środa, 8 lipca 2015

Rozdział 19 | Pluszowa panda.






- Mogę cię zabić? – warknęłam do telefonu, nawet nie otwierając oczu, by zobaczyć kto się do mnie dobijał o nieludzko wczesnej godzinie. Po drugiej stronie głos zaśmiał się, wprawiając moje ciało w drgawki. – Poważnie, kto jest na tyle nienormalny, by dzwonić do mnie w poniedziałkowy poranek przed siódmą rano?
- Twój ulubiony sąsiad, Roberts – odparł wciąż się jawnie ze mnie śmiejąc. Na dźwięk swojego nazwiska jęknęłam żałośnie, chowając twarz pod kołdrą. – Urocza jak zawsze. Przyjdę po ciebie więc bądź gotowa na siódmą trzydzieści.
- Przyjdziesz po mnie, by mieć podwózkę czy przyjdziesz po mnie bo chcesz iść na romantyczny spacer przed zajęciami? – rzuciłam uszczypliwie, wychylając się ponad krawędzią kołdry spoglądając na zasłonięte okno, przez które promienie słońca z trudem się przebijały. Ross w odpowiedzi ponownie się zaśmiał, mamrocząc coś o znalezieniu jakiegoś zeszytu. – Cokolwiek Lynch i tak cię nie lubię.
- Z wzajemnością, Nela – odpowiedział i zwyczajnie się rozłączył.
To się nazywa cudowny początek dnia.
Po tym jak z trudem nie zasnęłam pod prysznicem, wbiłam się w parę obcisłych czarnych rurek i szary top, na który ubrałam sweter w tym samym kolorze. Włosy, które niemalże krzyczały o jakąś pomoc, rozczesałam przy okazji wyrywając sobie kilka, jak nie kilkanaście kosmyków i związałam je w koka tuż nad karkiem, chowając je pod czarną beanie z białym tekstem Bad Day kupioną na Amazon. Byłam gotowa i znowu sobą. Laską w szarych ubraniach, niedopuszczającą do siebie koloru, bo i po co?
Punkt siódma trzydzieści po całym domu rozbrzmiał dzwonek do drzwi, które wspaniałomyślnie otworzył Martin, w ustach trzymając tosta z białego pieczywa. Wymienił z Rossem zbyt skomplikowany uścisk, którego przez mój zaspany mózg za nic w świecie nie mogłabym powtórzyć, poczym wrócił do kuchni a wzrok Lyncha spoczął na mnie.
- Cześć, mogę cię zabić? - zapytałam przesłodzonym głosem, sprawiając, że chłopak jak nigdy wywrócił oczami, podchodząc bliżej mnie, by w następnej chwili złożyć krótkiego całusa na moim czole. - To wciąż za mało bym wybaczyła ci tą okrutną pobudkę.
- I dlatego ubrałaś taką uroczą czapeczkę? - zaśmiał się, odwracając się na pięcie, dołączając do moich braci w kuchni. Słysząc ich głosy a właściwie krzyki, domyśliłam się, że rodzice jeszcze nie wrócili ze swojej spontanicznej wycieczki. W przeciwnym razie już dawno, by ich uciszyli mówiąc coś o kulturze, wczesnej godzinie i sąsiadach. - Nela! Chodź do nas! Musisz coś zjeść nim wyjdziemy do szkoły! - Mogłam się założyć o dziesięć dolarów, że krzyki tego idioty słychać było na całej ulicy. Nie zdziwiłabym się też, gdyby nagle do naszych drzwi zadzwonili niezadowoleni sąsiedzi z wyrzutem, że ktoś przerwał ich błogi sen.
- Poważnie, przestać wrzeszczeć - warknęłam, gdy zaszczyciłam ich swoją obecnością. Ross wywrócił oczami, podając mi tosta, na którego nie miałam wielkiej ochoty. Jednak by uniknąć jakichkolwiek komentarzy na temat mojej pseudo-diety wzięłam go od niego, zajmując miejsce obok. Martin bez słowa postawił przede mną puszkę Green Ice Tea od Lipton, posyłając mi lekki uśmiech. - Więc czemu właściwie tutaj jesteś, Lynch? Rydel powiedziała, że ma dość robienia ci śniadań i dlatego postanowiłeś wprosić się do nas?
