środa, 2 grudnia 2015

Rozdział 27 | Korepetycje z Kirą.






            Tępym wzrokiem wpatrywałam się w ekran swojego komputera. Rafe i Fizzy stali po obu  stronach mojego zgarbionego ciała a Ross siedział na parapecie patrząc na mnie wyczekująco. Nie byłam w trakcie żadnej misji w jednej z tych durnych gier online ani nie rozmawiałam przez Skype z kimś ważnym z jakiegoś uniwersytetu w Europie. Ja tylko wypełniłam aplikacje na studia i pozostało mi nacisnąć odpowiednie okienko by wszystko się wysłało. Byłam jednak bardzo przerażona i niepewna tej decyzji. Moi przyjaciele, którzy swoje formularze już zaakceptowali i bez szemrania wysłali, czekali teraz na mój ostateczny ruch.  Fizzy wydała z siebie przeciągłe jęknięcie, uderzając mnie w tył głowy, czym jasno mi powiedziała, że mam się natychmiast ruszyć.
            - Zrób to w końcu, bo inaczej starość nas tutaj zastanie! - warknął Rafe i nacisnął „wyślij” za mnie. No pięknie, teraz nie było już żadnego odwrotu. Mój formularz na University of Alaska Anchorage właśnie poleciał do innego stanu. - I po kłopocie.
            - Przecież oni mnie tam wyśmieją - jęknęłam żałośnie, wyrywając sobie włosy z głowy. Oczywiście Fizzy i Rafe musieli się zaśmiać. Nie byliby sobą, gdyby tego nie zrobili. Byłam ich prywatną rozrywką, niczym komedia. - Przestańcie.
            - Za bardzo panikujesz, Nela. Wszystko będzie dobrze - powiedział Ross, kładąc swoje dłonie na moich ramionach. - Jeszcze będziemy razem studiować. Zobaczysz.
            - Muszę dobrze napisać ostatnie egzaminy. W tym z chemii i matematyki. To niewykonalne.
            - Mogę wiedzieć dlaczego się tak zachowujesz? - spytała Fizzy strzelając z palców w mój policzek. - Jesteś głupia czy głupia? Zapomniałaś, że do naszych aplikacji wlicza się dosłownie wszystko? Począwszy od ocen, które z języków każdy może ci zazdrościć, w tym nie jeden student na UAA, przez zajęcia dodatkowe do sportów? Mam ci przypomnieć, że reprezentowałaś nas na różnych zawodach łyżwiarskich i prawie wylądowałaś na Olimpiadzie? Nie bądź taką pesymistką, bo z naszej trójki masz największe szanse na dostanie się tam, właśnie dzięki łyżwiarstwu. A ocenami się nie martw. Wciąż mamy jeszcze przed sobą dwie sesje egzaminacyjne.  
            - Okej, to co robimy? - Wszyscy spojrzeli na godzinę, która widniała w prawym dolnym rogu ekranu, pokazując już ósmą wieczorem. Był środowy wieczór i właściwie jutro mieliśmy mieć kilka testów i powtórzeń przed egzaminami, które nauczyciele robili nam od mniej więcej miesiąca. Jednak jak było widać, żadne z nas ani trochę nie garnęło się do nauki.
            - Ja muszę wracać. Rodzice chcieli zjeść razem kolację. Siostra przyjechała na parę dni. Poza tym… Austin ma przyjść i w końcu oficjalnie poznać moją rodzinę - powiedziała Fizzy, ubierając sweterek, który ściągnęła z siebie zaraz po przekroczeniu progu pokoju, marudząc, że u mnie zawsze jest gorąco jak w piekle. - Rafe?
            - Idę z tobą. Nie będzie mi się chciało później iść samemu, a znając życzliwość panny Roberts, nie będę miał co liczyć na podwózkę. - Jego głos wręcz uciekał teatralną słodkością, co skomentowałam pokazaniem mu języka. - Ross?
            - Cóż, ja nie muszę liczyć się z żadnym transportem, moi rodzice są w pracy, a rodzeństwo z całą pewnością rozeszło się po mieście, nie przejmując się jutrem.
