piątek, 4 września 2015

Rozdział 23 | Mikey, Justin, Fizzy i ciasto czekoladowe.






Chociaż panowie zapierali się rękami i nogami, że to nie oni zdewastowali samochód dyrektora, ten pozostał nieugięty i zmusił ich do wyczyszczenia go. Męska część naszej szkoły miała powód by skrupułów ponaśmiewać się z nich, a damska bez żadnych podejrzeń mogła obserwować wysportowane ciała, które doskonale było widać, gdy chłopcy myli wóz bez koszulek; chociaż nadal było piekielnie zimno. Nigdy nie zwróciłam większej uwagi na ich muskulaturę, ale kiedy grupka jedenastoklasistek szeptała - wcale nie tak cicho, jak się im wydawało - na temat wyrzeźbionego brzucha Rafe’a czy bicepsów Rossa, ośmieliłam się spojrzeć na nich pod innym kątem. Wszyscy panowie prezentowali się naprawdę dobrze. Nawet mój brat, którego dotąd uważałam raczej za chuderlaka.
- Nie wiedziałam, że Rafe ma taki kaloryfer - powiedziała Fizzy bez nutki sarkazmu czy uszczypliwości, z którymi zawsze z nim rozmawiała. Lauren w odpowiedzi na jej komentarz zachichotała, obserwując swojego chłopaka, który zdecydowanie obijał się najbardziej z nich wszystkich. Nawet Nate pracował. - I nawet Nathaniel ma się czym pochwalić - dodała, przekrzywiając głowę lekko w prawo, patrząc na nich pod innym kątem. - Ciekawe czy Austin ma równie dobre ciało.
- Chcesz sprawdzić? - odezwał się za nami całkowicie rozbawiony głos. Fizzy natychmiast wyprostowała się jak struna, z nerwów przegryzając wargę i bawiąc się palcami. Austin wychylił się zza jej pleców, patrząc na profil jej twarzy z łobuzerskim uśmiechem, na który policzki Fizzy pokryły się purpurą. - Cześć, Fizzy - powiedział słodko, głaszcząc ją po włosach. Mogłam dostrzec jak dziewczyna wolno przełknęła ślinę i z pewnością właśnie policzyła w myślach do dziesięciu.
- Hej, Austin - odpowiedziała lekko, odwzajemniając uśmiech. - Chcesz urządzić nam pokaz i zrobić im konkurencję? - rzuciła nonszalancko, wracając do swojej swobodnej postawy, z której słynęła.
- Gdzież bym śmiał! Widać, że świetnie się bawią - ręką omiótł chłopaków, którzy właśnie polewali siebie nawzajem wodą z wiader, które zaraz będą musieli na nowo zapełnić, jeśli chcieli dokładnie spłukać pianę z auta. A musieli to zrobić, inaczej czeka ich dwutygodniowa koza i prace społeczne, czyli odciążenie szkolnych sprzątaczek z ich obowiązków. - Jednak w tym tempie ominie ich przerwa obiadowa.
- Martwisz się o ich żołądki? - Fizzy kontynuowała swoją luźną gadkę, którą wywoływała u Austina coraz to szerszy uśmiech. - Czemu się tak szczerzysz? Odrobinę mnie tym przerażasz.
- Wybacz, Fizzy, ale jesteś urocza, kiedy udajesz niezawstydzoną - skomentował, kładąc swoje ramię na jej barkach, co sprawiło, że przyjaciółka na moment się spięła. Nie trwało to jednak długo, bo dokładnie sekundę później, rozluźniła się. - Dobrze ci?
- To pytanie nie zabrzmiało odpowiednio - dogryzła mu.
- Nie wiem, co miałaś na myśli - zaoponował, wyciągając jedną rękę w geście poddania, nie chcąc wdawać się w nią jakiekolwiek niuanse. I całe szczęście. Gdyby zdecydował się to kontynuować, z całą pewnością wyniknęłaby z tego niezła kłótnia.
- Wiem za to, co chodzi po mojej myśli - odezwała się Holly, wydając z siebie przeciągły jęk, nieprzerwanie wpatrując się w swojego chłopaka. Nigdy nie widziałam by przejmowała się czymś w jakimkolwiek stopniu. Z reguły żyła zasadą „co ma być, to będzie”. Nie płakała nad książkami w trakcie egzaminów, nie gryzła paznokci przed przedstawieniem na łamach klasy jakieś prezentacji, nie bolał ją żołądek przed wuefem. Była kompletnie wyluzowana, aż do teraz. - Nie musisz na mnie patrzeć tym litościwym wzrokiem, Nela. Czuję się wystarczająco żałośnie.
- Okey, Holly - odpowiedziałam przeciągle, nie umiejąc jednak odwrócić wzroku i dać spokoju. - A powiesz o co chodzi? Nie przypominam sobie byś należała do osób przejmujących się bzdurami.
- Bo tak jest! - krzyknęła, wyrzucając w powietrze dłonie, co właściwie było odrobinę zabawne. Przynajmniej znowu się zaśmiała. - Ale nie wiesz chyba, że ja i angielski nie lubimy się za bardzo i idzie mi z niego raczej przeciętnie niż dobrze.