- Auć, to bolało Roberts - w akcie teatralnego zawodu, złapał się za serce, posyłając w moim kierunku gromy, na które wywróciłam oczami, poświęcając uwagę swojemu śniadaniu. Nate musiał parsknąć pod nosem, inaczej nie byłby sobą, a Mikey zapychał swoje policzki nadzwyczajną ilością żelek. - Chciałem zobaczyć moją dziewczynę, z którą nie widziałem się jakiś czas, bo spędzała czas ze swoimi przyjaciółmi.
- Oww! - zagruchał Nate, czochrając Rossa po włosach, na co chłopak zmarszczył niezadowolony czoło, odtrącając jego rękę. - Nie krzyw się, bo jeszcze ci tak zostanie.
- Przestań zachowywać się jak dziecko.
- Odezwał się dorosły - odgryzł się mu, pokazując przy tym język. - Nic mu nie odpowiesz na ten uroczy komentarz?
- Co powinnam powiedzieć? - zapytałam, udając głupią. Poczułam jak ręka Rossa zaczęła wędrówkę po moim udzie, wywołując u mnie przyjemne dreszcze. - Dziękuję, że za mną tęskniłeś? - zapytałam na pół słodko, pół ironicznie pstrykając go w noc. - Ale i tak za tą pobudkę mam ochotę cię zabić.
- Jak zawsze słodka - podsumował, zarzucając dłoń na moje barki, na co Mikey wydał z siebie przeciągły jęk, marszcząc czoło w akcie wielkiego niezadowolenia. Nate próbując odwrócić jego uwagę od naszej dwójki, podał mu kolejną paczkę żelek. Gdyby rodzice to zobaczyli z pewnością rozpętałaby się mała awantura. - Jesteś pewien, że Mikey może jeść tyle słodyczy na śniadanie zamiast czegoś pożywnego? - zwrócił się do niego Ross, przekrzywiając głowę, gdy najmłodszy z nas bez skrępowania rozerwał paczkę i wsunął do ust kilka żelek na raz. - To niezdrowe.
- Oraz to jego żołądek. Jeśli czułby się źle, nie jadłby ich - odparł lekko Nate, czochrając Mikey’a po włosach. - Prawda, młody?
- Yup - przytaknął, uśmiechając się. - Możemy już jechać do szkoły? Chcę podzielić się nimi z Nelsonem. On kocha ten smak.
Po odwiezieniu Mikey’a do jego szkoły i upewnieniu się, że Martin odbierze go po swoich zajęciach od Nelsona, pojechaliśmy do swojej. Ledwo samochód zatrzymał się, Nate niemalże w biegu upuścił jego wnętrze, zmierzając do Holly, którą najpierw mocno pocałował, a następnie przytulił do siebie i powiedział coś, na co ona zaśmiała się, przytakując. Później wysiadł Ross, wymamrotał jedynie coś o spisaniu od kogoś jakiegoś zadania domowego i zniknął między innymi uczniami, przelotnie całując mnie w skroń.
- Okey, do później - mruknęłam do siebie, spotykając się z pytającym spojrzeniem Martina, który także opuścił swój samochód. W odpowiedzi wzruszyłam ramionami, zostawiając go na środku parkingu.
Przy mojej szafce standardowo natknęłam się na Fizzy i Rafe’a. Dziewczyna obgryzała paznokcie, co było jej nerwowym tikiem od kiedy pamiętałam. Rafe siedział na podłodze, plecami opierając się o szafki i pisał coś w swoim zeszycie.
- Nie mów, że ty też zapomniałeś o jakimś zadaniu - odezwałam się pierwsza, nim oni chociażby mnie zauważyli. Rafe wywrócił oczami, nie poświęcając mi ani grama uwagi, a Fizzy na mój widok podskoczyła w miejscu, niemalże rzucając mi się na szyję. - Co jest?
- Austin - wymamrotała z twarzą przeciśniętą do mojej skóry. - Ledwo przyjechałam do szkoły, zaprosił mnie na spacer po szkole. Co robić?
