piątek, 25 września 2015

Rozdział 24 | Życiowa szansa R5.




Swoją naukę do egzaminów SAT zaczęłam już następnego dnia, od napisania długiego referatu na angielski odnośnie przyszłości literatury w nudnym życiu ludzi, którzy od czytania woleli gry wideo i beznadziejne komiksy.
Nie, żebym była jedną z tych, co kochają książki.
Dlatego moja praca była napisana tylko z jednej strony, tej, dla której nie miało znaczenia czy literatura istniała czy też nie. Referat miał prawie trzy strony A4, co było moim małym osiągnięciem i nawet Martin, któremu pisanie szło z większym trudem, był pod wrażeniem.
Później pomogłam młodszemu bratu z jego esejem z hiszpańskiego, a on mi z matmą, z której lada dzień miałam mieć test. A ponieważ pisałam poprawę egzaminu, którą zdałam, wiedziałam, że matematyk był ciekawy mojego przygotowania do niego. Na szczęście Martin znowu okazał mi swoją cierpliwość i wypożyczył swój mózg.
- Dasz sobie radę, Nela. Rozumiesz to - powiedział około dziewiątej wieczorem, kiedy na dworze już dawno było ciemno, a kawa zbożowa, którą zrobiłam dla naszej dwójki, wystygła i stała się gorzka, mimo ogromnej ilości cukru. - Słyszałaś wiadomości?
- Jakie wiadomości? Wiesz, że nie oglądam CNN*.
- Chodzi mi o inne wiadomości - mruknął. - Ross nic ci nie mówił?
- Nieee - przeciągnęłam, patrząc na niego spod lekko przymrużonych powiek. - Co się stało? Powinnam teraz wstać i wybiec z domu by na niego wrzasnąć?
- Prawdopodobnie to zrobisz, bo jutro już go nie będzie w Littleton.
- Więc, powiesz mi w końcu czy nadal będziesz mnie mamił?
- Okey, okey. Tylko się nie denerwuj. Pamiętasz ten ich koncert po swoich urodzinach? Miał na nim być ktoś z wytwórni z Nowego Jorku. Był i chce dać im szansę. Muszą jednak jechać do Nowego Jorku i zagrać przed jakimiś szychami.
- A to dupek - warknęłam i niewiele myśląc, wybiegłam z domu.
Nie patrząc na to, że miałam na sobie jedynie szare dresy, czarne skarpetki i jedną ze starych koszulek taty, zapukałam do drzwi domu naprzeciwko. Po kilku sekundach otworzyła mi oniemiała Rydel, która widząc moją minę i pewnie załzawione oczy, z których w każdej chwili mogły popłynąć łzy, uśmiechnęła się smutno.
- Przepraszam, Nela. Powinnyśmy ci od razu powiedzieć, ale…
- Proszę, Rydel, nie chcę… muszę… to znaczy, gdzie on jest? - wydukałam, wchodząc do środka. Moje cienkie skarpetki już były całe mokre, przez co zaczęło mi być cholernie zimno. Blondynka pokazała ręką schody, czym zakomunikowała mi, że jest u siebie. - Dzięki.
- Będziemy w Nowym Jorku tylko weekend i tak naprawdę nie wiemy czy to przesłuchanie cokolwiek nam da - powiedziała ze skruchą, przegryzając wargę. - Nie bądź na niego zła. Myślę, że chciał ci powiedzieć, ale nie wiedział jak.
- Miał na to cholerny tydzień, Rydel - zauważyłam, zaczynając pokonywać schody, które w tej chwili wydały mi się ogromną górą. - Chcę wiedzieć dlaczego - dodałam, patrząc na nią w dół, nim nie zniknęłam za zakrętem. Dwa razy zapukałam do drzwi od jego pokoju, licząc w myślach. Gdy byłam przy dwudziestu trzech, uchyliły się lekko, a zza nich wyłoniła się blond czupryna Rossa. - Nie skręcę ci karku, wówczas nie mógłbyś zaśpiewać przed ludźmi w Nowym Jorku, racja? - zironizowałam, wywracając oczami. Ross wpuścił mnie do środka. Oparłam się plecami o okno, patrząc na niego wyczekująco, siląc się na spokój.
- Czy gdybyśmy żyli w kreskówce, dymiłyby ci uszy? - zapytał, nieudolnie próbując rozładować napięcie. - Okey, nie było pytania. Miałem ci powiedzieć, Nela, ale…
- Nie mów, że zabrakło ci cholernej odwagi, Lynch, bo w to nigdy nie uwierzę.
- Nie wiedziałem, jak.
- Prosto z mostu najlepiej, wiesz? Dlaczego tak bardzo komplikujesz sobie życie? Tak trudno było powiedzieć: Hej, Nela, jadę na weekend do Nowego Jorku zagrać przed kilkoma producentami. Może nagramy EPkę. Byłoby łatwiej, Ross.
- Jesteś zła?
- Rozczarowana - poprawiłam go, zerkając przez ramię na okna swojego pokoju. Wciąż paliło się w nich przygaszone światło, które pochodziło z małej lampki stojącej na biurku. Mogło to znaczyć, że albo Martin nadal u mnie siedział, albo po prostu zostawił włączone światło. - Ja bym ci powiedziała, Ross, gdybym musiała wylecieć gdzieś na weekend. Wiedziałeś o moich podróżach z rodzicami, jeszcze nim ja sama podjęłam decyzję czy lecieć. A ty nawet słówkiem nie pisnąłeś.
