piątek, 7 sierpnia 2015

Rozdział 21 | Sukienka księżniczki.









Z niedowierzaniem wpatrywałam się w wiszącą przede mną sukienkę. W jej delikatną fakturę, jasny kolor, niezliczone warstwy tiulu, które tworzyły długą spódnicę. Opuszkami palców przejechałam po cieniutkich sznureczkach na plecach, które miały utrzymać ją na moim małym biuście. Byłam zdumiona, oczarowana i w szoku. Wielkim szoku.
            Mama stała obok mnie, z niepewnym uśmiechem obserwując moje poczynania. To jak ostrożnie dotykałam materiału, jakby za chwilę miał się rozpaść, by następnie spojrzeć na o wiele skromniejsze obuwie. Szpilki w odcieniu brudnego beżu z ozdobną kokardką na zewnętrznej stronie kostki. Prócz nich miałam jeszcze ubrać łańcuszek od Fizzy, który pożyczyła mi na randkę z Rossem oraz parę drobnych kolczyków, będących prezentem urodzinowym od taty. Wszystkie elementy stroju idealnie do siebie pasowały, mając stworzyć ze mnie księżniczkę.
Przynajmniej na ten jeden wieczór.
- Jest piękna - szepnęłam, nie mogąc oderwać wzroku od kreacji. - Ile kosztowała?
- Nie więcej już pół tysiąca dolarów - obiecała, podchodząc bliżej mnie. Położywszy dłonie na obu moich ramionach, dodała - wiem jak bardzo zależało ci na skromnej kreacji, ale pomyślałam, że możemy iść na kompromis i obie dostać to czego chcemy. Ja sukienkę, którą oczarujesz wszystkich, a ty niedrogi materiał, w którym czułabyś się komfortowo.
- Dziękuję. Jest naprawdę cudowna. Jednak… czy ona utrzyma się na tym? - Pokazałam na swoje mizerne piersi, na co mama mało dyskretnie się zaśmiała. - Nie śmiej się.
- Utrzyma - potwierdziła, przejeżdżając dłonią po moich włosach. Lekko wyprostowanych z toną odżywek i mgiełek, które miały nadać im lekkości oraz blasku. - Nie denerwuj się takimi rzeczami, tylko się baw, Nela - poprosiła, ściągając kreację z wieszaka i podając mi ją.
- Okey, postaram się - mruknęłam, ściągając z siebie puszysty szlafrok, w którym siedziałam od przeszło dwudziestu minut, nie mogąc przestać wpatrywać się w suknię. Ledwo odłożyłam na bok wcześniejsze nakrycie, drzwi od hotelowego pokoju otworzyły się i do środka wpadła Fizzy. Widząc mnie w samej bieliźnie, zagwizdała pod nosem, zamykając za sobą drzwi głośniej niż było to konieczne. - Jak zawsze idealne wyczucie czasu, Fizz.
- No ba! - klasnęła wesoło w dłonie, obserwując jak w skupieniu ubierałam kreację. Mama zaciągnęła sznurki gorsetu, a ten mocniej przyległ do mojego ciała. - Wyglądasz obłędnie! Jak księżniczka. Ross padnie jak cię zobaczy!
- Nie może, musi mnie trzymać bym sama nie padła - mruknęłam, stając przed podłużnym lustrem umieszczonym w rogu pokoju. - To nie ja - powiedziałam, uważnie się sobie przyglądając. Przyjaciółka pojawiła się po mojej drugiej stronie, uśmiechając się przyjaźnie.
- Jesteś śliczna, kochana - wyznała szczerze, wywołując uśmiech na mojej twarzy.
- To prawda - zgodziła się z nią inna osoba. Odwróciwszy się zobaczyłam tatę, który stał w progu pokoju razem z trójką moich braci. Każdy z nich ubrany był w klasyczny garnitur od Gucci i krawat. Różnił ich jedynie kolor koszul. Taty była biała, Mikey’a błękitna, Martina szara, a Nate’a granatowa. - Moja, mała księżniczka.
