-
Mogę cię zabić? – warknęłam do telefonu, nawet nie otwierając oczu, by zobaczyć
kto się do mnie dobijał o nieludzko wczesnej godzinie. Po drugiej stronie głos
zaśmiał się, wprawiając moje ciało w drgawki. – Poważnie, kto jest na tyle
nienormalny, by dzwonić do mnie w poniedziałkowy poranek przed siódmą rano?
-
Twój ulubiony sąsiad, Roberts – odparł wciąż się jawnie ze mnie śmiejąc. Na
dźwięk swojego nazwiska jęknęłam żałośnie, chowając twarz pod kołdrą. – Urocza
jak zawsze. Przyjdę po ciebie więc bądź gotowa na siódmą trzydzieści.
-
Przyjdziesz po mnie, by mieć podwózkę czy przyjdziesz po mnie bo chcesz iść na
romantyczny spacer przed zajęciami? – rzuciłam uszczypliwie, wychylając się
ponad krawędzią kołdry spoglądając na zasłonięte okno, przez które promienie
słońca z trudem się przebijały. Ross w odpowiedzi ponownie się zaśmiał,
mamrocząc coś o znalezieniu jakiegoś zeszytu. – Cokolwiek Lynch i tak cię nie
lubię.
-
Z wzajemnością, Nela – odpowiedział i zwyczajnie się rozłączył.
To się nazywa cudowny
początek dnia.
Po
tym jak z trudem nie zasnęłam pod prysznicem, wbiłam się w parę obcisłych
czarnych rurek i szary top, na który ubrałam sweter w tym samym kolorze. Włosy,
które niemalże krzyczały o jakąś pomoc, rozczesałam przy okazji wyrywając sobie
kilka, jak nie kilkanaście kosmyków i związałam je w koka tuż nad karkiem,
chowając je pod czarną beanie z białym tekstem Bad Day kupioną na Amazon. Byłam
gotowa i znowu sobą. Laską w szarych ubraniach, niedopuszczającą do siebie
koloru, bo i po co?
Punkt
siódma trzydzieści po całym domu rozbrzmiał dzwonek do drzwi, które
wspaniałomyślnie otworzył Martin, w ustach trzymając tosta z białego pieczywa.
Wymienił z Rossem zbyt skomplikowany uścisk, którego przez mój zaspany mózg za
nic w świecie nie mogłabym powtórzyć, poczym wrócił do kuchni a wzrok Lyncha spoczął
na mnie.
-
Cześć, mogę cię zabić? - zapytałam przesłodzonym głosem, sprawiając, że chłopak
jak nigdy wywrócił oczami, podchodząc bliżej mnie, by w następnej chwili złożyć
krótkiego całusa na moim czole. - To wciąż za mało bym wybaczyła ci tą okrutną
pobudkę.
-
I dlatego ubrałaś taką uroczą czapeczkę? - zaśmiał się, odwracając się na
pięcie, dołączając do moich braci w kuchni. Słysząc ich głosy a właściwie
krzyki, domyśliłam się, że rodzice jeszcze nie wrócili ze swojej spontanicznej
wycieczki. W przeciwnym razie już dawno, by ich uciszyli mówiąc coś o kulturze,
wczesnej godzinie i sąsiadach. - Nela! Chodź do nas! Musisz coś zjeść nim
wyjdziemy do szkoły! - Mogłam się założyć o dziesięć dolarów, że krzyki tego idioty
słychać było na całej ulicy. Nie zdziwiłabym się też, gdyby nagle do naszych
drzwi zadzwonili niezadowoleni sąsiedzi z wyrzutem, że ktoś przerwał ich błogi
sen.
-
Poważnie, przestać wrzeszczeć - warknęłam, gdy zaszczyciłam ich swoją
obecnością. Ross wywrócił oczami, podając mi tosta, na którego nie miałam
wielkiej ochoty. Jednak by uniknąć jakichkolwiek komentarzy na temat mojej
pseudo-diety wzięłam go od niego, zajmując miejsce obok. Martin bez słowa
postawił przede mną puszkę Green Ice Tea od Lipton, posyłając mi lekki uśmiech.
- Więc czemu właściwie tutaj jesteś, Lynch? Rydel powiedziała, że ma dość
robienia ci śniadań i dlatego postanowiłeś wprosić się do nas?
-
Auć, to bolało Roberts - w akcie teatralnego zawodu, złapał się za serce,
posyłając w moim kierunku gromy, na które wywróciłam oczami, poświęcając uwagę
swojemu śniadaniu. Nate musiał parsknąć pod nosem, inaczej nie byłby sobą, a
Mikey zapychał swoje policzki nadzwyczajną ilością żelek. - Chciałem zobaczyć
moją dziewczynę, z którą nie widziałem się jakiś czas, bo spędzała czas ze
swoimi przyjaciółmi.
-
Oww! - zagruchał Nate, czochrając Rossa po włosach, na co chłopak zmarszczył
niezadowolony czoło, odtrącając jego rękę. - Nie krzyw się, bo jeszcze ci tak
zostanie.
-
Przestań zachowywać się jak dziecko.
-
Odezwał się dorosły - odgryzł się mu, pokazując przy tym język. - Nic mu nie
odpowiesz na ten uroczy komentarz?