- Przepraszam, Nela - zrobił kilka kroków w moim kierunku, wyciągając przed siebie dłonie, chcąc mnie przytulić. Jednak ja nie czułam się teraz dobrze z tym wszystkim. Pokręciłam głową, prosząc niemo by nie podchodził. - Co mam zrobić?
- Nic już nie możesz zrobić, Ross - wyznałam, wstając. - Trzymam kciuki - rzuciłam na odchodne, nim nie opuściłam jego pokoju.
- Czy wszystko między wami w porządku? - zapytała przejęta Rydel, gdy schodziłam po schodach, będąc kompletnie przybitą. - Nela?
- Proszę, Rydel, nie teraz. Uhm, powinnaś chyba iść spać. Musisz być wypoczęta przed spotkaniem. Życzę wam powodzenia i do zobaczenia w poniedziałek - powiedziałam sucho, opuszczając ich dom.
Jak na złość zaczął padać deszcz, który tylko spotęgował mój okropny humor.
W kuchni zastałam tatę, który widząc stan w jakim się znajdowałam, bez słowa przygotował mi kubek gorącej herbaty, chociaż nie byłam jej wielką fanką i podał mi kapcie, uśmiechając się z troską.
- Co się stało? - zapytał spokojnie, gdy usiadłam obok niego, łapiąc w dłonie gorące naczynie. Pochylając się nad nim poczułam delikatny zapach pomarańczy, która należała do ulubionego owocu taty. - Nel?
- Czy gdybyś dostał szansę na nagranie albumu w profesjonalnej wytwórni, powiedziałbyś o tym swojej dziewczynie, czy przemilczałbyś sprawę i o wszystkim wspomniał dopiero po fakcie?
- Prawdopodobnie powiedziałbym jej od razu. Sądzę, że byłaby pierwszą osobą, której bym o tym wspomniał - wyznał z uśmiechem, którym dał mi jasno do zrozumienia, że ma coś podobnego za sobą i mama rzeczywiście była pierwszą, która się o tym dowiedziała.
- Co to było? - spytałam, a on niepewnie na mnie spojrzał, nie rozumiejąc mojego pytania. - To co ci się przydarzyło, że pierwszej powiedziałeś mamie - sprostowałam, biorąc parę łyków gorącej herbaty.
- Dostanie się na studia marketingowe. Ona trzy dni później wyjawiła mi, że przyjęli ją na prawo. Oboje mieliśmy powód do świętowania. Czy R5 dostało szansę i Ross nic ci nie powiedział?
- Miał na to tydzień, tato - jęknęłam, mocniej zaciskając palce na kubku. - Tydzień. Siedem dni na podzielenie się tym ze mną.
- Rozczarował cię, racja?
- Nawet nie wiesz jak bardzo - wyznałam. - Gdyby mi przytrafiło się coś podobnego, nie umiałabym przed nim tego chować. Od razu bym do niego zadzwoniła i o wszystkim opowiedziała. A on… Czy to znaczy, że mu nie zależy? - zapytałam pokonana, nie wiedząc, co mam o tym wszystkim myśleć.
- Nie, na pewno tak nie jest, kochanie. - Tata ułożył dłoń na moim ramieniu, próbując dodać mi otuchy, co szło mu całkiem nieźle. Widać, że nie zapomniał jak to jest pocieszać swoje dzieci. - Może być też tak, że nie chciał zapeszać i wolał powiedzieć ci o tym po fakcie, gdyby wiedzieli coś więcej.
- Mimo wszystko czuję się odrobinę oszukana, tato. Nawet Martin o tym wiedział, ale nie ja. Jego dziewczyna - dodałam rozgoryczona, dopijając do końca herbatę. - Położę się już. Dobranoc i dzięki za rozmowę, tato.
- Po twojej minie wnioskuję, że jednak niewiele ci pomogłem.
- To nie twoja wina - uspokoiwszy go, włożyłam kubek do zmywarki i powtórzywszy dobranoc, poszłam do siebie.
W pokoju paliła się mała lampka, podręczniki wciąż leżały porozrzucane na biurku a telefon nieprzerwanie wibrował, informując mnie, że ktoś pragnie się ze mną skontaktować. Zerknąwszy na ekran, tylko przekonałam się iż tą osobą był Ross. Gdy połączenie zostało przerwane, odblokowałam urządzenie i weszłam w historię połączeń. Moje oczy omal nie wyszły na wierzch, gdy ujrzałam liczbę dwadzieścia siedem przy nazwie kontaktu. Nie miałam jednak zamiaru oddzwaniać. Nie chciałam słyszeć jego wymówek czy ewentualnych przeprosin. Chciałam spokoju i ciszy.
Całkowicie wyłączywszy telefon udałam się pod prysznic, po którym przebrałam się w piżamę i poszłam spać, uprzednio gasząc światło, mając nadzieję na brak snów z Rossem w roli głównej.