- Zgodzić się? - odpowiedziałam niepewnie, zajmując miejsce obok chłopaka. Kątem oka zauważyłam, że robił pracę domową z ekonomi. - Widzę, że naprawdę nie możesz się rozstać ze swoim ulubionym przedmiotem - rzuciłam, otrzymując w nagrodę jego mrożące spojrzenie. - Nie bij, wytłumacz.
- Zapomniałem o tym, okey? Nie bądź zołzą i mi pomóż, bo nie zdążę.
- Przecież ja nawet nie mam ekonomi, Rafe.
- Czy możecie przez moment przestać przejmować się szkołą i zająć się mną oraz moimi problemami? Proszę? - Fizzy wzdychając ciężko, zesunęła się po szafkach, siadając po drugiej stronie Rafe’a. - Jestem w dupie i nie wiem jak z niej wyjść.
- Poważnie, jaki ty w ogóle masz problem, Fizzy? To tylko Austin, jeden z najmilszych ludzi w naszej szkole. Przecież nie zgwałci cię w tym parku czy nie porwie do Rosji. Spędzicie miło czas i kto wie? Może się okazać, że macie jakieś wspólne zainteresowania - powiedział chłopak, posyłając jej lekki uśmiech.
- Jak nie zachowujesz się jak idiota, to gadasz całkiem mądrze - pochwaliła go z uśmiechem, czochrając po blond włosach. Następnie podniosła się raptownie z podłogi i rzuciwszy przez ramię, że idzie go poszukać, pobiegła w stronę wyjścia ze szkoły.
- Nim się obejrzymy, zakocha się w nim - mruknął pod nosem, z hukiem zamykając zeszyt. - Mogę dzisiaj dostać kolejne F? Czuję, że ekonomia kopie moją dupę mocniej niż twoją chemia.
- Skoro mowa o chemii, prawdopodobnie mi też dzisiaj wpadnie marna ocena. Ostatnio mieliśmy test, który z całą pewnością oblałam.
- Ross nie miał czasu by pomóc ci w nauce do niego? - zapytał z tym swoim przeklętym uśmiechem, za który miałam ochotę go walnąć w twarz. Zanim jednak cokolwiek mu odpowiedziałam, zadzwonił dzwonek rozpoczynający lekcje, przez co niechętnie podnieśliśmy się z podłogi i ruszyliśmy do swoich klas.
Fizzy siedziała już w naszej ławce, jej prawa noga nerwowo drgała, a palce wystukiwały jakiś rytm o blat. Ross niemalże leżał na ławce, wpatrując się w nią z rozbawieniem, na który ona kompletnie nie reagowała. Dopiero gdy usłyszała dźwięk odsuwanego obok krzesła, podniosła wzrok, krzyżując go z moim. Mogłabym przysiąc, że właśnie odetchnęła mocno, przegryzając przy tym nerwowo wargę. Już chciałam coś powiedzieć, kiedy do klasy wszedł nauczyciel, samym spojrzeniem karząc mi usiąść.
- Cześć, kochanie - zagruchał Ross, ciągnąc mnie za materiał swetra, by zwrócić na siebie mogą uwagę. Na jego słowa jedynie wywróciłam oczami, ponieważ wciąż byłam na niego zła za tą pobudkę. - Nie dąsaj się tak, Nela.
- Nie dąsam. Jestem niewyspana - odpowiedziałam, tak jakby to wszystko tłumaczyło.
- Zastanawiam się, dlaczego panna Roberts rozmawia, kiedy jej ostatni sprawdzian wypadł najgorzej z całej grupy - odezwał się nauczyciel, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie mówi się takich rzeczy na głos. To naruszenie prywatności ucznia, prawda? Przemilczałam jego wypowiedź, zsuwając się na krześle, byleby uciec od spojrzeń całej klasy, która w tym momencie nie miała nic lepszego do roboty. - Wciąż nie mogę zrozumieć, jakim cudem zaliczyłaś semestralne egzaminy, skoro nie pałasz chemiczną wiedzą.
