środa, 13 stycznia 2016

Rozdział 29 | Egzaminy SAT.





          Nieobecnym wzrokiem wpatrywałam się w swój test SAT, który był jednym z ostatnich jaki musiałam pisać w swojej szkolnej edukacji. Miałam wrażenie, że francuskie słówka wręcz śmiały się z mojej głupoty. Tego, że umiałam ten język byłam pewna dopóki nie dostałam  swojego arkusza i nie przyszła pora na rozwiązanie go. Nagle straciłam całą wiedzę i pewność, zostawiając jedynie pustkę, która nijak mi pomagała. Będąc bliska płaczu i próbie wzbudzenia litości u profesorów nas pilnujących, ukradkiem rozejrzałam się dookoła siebie, mając cichą nadzieję, że byłam jedyną osobą, która miała problem z zadaniami. Jednak tak nie było. Kilkoro moich sąsiadów zawzięcie rozwiązywało test, będąc całkowicie skupionym. Chciałabym mieć ich spokój.
            Wzdychając pod nosem, dałam sobie kolejną szansę. Jeśli tym razem moje opanowanie i wiedza nie wrócą, zamknę się w sobie i nigdy nie wyjdę, a co za tym idzie, nie polecę na Alaskę, by studiować na tamtejszym uniwersytecie. Zostanę w Littleton i będę nianią jakiś rozwydrzonych, rozpieszczonych gówniarzy, których zapracowani rodzice nie nauczyli słowa „przepraszam” czy „dziękuję”. Gdy ponownie przeczytałam pytania, na które wcześniej nie znałam odpowiedzi - a przynajmniej tak mi się wydawało - niemalże pisnęłam. Dosłownie. Czułam, że gdybym nie siedziała na egzaminie, zrobiłabym to, nie patrząc na ludzi dookoła siebie.
            Umiałam to.
            Trzydzieści minut później mogłam ze spokojem opuścić aulę i wyjść do moich przyjaciół, którzy mieli czekać przy moim samochodzie - a właściwie aucie Martina, ale kto tam zwracał uwagę na szczegóły.
            - Jest i nasz przyszły tłumacz! - zawołał radośnie Rafe, który testy przedmiotowe zdawał z historii Stanów Zjednoczonych i biologii. - Jak ci poszło? Powiedz, że świetnie i twoje wyniki będą idealnym uzupełnieniem aplikacji.
            - Dostałam zaćmienia umysłu! - jęknęłam, chowając twarz w rękach. - Spojrzałam na ludzi dookoła siebie i każdy rozwiązywał test, a ja siedziałam jak cymbał i nie wiedziałam, co ja tam właściwie robię.
            - Ale rozwiązałaś go, prawda? - dopytywała Fizzy, która podjęła próbę napisania testu z chemii i psychologii.
            - W końcu tak - przyznałam z uśmiechem, szukając wzrokiem Rossa. Spotkałam jedynie Rydel z Ellingtonem, Rocky’ego i Rylanda, który podobnie jak Martin zdawał SAT w jedenastej klasie, a nie jak my w dwunastej. - Musiałam się uspokoić, ale dałam radę. Może zaliczę. Nie widzieliście Rossa?
            - Pisze jeszcze, ja skończyłam wcześniej - wyjaśniła Fizzy, która razem z nim zdawała chemię. - Przed testem mówił byśmy na niego nie czekali. Zadzwoni do ciebie później, bo ma coś jeszcze do załatwienia.
            - Okey - mruknęłam, wpuszczając przyjaciół do auta. Martin zapowiedział, że wróci z Ally, więc miałam samochód do swojej dyspozycji. - Co właściwie robimy?
            - Możemy po prostu pojechać do ciebie, zjeść coś i obejrzeć film? Chcę się wyluzować - zaproponował Rafe, leniwie zatapiając się w fotel. Na jego propozycje wzruszyłam ramionami, nie posiadając lepszego pomysłu. -  Oficjalnie mamy kwiecień, a za dwa miesiące bal. Wiadomo już coś na jego temat?
            - Chcą go zrobić w stylu Jamesa Bonda - odparła Fizzy, wystawiając głowę między przednimi fotelami. Rafe oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie dał jej pstryczka w nos, a ona nie uderzyła go w czoło. Cali oni, wiecznie mili dla siebie przyjaciele. - Myślę, że to nienajgorszy pomysł.
            - Bo kochasz te filmy - zauważył Rafe. - Dla ciebie wszystko, co związane z tą serią jest „nienajgorszym pomysłem” - podkreślił, robiąc w powietrzu cudzysłów. Fizzy jedynie wywróciła oczami, przenosząc na mnie wzrok.
            - Co u ciebie będziemy robić? Piec ciasteczka, uprawiać jogę czy pomagać Mikey’owi w pracy domowej z plastyki?
            - Mikey ma dzisiaj dodatkowy trening na basenie, bo w sobotę ma zawody. Możemy coś upiec, jeśli chcecie.
            - Albo zrobić coś do jedzenia - dorzucił od siebie Rafe, klaszcząc w dłonie.
            - Tylko byś jadł.