- Tato - jęknęłam, podchodząc do niego boso. - Jestem zołzą, pamiętasz?
- Nie dzisiaj - zaprzeczył, przytulając mnie. - Gotowa na wielkie wejście? Goście już na was czekają - oświadczył, kiwając palcem między mną, a Nate’m.
- Brzmisz jakbyśmy brali ślub - skitował brat, wywracając oczami.
- Kończycie osiemnaście lat, to prawie to samo.
- Nieprawda! Nadal nie mogę legalnie napić się piwa - powiedział naburmuszony, za co ojciec klepnął go lekko po plecach, opuszczając razem z pozostałymi pokój. - Więc i na nas chyba pora, siostrzyczko.
- Możemy jeszcze uciec? - zapytałam z powątpiewaniem, wracając przed wielkie lustro. Suknia sięgała mi do samych stóp, za swoimi fałdami dokładnie chowając moje palce i pięty, grożąc mi tym samym upadkiem ze schodów. Nate w odpowiedzi parsknął, robiąc parę kroków w moim kierunku. - Po prostu mnie trzymaj bym nie upadła.
- Ale jeśli już to się stanie, pozwól mi się z siebie chwilę pośmiać.
- Tylko pod warunkiem, że przynajmniej ty nie zrobisz mi kompromitujących zdjęć.
- Zgoda! - zawołał energicznie, szczerząc się do naszych odbić jak nienormalny.
Mozolnie włożyłam stopy w wysokie obcasy, ostatni raz spoglądając w lustro tylko po to by przekonać się, że moje włosy i makijaż nadal były perfekcyjne i to wszystko działo się naprawdę. Nate cierpliwie czekał, dopóki nie odwróciłam się do niego przodem by razem opuścić hotelowy pokój. Do sali balowej, doszliśmy w ciszy. Żadne z nas albo nie wiedziało, co powiedzieć, albo zwyczajnie nie chciało tego robić. Nate pilnował bym nie potknęła się i nie upadła w pięknym stylu, a ja próbowałam uspokoić swoje rozszalałe serce, które bijało z nadzwyczajną szybkością.
Kiedy w końcu znaleźliśmy się na miejscu, przed wielkimi, bogato zdobionymi drzwiami, czułam się tak jakbym za sekundę miała zwymiotować. Poważnie, mój żołądek zawiązał się w ciasny supeł, dłonie zaczęły pocić, a nogi drżeć. Gdyby brat mnie nie trzymał, z pewnością bym zemdlała. Nate pchnął wrota i weszliśmy do środka. Natychmiast wszelkie rozmowy ucichły, muzyka została ściszona, a oczy dosłownie wszystkich spoczęły na nas. Teraz czułam się jeszcze gorzej niż przez ostatnie dwie godziny, nienawidziłam być w centrum uwagi. Po prostu… nie.
Pierwszą osobą, która otrząsnęła się z szoku był nasz ojciec. Hugh Roberts podszedł do nas, uśmiechnął się i wziąwszy mnie pod ramię, ruszył przed siebie do pierwszych gości. Nate kroczył zaraz za mną, ze swoim perfekcyjnym uśmiechem i w stabilnych butach. Mama dołączyła do nas niedługo później, w dłoni trzymała kieliszek, z całą pewnością najdroższym, szampanem na świecie. Przedstawiali nas swoim współpracownikom, kilku przełożonym, przyjaciołom oraz ważnym klientom. Z uprzejmością odpowiadaliśmy na pytania, ani na minutę nie tracąc uśmiechu i pijąc szampana małymi łyczkami, tylko dla towarzystwa - tak przynajmniej określiła to mama.
Przez całą tą oficjalną część czułam na sobie spojrzenia moich przyjaciół i znajomych ze szkoły, którzy wpatrywali się we mnie jak w okaz w zoo. Jednak już wolałam ich, niż wzrok starszych panów, bezczelnie wlepiających swoje oczy w mój dekolt. To był cios poniżej pasa. Gdy rodzice w końcu pozwolili nam iść do znajomych, minęło przeszło dwie godziny. Czułam się zmęczona, pozbawiona energii i chęci na cokolwiek, chociaż tylko rozmawiałam z ludźmi, których kompletnie nie znałam.