- Fakt, nie miałam o tym pojęcia. Na czym więc polega problem?
- Na nauce. Muszę zdać egzaminy na sto procent, inaczej pożegnam się z collegem w Nowym Jorku, a wówczas rodzice zatrudnią mnie w swoim sklepie sportowym do końca życia. Mogłabym tam pracować w wakacje, ale nie cały czas.
- Czy Nate też tam chce iść? - zainteresowała się Lauren, która, z tego co mówił Rafe, składała papiery do Chicago.
- Prawdopodobnie. Nie ma konkretnego celu, ale zależy mu na sporcie, a tam mają dobrą drużynę koszykówki, więc wiele na to wskazuje. Jednak tak jak on jest dobry z angielskiego, tak ja ledwo dostaje tróje z testów - wyznała, chowając twarz w dłonie. Chłopcy spojrzeli w naszym kierunku, a brew Nate’a powędrowała ku górze, zadając mi tym samym nieme pytanie. W odpowiedzi machnęłam ręką, jakbym odganiała natrętną muchę, co sprawiło, że brat skinął głową i wrócił do pracy. - Nie chcę brać od rodziców hajsu na korepetycje. Nie po tym jak wcześniej im odmówiłam.
- Proponowali ci pomoc, a ty jej nie przyjęłaś? Standardowe posunięcie nastolatki - skitowała Lauren ani trochę nie wspierając koleżanki, a raczej mocniej ją dołując.
- Miałam nadzieję, że sama się nauczę do testu, ale dostałam aż dwóję z plusem, co jest więcej niż zawstydzające.
- Pomogę ci - powiedziałam w końcu. - Skoro dzięki mnie Martin i Ryland zdali swoje egzaminy z hiszpańskiego, to może nie jestem w tym taka kiepska?
- Naprawdę?! - krzyknęła z niedowierzaniem, a kiedy przytaknęłam, rzuciła mi się na szyję. - Dziękuuuuuuuuuuję, Nela! Jeśli zdam wszystko na sto procent, kupię ci parę rolek.
- Będzie miała czym jeździć z Alaski do Kolorado i z powrotem - parsknęła Fizzy, dostając ode mnie lodowate spojrzenie.
- I wyrzeźbi sobie pupę - dodała Lauren, puszczając nam oczko. - A może będziemy uczyć się razem? Zawsze to jakaś motywacja. Jeszcze nic nie ruszyłam do tych egzaminów SAT, co jest trochę dobijające. Rodzice wciąż mi o nich mówią, a ja sama nie umiem się zmobilizować by otworzyć jakikolwiek skrypt. Jak tak dalej pójdzie wyślą mnie do zakonu.
- Czy przypadkiem czasy, w których wysyłano niezamężne nastolatki do klasztoru, już dawno nie minęły? - zapytał rozbawiony Austin, dostając od Fizzy sójkę w bok. Pierwszy raz widziałam by wykonała w jego kierunku taki śmiały gest. - Oww, kochanie, nie tak mocno, bo będę miał siniaka i jeszcze chłopaki pomyślą, że mnie biją.
- Więc nie nabijaj się z nas, kobiet. My zawsze mamy gorzej niż wy, czy to w średniowieczu, czy teraz. Zawsze. Nic w tym temacie się nie zmieniło.
- Teraz możecie być wolne nawet i do śmierci i macie prawo do edukacji. Chociaż w niektórych krajach nadal jesteście traktowane gorzej niż zwierzęta - dodał po chwili namysłu, o wiele ciszej i smutniej. - To dobijające, że wciąż są miejsca, gdzie kobiety nie mogą się uczyć, a jedynie wychodzić za mąż i rodzić gromadki dzieci.
- To wielkie uproszczenie, Austin - zauważyła Lauren - tak naprawdę jest o wiele gorzej. Gdybyśmy chciały nic nie możemy zrobić. Nie mamy możliwości by jakkolwiek pomóc naszym rówieśniczkom.
Jak łatwo przychodziło nam zmienić temat rozmowy dowiedziałam się już w dziesiątej klasie, teraz jednak pobiliśmy rekord. Może nie czasu, a samego wątku rozmowy. Od ciał naszych kumpli, przez egzaminy do sytuacji nastoletnich dziewczyn na świecie. Tematy tak różne, jak różni byliśmy my. Jednak w jednym się zgadzaliśmy, nawet jeśli u nas wszystko było dobrze, gdzieś jakaś dziewczynka mogła właśnie umierać, bo znaleziono w jej rzeczach wydanie encyklopedii. Było to okrutne, ale niestety prawdziwe. Niektórzy mężczyźni zwyczajnie nie rozumieli prostych spraw. Nie chcieli przyjąć do wiadomości, że kobiety też chcą czytać i pisać, wiedzieć coś na różne tematy, mieć poważne zawody. Może pewnego dnia to się zmieni, może kobiety wyjdą na ulicę z uśmiechami na ustach i będą się bawić ze swoimi przyjaciółmi. Na razie pozostawało to odległym pragnieniem.