___________________________________________________________

Przez cały weekend nie robiłam nic poza siedzeniem nad książkami. Gdy w końcu włączyłam telefon, było grubo po drugiej po południu w niedzielę, dostałam milion wiadomości na WhatsApp od Fizzy i Rafe’a oraz drugie tyle SMSów od Rossa i reszty członków R5, w tym Rylanda. Nikt jednak nie napisał mi jak im poszło w Nowym Jorku a jedynie prosili mnie bym porozmawiała z Lynchem, ponieważ świrował.
Jakby wcześniej tego nie robił.
Poza tym nie wydarzyło się nic ciekawego; Nate nie wysadził kuchni w powietrze, na nasz dom nie spadł meteoryt, a Martin nie potrącił kubła na śmieci przy próbie wyjazdu z garażu. Mikey nie pragnął kolejnej paczki żelek, za to rodzice wciąż byli zajęci swoją pracą, chociaż twierdzili, że wcale dużo nie pracowali. Było nudno, wyjątkiem była niespodziewana wizyta Holly, późnym wieczorem w niedzielę. Zapukała do drzwi mojego pokoju, w rękach trzymając kilka różnych słowników języka angielskiego, repetytorium, nasz podręcznik, z którego wystawało kilkanaście kolorowych fiszek i swój gruby zeszyt. Podczas kilku godzin nauki (która zeszła nam do drugiej w nocy), doszczętnie zapomniałam o sprawie z Rossem. Miałam czysty umysł i gdy szłam spać, nie myślałam o tym tak bardzo jak w piątkowy wieczór, a Holly mogła bez problemu zasiąść do testu. Dwie pieczenie na jednym ogniu, jak to się mówiło.
W poniedziałkowy poranek byłam pewna tylko jednej rzeczy, ten dzień będzie koszmarnie długi i zimny. Chociaż mieliśmy już środek marca, nie zapowiadało się na  słońce. Niebo było wręcz przetłoczone od nadmiaru ciężkich, szarych chmur, z których zaczęło padać nim jeszcze znalazłam się w łazience. Po ogarnięciu się oraz swoich wiecznie niesfornych włosów, wcisnęłam swój wielki tyłek w parę obcisłych jegginsów, na górę zakładając wielki, ciepły sweter, który miałam nadzieję, że ochroni mnie tylko przed chłodem, ale także przed całym światem. Upewniwszy się, że wszystkie potrzebne rzeczy miałam w plecaku, zeszłam mozolnie po schodach prosto w objęcia Fizzy.
- Nela! - krzyknęła, uwieszając mi się na szyi niczym koala. - Nie rób mi tego nigdy więcej, do cholery! Wiesz jak się martwiłam?
- Ale o co ci chodzi, Fizzy? - zapytałam nie ogarniając jeszcze do końca świata. Przyjaciółka odsunęła się ode mnie na odległość ramion i patrząc mi prosto w oczy, uderzyła w potylice na co mimowolnie jęknęłam, krzywiąc się. - Co to, do diabła, było? - warknęłam, rozmasowując obolałe miejsce.
- Jesteś głupia. Widzę, że nie ma najmniejszego powodu bym się o ciebie kiedykolwiek martwiła - mruknęła zła, zostawiając mnie samą na środku korytarza. Westchnąwszy przeciągle dołączyłam do niej w kuchni, siadając obok Nate’a, który został zmuszony by usiąść między naszą dwójką z więcej niż niezadowoloną miną.
- Masz okres? - zapytałam wprost, sięgając po czekającą już na mnie puszkę z herbatą. Fizzy prychnęła pod nosem, wgryzając się w tosta. - Czy może się nie wyspałaś, bo rozmawiałaś do późna z Austinem?
- Nie spałam, bo martwiłam się o najlepszą przyjaciółkę, która jest totalną kretynką.
- Uczyłam Holly do drugiej w nocy - odpowiedziałam spokojnie, kładąc sobie na talerz dwa liście sałaty i kawałek sera feta. - Jeśli wściekasz się o to, że nie odbierałam telefonu, to…
- Brawo, Cornelio! - Ostentacyjnie wyrzuciła dłonie w powietrze. - Właśnie o to mi chodziło. Jesteś taka bystra - sarknęła, na co wywróciłam oczami. - Możesz mi chociaż powiedzieć, czemu miałaś mnie w dupie?