- Nela! O mój Boże, wyglądasz obłędnie! - zawołała Fizzy, która widziała mnie już w tej sukience i doskonale wiedziała jak się prezentowałam. Mimo to odpowiedziałam z uśmiechem na jej komplement, mocno ją do siebie przytulając. - Teraz jesteś z nas wszystkich najstarsza.
- Ale nie najodpowiedzialniejsza - zastrzegłam, puszczając jej oczko. - Rafe? Wszystko z tobą dobrze? Twoja mina jest przerażająca. Boję się jej. - Przyjaciel patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami i szczęką niemalże leżącą na wypastowanej podłodze.
Przez to, że wyglądał właśnie tak, pozwoliłam sobie spojrzeć na to w co się ubrał. Miał czarne, mocno opinające rurki, w których jego tyłek wyglądał jeszcze lepiej niż zazwyczaj. Do tego starannie wyprasowaną błękitną koszulę oraz jedwabny krawat, który musiał pożyczyć od któregoś z moich braci, bo sam nie posiadał czegoś takiego w swojej szafie. Wiem, bo kiedyś mi o tym powiedział. Na stopy ubrał czarne, dokładnie wypastowane buty, które idealnie pasowały do całości. Włosy zostawił w swoim znanym nieładzie, dzięki czemu wyglądał uroczo.
- Nie poznałem cię - wyznał w końcu, podskakując w miejscu, gdy w tym samym czasie dłonie Lauren opatuliły go w talii. Dziewczyna wyglądała wspaniale w granatowej sukience na ramiączkach, z wyciętym dekoltem i szpilkami pasującymi do kreacji. - Jak nie ty. Trochę dziwnie jest cię widzieć bez jeansów oraz beanie. Och i wszystkiego najlepszego, kochanie! - zawołał, rzucając mi się na szyję, przez co z trudem zachowałam równowagę.
- Dziękuję Rafe, ale proszę nie wykonuj już takich gwałtownych ruchów, mam za wysokie buty na sobie i w każdej chwili grozi mi upadek
            - No jasne. To jak? Rozkręcamy tą snobistyczną imprezę, panno Roberts? - zapytał, puszczając mi oczko. Nim zdołałam jakoś mu odpowiedzieć porwał swoją dziewczynę do tańca, wymachując przy tym biodrami w bliżej nieokreślonym rytmie.
            - A gdzie w ogóle jest Ross? - zapytałam Fizzy, wzrokiem przeszukując tłum zebranych ludzi. Widziałam Rydel z Ellingtonem, Rocky’ego i Rylanda, którzy bawili się razem z Nate’m i jego przyjaciółmi, a także Rikera, którego moi rodzice osobiście zaprosili. Jednak nigdzie nie widziałam Rossa. Z ust przyjaciółki wyrwał się przeciągły jęk, którym zwróciła na siebie moją uwagę. - Ty coś wiesz! - krzyknęłam, prawdopodobnie za głośno, gdyż kilka osób stojących niedaleko nas spojrzało na mnie z politowaniem.
            - Ja? Ależ skąd! O, widzę Austina. Idę z nim zatańczyć, dopóki mam wystarczająco dużo pewności siebie. - Nim zdążyłam ją złapać za ramię i powstrzymać przed zostawieniem mnie samej, uciekła mi. Skubana miała szczęście.
            W pewnym momencie wszystkie światła na sali zgasły, muzyka ucichła, a tłum ważniaków w garniturach zaczął marudzić. Poczułam jak dwie pary rąk chwytając mnie z obu stron i prowadzą gdzieś na przód. Kilka chwil później jeden z reflektorów padł prosto na niski podest, który robił za scenę, oświetlając tym samym sylwetkę mojego zaginionego chłopaka. Ross stał na środku, z gitarą akustyczną przewieszoną przez ramię, ubrany w garnitur i swoje niezniszczalne converse. Obok jego stopy stało metalowe wiaderko z wielkim bukietem białych róż. Wpatrywałam się w niego zaskoczona, kompletnie nie wiedząc, co właśnie się działo.