_________________________________________________

Umówiłyśmy się, że będziemy się wspólnie uczyć w każdy wtorek, czwartek i co drugą sobotę. Poza tym w czasie przerw na lunch czy jakiegoś okienka, gdyby niechybnie wypadła nam jakaś lekcja. Po zakończonych zajęciach, Fizzy pojechała z Austinem na pizzę, Ross razem z Rydel i Ellingtonem do szkoły tańca, a ja zostałam zmuszona, a właściwie wytypowana by odebrać Mikey’a z jego dodatkowych lekcji matematyki. Byłam jedyną osobą z naszego rodzeństwa, która nigdy nie miała żadnych planów po szkole. Martin i Nate w przeciwieństwie do mnie posiadali bujne życie towarzyskie godne pozazdroszczenia.
- Hey, Nela, kupisz mi żelki? - zapytał słodko Miki, ledwo pojawiając się obok samochodu. Podniosłam wzrok znad ekranu swojego telefonu, którym bawiłam się od przeszło piętnastu minut, w jakikolwiek sposób próbując zająć sobie czas nim nie skończył swoich lekcji. Przekrzywiając głowę lekko w prawo, spojrzałam na niego sceptycznie. - Jadłem treściwy lunch. I pani Brown dała mi smaczną przekąskę w postaci ciastek czekoladowych, więc…?
- Pani Brown chyba bardzo lubi karmić małe dzieci - podsumowałam, przypominając sobie, że ilekroć odbierałam go wspominał, że jego nauczycielka często częstowała go jakimś smakołykiem, które później kazał nam odtworzyć w domu. Było to trudne zadanie, gdyż wszystko co mieliśmy to jego słowa, które nie były zbyt dokładne. - Nie wolisz jakieś kanapki lub frytek? W końcu się w swoje ulubione spodnie nie zmieścisz, jak będziesz jadł tyle cukru.
- Lubię go - powiedział prosto, wzruszając chudymi ramionami i wsiadając do auta. Nie minęła chwila, gdy włączył radio na hip-hopową stację, której osobiście nie lubiłam, by za moment zacząć kiwać głową w rytm kawałków i powtarzając je słowo w słowo. - Skoro nie chcesz mi kupić żelek, to może zrobimy jakieś ciasto, co?
- Zrobimy czy zrobię? - spytałam z powątpiewaniem, doskonale wiedząc jak wyglądało nasze wspólne pieczenie. Zazwyczaj to ja coś robiłam, a on stał koło mnie i patrzył mi na ręce, mając ze mnie niezły ubaw, gdy nie wiedziałam, co mam z czym połączyć, chociaż w naszym domu to ja znałam się na pieczeniu najbardziej. Gdy dwunastolatek mi nie odpowiedział, westchnęłam. - Tak właśnie myślałam, Mikey.
- Chcę ciasto czekoladowe z orzechami - oznajmił z góry przewidując, że się zgodzę.
Bo kim byłam, by odmówić swojemu młodszemu bratu zrobienia ciasta?
Po drodze do domu musieliśmy zahaczyć o sklep, bo znając naszą rodzinę, szczególnie Nate’a, który - gdy nie było nic do jedzenia - potrafił przyssać się nawet do słoika Nutelli i musli mamy, lodówka i szafki z suchymi produktami, świeciła pustkami. Mijając kolejne alejki Mikey wrzucał do wózka dosłownie wszystko, co uznał za konieczne do zrobienia ciasta, łącznie z kiścią czerwonych winogron oraz paczką swoich ulubionych żelek, na widok których oczy mu się zaświeciły.
- Jeśli się od nich uzależnisz, nie wezmę za to odpowiedzialności - ostrzegłam go, kiedy sięgał po kolejną, jednak stały za wysoko i za daleko by mógł to zrobić samodzielnie. Westchnąwszy całkowicie pokonana przez jego słodką minę, ściągnęłam słodycze i podałam mu, niespecjalnie uderzając go nimi w twarz. - Coś jeszcze potrzebujemy?
- Posiadasz zapas swojej herbaty?
- Ojciec kupował ją kilka dni temu, ale w zasadzie mogę dokupić parę puszek.