            - Czyli zostajesz? - upewniła się Fizzy, chociaż było to jasne. Lynch mieszkał naprzeciwko więc mógł nawet wyjść stąd przed samą szkołą byleby zdążyć się przebrać w świeże ubrania. Gdy chłopak skinął twierdząco głową, zeszliśmy wszyscy na dół. Tam przyjaciele skończyli się ubierać i po życzeniu wszystkim dobrej nocy, wyszli.
            Moi rodzice postanowili urządzić rodzinny wieczór, o którym zapomnieli na dobre dwa lata. Tak pogrążyła ich praca, że często nawet nie wracali na noc do domu, więc o siedzeniu wszyscy razem nie było żadnej mowy. Jednak od kiedy zmienili swój tryb życia, częściej można było ich spotkać w salonie z joystickami w dłoniach, próbujących uczyć się grać w Fifę, w czym pomagali im starsi synowie. Z Mikey’em nie tylko znowu odrabiali pracę domową, ale również dużo mu czytali czy oglądali jego ulubione bajki. Było jak wcześniej i patrząc na to wszystko, było mi przykro, że niedługo przyjdzie czas na pożegnanie z tym. Teraz nie byłam jeszcze bardziej gotowa na wylot do innego stanu, niż kiedykolwiek wcześniej.
            Mama zamówiła nam wszystkim chińszczyznę, a tata wygrzebał skądś scrabble, w które do pewnego momentu wszyscy lubiliśmy grać. Oboje nie byli ubrani w formalne ubrania, a całkowicie luźne rzeczy, o które nigdy bym ich nie podejrzała. Byłam pewna, że w ich garderobie wisiały same koszule, garsonki, sukienki czy marynarki od najlepszych projektantów.
            - Mamy coś na twarzy? - zapytał ze śmiechem tata, rozkładając planszę od gry. Bracia spojrzeli po sobie, później na mnie, następnie na tatę i znowu na mnie. Po chwili zaśmiali się, zapewne rozumiejąc moją minę.
            - Ona jest tylko zdziwiona, że w waszej szafie jest coś takiego jak bawełniana koszulka i luźne spodnie - odpowiedział Nate, przełączając telewizję na kanał muzyczny.
            - To naprawdę taki szok? - dopytała mama wchodząc do salonu z czterema reklamówkami, w których znajdowały się po dwa pudełka chińszczyzny. - Kupiłam te legginsy w zeszłym miesiącu.
            - Nie miałam pojęcia, że interesuje cię coś poza spodniami w kant czy cielistymi rajstopami - przyznałam szczerze, następnie przenosząc wzrok na braci. - Co wy w ogóle robicie w domu? Nie powinniście być gdzieś ze swoimi drugimi, lepszymi połówkami albo z bandą swoich głupich kumpli?
            - Och, ironiczna i ciekawa siostrzyczka wróciła - pisnął Nate, wyrzucając ręce w powietrze, co zapewne miało symbolizować entuzjastyczny gest. - Tęskniłem za nią.
            - Wow, ja też. - Wywróciłam na nich oczami, bo cóż, inaczej nie dało się tego skomentować. Tata zachichotał, ale zaraz się uspokoił, kiwnięciem brodą wołając nas do stołu, byśmy w końcu dołączyli, a nie wciąż stali w progu jak dwa ciołki. - Mikey grasz z kimś z parze czy sam?
            - Mogę z tobą? - zapytał nieśmiało, na co tata skinął głową, klepiąc miejsce obok siebie. - Dawno w to nie graliśmy. Naprawdę dawno.
            - To prawda, synu. To prawda - przyznała mama, podając każdemu pudełko z jedzeniem i pałeczki. Nate i Martin oczywiście rzucili się na nie, jak wygłodniałe zwierzęta. Ross starał się jakoś zachowywać, ale było widać, że najchętniej jadłby tak samo jak moi bracia. No cóż tacy właśnie byli faceci.