            - Przepraszam za spóźnienie oraz za przerwanie przyjęcia - zaczął, kłaniając się w pas. Gdy ponownie się wyprostował, jego brązowe tęczówki utkwiły tylko we mnie. - Dzisiaj jedna z najbliższych mi osób obchodzi swoje osiemnaste urodziny i z tej okazji mam dla niej specjalny prezent. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
            A później zaczął śpiewać. Swoim anielskim głosem, którego nie zagłuszały dźwięki perkusji Ellingtona, keyboardu Rydel, gitary Rocky’ego i basu Rylanda. Tłum klubowiczów nie wrzeszczał, a pijane dziewczyny nie nawoływały go. Grał tylko i wyłącznie dla mnie, piosenkę o zagubieniu, odnalezieniu miłości oraz prawdziwym szczęściu. Szczerość biła od niego na kilometr, za co byłam mu więcej niż wdzięczna, ponieważ takiego Rossa uwielbiałam najbardziej. Gdy skończył śpiewać, wszyscy - nawet banda ludzi w drogich sukniach i garniturach - nagrodzili go gromkimi brawami. W odpowiedzi nisko się ukłonił, nie przestając się uśmiechać. Wyciągnąwszy z wiaderka bukiet kwiatów, zszedł ze sceny, wolno do mnie podchodząc.
            - Wszystkiego najlepszego, kochanie - powiedział miękko, podając mi róże, które z trudem trzymałam. - Poznania siebie, swoich marzeń, dostania się na studia, więcej pewności siebie, nie stracenia tego pięknego uśmiechu i… - nachylił się nade mną, by ostatnią część życzeń szepnąć mi prosto do ucha - zrozumienia swoich uczuć do mnie.
            - Już je rozumiem, Ross - odpowiedziałam, całując go prosto w usta. Na oczach wszystkich gości, naszych przyjaciół i rodziców. Nie było to ważne. Najważniejsza była osoba, dzięki której mogłam się doskonale bawić, nie martwiąc się tym, że wieczór okazałby się kompletną klapą. - Przepraszam, że tak długo musiałeś czekać, Ross.
            - Mógłbym czekać kolejne dni, tygodnie i miesiące, bylebyś była pewna.
            - Jestem. Kocham cię.
            - Ja ciebie też kocham, Nela. Od dziewiątej klasy.
            Mój ojciec wspaniałomyślnie odebrał ode mnie kwiaty, bym bez problemu mogła mocno przytulić chłopaka. W następnej chwili Ross zaciągnął nas na parkiet, by tam całkowicie oddać się imprezowemu szaleństwu, ignorując spojrzenia wszystkich gości z wyższych sfer, którzy patrzyli na nas z powątpiewaniem. Widziałam jednak uspokajający uśmiech mamy i kciuk ojca wyciągnięty do góry, co dało mi do zrozumienia, że jest w porządku i również mam się niczym nie martwić.
            Przyjaciele szybko przestali patrzeć na jakąkolwiek etykietę oraz na fakt, że mieli na sobie garnitury, a między nimi kręcili się prawnicy, aktorzy, producenci i inni ludzie, których prawdopodobnie nigdy nie widzieli. Nikt nie zwracał im uwagi, że nie mając dwudziestu jeden lat sięgali po alkohol, nie pijąc go z umiarem czy jakimś wyczuciem. Postawili na całkowitą swobodę, co zapewne rano spotka się z konsekwencjami w postaci potężnego kaca.
______________________________________________________________________