- I coca-colę - dodał od siebie, klaszcząc w dłonie.
- Czy wspominałam już, że pewnego dnia rodzice poślą mnie do diabła?
- Dlaczego mieliby to zrobić? Przecież nie dajesz mi chemii.
- Ale pozwalam ci decydować o swoim menu. Coca-cola jest niezdrowa dla dziecka w twoim wieku, Mikey.
- Podobno jesteś kiepska z biologii i chemii - powiedział uszczypliwie, na co wywróciłam oczami, bo ten dzieciak jest zbyt podobny do Martina. Zdecydowanie powinni przestać spędzać ze sobą czas.
- Nie lubię cię - rzekłam w końcu, całkowicie sfrustrowana.
- A ja ciebie bardzo, Nela. - Poczułam jak złapał mnie pod łokieć, co było najbardziej rozbrajającą rzeczą jaką kiedykolwiek zrobił. - Wracajmy już do domu, co?
- Mam inne wyjście niż powiedzieć „tak”?
- Nope - odpowiedział z uśmiechem. W podskokach udał się w kierunku kasy, na co jedynie westchnęłam, wywracając oczami. Ten dzieciak z pewnością niedługo pośle mnie do szpitala. Nieważne jakiego.
W domu nie było nikogo. Ani mamy, ani taty, ani nawet psa, którego w zasadzie nie posiadaliśmy. Wszędzie panowała cisza, która była u nas tak rzadka, że właściwie człowiek miał prawo zapomnieć jak brzmiała. Po zostawieniu wszystkich zakupów w kuchni, oboje się przebraliśmy w coś luźniejszego, ja ponadto związałam włosy w wysokiego koka, dzięki czemu żadne włosy nie wpadały mi do oczu. Już miałam zacząć wsypywać do miski wszystkie suche składniki, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Mikey pod naciskiem mojego wzroku, poszedł otworzyć, wracając po chwili z moją przyjaciółką i jej siostrzeńcem. Ośmioletni Justin trzymał mocno rękę Fizzy, chowając się zza jej nogami. Jego duże, brązowe oczy z nieśmiałością skanowały pomieszczenie, patrząc na mnie przez chwilę by następnie dłuższą uwagę poświęcić mojemu bratu, który uśmiechał się jak nienormalny, z całą pewnością nie sprawiając wrażenia uroczego.
- Co ty tutaj robisz, Fizzy? - zapytałam, patrząc na nią z głową lekko przechyloną na lewo. Przyjaciółka podeszła bliżej stołu, sadowiąc Justina na jednym z barowych krzeseł, sama podparła dłonie na biodrach. - Miałaś iść z Austinem na pizzę.
- Miałam - zgodziła się. W jej tonie igrał smutny ton, który podobnie, co zawstydzenie, nie pojawiał się u niej często. - Ale Maria zadzwoniła do mnie w ostatniej chwili i poprosiła o opiekę nad małym, ma jakąś rozmowę o pracę czy coś takiego. Delikatnie mówiąc, wkurzyłam się, ale nie mogłam odmówić, wiesz o tym. Uwielbiam tego dzieciaka. Szkoda mi tylko wyjścia, mimo wszystko chciałam z nim coś zjeść.
- To jednak nie wyjaśnia tego, dlaczego znalazłaś się u mnie - zauważyłam, uruchamiając ekspres, w który włożyłam kapsułkę z kakao Nesquik, wiedząc jak bardzo Justin je lubił. Fizzy westchnęła, siadając obok swojego kuzyna.
- Po prostu nie miałam, co robić w domu. Pomyślałam, że skoro jesteś z Mikey’em to może chłopcy pobawią się razem - wyjaśniła, na co uśmiechnęłam się.
- Właśnie będziemy robić ciasto czekoladowe z orzechami. - Ledwo podałam Justinowi kubek z kakao, przyczepił się do niego niczym przyssawka, na raz opróżniając go niemalże w połowie. Wokół jego ust powstały wąsy z piany, na co Mikey zachichotał, także prosząc o kakao dla siebie. - A ty chcesz coś pić? - zwróciłam się przyjaciółki, która pośpiesznie wytarła Justina, wkładając drugą kapsułkę i podstawiając ulubiony kubek brata.