            - A ty wpychała w siebie kolejne ciasteczka. W końcu się w spodnie nie zmieścisz, kochanie - zauważył, dając jej kolejnego pstryczka w nos. Fizzy zmarszczyła go, uderzając chłopaka mocno w potylicę. - Okrutna z ciebie kobieta!
            - Odezwał się chłopak milutki jak baranek.
            - Ja przynajmniej nie leję ludzi.
            - Nie, tylko sprawiasz, że będą mieli cały czerwony nos, chociaż nie ma mrozu.
            - Czy wspominałam już, jak bardzo jesteście uroczy? - zapytałam, parkując samochód w garażu. Ledwo zgasiłam silnik, poczułam dwie pary rąk gilgoczących mnie przez materiał czarnego swetra. Śmiejąc się do rozpuku i próbując nie uderzyć czołem w kierownicę, odganiałam ich od siebie jakby byli namolnymi muchami. - Jesteście też bardzo zgrani i okropni. Nie lubię was - poskarżyłam się, pokazując język. Oboje wywrócili oczami, odpinając pasy i wychodząc z auta.
            - Twoi rodzice są w domu? - zapytał Rafe, gdy przechodziliśmy z garażu do domu.
            - Nie wspominali nic o powrocie do pracy, więc kto wie? - wzruszyłam ramionami, nasłuchując jakichkolwiek dźwięków, ale dosłownie nic nie słyszałam. - Chyba gdzieś poszli. Mają w tym stanie kilku znajomych, więc możliwe, że u nich siedzą.
            - W końcu pracowali przez ostatnich kilkanaście miesięcy i nie mieli czasu na naprawianie tych przyjaźni - powiedział ktoś, kto nie był żadnym z moich przyjaciół. Podniosłam wzrok na schody, na których z uśmiechem stał Nate razem z Rocky’m. - Wyglądasz jakbyś właśnie zobaczyła ducha, siostrzyczko - dogryzł mi, uśmiechając się szerzej. - Cześć, Fizzy, Rafe.
            - Cześć Nate, Rocky - odparli chórem, na co podniosłam brew w znaczącym geście. Oboje jęknęli, waląc się dłonią w czoło, czym zapewne podsumowując moją mimikę albo swoją. Nieważne.
            - Co robisz w domu?
            - Mieszkam? A ty?
            - Wiesz, że nie to miałam na myśli, racja? - Nie czekając na jego odpowiedź weszłam do kuchni, by rozejrzeć się, czy mieliśmy coś do jedzenia albo jakiekolwiek składniki do zrobienia… czegoś.
            - Nie czytam ci w myślach, Nela. Musisz mi mówić wprost, co czujesz.
            - W tym momencie? Irytacje względem twojego dziecinnego zachowania. - Z lodówki wyjęłam dwa pomidory, ser feta, gouda, szczypiorek, paprykę. Znalazłam również bakłażana i cukinię oraz kilka ziemniaków, które wciąż nadawały się do jedzenia. Moje szczęście.
            - Zrobisz jedzenie? - zainteresował się, patrząc mi przez ramię.
            - Hm, dla ciebie nie. Masz swojego gościa, kieszonkowe w portfelu i telefon na abonament, zamówcie sobie coś na wynos.
            - Jesteś taka pyskata.
            - Nie rozdrabniajmy się tak, Nate. Powiedz mi wprost, co myślisz. - Posławszy mu słodki uśmiech, wygrzebałam z otchłani jednej z szafek mały garnuszek, w którym miałam zamiar sparzyć pomidora.
            - Mogłabyś się podzielić ze swoim bratem, a nie.
            - Nie chcę - powiedziałam prosto, wlewając do garnuszka zimnej wody i wstawiając go na gaz. Fizzy sama z siebie zabrała się za obieranie cukinii i przygotowanie papryki. Rafe pod swoje skrzydła wziął ziemniaki, w efekcie czego mi został szczypiorek, sery, cukinia i pomidory. Nate mruknął jeszcze coś niezrozumiałego pod nosem i wyszedł z kuchni, zostawiając nas samych.
            - Tak naprawdę podzielisz się z nimi, racja? - odezwał się szeptem Rafe, gdy ja wrzucałam oba pomidory do wrzącej wody. Chwilę je w niej przetrzymałam, poczym wylałam wodę i odłożyłam oba warzywa na bok do ostudzenia. W odpowiedzi przytaknęłam, puszczając mu oczko. - Co zrobisz kiedy nie będziesz mogła się z nim droczyć?
            - Zapewne umrę z rozpaczy - odparłam dramatycznie, instruując jednocześnie przyjaciół jak mają pokroić warzywa. - Ale z drugiej strony będzie mi brakować gotowania dla nich. I naszych cotygodniowych tradycji kulinarnych. I tego, że rodzice nareszcie otworzyli oczy i są częściej w domu niż w pracy.
            - Do wylotu jeszcze mnóstwo czasu - zauważyła Fizzy, przytulając się do moich pleców. - Jeszcze zdążysz mieć ich dość.
            - Miałam jak ich nie było - przyznałam szczerze.