            Następnego poranka obudziłam się w swoim własnym pokoju, pomiędzy swoją pościelą, która nawet w najmniejszej części nie przypominała tej z hotelowego pokoju. Nie była wykrochmalona, twarda, otulona drogim zapachem, a wręcz przeciwnie - miękka, lekka i przesiąknięta aromatem lawendy. Mimo tego, że rodzice zarezerwowali dla naszych gości kilkanaście pokoi, żaden z moich bliskich przyjaciół, nie chciał zostać w nich na noc. Tak więc o czwartej nad ranem zamówiliśmy w sumie trzy taksówki i wróciliśmy do Littleton, do mojego domu, który znajomi zamienili w swój prywatny hotel. Rodzice zostali w Denver, dając nam wolny weekend i nie robiąc z tego problemu, przynajmniej na razie.
            Promienie jasnego słońca, były powodem, dla którego zerwałam się z łóżka, chociaż patrząc na to, że mieliśmy sobotę, mogłam w nim leżeć do oporu. Mimo to wyszłam z niego, omal nie zabijając się o leżącego na podłodze Rossa. Chłopak z trudem przekręcił się na plecy, wbijając we mnie groźne spojrzenie, na które mimowolnie zachichotałam.
            - Czy teraz to ja mam tobie grozić śmiercią, Nela? - jęknął, kładąc sobie dłoń na oczy, by odciąć się od światła. Dało mi to jasno do zrozumienia, że męczył go kac.
            - Trzeba było nie lądować na podłodze, Ross. Czyżby bolała cię główka, kochanie?
            - Ależ skąd - zironizował. - Dlaczego w ogóle o tym pomyślałaś?
            - Oh, no nie wiem. Może dlatego, że cały wręcz krzyczysz, że czujesz się gównianie.
            - Chyba nie powinienem zakładać się z chłopakami o to, kto jest w stanie więcej wypić w przeciągu dwóch minut - wyznał, po omacku sięgając po kołdrę, by następnie się nią owinąć. - Boli mnie żołądek. Mogę jeszcze spać?
            - Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej. Nie wolisz przenieść się na łóżko?
            - Obawiam się, że nie mam tyle sił.
            - Okey, więc dobranoc?
            - Tak, tak. Dobranoc.
            W kuchni zastałam Martina, Ally, Holly i Lauren. Cała czwórka piła karmelową latte, którą przygotował nasz mega drogi ekspres do kawy, a której zapach czułam już na schodach. Widząc mnie, uśmiechnęli się szeroko. Ally poklepała wolne krzesło obok siebie, przesuwając w moim kierunku małą, czekoladową muffinkę.
            - Martin nie śpi od siódmej. Zrobił nam babeczki na śniadanie.
            - Nie masz kaca? - zapytałam zaskoczona, przenosząc wzrok na brata, który nie wiedzieć kiedy, zeskoczył ze swojego krzesła i podszedł do lodówki, by podać mi herbatę w puszce. - Ross spadł w nocy na podłogę. Jest tak skacowany, że nawet nie ma sił by podnieść się z niej i wrócić do łóżka.
            - W porównaniu do niego i kilku innych idiotów, nie piłem za dużo - wyjaśnił ze śmiechem. - Czy będzie w stanie później zagrać koncert?
            - Mam nadzieję, że tak. Jednak to już jego problem, a nie mój.
            - Jak zawsze jesteś miła - podsumował, chowając się za wielkim kubkiem.
            Chwilę siedzieliśmy w ciszy, konsumując śniadanie i po prostu delektując się spokojem, który został zakłócony kilka minut później, kiedy stado słoni zbiegło po schodach. W kuchni pojawili się niemalże wszyscy chłopcy, z wyjątkiem Rossa, którego z całą pewnością nic teraz nie dobudzi oraz Fizzy, z całkowitym bałaganem na głowie. Rafe i Nate rzucali w siebie gromy, a stojący między nimi Rocky wyglądał jakby za moment miał posikać się ze śmiechu w majtki. Fizzy mruknęła coś pod nosem, siadając na moich kolanach, bez słowa porywając kubek Martina, który jedynie wywrócił oczami.
            - Co się między nimi dzieje? - zapytała Holly, przekrzywiając głowę lekko w prawo.