- Nie może mi pan zwyczajnie oddać tego testu i przestać mnie mocniej pogrążać? Już i tak jestem wystarczająco zażenowana - mruknęłam, kierując na niego wzrok. Profesor pokręcił głową, podnosząc mój arkusz nad głową, tym samym mówiąc mi, że mogę po niego przyjść.
Gdy ja dostałam F, Fizzy otrzymała C, a Ross B, co był jak… wow. Chemik oczywiście nie byłby wspaniałym nauczycielem, gdybym nie napomknął, że Lynch powinien mi udzielić jakiś korków, na co cała klasa ryknęła jednomyślnym śmiechem. Czego ja się właściwie spodziewałam po osiemnastolatkach? Oczywiście, że we wszystkim widzieli podtekst seksualny.
Jeszcze nim przyszła pora na lunch, kilku nauczycieli przypomniało nam o egzaminach SAT oraz o powtórkach, które mają ruszyć wraz z następnym poniedziałkiem. Na wieść o nich miałam ochotę się zastrzelić, ponieważ naprawdę nie chciałam ich pisać. Ani martwić się wynikami czy rekrutacją na studia. Jednak był to nasz obowiązek, a z nimi nie warto było dyskutować. Prócz tego rozpoczął się temat naszego balu, który był ostatnią rzeczą, na którą miałam jakąkolwiek ochotę. Ross na każdej przerwie chodził całkowicie rozbawiony i zbyt wielkim entuzjazmem, od którego miałam dreszcze i nieodpartą ochotę przywalenia mu.
- Przestaniesz w końcu? - zapytałam, będąc na granicy opanowania z czego chłopak doskonale zdawał sobie sprawę. - Mówisz o tym balu od jakiś dwóch godzin. Tak, idziemy razem. Tak, ubiorę sukienkę i obcasy. Tak, nie będzie ona w odcieniu szarego. Tak, będę miała makijaż. Ile razy mam ci to samo powtarzać, Lynch?
- Chcę mieć stuprocentową pewność, Nela - oznajmił z szerokim uśmiechem, ściągając mi beanie z głowy by poczochrać moje włosy. - Masz czas wieczorem? - zapytał z powrotem zakładając mi czapkę.
- Prawdopodobnie powinnam ci powiedzieć, że nie, bo muszę się uczyć chemii. Ale ponieważ znamy się jakiś czas i oboje wiemy, że nie jestem z nauką za pan brat to odpowiem, że mam go aż nadto. - Staliśmy w kolejce w kawiarni nieopodal szkoły, czekając aż rudowłosy chłopak z przyklejoną do swojego boku blondynką łaskawie wybiorą zawartość swojej kanapki. Inni już dawno zaczęli na nich marudzić, wyrzucając z siebie słowa pełne niecierpliwości, jednak wciąż się hamując by nie rzucić jakimś wulgaryzmem. - Czemu pytasz? Nie masz żadnych planów i chcesz władować się do mojego domu?
- Nie tym razem, Nela, chociaż słyszałem, że dzisiaj twoi rodzice mają przygotowywać kolację - w odpowiedzi przytaknęłam, robiąc parę kroków przed siebie, gdy kolejka w końcu ruszyła. - Co powiesz na wyjście tylko we dwoje?
- Jak randka? - zapytałam niepewnie. Ross przytaknął, posyłając mi uroczy uśmiech, kładąc rękę na mojej głowie, jakbym była małą dziewczynką. - Okey. Może być randka.
- Przyjdę po ciebie o szóstej. Pasuje?
- A mam inne wyjście niż nie zgodzić się?
- Zawsze możesz udawać, że masz jakieś arcyważne zadanie do zrobienia i nie masz czasu na takie pierdoły. Ale to tylko moja sugestia.
- Czy tym stwierdzeniem dajesz mi do zrozumienia, że mam odmówić, ponieważ masz co do mnie niecne plany?
- Ty to powiedziałaś - odparł, wzruszając ramionami. Chciałam mu jakoś dogryźć, gdy przyszła naszej kolej i Ross złożył zamówienie, prosząc o czekoladowego muffina dla mnie oraz kanapkę z podwójnym serem, kurczakiem i szynką dla siebie. Do tego po karmelowej latte, której z pewnością nie zdążymy wypić przed dzwonkiem.