- Nie miałam ciebie w dupie, a kogoś innego - szepnęłam, niechętnie wciskając do ust ser na raz z sałatą. Cały apetyt, który miałam jeszcze kilka minut wcześniej całkowicie wyparował.
- Kogo?
- Czy możecie dokończyć tą rozmowę po śniadaniu? W drodze do szkoły? - zapytał na pozór spokojnie Nate, przeskakując wzrokiem między nami. - Wasze gadanie wywołuje u mnie niestrawność.
Na jego komentarz zachichotałyśmy pod nosem, ale posłusznie się uciszyłyśmy w spokoju kończąc śniadanie. Moi rodzice dołączyli do nas, gdy zbierałyśmy swoje tyłki do wyjścia, decydując się na spacer, chociaż wciąż uważałam, że pogoda była koszmarna. Nie bacząc na niezadowoloną minę Fizzy, schowałam swoje rude loki pod szarą beanie i opuściłyśmy dom, wcześniej umawiając się, że Nate odbierze Mikey’a ze szkoły.
- Porozmawiasz z nim dzisiaj? - zapytała przyjaciółka, gdy zbliżaliśmy się do murów szkoły, przerywając tym samym temat sukienki na bal maturalny, do którego nadal mieliśmy dużo czasu. Westchnęłam ciężko, wzruszając ramionami. - Powinnaś. Właśnie idzie w naszym kierunku - dodała, kiwając brodą na chłopaka zmierzającego do nas. Jego blond włosy były poburzone, jasne jeansy posiadały dziurę na kolanie a czarne tenisówki miały rozwiązane sznurówki. Mimo skórzanej kurtki, w której zawsze prezentował się dobrze, teraz wyglądał na zmęczonego. Dłonie trzymał za sobą, a na jego ustach widniał niepewny uśmiech. - Zostawię was. Zobaczymy się na lekcji.
- Dzięki, Fizzy - mruknęłam, naciągając rękawy swetra w dół nadgarstków w nerwowym geście. Ross spojrzał na nie zmartwionym wzrokiem, sprawiając, że mój żołądek zawiązał się w węzeł. - Jak tam Nowy Jork? - zapytałam głupio, patrząc na nasze buty, byle nie spotkać się z jego brązowymi tęczówkami.
- Proszę, Nela. Spójrz na mnie. - Całkowicie mimowolnie podniosłam spojrzenie, patrząc prosto w jego oczy. Te ciepłe, zatroskane, pełne miłości oczy, które bez wątpienia wyglądały jak u szczeniaczka. - Przepraszam, że ci nie powiedziałem. Naprawdę cię przepraszam. Byłem tym wszystkim przytłoczony, przez miniony tydzień mieliśmy bardzo dużo prób, przez które zapominałem o kilku rzeczach, ale nigdy nie chciałem tego przed tobą ukrywać. Zwyczajnie wyleciało mi to z głowy. Wybaczysz mi? - zapytał, wyciągając dłonie przed siebie, w których trzymał pięć fioletowych hiacyntów. - Nie chcę mieć przed tobą żadnych sekretów, Nela.
- Więc mów mi o wszystkim, Ross - poprosiłam, odbierając od niego kwiaty i dając mu szybkiego całusa w usta. - Czemu hiacynty? I to fioletowe? - zapytałam zainteresowana, łapiąc go wolną ręką. Chłopak podrapał się po karku, wyrażając tym swoje zakłopotanie.
- Bo one symbolizują przeprosiny - wydukał w końcu a ja nie mogłam się powstrzymać by się nie uśmiechnąć. - Nie śmiej się.
- Nie robię tego - zaoponowałam, wtulając się bardziej w jego bok. - Jesteś uroczy.
- Nie, nie jestem. To twoja wina, Roberts. - Na jego komentarz wywróciłam oczami, bo to było takie oczywiste. - Hej, co powiesz na wagary? - zapytał, zatrzymując nas dosłownie kilka kroków przed wejściem do szkoły.
- Chcesz się urwać przed samymi egzaminami SAT?
- Nie mów mi, że wolisz siedzieć na lekcjach. Nie obraź się, ale jesteś ostatnią osobą, którą bym o to podejrzewał - przyznał ze śmiechem, na co dałam mu kuśtańca. Ross nie dał mi szansy na żadną odpowiedź, tylko złapał mnie za rękę i biegiem opuściliśmy teren szkoły.