            - Hm, jakby to najdelikatniej powiedzieć… - zaczął Rocky, gdy Nate nagle zakrył mu usta dłonią, patrząc na niego z miną „nie waż się nic mówić”.
            - Kochanie? - spróbowała Lauren, uśmiechając się zalotnie do blondyna, który jęknął przeciągle, dostając po głowie od mojego brata. - Okey, to się robi dziwne. Dlaczego po prostu nam nie powiedziecie, co się dzieje? To chyba nie jest jakaś wielka sprawa.
            - Ała! Ugryzłeś mnie! Ty idioto! - wrzasnął Nate, z szybkością światła odsuwając od ust Rocky’ego swoją rękę. - Teraz muszę się zaszczepić na wściekliznę!
            - Umyłem zęby - zauważył, szczerząc się jak nienormalny.
            - Ciekawe czyją szczoteczką - mruknął, pocierając rękę.
            - To nieistotne. Wy - pokazał na nas, którzy nadal nie wiedzieli, co dokładniej było grane - nigdy nie zgadniecie z kim spał wczorajszy solenizant.
            - Wiem z kim nie spał - napomknęła Holly. - Czy to jest ten moment, w którym wyjawiasz nam jakąś wielką tajemnicę, a następnie musisz nas zabić?
            - Zabawne, Holly. Ale przynajmniej masz więcej poczucia humoru niż twój chłopak.
            - Do rzeczy, Rocky - ponagliłam go, wzmacniając uścisk wokół talii Fizzy.
            - Rafe i Nate spali razem w jednym łóżku, nadzy, przytuleni do siebie - na koniec poruszył sugestywnie brwiami, wprawiając tym samym wspomnianą dwójkę w zażenowanie.
            - Czujesz się lepiej po powiedzeniu tego? - warknął Rafe, zakładając dłonie na torsie.
            - To nawet o niczym nie świadczy - bronił się Nate. - Prawda? - spojrzał na blondyna, ale szybko uciekł spojrzeniem, jakby co najmniej był zawstydzony. Jednak to nie mogła być prawda. Mój bliźniak się nie zawstydzał, nie rumienił, nie bywał onieśmielony. - Do niczego między nami nie doszło, do cholery! - krzyknął, kiedy Rocky zaczął się śmiać i wyśpiewywać różne słowa, na które nikt z nas nie zwracał uwagi.
            - Ja naprawdę mogę wszystko zrozumieć. Obaj byliście nawaleni w trzy dupy, chciało się wam spać, Rafe zapomniał, gdzie znajduje się sypialnia dla gości i dlatego trafił do ciebie. Ale dlaczego obaj się rozebraliście? - zapytała Lauren, próbując panować nad śmiechem.
            - A myślisz, że ja pamiętam?! - warknął Rafe. - I to on kleił się do mnie.
            - Nie zwalaj wszystkiego na mnie, gówniarzu. To ty znalazłeś się w moim łóżku.
            - Trzeba było mnie z niego wykopać, a nie jeszcze przyciągać do siebie i marudzić, że jestem dobrą przytulanką.
            - Kochanie, chcesz mi coś powiedzieć na temat swojej orientacji? - zapytała spokojnie Holly, patrząc na Nate’a z szerokim uśmiechem i wyciągniętymi przed siebie ramionami, zapraszając go tym samym do uścisku.
            - Tylko to, że byłem pijany i nie panowałem nad sobą - wymamrotał z twarzą schowaną w jej szyję. - Kocham cię, Holly.
            - Przynajmniej nie posunęliście się dalej - zauważyła Lauren, podchodząc do swojego chłopaka, któremu poczochrała włosy, a następnie mocno go przytuliła.
            Spojrzenia Rafe’a i Nate’a spotkały się ponad ramionami ich dziewczyn. Wpatrywali się w siebie dosłownie kilka sekund, ale to wystarczyło by dać mi zrozumienia, że może opowiedziana przed momentem historia była niekompletna i w sypialni Nate’a jednak coś więcej się wydarzyło.
            - Komu kawy? - zapytał ze znudzeniem Martin, stając obok ekspresu by zacząć przygotowywać napoje. On jedyny nie dał się wciągnąć w tą całą sprawę, przez cały czas siedział na swoim miejscu, w milczeniu pijając kawę, nie dając się ponieść jakimkolwiek emocjom. Jednakże, gdy nasz wzrok się spotkał, dostrzegłam w jego oczach cień, który mógł sugerować, że i on dostrzegł coś między tą dwójką. 