_________________________________________________

            - Przyjechałeś do szkoły na deskorolce? - zapytałam dla upewnienia Nate’a, który zatrzymał się koło mojej szafki po przejechaniu przez cały korytarz. Dokładnie trzykrotnie. Czemu? Naprawdę nie wiedziałam. Bliźniak jedynie wzruszył ramionami, kiwając głową jak poparzony. - Jeśli dyrektor zobaczy jak jeździsz, dostaniesz kozę. Znowu.
            - Mało mnie to interesuje. Trochę pomarudzi, ponarzeka, ale poza tym nic mi nie powie bo wie, że niedługo mnie pożegna.
            - Gdybyś w innych sprawach był taki spokojny - mruknęłam, zamykając drzwiczki od szafki i przyciskając do piersi podręcznik od geografii. Nate wciąż stał obok mnie, przyglądając mi się z dziwnym wyrazem twarzy. - Co jest?
            - To ja powinienem ci zadać to pytanie, Nela. Co jest tobie? - Dźgnął palcem mój policzek, mrużąc oczy. - Nie wyglądasz dobrze.
            - Bo nie czuję się najlepiej - mruknęłam, wzdychając. - Profesor Chevrette chce bym udzieliła kilku lekcji Kirze, gdyż grozi jej zawalenie przedmiotu.
            - Czekaj, od czego on jest?
            - Od francuskiego, Nate - burknęłam, nerwowo rozglądając się na boki w obawie, że za chwilę profesor wyjdzie zza rogu i powie coś, co jeszcze bardziej mnie dobije. - Podobno Kira ma same niezaliczenia, grozi, że zrobi awanturę u dyrektora jeśli Chevrette nie da jej szansy na poprawienie.
            - I zmusił ciebie, żebyś jej pomogła. Nie wie jaką miłością siebie darzycie?
            - Napisze list polecający do mojej aplikacji na studia.
            - Nieźle to sobie wykombinował - podsumował, patrząc na mnie z wyraźnym współczuciem. - Powodzenia, siostrzyczko. Masz już wybraną trumnę?
            - Spalcie mnie i wysypcie do jakiegoś kanału. Wszystko jest lepsze niż lekcje z Kirą.
            Nate poczochrał mnie po włosach, jednak kiedy zorientował się, że nie zareagowałam tak jak zawsze, czyli krzykiem i pretensjami, przestał, uśmiechając się smutno. W tym momencie z drugiego końca korytarzu rozległy się głośne wrzaski, w których wyłapałam swoje imię. Właściwie nie musiałam patrzeć w tamtym kierunku, by wiedzieć, że to Fizzy. Dziewczyna pojawiła się koło mnie kilka chwil później, a po niej przybiegł całkowicie spocony Rafe. Brał głębokie wdechy, schylając się i opierając dłonie na kolanach.
            - Wnioskuję, że już wiecie o nowinach - mruknęłam, podejmując marsz na kolejne zajęcia. Nate zniknął zaraz po ich pojawieniu się, odjeżdżając od nas na deskorolce. Jeśli on dzisiaj nie trafi do dyrektora i kozy, oznaczałoby to, że dyrektor dał mu już całkowity luz.
            - Dobrze się czujesz? - zapytała Fizzy, łapiąc mnie pod łokieć i mocno przytulając się do mojego boku. Pokiwałam przecząco głową, chowając twarz w zagłębieniu jej szyi. Rafe objął nas razem, całując w czubki głów, co robił zawsze, żeby nas pocieszyć. - Czemu właśnie ty? Wiem, że jesteś świetna w językach, ale naprawdę nie ma nikogo innego?
            - Podobno moje oceny z francuskiego są najlepsze wśród uczniów ostatnich klas. Poza tym dostanę w zamian list polecający do aplikacji.
            - To żadne zadośćuczynienie - zaoponował Rafe, odsuwając się od nas. Było już po dzwonku, a my wciąż staliśmy na środku korytarza nawet nie kwapiąc się by ruszyć do sali.
            - Czy państwo planują spędzić moje zajęcia na korytarzu? - usłyszeliśmy za plecami głos profesora Dicksona, z którym mieliśmy geografię. W milczeniu pokiwaliśmy przecząco głowami, nie chcąc wdawać się z nim w jakąkolwiek kłótnię.