___________________________________________________________________

            Wieczorem, kiedy próbowałam odkryć sens algebry, Nate poinformował mnie o przyjściu Rossa. Blondyn wolno wszedł do mojego pokoju, ciężko zrzucił z ramienia plecak i położył się na łóżku, głośno wzdychając. Odłożyłam na bok długopis, którym zapewne przez najbliższy czas nie napiszę nic sensownego i odwróciłam się w jego kierunku, cierpliwie czekając na jakiekolwiek słowo.
            - Rozmawiałem z Elliotem, jak chciałaś - dodał szybko, zaznaczając kto pragnął by odbył tą rozmowę. Skinęłam głową, prosząc tym samym, żeby kontynuował. Ross przekręcił się na bok, klepiąc miejsce obok siebie. Niemalże natychmiast położyłam się tam, czując jego tors na swoich plecach i dłonie splątujące się z moimi. - Sam również zauważył zmianę w ciele Kiry. Podobno wystają jej żebra i kości miednicy. Ubrania podtrzymuje paskiem i jada zdecydowanie mniej niż dotychczas. Nie wie, co robić bo ona nie chce żadnej pomocy.
            - Nie widzi problemu - szepnęłam, czując jak Ross mocniej do mnie przyległ, całując w kark. - Ludzie z anoreksją uważają siebie za najbrzydsze, najohydniejsze osoby na świecie. Zrobią wszystko dla jak najmniejszego rozmiaru, nie licząc się z konsekwencjami. Są słabi, zniszczeni w środku i nie ma siły, która zmusiłaby ich do leczenia. Oni sami muszą przekonać się do czego zaprowadzi ich głodówka. Kira… ona potrzebuje wsparcia, Ross. Nawet jeśli nie mówi tego głośno.
            - Co chcesz bym zrobił? Zmusił ją do leczenia i zadbania o siebie? Zmusić do jedzenia? Powiedz mi, a to zrobię Nela, bo w tym momencie ani ja, ani Elliot nie wiemy, co powinniśmy zrobić. Ona nie ma w szkole żadnych lojalnych przyjaciół. Nie jest tobą, nie zna żadnego Rafe’a i Fizzy, nie ma rodzeństwa, które mimo licznych kłótni, wskoczyłoby za nią w ogień. Rodzice mają ją w nosie. Co powinienem zrobić, Cornelia?
            Odwróciłam się do niego przodem, chowając twarz w jego ramionach. Czułam miarowe bicie serca i oddech na swoich włosach. Bliskość, jaką mi dawał, była synonimem bezpieczeństwa. Tylko z nim czułam się na tyle dobrze i pewnie, by uwierzyć, że jestem w stanie przenosić góry.
            - Ross. Byłeś z nią - szepnęłam, z trudem powstrzymując łzy. Wciąż miałam problem, by powiedzieć samej sobie, że oni byli razem. Pieprzyli się w różnych miejscach w całej szkole, każdego wieczora, że imprezowali razem, jadali lunche i po prostu byli. Ale to teraz nie było istotne. - Ona cię potrzebuje, Ross. Ciebie i Elliota, nawet jeśli nie jesteście już najlepszymi przyjaciółmi. On sam nie da sobie rady.
            - Skąd tyle wiesz o anoreksji, Nela? - Zapytał, odsuwając mnie od siebie. Kciukami głaskał mnie po policzkach. Patrząc w oczy próbował dotrzeć do zakamarków mojej duszy.
            - Rodzice podejrzewali ją u mnie, gdy jeszcze jeździłam na łyżwach. Wówczas moja waga, w ich oczach, była za niska. Niemalże płaczem wybłagali u mnie zgodę na badania, które w końcu stwierdziły, że mam po prostu anemię, a spadek wagi był efektem licznych treningów i tego, że nie jadałam regularnie i tyle. - Wyjaśniłam szczerze, uśmiechając się do niego niemrawo.
            - Tym właśnie różnisz się od Kiry. Kiedy ona w domu nie ma na kogo liczyć, ty masz obok siebie ludzi, którzy mimo swojego pracoholizmu znajdą chwilę, by zabrać cię do lekarza. Kira szybko musiała dorosnąć i stać się niezależna od innych, myślę, że właśnie to ją zgubiło.
            - Pomożesz jej?
            - Nela - westchnął ciężko, przejeżdżając dłonią przez moje poplątane włosy. - Tak.
            - Nie martw się o mnie, Ross, nie mam zamiaru robić ci scen zazdrości. Tylko nie daj mi powodu bym była na ciebie zła.