_______________________________________________

Aloha, skarby! 
Zaczął się sierpień, a mi zostało 29 dni pracy. 
Kto cieszy się razem ze mną? :) 

Prawdopodobnie po tym rozdziale spodziewaliście się znacznie więcej i mniej błędów (Przepraszam Anulka), ale wyszło jak wyszło. Jestem marna w opisywaniu imprez, więc.. wybaczcie (a Ty, Anulka, wybacz mi kolejne błędy). Ale... odrobinę skomplikowałam(?) fabułę, co myślicie? 

Sukienka Neli. 

Całuję i do następnego rozdziału! :* 

- matrioszkaa! xx

3 komentarze:

  1. Cudo. Perfekcyjne cudo. Nadal nie wiem co jest w tym blogu takiego, że tak na mnie działa. Masz ogromny talent. Dobra, muszę z tym skończyć, bo co komentarz Ci słodzę XD Ale to silniejsze ode mnie :p
    Akcja Rossa była strasznie słodka. W ogóle oni w tym rozdziale. Cudni.
    Nie że coś, ale czy ty masz zamiar wprowadzić do tego opowiadania wątek biseksualizmu? Jestem tolerancyjna, ale nie wyobrażam sobie tego tutaj :o
    Jeszcze raz cudo, cudo, cudo i czekam na kolejne cudo :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Pocieszę cię - nie jesteś sama w tej pracy. :'')))
    Jak się mnie babka od angielskiego spyta, jak spędzilam wakacje, to jej powiem coś jak "Holidays? Let's talk about the definition of the word 'holidays', because looks like I didn't have ones.". No kurna. Cały czas w pracy. I to nie w jednej, a w trzech-czterech :''))).

    Anyway.
    Nie było źle. Ale wytłumacz mi, co robią przecinki w tych miejscach:
    1) "Do sali balowej, doszliśmy w ciszy."
    2) "...kieliszek, z całą pewnością najdroższym, szampanem na świecie."
    W 1 nie powinno go być wcale, a 2 powinno brzmieć "...kieliszek z, całą pewnością, najdroższym szampanem na świecie.", jeśli w ogóle.
    Na marginesie - w poprzednim rozdziale napisałaś "poczym". O, nawet teraz mi to podkreśliło :') Złamałaś mi serducho, no.

    Dobra. Zacznę od chłopaków.
    Kurna, a myślałam, że to będzie normalny blog. Nie wyszło :'). Trochę dziwnie mi było o tym czytać, ale zdaję się na ciebie z nadzieją, że nie rozwalisz mi mózgu.

    Ross. Skacowany Ross, to jest ważne. Raz miałam kaca i nigdy więcej nie chcę :''))))
    Chciałabym wiedzieć, jaką piosenkę miałaś na myśli. Wiesz, tą, którą Ross śpiewał. Bo jakąś raczej musiałaś, nah? C:
    Ogólnie bardzo słodka... Nieee, 'słodka' to durne słowo, nie pasuje do tego bloga. Taka urocza, o, sytuacja. Rozpłynęłam się przy pocałunku i różach <3

    A. Kieca Neli. Oddaj. Chcę.
    Aczkolwiek nadal pragnę kiecy Kopciuszka z filmu. Ajdkfksjtrjn <333333

    Osiemnastka na pełnym wypasie. Fanfary, laski w bikini pod sufitem, róże, gejoza. Czego chcieć więcej?
    Ja wiem. Następnego rozdziału (już bez dziwnych błędów interpunkcyjnych).

    Bajos, matss, czymajta się ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. O matulu !! Ja głupia dałam spację przed wykrzyknikami... -_-
    Anyway.
    Zaskoczyłaś?
    Nie.
    To było do przewidzenia.
    Wszystko.
    .
    .
    .
    Joke!
    Ja pierdziele, w ogóle nie spodziewałam się, że kiedykolwiek się coś takiego stanie!
    Opanuj emocje Invisible. Spokojnie.
    Okej.
    Od strony gramatycznej i stylistycznej błędów się nie doszukałam. Chyba, że jestem ślepa *.*
    skomplikowałaś Czikita!
    Nate i Rafe?
    Whaaat? o.O
    No to się robi ciekawie! :D
    Ross, kwiaty, piosenka, miłość, pocałunek - idealnie :3
    Chciałabym mieć takich zajebistych braci :')
    Wielkie, ogromne gratulacje!!
    You're 'Rossome'! If you know what I mean ^^
    ©zekam na kolejny wspaniały Rossdział!
    P.S. Twoje opisy, np. opis sukienki Lau, są po prostu fabulous!! <3
    ®®®®®®®®®®®®®®®
    pozdrowionka i weny!
    ~~invisible~~

    OdpowiedzUsuń