            Do lunchu wieść o tym, że zostałam korepetytorką Kiry, rozniosła się błyskawicznie. Miałam ochotę umrzeć, gdy ludzie plotkowali o mnie ilekroć ich mijałam. Jak nie robili tego z powodu mojego związku z Rossem albo kilku rozmów z Austinem, to teraz śmiało mogłam zrzucić winę na profesora od francuskiego, który postanowił całkowicie utrudnić mi ostatnie tygodnie nauki.
            - Oddychaj, Nela - poinstruował mnie Ross, kiedy tylko weszliśmy na stołówkę i dosłownie każdy patrzył na mnie jak na okaz w muzeum. - Na moje oko odrobinę przesadzają. W końcu jeszcze się nie pozabijaliście, a już traktuję cię w ten sposób.
            - Nie pomagasz, Lynch - warknęłam, uderzając go w ramię. Stanęliśmy w kolejce za kilkoma dziewczynami, które nie zauważywszy nas mówiły o tym, że podczas wspólnej nauki, Kira z pewnością nie da mi spokoju, tylko wciąż będzie mi dokuczać, denerwować i wyprowadzać z równowagi. - Dobrze wiedzieć. Dzięki za ostrzeżenie - powiedziałam na głos, wprawiając je w zakłopotanie. Obie spojrzały pierw na mnie, później na Rossa i kiwnąwszy przepraszająco głowami, odwróciły się, nie mówiąc już ani słowa.
            - Przynajmniej wiesz, że nie możesz pokazać jej, że cię zdenerwowała, a zachować spokój i robić swoje. - Ross podsumował ich wypowiedź, stawiając na moją tacę pudełko z sałatką z kurczakiem, butelkę wody i kanapkę z salami. Sam wziął sobie hamburgera, frytki i coca-colę. Po zapłaceniu za lunch, usiedliśmy koło naszych przyjaciół, którzy już jedli swoje jedzenie i rozmawiali o jakiś bzdurach.
            Przynajmniej oni.
            Przez kilka minut panowała naprawdę miła atmosfera, dopóki nie pojawiła się obok nas Kira. Stała nade mną z założonymi na piersi rękami, przegryzała warg i wzdychała, poczym w końcu spojrzała prosto w moje oczy.
            - Masz mnie uczyć francuskiego, Roberts - powiedziała znudzonym tonem. - O której kończysz zajęcia? Planuje zakończyć tą katorgę najszybciej jak się da.
            - Jak zawsze o trzeciej trzydzieści. Gdzie chcesz się uczyć?
            - Gdziekolwiek, byle bez świadków.
            - Możemy u mnie - rzuciłam od niechcenia. Mogłam zauważyć, że jej oczy lekko się rozszerzyły ze zdumienia. Powinnam być zdziwiona? Z tego, co się orientowałam, była u nas tylko dwa razy. Jeden na jakieś z wielu domówek organizowanych przez Nate’a bez większej okazji, a drugi z powodu urodzin Rossa, na które zaproszeni byli dosłownie wszyscy.
            - Będę czekać koło twojego samochodu - oznajmiła w końcu, poczym się oddaliła.
            Mrugnęłam parę razy, próbując zrozumieć, co właśnie się stało. Może zasnęłam na moment i znalazłam się w miłym miejscu, gdzie Kira nie rzuciła się na mnie z pazurami, a jedynie zapytała o nasze lekcje. Jednak to nie był sen. Ja nadal siedziałam na stołówce z przyjaciółmi. Ich miny dały mi do zrozumienia, że sami nie ogarnęli tego, czego byli świadkami.
            - Nasza królowa lodu potrafi mówić bez wydawania rozkazów - podsumował Rafe z wypchanymi policzkami. - Może nie będziesz miała, aż tak przerąbane?
            - Nie chwalmy dnia przed zachodem słońca, Rafe. Co ma być to będzie. Najwyżej usłyszycie o mojej nagłej śmierci.
            - Jakie kwiaty chcesz na nagrobku? - przyjaciel zapytał niezwykle poważnie.
            - Jakiekolwiek. Może być nawet zgrzewka zielonej herbaty.
            - Masz to jak w banku! - zawołał wyciągając dłoń bym mogła mu przybić piątkę.