- Cokolwiek, byle zimne. Więc nie przerwałam wam jakiś wielkich planów?
- Nie. Wiesz, że zawsze jesteś tutaj mile widziana, Fizz - mówiąc to, podałam jej puszkę coca-coli, która musiała należeć, do któregoś z braci. Ale była zimna, a przecież nie mogłam podać przyjaciółce ciepłego napoju, który ledwo co kupiłam i nawet nie zdążyłam go wstawić do lodówki, prawda?
- Mogłam przedtem zadzwonić, ale naprawdę o tym nie pomyślałam - po pomieszczeniu rozległ się charakterystyczny dźwięk otwieranej puszki, z której upiła parę łyków, zerkając na mnie ponad nią. - Mam coś na twarzy?
- Nie, ale zmieniłaś się - wyznałam, wyjmując z siatek zakupy by pochować je na odpowiednie miejsce, zostawiając tylko te niezbędne do ciasta. - Austin sprawił, że stałaś się jakby odrobinę nieśmiała. Wcześniej bez żadnego problemu, dylematu czy niepewności wchodziłaś do mojego domu, witając się z moimi rodzicami jak ze starymi kumplami.
- To przypadek, Maria wyprowadziła mnie z równowagi - broniła się, chowając się za puszką. - Nie chciałaś czegoś robić?
- Ciasto z wielką ilością czekolady, chcecie mi pomóc?
- Tak! - zawołał Justin, klaszcząc w dłonie.
W ułamku sekundy czysta kuchnia zamieniła się w istne pobojowisko. Z blatu lało się białko jajka, które niechybnie rozbił Justin, na podłodze rozsypana została mąka, która była skutkiem potknięcia się Mikey’a, a na blacie było dosłownie wszystko inne. Kakao, czekolada, proszek do pieczenia, woda, orzechy. Byłam pewna, że gdyby w tym momencie do kuchni wszedł Martin lub mama, rozpętałaby się niemała kłótnia.
Na szczęście zdążyliśmy posprzątać nim rodzice wrócili, dzięki czemu mama zastała ład i porządek, a ja nie musiałam słuchać jej monologu. W oczekiwaniu, aż ciasto się upiecze, poszliśmy z chłopcami do ogrodu, gdzie pograliśmy frisbee. Oczywiście Mikey i Justin nie byliby dziećmi, gdyby co chwilę nie upadali na trawę, brudząc swoje - o ironio - białe koszulki i specjalnie rzucając nam dysk w dziwne strony. Tak bardzo odległe, że parę razy musiałam przepraszać sąsiadów by wejść do ich ogrodu i zabrać go stamtąd. Na moje szczęście byli wyrozumiali i tylko śmiali się ilekroć niepewnie zmierzałam w ich kierunku.
Gdy ciasto było gotowe, mama przyniosła nam je na tacy, razem z mlekiem, na co mimowolnie zachichotałam, gdyż było to naprawdę urocze i wspólnie z tatą, usiedli z nami, rozkoszując się ciszą.
- Dobrze się dzisiaj bawiłem, Fizzy - powiedział nagle Justin, siedząc obok swojej cioci. Całą jego buzię pokrywała czekolada, a z ust ulatywały okruszki. - Dziękuję.
- Nie ma sprawy, młody. Powinieneś raczej podziękować Neli. To ona zaproponowała nam wspólne pieczenie i zabawę w jej ogrodzie. Gdybyśmy zostali w domu z pewnością byś się zanudził i zjadł tonę niezdrowego jedzenia.
- Mama i tak by nic nie powiedziała na ten temat - przyznał smutno, po czym spojrzał na mnie. - Dziękuję, Nela - a później jego małe, drobne ciało przytuliło się do mnie, całując w policzek. - Było naprawdę fajnie.
- To super, dzieciaku. Koniecznie musimy to kiedyś powtórzyć - zapowiedziałam. Jego twarz szybko rozjaśnił wielki uśmiech, co było miłym widokiem.
- Koniecznie to ty musisz ponownie zrobić to ciasto - odezwał się tata. - Jest obłędne.
- Oww! Dobrze, panie producencie - zagruchałam, po czym wszyscy wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.