            - Za bardzo cię kocham - wyznał całując mnie w czoło. W tym samym momencie drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem i do środka, niczym tornado, wbiegł Mikey.
            - Cześć! - zawołał, wskakując na łóżko, zaczynając po nim skakać jakby co najmniej był w swoim pokoju i miał pozwolenie na demolowanie mebli. - Zgadnijcie kto będzie reprezentował swoją szkołę na dwadzieścia pięć metrów w żabce, podczas stanowych zawodów za miesiąc w Denver? - zapiszczał, nieustannie podskakując jak mała piłeczka. Uśmiechał się i machał rękami we wszystkich możliwych kierunkach.
            - Hm… Nelson? - zapytałam, siadając po turecku. Mikey zatrzymał się, zmrużył na mnie oczy i celując palcem w czoło, powiedział:
            - On się boi wody, więc jak mógłby brać udział w zawodach, Nela?
            - A skąd mam wiedzieć, że boi się wody?
            - Bo jest moim najlepszym przyjacielem, a ty moją siostrą i powinnaś to wiedzieć?
            - Czy twoi bracia o tym wiedzą?
            - Yup - rzekł poważnie, krzyżując dłonie na piersi. - Ale nieważne. Odpowiedzią na moje pytanie jest: ja! Jadę do Denver na zawody stanowe! Rozumiesz to? Jadę do Denver! Jadę do Denver! A ty nie. - Pokazawszy na mnie palcem przynajmniej ze sto razy, zeskoczył z łóżka i pobiegł do drzwi. Zanim je otworzył i opuścił pokój, spojrzał na mnie ze słodkim uśmiechem. - Będziesz za nich?
            - A wygrasz?
            - Tak i oddam ci medal, tak ja ty oddałaś mi swój pierwszy.
            - W takim razie już nie mogę się doczekać - odpowiedziałam uśmiechając się szeroko, co Mikey odwzajemnił. - Czy on też może przyjechać?
            - Jeśli zamiast całowania się, będziecie mnie dopingować, to tak.
            - Obiecuję się powstrzymać - odezwał się Ross, układając jedną dłoń na sercu, a drugą podnosząc do góry. Zadowolony z takiej odpowiedzi Mikey, zrobił tył zwrot i uciekł z pokoju, oczywiście zostawiając drzwi otwarte na oścież. - Czasami znów chciałbym być dwunastolatkiem.
            - A on siedemnastolatkiem. Więc, porozmawiasz z nią?
            - Przecież mówiłem ci, że to zrobię, Nela. Proszę nie rób tego trudniejszym niż jest.
            - Nie robię. Chcę tylko mieć pewność, że jej pomożesz tak bardzo jak jesteś w stanie i nie odwrócisz się od niej, gdy zrobi się o wiele trudniej. Proszę bądź przy niej, gdy okaże się, że jest słaba i musi zwymiotować. Musisz uzbroić się w cierpliwość, Ross.
            - Kocham jak jesteś taka stanowcza, a jednocześnie uprzejma i urocza.
            - Ross, to poważna sprawa, nie możesz wyskakiwać z takimi słowami.
            - Co poradzę na to, że cię uwielbiam? - odpowiedział z błyskiem w oku, łapiąc mnie od tyłu i przyciągając z powrotem na materac. - Od jutra rozpocznę akcję „Pomóc Kirze”. Porozmawiam z Elliotem i razem opracujemy jakiś plan, w porządku?
            - Tak - odparłam krótko, całując go w kącik ust. 


_____________________________________________________

Witam Was w kolejnym roku! Woohoo! 
Jak po Sylwestrze i świętach (czy może raczej po świętach i Sylwestrze)? 
Żyjecie? Macie pełno energii na nowy rok czy może odechciało się Wam  już żyć po powrocie do szkoły? W każdym razie przede mną pierwsza w życiu sesja i wielki sprawdzian tego, czy nadaję się na studia czy może raczej powinnam wrócić do pracy. 

Wam życzę dużo energii do działania, nadmiaru pozytywnego myślenia i uśmiechu :)

Peace&Love, 

 matrioszkaa! xx

Ps. Yep, dla odmiany dałam obrazek, a nie gif. 

1 komentarz:

  1. Łączę się w bólu z każdym studentem na tej planecie.
    Dawaj, Matss. Rozwal ich wszystkich i przejdź przez to. c:
    Dziękuję za rozdział. <3
    Raffy.

    OdpowiedzUsuń