_______________________________________________

            Po zajęciach Kira rzeczywiście czekała na mnie koło samochodu. Wolno do niej podeszłam, wcześniej żegnając się z Rossem, który dzisiaj miał zajęcia taneczne i pojechał do szkoły razem z Rydel. Inni rozeszli się w swoich kierunkach, przez co zostałam zmuszona spędzić z Kirą czas sam na sam już w samochodzie. Rzuciłam do niej jedynie cześć i otworzyłam samochód, pozwalając jej wsiąść pierwszej. Po wrzuceniu plecaka na tylnie siedzenie, zajęłam miejsce za kierownicą i zamknąwszy wóz, zapięłam pas oraz odpaliłam silnik. Przez całą drogę panowała między nami cisza. Nie miałam nawet śmiałości by włączyć radio, żeby przypadkiem nie zdenerwować Kiry, z powodu muzyki jaka mogłaby się z niego wydobyć.
            Po idealnym zaparkowaniu w naszym garażu, zgasiłam silnik i opuściliśmy samochód. Włączyłam alarm, poczym zaprowadziłam dziewczynę w stronę wnętrza domu. Tak jak miałam nadzieję, w środku nikogo nie było. Liczyłam na to, że nie wrócą za wcześnie.
            - Możemy uczyć się w jadalni - powiedziałam, prowadząc ją do odpowiedniego pomieszczenia, w którym rzadko kiedy jedliśmy jakiekolwiek posiłki. Bardziej służyło nam właśnie do odrabiania prac domowych. - Chcesz coś pić, jeść? - Mogłam jej nienawidzić, ale matka by mi chyba głowę urwała, gdyby się dowiedziała, że nie zaproponowałam gościowi żadnego poczęstunku.
            - Kawę, jeśli już chcesz być taka milutka - zironizowała, siadając na jednym z krzeseł. Kątem oka zauważyłam jak wyciągnęła ze swojej markowej torebki materiały do nauki i otworzyła na jakieś stronie. Po tym jak ekspres w końcu zrobił jej kawę, wyciągnęłam z lodówki puszkę z zieloną herbatą i z oboma napojami dołączyłam do niej. Wróciłam się jeszcze po cukier i mleko, gdyż przygotowałam zwykłą czarną, nie znając jej preferencji. Kira wolno wlała trochę mleka i zamieszała napój, na cukier nawet nie patrząc.
            - W porządku, od czego chcesz zacząć? Czy nauczyciel podał ci konkretne działy, które powinnaś przyswoić czy po prostu chce, żebyś umiała wszystko?
            - Głupia jesteś? Jasne, że wszystko. Mam braki w podstawach.
            - Czemu nie zainteresowałaś się tym wcześniej?
            - Bo mi się nie chciało? Ty zawsze robisz wszystko od razu? Nie rozśmieszaj mnie, Roberts - mruknęła, na co ja wywróciłam oczami. - Nie zachowuj się tak.
            - Jak? - zapytałam wyraźnie osłupiona.
            - Jakbyś w czymś była lepsza ode mnie. To fakt, że zdobyłaś Rossa, ale to wciąż nie
koniec. Jeszcze ci pokaże kto jest górą.
            - Kira, chcę tylko, żebyś nauczyła się francuskiego na tyle, by zaliczyć egzaminy i nic więcej. Jeśli odniosłaś inne wrażenie, to jest mi przykro, bo nie myślę tak. Tak naprawdę to jest mi ciebie żal.
            - Jest ci mnie żal? - Dziewczyna roześmiała się, od czego zaczęły mnie boleć uszy. Poważnie, nigdy nie słyszałam by ktokolwiek miał taki piskliwy śmiech. Wywoływał u mnie gęsią skórkę. - Nie bądź żałosna, Roberts.
            - Kira - westchnęłam - skończ już i zajmij się francuskim.
            - Nie rozkazuj mi.
            - Uspokoisz się w końcu? - warknęłam, prostując się. - Myślisz, że spędzanie z tobą czasu jest dla mnie przyjemnością? Nie. Jestem zmęczona własną nauką, więc naprawdę nie mam najmniejszej ochoty na siedzenie z tobą nad tym przedmiotem. Robię to tylko po to by dostać list polecający na studia i nic poza tym. Mogłam odmówić, fakt, ale potrzebuję tej opinii i wie o tym każdy, kto składa papiery na jakąkolwiek uczelnię. Jesteś męcząca, irytująca i wkurzająca. Jeśli w tej chwili się nie wyciszysz, wyjdziesz stąd i znowu oblejesz. A mnie to nic nie będzie obchodziło.