Przez pierwszych kilka minut kompletnie nie rozpoznawałam okolicy. Dopiero, gdy skręciliśmy w jedną z ulic, poznałam centrum miasta z moją ulubioną kawiarnią w środkowym punkcie, teatrem muzycznym, do którego średnio raz w miesiącu zaciągała mnie Fizzy oraz jedyną galerią handlową. Ross zabrał mnie do Subway na kanapkę z grillowym kurczakiem z sosem jogurtowym i zimną colą, uważając, że powinnam zjeść dwa razy tyle, bo wciąż byłam zbyt chuda.
I tłumacz takiemu, że to twoja natura, a nie wynik zaburzenia odżywiania.
- Wciąż nie odpowiedziałeś mi na pytanie - zauważyłam, gdy po naszym drugim śniadaniu pozostały tylko papierki i puste butelki po napoju. Blondyn spojrzał na mnie ponad trzymanym w dłoniach telefonie, podnosząc jedną brew do góry. - Jak tam Nowy Jork?
- Duży - skitował, na co wywróciłam oczami. - Nie wiem jak nam poszło, Nela. Producenci właściwie nic nam nie powiedzieli, poza „odezwiemy się do was.” Nie mam jednak zbyt wielkich oczekiwań. Ich wytwórnia jest naprawdę duża i mogą chcieć podpisać kontrakt z kimś o wiele lepszym niż my.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z tym aroganckim kretynem, który na szkolnym korytarzu przyciąga spojrzenie nie tylko pań ale i panów? - spytałam zdumiona, pochylając się nad stolikiem by spojrzeć mu w oczy. - Wyglądasz jak on, ale nie zachowujesz się tak.
- Wszystko z tobą okey, Nela? Powinienem dzwoń po psychiatrę?
- Chyba dla siebie, kolego. Zawsze jesteś taki pewny siebie i swoich umiejętności. Nie masz tremy przed występami, a tutaj nagle pokazujesz mi, że jednak stres nie jest ci obcy. Sądziłam, że to uczucie nie istnieje w twoim słowniku.
- Pomyliłaś się - mruknął - ja też go odczuwam.
- Fascynujące - przyznałam ze śmiechem, podnosząc się z wygodnego fotela. Pozbierawszy po nas śmieci, opuściłam lokal nawet nie oglądając się czy Ross szedł za mną czy też wolał zostać dłużej sam. Nie zdążyłam zrobić paru kroków, gdy jego palce połączyły się z moimi, ściskając mnie mocno, jakby tym chciał powiedzieć, że jest obok. - Co teraz? Lekcje nadal trwają, a moi wymagający rodzice mogą czaić się zza rogiem.
- Czy ty jesteś sarkastyczna, Roberts?
- Nie, oni naprawdę są wymagający. Szczególnie teraz, dla mnie i Nate’a. Jak się dowiedzą o moich wagarach, mogę dostać porządny szlaban, więc wymyśl coś szybko, bym nie musiała dłużej stać na środku ulicy.
- Jak zawsze jesteś milutka - podsumował, prowadząc mnie w dół ulicy. Po kolejnym kilkunastominutowym marszu znaleźliśmy się w sklepie muzycznym, wciśniętym w ciemny zaułek jednej z ulic. Lokal był mały ale przytulny. Z ciemnymi ścianami oraz zapachem strych płyt unoszącym się w powietrzu. Podobało mi się. - Przychodzę tutaj zawsze ilekroć nie mogę się skupić w domu.
- Skupić?
- Wiesz, nawet ja czasami chcę pomyśleć - powiedział rozglądając się dookoła siebie. Jego wzrok padł na kąt z licznymi instrumentami, które wyglądały na mocno zużyte. To jednak nie powstrzymało Rossa od chwycenia jednej z gitar akustycznych. - No chodź, nie wstydź się.
- Jesteś pewien, że możesz tak po prostu dotykać tych instrumentów, kiedy w sklepie nikogo nie ma? - zapytałam z powątpiewaniem, stając naprzeciwko niego.
- Mogę - odpowiedział prosto, na co wywróciłam oczami.
Bo to oczywiste, że Ross Lynch wszystko może.