_________________________________________________

Moi przyjaciele byli uparci, nie pomocni i kompletnie nieogarnięci. Ledwo powiedziałam im, że wieczorem wychodzę z Rossem, oni postanowili mnie ubrać. Jakbym sama nie potrafiła tego zrobić. Jednak według nich takie wyjście zasługiwało na coś więcej niż podziurawione spodnie, luźną koszulkę, beanie oraz cienki płaszcz i trampki. Więc oboje zajęli się przeglądaniem mojej garderoby, co chwilę wyrzucając z niej rzeczy, które według nich nie nadawały się na randkę z Rossem Lynchem. Gdy już chciałam skakać przez okno, do pokoju weszły kolejne osoby. Tym razem Martin i Nate. Obaj jedli po paczce paprykowych chipsów, wyglądając przy tym na całkowicie rozbawionych, co mnie całkowicie wkurzało.
- Czyżby Kopciuszek za chwilę miał się przemienić w księżniczkę? - parsknął Nate, krusząc mi na dywan. - Nie rób takiej miny, bo jeszcze ci tak zostanie, królewno.
- Jesteś kretynem - skitowałam, kradnąc mu garść chipsów. - Dlaczego ja im powiedziałam o tej cholernej randce? Gdybym nie posiadała tak długiego języka, teraz nie musiałabym oglądać ich w takim amoku.
- Dlaczego mam wrażenie, że oni bardziej ją przeżywają niż ty? - zapytał Martin.
- Może dlatego, że wychodzę z jakimś chłopakiem pierwszy raz od jakiegoś roku czy coś? Sama nie wiem. Zresztą znasz ich, są chorzy na głowę.
- Słyszeliśmy to! - krzyknęli równocześnie, wychodząc z garderoby.
Fizzy trzymała w dłoniach różową spódniczkę, którą ubrałam w Boże Narodzenie oraz gładką, czarną bluzkę z rękawami trzy czwarte z koronkowymi wstawkami. Skąd u mnie taka rzecz? Rafe natomiast machał w powietrzu parą czarnych balerinek, które dotąd spoczywały na dnie jakiegoś pudełka, czekając na dzień, w którym będą na mnie za małe bym mogła w ich chodzić i będę zmuszona je oddać.
- I do tego jeszcze to - dodała Fizzy, ściągając ze swojej szyi delikatny, srebrny łańcuszek z zawieszką w kształcie piórka, który sięgał do biustu. - A teraz proszę idź się przebrać, ponieważ musimy ci zrobić fryzurę i makijaż.
- Cóż, byliście świetnymi braćmi. Odrobinę natrętnymi i denerwującymi, ale…
- Nie dramatyzuj, Cornelio - powiedzieli równocześnie, przerywając moją wypowiedź. Obaj bezkarnie wepchali mnie do łazienki, zamykając za mną drzwi, krzycząc, że mam pięć minut na ubranie się.
Niedorzeczność.
- Nie ma nawet dwudziestu stopni, a ty mnie wciskasz w tak krótką spódniczkę. Chcesz bym dostała zapalenia płuc? - marudziłam Fizzy, gdy ta znęcała się nad moimi lokami, próbując stworzyć z nich coś więcej niż kucyka czy gniazdo dla ptaków, które ja osobiście kochałam. Jednak ja lubiłam wszystko co było wygodne i proste.
- Przecież masz na sobie rajstopy i to czarne oraz podkolanówki - wytknęła mi, plącząc pasma z boku głowy. Spojrzawszy w dół na swoje nogi, zobaczyłam cienki, czarny materiał pochodzący z jednej z wielu szuflad mojej mamy, który Fizzy osobiście od niej pożyczyła, dzwoniąc do niej z mojego telefonu. Wcześniej przez dobre pięć minut truła mi dupę, że jakim cudem nie posiadałam w szafie zwykłej pary rajstop. W końcu każda dziewczyna powinna mieć jakieś. Wyszło na to, że nie byłam dziewczyną, chociaż znalazła u mnie urocze zakolanówki. Beżowe z dziecięcą kokardką. Była to kolejna rzecz, której pochodzenia nie znałam. - Przestaniesz się wiercić?
- Przestaniesz mi wyrywać włosy?
- Jeśli w ciągu sekundy się uspokoisz, szybciej skończę.
- Jesteś taka marudna - jęknęłam, patrząc na nią w odbiciu lustra. - Jak tam sprawy z Austinem? Rozmawialiście jeszcze później czy coś?
- Yup - potwierdziła, sięgając po wsuwkę by wetknąć ją w moje włosy. - Idziemy jutro po szkole na kręgle. Nie mam co do tego wielkich oczekiwań. Chcę zobaczyć jaki jest po zajęciach, bez swoich kumpli.
- Będzie świetnie - oznajmiłam z entuzjazmem, w tej samej chwili, co rozległ się dzwonek do drzwi. Na dźwięk głosu Rossa cała mimowolnie się spięłam, przegryzając dolną wargę, jakby to miało mi w czymkolwiek pomóc. Fizzy uśmiechnęła się pocieszająco, klepiąc mnie w plecy.
