Wrocław i okolice w śniegu, a ja już chciałam wyciągnąć adidasy.
    Koniec historii już się zbliża, planujesz kolejną?
    Trzymaj się ciepło, Matss, do następnego!

    OdpowiedzUsuń
  2. jezus maria.
    napisałam ''dla tego''
    usuńmy to z naszej pamięci, błagam.
    *DLATEGO

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postanowiłam, że mimo wszystko nie zostawię tego bloga nieskończonego. Napiszę go do końca, chociażbym miała zerwać dla niego parę nocy. Jak już się na coś uprę, to nie ma bata-dopnę swego. Mówiąc szczerze nie obchodzi mnie to czy ktoś to komentuje. Mogą czytać, ale nie zostawiać po sobie śladu. Może kiedyś tutaj wrócą, gdy historia będzie skończona, przeczytają
      wszystko od początku do końca i skomentują? Nie dbam o to.

      Nie wiem, co tam dzieje się w fandomie, nie wnikam to. Jeśli Ross lubi mieć długie włosy-niech ma. Jeśli podoba się im muzyka jaką tworzą-niech robią ją właśnie taką. Życzę R5 wszystkiego dobrego i jak najwięcej sukcesów, bo zasługują na to.

      Prawdopodobnie nie będzie nic nowego. Mam kilka rozpoczętych historii na komputerze, ale większość z nich piszę dla siebie, mam w planach je skończyć i prawdopodobnie zrobię sobie jakąś przerwę w pisaniu. Może kiedyś wrócę z jakimś autorskim opowiadaniem, bo ile można pisać fanfiction?

      Akurat śniegu we Wrocławiu już nie ma. Popadał w sumie jakieś dwa dni i ślad po nim zaginął i dobrze. Znowu mogę śmigać w trampkach.

      Buziaki, Raffy! xx

      Usuń
  3. http://anormalgirlrydel.blogspot.com/2016/03/lba_12.html Zostałaś nominowana do LBA

    OdpowiedzUsuń
  4. Zostałaś nominowana do LBA :)
    http://yeah-i-hate-you-bitch.blogspot.com/2016/03/nominacja-do-lba.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Och, Matss. Tak strasznie Cię przepraszam. Zaniedbałam Twojego bloga i całą masę innych. Szkoła wysysa ze mnie energię i nawet w weekend nie mam siły i ochoty na komentowanie. A Ty nigdy nie zawodzisz. Zawsze napiszesz coś tak wspaniałego, co choć na kilka minut pozwoli mi na odpoczynek.
    Jest też kwestia tego, że zbliża się koniec tej historii, czego bardzo nie chcę. Chyba wydaje mi się, że jak nie będę komentować, a rozdziały czytać przez kilka dni w każdej wolnej chwili, to wszystko opóźnię. Ale to chyba nie działa.
    Jeśli Ty też znikniesz, to do czytania naprawdę zostanie mi tylko Czoug. Chyba powinnam szukać nowych blogów. Tylko czy znajdę coś w połowie tak lekkiego jak Twoje opowiadanie?
    Możesz pisać raz na parę miesięcy, ale pisz. *oczy kota z Shereka*

    Wybacz, że tak krótko i bez sensu. Może wynagrodzi Ci to kolejna nominacja do LBA?
    http://r5-caligirls.blogspot.com/p/lba.html

    xoxo
    ~Liv~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za takie ciepłe słowa! :*
      Posiadam konto na wattpad, ale tak mam dwa opowiadania z ludkami z zespołu One Dirction. Jak już pisałam Raffy, nie planuję niczego nowego. Boję się, że mogłabym to zawiesić/porzucić nieskończone i tyle by z tego wyszło. Myślę, że znajdziesz coś, co Cię zainteresuję, a jeśli nie to może w księgarni spotkasz jakąś ciekawą książkę, która skradnie Twoje serduszko? W każdym razie życzę Ci dużo powodzenia i szczęścia w poszukiwaniach!

      Ściskam! :*

      Usuń