- Znam właściciela tego miejsca - dodał po chwili, chcąc mnie uspokoić. - Pozwala mi tutaj siedzieć i korzystać z instrumentów. Zapewne niedługo wyłoni się z jakiegoś dziwnego miejsca i skomentuje twoją obecność.
- Moją? Co ja mam do rzeczy?
- Kogoż to moje piękne oczy widzą! - usłyszałam zachrypnięty, niski męski głos, dobywający się gdzieś z drugiego końca lokalu. - Ross Lynch i Cornelia Roberts! - Przed nami pojawił mężczyzna o ciemnych włosach związanych w kok na czubku głowy, z kilkudniowym zarostem, paroma tatuażami, kraciastej koszuli, w luźnych spodniach i czarnych Vansach.
Nawet w takim stroju wszystko do siebie pasowało.
- Czy powinnam być przerażona faktem, że zna pan moje imię i nazwisko? - spytałam podejrzanie, patrząc na niego spod przymrużonych powiek.
- W tym mieście każdy zna rodzinę Roberts, a jedyną córkę Hugh Robertsa tym bardziej, słoneczko - odpowiedział, pochylając się do przodu by zrównać się ze mną oczami. Poczułam się więcej niż niekomfortowo. Nie lubiłam gdy ktoś stał tak blisko mnie, jak ów człowiek, którego kompletnie nie znałam. - Sądziłem jednak, że panna Roberts jest brunetką.
- Przykro mi, że rozczarowały pana moje włosy - sarknęłam, robiąc krok do tyłu, omal nie wpadając na Rossa, który uważnie się nam przyglądał.
- Bobby, nie strasz mi dziewczyny - poprosił z naciskiem, od którego poczułam gęsią skórkę. Mężczyzna wyprostował się, wyciągając przed siebie dłonie w obronnym geście. - To właściciel tego miejsca, Bobby. Bobby to Nela, moja dziewczyna. Radzę ci jej nie wprawiać w zakłopotanie, nie jest wówczas sobą.
- A co z Kirą? - zapytał tonem małego, ciekawskiego dziecka. - Czy ostatnio nie wspominałeś, że byłeś z nią w klubie i później…
- Przestań - zagrzmiał, przez co mimowolnie podskoczyłam w miejscu, bo cóż… nie spodziewałam się, że Rossa stać na taki ton. - Kira to przeszłość. Aktualnie kręci z Elliotem.
- Twoim kumplem - dodał od siebie Bobby, drapiąc się po brodzie. - Dobra dzieciaki, zostawiam was. Mam kilka papierków do przejrzenia. W razie czego wołaj.
- Cześć, Bobby - pożegnał się chłodno a mężczyzna zniknął. Dosłownie zapadł się pod ziemię, dzięki czemu odetchnęłam z ulgą. - Przepraszam za niego, wszystko w porządku?
- Tak, jest super. - Mój słaby głos oczywiście musiał mnie zdradzić. Ross odłożył na bok gitarę, podchodząc bliżej mnie. Swoimi dużymi dłońmi przykrył moje policzki, kreśląc kciukami małe okręgi.
- Nie chciałem cię zaniepokoić.
- Nie zaniepokoiłeś.
- Twój głos i ciało mówiło co innego - zauważył. - Bobby jest bezpośredni, nie rozumie pojęcia przestrzeń osobista.
- Nie o to chodzi. Nie do końca - poprawiłam się, widząc jego wzrok. - Raczej o twój głos, gdy zwracałeś mu uwagę. Nie poznałam go, brzmiał na obcy. Mroczny, chłodny. Gdybym nie wiedziała, że to ty, nie rozpoznałabym cię.
- Przepraszam Nela, nie będę już tak przy tobie mówił.
- Dobrze, bo o wiele bardziej wolę twój normalny ton. Ten rozbawiony, spokojny, pełen uczucia, pewności siebie.
- Tylko takim będę do ciebie mówił.
- Powiedz, że mnie kochasz, Ross - poprosiłam szeptem, kładąc swoje dłonie na jego.
- Kocham cię, Nela.
- Ja ciebie też kocham, Ross - odpowiedziałam, stając na palcach by lekko i szybko go pocałować, co jednak mi się nie udało. Przynajmniej nie z tą częścią szybko i lekko, bo Ross bez żadnych przeszkód czy zahamowań, pogłębił pocałunek, a ja mogła poczuć jak podczas niego się uśmiechał. 