____________________________________________________

Aloha! 
Na osłodę zakończenia wakacji i rozpoczęcia szkoły, przedstawiam Wam dość lekki i przyjemny (moim zdaniem) rozdział 23, w którym poznaliście uroczego siostrzeńca Fizzy! :)
Dzisiaj mój ostatni dzień pracy, a jutro wieczorem jadę do Niemiec, na zasłużony urlop, gdzie zabawię do 16 września. Czego chcieć więcej? Wolności od internetu i całkowitego wyciszenia. Z tego właśnie powodu nie będzie mnie tutaj, a nowy rozdział pojawi się pod koniec września (zaczęłam go pisać, ale mam dopiero około 2,5 strony).
Wam życzę dobrego czasu i nie dołujcie się niepotrzebnie, bo nic dobrego z tego nie wychodzi. Osobiście czasami tęsknię za szkołą i chętnie znowu spotkałabym szkolnych znajomych. Jednak przede mną zupełnie nowy etap w życiu: studia. 

Miłego życia, misie!:*

- matrioszkaa! xx

2 komentarze:

  1. Oh, jaki cudowny!
    Pomiędzy rozdziałem, a notką miałam zamiar napisać, że przyjemny i lekki rozdział, ale potem zauważyłam, że byłaś pierwsza :p
    Strasznie spodobała mi się ta przyjacielska, jak i potem rodzinna atmosfera.
    Jestem jedyną osobą, która nie chce kończyć szkoły? Świetnie zdaję sobie sprawę z tego, jak ciężko będzie później, więc nie narzekam na pozostałe 3 lata w technikum. No dobra, może trochę :p
    Życzę miłego urlopu!

    OdpowiedzUsuń
  2. O jejuniu *.* Mikey mnie dzisiaj rozbroił :3
    To było urocze kiedy Nela spędzała z nim czas.
    Albo chłopaki przy samochodzie? hmm :D
    Powiem ci, żebyś nie martwiła się spadkiem komentarzy, który w roku szkolnym jesty niestety nieunikniony :/
    Ale to nic! Twoje opowiadanie świetnie sie sprawdza na wieczory czy noce z herbatką :3
    pamiętaj, że twoje opowiadanie małymi szczegółami potrafi poprawić najgorszą godzinę.
    Pozdrawiam i życzę weny!
    ~invisible~

    OdpowiedzUsuń