- Będzie świetnie, Nela - powtórzyła moje słowa, nanosząc na moje włosy i twarz ostatnie poprawki. Wykonała mi subtelny makijaż, prawie niewidoczny, za co byłam jej więcej niż wdzięczna. Poza tym stworzona przez nią fryzura była prosta i wygodna. Po obu stronach wykonała warkocze, dołączając do nich grzywkę, które spotykały się ze sobą w koku nad karkiem. Dzięki temu uczesaniu nie musiałam się martwić, że włosy co chwilę będą mi wpadać do oczu i przeszkadzać mi. - Wyglądasz uroczo.
- Czuję się tak - przyznałam, schodząc za nią po schodach.
W domu panowała cisza, co było wręcz szokujące biorąc pod uwagę fakt, że obecnie przebywało w nim w sumie czterech nastolatków i jeden dwunastolatek z nadmiarem energii. Wszystko stało się jasne, gdy razem weszłyśmy do kuchni. Przy długim stole siedziała cała piątka. Po jednej stronie Ross, który ze zdumieniem wpatrywał się w twarze chłopaków przed nim. Moi bracia - razem z Mikey’em - oraz Rafe znajdowali się po drugiej stronie. Wszyscy mieli poważny wyraz twarz, nawet najmłodszy z nich, co było odrobinę przerażające.
- Przeszkadzam wam? Jeśli chcieliście odbyć z nim męską rozmowę trzeba było wcześniej o tym pomyśleć. - Pięć par oczu odwróciło się w moim kierunku, uważnie lustrując mój strój od góry do dołu. Mikey pisnął coś bliżej nieokreślonego, zrywając się z miejsca by następnie pobiec w moim kierunku i mocno mnie przytulić.
- Ślicznie wyglądasz, Nela - zawołał, uśmiechając się uroczo. W odpowiedzi poczochrałam go po włosach. - Ross ma fajny pomysł na wasze wyjście, ale nie powiem ci to jest, bo stanie mi się krzywda. Więc powiem po prostu byś się dobrze bawiła, okey?
- Dobra, smyku.
Z domu wyszliśmy jakieś dziesięć minut później, gdy moi bracia z Rafe’m na czele przestali zachowywać się jak durnie. Idąc przed siebie, tak dobrze znaną mi ulicą, czułam jak nasze dłonie co chwilę się o siebie stykały, aż w końcu Ross splątał je sobą, posyłając mi szeroki uśmiech, którego grzechem byłoby nie odwzajemnić. Dopiero wtedy zobaczyłam w co był ubrany. Na nogach jak zawsze widniały podziurawione spodnie, do których dobrał koszulkę z jakimś nadrukiem i ciemną, sportową marynarkę oraz czarne converse, których w tamtym momencie mocno mu pozazdrościłam. Jego włosy jak zwykle były w nieładzie, co w jego stroju podobało mi się najbardziej.
Byłam na etapie dokładnego oglądania rys jego twarzy, kiedy poczułam na sobie rozbawione spojrzenie. Mamrocząc pod nosem coś nieskładnego, odwróciłam wzrok, nie chcąc by zobaczył moje rumieńce, które oczywiście i tak musiał dostrzec, bo skomentował je.
- Jesteś taka urocza, gdy się rumienisz. - W następnej sekundzie podniósł mój podbródek do góry i patrząc mi przez chwilę w oczy, pocałował mnie. Na środku ulicy, na oczach wścibskich sąsiadów, kilku psów i bezdomnych kotów. Nie patrząc na nic, złączył razem nasze usta, nie dążąc jednak do nachalności. Jego wargi były miękkie, idealnie pasujące do moich, cudowne. Czułam się jak w niebie, w pieprzonym raju. - A teraz rusz swój zgrabny tyłek, bo jeszcze nie dojdziemy na czas.
Celem naszej podróży/wycieczki/spaceru (w tym momencie powinieneś niepotrzebne skreślić) okazało się zoo. I okey, może dla niektórych nie byłoby to szczytem marzeń jeśli chodziło o pierwszą randkę, ale dla mnie było idealnie. W czasie zwiedzenia i oglądania kolejnych zwierząt, Ross bezustannie się wydurniał, robiąc przy tym najbardziej idiotyczne miny, które okazywały się naprawdę śmieszne, może trochę żenujące, ale wciąż zabawne. W międzyczasie zaopatrzyliśmy się w frytki oraz napój na pół, co ponownie potwierdziło fakt, że nie byliśmy do końca całkiem romantyczni.
- I jak ci się podoba randka? - zapytał chłopak, gdy po dwóch godzinach spaceru, z zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę w jednej z trzech knajpek znajdujących się na terenie zoo. Zamówiliśmy po filecie rybnym z kolejną porcją frytek oraz czymś zimnym do picia. Ponownie byłam wdzięczna losowi, że nie postawił na mojej drodze chłopaka, który zwracałby mi uwagę na to co jadłam i w jakiej ilości, bo w przeciwnym razie pożegnałabym się z nim szybciej niż przywitałam. - Nie jest zbyt… prosto?