            - Nienawidzę cię, Roberts - burknęła, ale posłusznie przesunęła do siebie podręcznik, wpatrując się w niego nieobecnym wzrokiem.
            - Z wzajemnością, Kira. Czy teraz możesz mi w końcu powiedzieć, czego najbardziej nie rozumiesz, byśmy mogły od czegoś zacząć? - zapytałam spokojnie, patrząc na profil jej twarzy. Z bliska wydawała mi się naprawdę delikatna, a toną pudru i podkładu tylko niepotrzebnie to zakrywała.
            - Głównie gramatyka - bąknęła cicho.
            - Więc do dzieła.
            Trzy godziny później było po wszystkim. Kira opuściła mój dom z zaciętym wyrazem twarzy, ale mogłam usłyszeć jak parę razy wzdychała z ulgą, że w końcu pojęła materiał. Pomogłam jej również w zadaniu domowym, które musiała na jutro zrobić i przetłumaczyłam trudniejsze słówka z podręcznika, których nie mogła zrozumieć. Poza tym nadrobiła gramatykę, czego miałam nadzieję, że nie zapomni do egzaminów. Liczyłam również na to, że nie będę musiała więcej się z nią widzieć, ale znając Chevrette’a, zmusi mnie bym spotkała się z Kirą przynajmniej jeszcze ze dwa/trzy razy, by wszystko sobie utrwaliła.
            - Nie pobiła mnie - powiedziałam do telefonu, siedząc na parapecie przy otwartym oknie, kątem oka zerkając na dom naprzeciwko, gdzie znajdował się Ross. - Wciąż mam gładką skórę, bez żadnego lima pod okiem. Cieszysz się?
            - Wiedziałem, że zapanujesz nad swoimi emocjami, kochanie. Jak poza tym było?
            - Ciężko. Najpierw musiałam oczyścić tą ciężką atmosferę, która powstała już w samochodzie. Ale później było już lepiej. Skupiłyśmy się na francuskim i nie rozmawiałyśmy na żadne inne tematy. Zadała mi tylko pytanie skąd, do diabła, tak dobrze znam ten język - powtórzyłam, naśladując jej głos. Ross zaśmiał się, wprawiając moje ciało w przyjemne drżenie.
            - Jestem z ciebie dumny, Nela. Naprawdę. Pokonałaś przeciwnika.
            - Ross. Czy ty nie zauważyłeś jak chuda ona jest? - zapytałam ciszej, spuszczając wzrok na moje stopy, jakby w obawie, że chłopak zauważy moją niepewność. - Proszę, zanim zaczniesz coś mówić, pomyśl. Ona nie była taka chuda. Nie, żebym się jej dokładnie przyglądała, ale mam wrażenie, że schudła. Kiedy tutaj siedziała nie posłodziła kawy, chociaż sądziłam, że to robi.
            - A ja sądzę, że ona od zawsze była szczupła. Martwisz się o nią?
            - Ja tylko nie chcę by była chora. Ale jeśli się okaże, że jest i to z naszego powodu, będę miała ogromne wyrzuty sumienia i nie wiem czy będę potrafiła z tym żyć.
            - Nela, proszę nie myśl o tym. Jutro wypytam o nią Elliota, jeśli cię to uspokoi.
            - Tak, Ross. Zrób to.
            - Skąd u ciebie taka zmiana w stosunku do niej? Jeszcze nie tak dawno planowałaś wepchać ją pod samochód Nate’a, a teraz martwisz się tym, czy może mieć anoreksje.
            - Nikt nie zasługuje by chorować na taką chorobę, Ross - odparłam, poczym bez słowa się rozłączyłam nie mając siły na dłuższą rozmowę. Miałam nadzieję, że chłopak to zrozumie i nie będzie za chwilę nękał mnie wiadomościami. Ledwo odłożyłam telefon przed swoje stopy, ekran rozświetlił się, informując o nowym smsie.
            Od Ross: Dobranoc, kochanie :*