_____________________________________________________________

*CNN - Cable News Network. Amerykańska telewizja informacyjna.

Aloha! 
Postanowiłam nie pisać ich życia na uczelni. Wyszłoby to za długie, za nudne i niepotrzebne. Z całą pewnością straciłabym ochotę na pisanie tego po kilku pierwszych rozdziałach a nienawidzę porzucać swoich opowiadań (na laptopie ma trzy takie i więcej nie chcę). Nie wiem ile jeszcze wyjdzie rozdziałów, jednak na pewno nie skończę tej historii z dnia na dzień, więc spokojnie :) 

Uniwersytet Wrocławski rzuca mi kłody pod nogi. Wszystko idzie nie po mojej myśli. Ustalają milion różnych rzeczy na 30 września, kiedy mam zamiar dobrze się bawić w Warszawie na koncercie R5, a ja muszę się martwić czy będzie szansa na zaliczenie tego w jakimś drugim terminie #CollegeLifeIsSucks. Wybaczcie tą wzmiankę, musiałam się wyładować. 
Przypominam, że w zakładce kontakt znajdziecie wszystkie linki do stron, na których jestem (z wyjątkiem Facebooka) oraz e-mail, jakby ktoś chciał ze mną pogadać czy coś :)

Jak najmniej stresu Was życzę! 

- matrioszkaa! xx


 

1 komentarz:

  1. Rozdział jest cudowny <3 i ta końcówka taka sweet :D więcej takich buziaczków prosiłabym <33
    Piszesz cudownie kochana<3
    Czekam na nexta <3
    pozdrawiam monia

    OdpowiedzUsuń