- Może i jest, ale to w porządku - oznajmiłam mu, wsadzając sobie do ust kawałek ryby. Ross wpatrywał się we mnie, jakby chciał mi tym powiedzieć, że czeka na ciąg dalszy mojej wypowiedzi. - Nie mam nic przeciwko prostocie, Ross. Nie dla mnie romantyczne czyny. Jeśli pewnego dnia coś strzeli ci do głowy i przyjdziesz do mnie z bukietem czerwonych róż, wiedz, że urwę ci jaja. Rozumiesz?
- Jesteś taka nieromantyczna - wyznał z zawodem w głosie, opierając się łokciami o stół. - A ja chciałem kupować ci kwiaty każdego dnia.
- Ross - westchnęłam, chociaż zdawałam sobie sprawę, że chłopak tylko żartował. - Ja źle się czuję z takimi rzeczami. Wolę miło spędzić czas z kimś, kogo lubię niż być zdenerwowana tą pełną romantyczności chwilą. To nie dla mnie. A jeśli wolisz właśnie takie dziewczyny, to musisz…
- Nie, lubię to. Naprawdę mi się to podoba. Bo właściwie dzięki temu, nie muszę za bardzo kombinować, bo wiem, że w twoim przypadku warto postawić właśnie na swobodne wyjście.
- W moim przypadku? - powtórzyłam, z nieodgadnionym wyrazem twarzy, chcąc go podpuścić. - Był jakiś inny „przypadek”? - zrobiłam w powietrzu znak cudzysłowie, na co chłopak jęknął przeciągle. - Och, nie wstydź się. Podziel się tym ze mną.
- Muszę? - zapytał tonem małego dziecka. W odpowiedzi kiwnęłam głową. - Okey, więc… Kira kochała takie tandetne rzeczy. Każdego dnia dawała mi listę, którą od następnego poranka musiałem realizować. I chociaż pojawiały się na niej nowe punkty, były też takie, które nigdy się nie zmieniały.
- To znaczy?
- Nela, proszę. To zamknięta sprawa, naprawdę nie chcę o niej mówić. Było-minęło. Z tego, co wiem obecnie kręci się koło Elliota, który czuje się z nią wybitnie dobrze. 
- Okey, niech będzie. Chciałam tylko wiedzieć jakie mądre pomysły miała ta mała czarownica - rzuciłam z uśmiechem, dopijając do końca swój napój. - Idziemy dalej?
- Masz jeszcze siłę?
- Oczywiście! - klasnąwszy wesoło w dłonie, zerwałam się z miejsca. Ross zrobił to samo, po zostawieniu napiwku za posiłek.
W ciągu kilku godzin pogoda zmieniła się diametralnie. Jak jeszcze jakiś czas wcześniej mogłam bez problemu wytrzymać w spódniczce i prawie gołych nogach, tak teraz zaczęłam się telepać z zimna. Miałam wrażenie, że moje dreszcze widzieli astronauci z NASA znajdujący się w kosmosie. Ross z ciepłym uśmiechem oraz troską w oczach, założył mi swoją marynarkę na ramiona by dać mi chociaż minimalne ciepło. Na rozgrzanie postanowiliśmy kupić sobie po kubku gorącej czekolady, za którą tym razem ja zapłaciłam. Była to kolejna fajna rzecz, jaką mogłabym dopisać do listy rzeczy, które lubiłam w Rossie. Nie miał problemu z dzieleniem się kosztami. Na zakończenie naszej randki dostałam od niego wielką pluszową pandę, która była najsłodszym prezentem jaki kiedykolwiek mi dano.
- Chcesz wejść i zdać wszystkim relację z naszej randki? - zapytałam, gdy staliśmy już pod moimi drzwiami. Patrzyłam na blondyna ponad głową maskotki, mocno ją do siebie tuląc, jakby za moment miała mi uciec.
- Może nie dzisiaj, co? - odpowiedział ze śmiechem, patrząc w dół by nasz wzrok się spotkał. - Sądzę, że Rydel z resztą gangu będą zachowywać się tak samo, jak twoi współlokatorzy.
- Myślę, że masz rację. W takim razie, dziękuję za ten wieczór, Ross. Świetnie się bawiłam, jednak następnym razem to ja wybieram miejsce naszej randki.
- Chyba masz nowe ulubione słowo - rzekł rozbawiony, przybliżając do mnie swoją twarz. W jego szczenięcych oczach tańczyły łobuzerskie i rozbawione iskierki, które kochałam. Blond grzywka łaskotała mnie w nos, gdy złączył nasze usta w krótkim, ale czułym pocałunku. Nasze języki spotkały się na dosłownie chwilę, poczym Ross zrobił krok do tyłu, czochrając mnie po, wciąż ułożonych, włosach. - Ale bez obaw, Nela. Randka to też moje ulubione słowo.
- Jesteś idiotą, Lynch - fuknęłam, chowając się za pandą.
- Dobranoc, Roberts. Śnij o mnie.
- Chcesz bym miała koszmary?
- Wówczas będę miał motyw by przyjść do ciebie i ukołysać cię do snu.