_________________________________________________________

 Z pewnością pojawią się błędy (dużo błędów), ale bolą mnie zatoki i nie mam sił by nad tym siedzieć, a wiem, że jeśli nie dodam rozdział dzisiaj, to nie wiem kiedy mogę to zrobić. Mam kilka(-naście) rzeczy do zrobienia na zajęcia i brak motywacji by cokolwiek zacząć robić, więc...

Przepraszam za jego beznadziejność i za to, że dodaję go niemalże miesiąc od poprzedniego (nie mam pojęcia, kiedy to minęło!). Jakby ktoś chciał wiedzieć to żyję, miałam we wtorek prezentację z projektu wydawniczego na podstawy edytorstwa, jakoś poszło, chociaż miałam stresu, co nie miara. 

Dziękuję, że nadal tutaj jesteście!

Peace&Love, 

matrioszkaa! xx

3 komentarze:

  1. Dziękuję, że w środku tego cholernie okrutnego i męczącego tygodnia wstawiasz rozdział. I to taki, który odpręża i przypomina, czym jest dobry styl pisania.
    Serdeczne Bóg zapłać, że wreszcie coś oderwało mnie od tego szajsu jakim jest codzienność. Love u, Matss, love.

    *Na czougu też się dzisiaj pojawi nju czapter*
    A tymczasem wracam do enzymów trawiennych <3
    ~Raffy

    OdpowiedzUsuń
  2. Taka sytuacja, że błędy są (sporo), ale nie wypominam ze względu na zatoki. Peace&Love.

    "Nikt nie zasługuje na to, by chorować na taką chorobę". Hm. Patrząc po sobie i innych stwierdzam, że to prawda. Ciekawa jestem czy rozwiniesz jakoś ten wątek. Zapewne jednak Kira na razie nie zniknie z tapety opowiadania.

    Co ja tu mogę dodać. A tak. "Jesteś głupia czy głupia?". Śmiechłam. XD

    Zgadzając się z Raff - uwielbiam twój styl pisania, ale ty już o tym wiesz. Chyba, że łechta cię powtarzanie tych komplementów, to spoko. C:

    Potwornie chce mi się spać.
    Love.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozpisałabym się, ale nie mogę. A nie chcę też dłuzej zwlekać. Bo ile mnie tu nie było? Chyba nawet nie warto liczyć.
    Napiszę tylko tyle,że wciąż tu jestem, czytam, ogarniam wszystko pokolei i wciąż kocham tego bloga.
    Musisz mi wybaczyć tę długą przerwę. Naprawdę nie wiem, co się stało. Ale nadrobiłam wszystko ładnie, pięknie. Nawet kilka razy prawie się uśmiechnęłam. A wierz mi, mam dziś okrutny dzień. Dlaczego odebrałam sobie taką odskocznie od tej szarości życia? Ten luz i spokój. Chill w mózgu po przeczytaniu rozdziału. Uwielbaim ten stan. I zawsze będzie kojarzył mi się najbardziej z tym blogiem. Zawsze.
    Tęskniłam za Nelą. Tęskniłam za Rafem i Fizzy. Za wszystkimi tęskniłam. Za wszystkim na tym blogu, serio. Opisami, dialogami, zieloną herbatą. Głupio mi, że na tyle cię opuściłam, martoszko!
    Wybaczysz? Proszę.
    Krótko, bo krótka, ale mentalnie wysyłam ci dużo miłości i przytulasy!
    Pozdrawiam cię.
    Ps. Za tobą też tęskniłam! Naprawdę mi głupio, przepraszam.

    OdpowiedzUsuń