_______________________________________________________

Aloha! 
Znowu minął prawie miesiąc od ostatniego rozdziału. Ach. Mówi się trudno i żyje się nadal. 
Tak naprawdę ten rozdział był ukończony już jakiś tydzień temu, ale z wielu powodów postanowiłam tamten usunąć (w większej części) i napisać go od  nowa. Myślę, że teraz jest zdecydowanie lepiej. A Wy jak uważacie? 
Mam do Was tyci pytanie: chcecie bym ewentualnie  kontynuowała opowiadanie, gdy bohaterowie zaczną studia? Pytam z czystej ciekawości, ale tak między nami nie wiem czy będę miała ochotę/wenę/pomysł na taki krok. Ale kto wie? 

Trzymajcie się, korzystajcie z wakacji (niektórzy ich nie mają, lol) i nie narzekajcie na upał, bo jak przyjdzie zima, będziecie żałować, że termometr nie pokazuje przynajmniej 25 stopni :) 

Ps. Jakbyście chcieli ze mną pogadać gdzieś indziej poza twitterem, tumblr czy askiem to zapraszam na kika. Nick to oczywiście matrioszkaa :) x

Do napisania! 

- matrioszkaa! xx

5 komentarzy:

  1. CCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCC:
    Widzisz to?
    To jest jedna z wielu rzeczy stworzonych przez Laczki.
    Matss, poznaj Rzownisię. Możliwe, że już ją spotkałaś.
    Rzownisia jest idealną emotikoną, kiedy po przeczytaniu czegoś twój ryjek pokazuje właśnie taki mega wielki uśmiech. Wyszczerz. Banan. Whatever, ważne, że związane z mega szczęściem. To taki znak Fangirl. XD
    Więc jeśli miałabym podsumować ten rozdział jednym słowem, do ''Rzownisia'' pobiłaby konkurencję, znokautowałaby jury i doprowadziła widownię do istnego szaleństwa.

    A tak całkiem serio. Całkiem, całkiem serio.
    CZY TO NIE BYŁO MEGA UROCZE?
    CZY TA PANDA NIE SKRADŁA SERCA NEL?
    NO OCZYWIŚCIE, ŻE TAK. DUH.
    Wynagrodziłaś mi ten brak Rossa w poprzednich rozdziałach, co nie znaczy, że pozwolę ci go zostawić na kolejne kilka czapterów, o nie. Teraz masz jeszcze więcej roboty, kochanie, bo jestem wygłodniałym fanem, który żąda więcej miłości w trybie nał. XD
    Co do tych studiów...
    Powiem szczerze. Jestem w stanie jarać się nawet Twoją listą zakupów, bo zapewne również byłaby cudowna.

    Czekam z niecierpliwością na ten słynny bal, czuję, że moje serduszko pęknie z radości, kiedy przyjdzie ten rozdział cccccccccc:
    Spróbuj ich tylko rozdzielić albo walnąć dramę.
    Wyrwę ci paznokcie u stóp, ogolę brwi i wyłamię zęby śrubokrętem.
    <3

    Życzę weny, Matss! Trzymaj się tam w pracy i nie umrzyj z gorąca. Dasz radę, wszyscy damy.
    Zapraszam do siebie, dum dum dum, bo komentarzy przy łan szocie jest tak mało, że moja samoocena liże podłogę w piwnicy. :') Jak żyć, pani premier, jak żyć.
    *chamska reklama*
    http://simple-story-about-life.blogspot.com

    ~Raffy

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, jak ty to robisz, ale twoje opowiadanie jest niesamowite. Jest zupełnie inne niż wszystkie i ma w sobie coś, przez co nie mogę z niego zrezygnować. Czytając ten rozdział jedyną myślą w mojej głowie było ''Czy mogę sobie wydrukować to opowiadanie i zrobić prywatną książkę?''. Serio jest niesamowite!
    Tak właściwie to nie mam się do czego przyczepić, co jest dziwne, bo lubię marudzić :D
    Ross i Nel są razem tacy niestereotypowi. Tacy inni. Zupełnie jak twój blog. Podoba mi się to!
    Mimo, że rozdziału nie było prawie miesiąc, to nic takiego dla mnie, bo na twoje ''wielkie powroty'' mogę czekać nawet lata. Byleby przeczytać cokolwiek co napisałaś.
    Nie mam zielonego pojęcia co planujesz, bo nawet nie mogę się domyślić, jak będzie wyglądać ich życie przed studiami, ale musisz, ale to MUSISZ napisać, jak będą wyglądać studia.
    To, że nie masz weny, czy chęci Cię nie usprawiedliwia. Inaczej Cię znajdę haha :D
    Nie mogę doczekać się next!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow, wow, wow, wow, wow
    Bo ty jesteś zajebista, to jest sprawa oczywista!!
    To opowiadanie jest fantastyczne aka idealne aka perfekcyj.e
    Bardzo zazdroszczę ci talentu.
    To takie słodkie, kiedy Ross ją tak czule całuje.
    Cokolwiek...Zielona herbata.. - to świetny pomysł, żeby bohater miał jakieś uzależnienie czy
    stałą gatkę.
    Jesteś naprawdę charyzmatyczną i kreatywną dziewczyną. Oby tak dalej!
    A te opisy *.* to zostaje mi tylko zazdrościć.
    rozdział jest OSOM! Jako zagorzały czytelnik żądam kolejnego rozdziału w krótkim czasie ;)
    Aj low jor story :D <3
    ~~invisible~~

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetna historia, świetny rozdział, utalentowana dziewczyna ! ;) Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  5. Zakochałam się w Tym opowiadaniu! I czytając zdałam sobie sprawę z tego, że sama jestem z charakteru nieco podobna do Neli.

    I zdałam sobie sprawę, że od dłuższego czasu zawsze mam przy sobie Green Ice Tea od Liptona, co też jest śmieszne.

    W każdym bądź razie...


    KOCHAM!!!!!!!!! <3 <3 <3 <#<#<#<#<#

    OdpowiedzUsuń