-
Co powinnam powiedzieć? - zapytałam, udając głupią. Poczułam jak ręka Rossa
zaczęła wędrówkę po moim udzie, wywołując u mnie przyjemne dreszcze. -
Dziękuję, że za mną tęskniłeś? - zapytałam na pół słodko, pół ironicznie
pstrykając go w noc. - Ale i tak za tą pobudkę mam ochotę cię zabić.
-
Jak zawsze słodka - podsumował, zarzucając dłoń na moje barki, na co Mikey
wydał z siebie przeciągły jęk, marszcząc czoło w akcie wielkiego
niezadowolenia. Nate próbując odwrócić jego uwagę od naszej dwójki, podał mu
kolejną paczkę żelek. Gdyby rodzice to zobaczyli z pewnością rozpętałaby się
mała awantura. - Jesteś pewien, że Mikey może jeść tyle słodyczy na śniadanie
zamiast czegoś pożywnego? - zwrócił się do niego Ross, przekrzywiając głowę,
gdy najmłodszy z nas bez skrępowania rozerwał paczkę i wsunął do ust kilka
żelek na raz. - To niezdrowe.
-
Oraz to jego żołądek. Jeśli czułby się źle, nie jadłby ich - odparł lekko Nate,
czochrając Mikey’a po włosach. - Prawda, młody?
-
Yup - przytaknął, uśmiechając się. - Możemy już jechać do szkoły? Chcę
podzielić się nimi z Nelsonem. On kocha ten smak.
Po
odwiezieniu Mikey’a do jego szkoły i upewnieniu się, że Martin odbierze go po
swoich zajęciach od Nelsona, pojechaliśmy do swojej. Ledwo samochód zatrzymał
się, Nate niemalże w biegu upuścił jego wnętrze, zmierzając do Holly, którą
najpierw mocno pocałował, a następnie przytulił do siebie i powiedział coś, na
co ona zaśmiała się, przytakując. Później wysiadł Ross, wymamrotał jedynie coś
o spisaniu od kogoś jakiegoś zadania domowego i zniknął między innymi uczniami,
przelotnie całując mnie w skroń.
-
Okey, do później - mruknęłam do siebie, spotykając się z pytającym spojrzeniem
Martina, który także opuścił swój samochód. W odpowiedzi wzruszyłam ramionami,
zostawiając go na środku parkingu.
Przy
mojej szafce standardowo natknęłam się na Fizzy i Rafe’a. Dziewczyna obgryzała
paznokcie, co było jej nerwowym tikiem od kiedy pamiętałam. Rafe siedział na
podłodze, plecami opierając się o szafki i pisał coś w swoim zeszycie.
-
Nie mów, że ty też zapomniałeś o jakimś zadaniu - odezwałam się pierwsza, nim
oni chociażby mnie zauważyli. Rafe wywrócił oczami, nie poświęcając mi ani
grama uwagi, a Fizzy na mój widok podskoczyła w miejscu, niemalże rzucając mi
się na szyję. - Co jest?
-
Austin - wymamrotała z twarzą przeciśniętą do mojej skóry. - Ledwo przyjechałam
do szkoły, zaprosił mnie na spacer po szkole. Co robić?
-
Zgodzić się? - odpowiedziałam niepewnie, zajmując miejsce obok chłopaka. Kątem
oka zauważyłam, że robił pracę domową z ekonomi. - Widzę, że naprawdę nie
możesz się rozstać ze swoim ulubionym przedmiotem - rzuciłam, otrzymując w
nagrodę jego mrożące spojrzenie. - Nie bij, wytłumacz.
-
Zapomniałem o tym, okey? Nie bądź zołzą i mi pomóż, bo nie zdążę.
-
Przecież ja nawet nie mam ekonomi, Rafe.
-
Czy możecie przez moment przestać przejmować się szkołą i zająć się mną oraz
moimi problemami? Proszę? - Fizzy wzdychając ciężko, zesunęła się po szafkach,
siadając po drugiej stronie Rafe’a. - Jestem w dupie i nie wiem jak z niej
wyjść.
-
Poważnie, jaki ty w ogóle masz problem, Fizzy? To tylko Austin, jeden z
najmilszych ludzi w naszej szkole. Przecież nie zgwałci cię w tym parku czy nie
porwie do Rosji. Spędzicie miło czas i kto wie? Może się okazać, że macie jakieś
wspólne zainteresowania - powiedział chłopak, posyłając jej lekki uśmiech.
-
Jak nie zachowujesz się jak idiota, to gadasz całkiem mądrze - pochwaliła go z
uśmiechem, czochrając po blond włosach. Następnie podniosła się raptownie z
podłogi i rzuciwszy przez ramię, że idzie go poszukać, pobiegła w stronę
wyjścia ze szkoły.
-
Nim się obejrzymy, zakocha się w nim - mruknął pod nosem, z hukiem zamykając
zeszyt. - Mogę dzisiaj dostać kolejne F? Czuję, że ekonomia kopie moją dupę
mocniej niż twoją chemia.
-
Skoro mowa o chemii, prawdopodobnie mi też dzisiaj wpadnie marna ocena.
Ostatnio mieliśmy test, który z całą pewnością oblałam.
-
Ross nie miał czasu by pomóc ci w nauce do niego? - zapytał z tym swoim
przeklętym uśmiechem, za który miałam ochotę go walnąć w twarz. Zanim jednak
cokolwiek mu odpowiedziałam, zadzwonił dzwonek rozpoczynający lekcje, przez co
niechętnie podnieśliśmy się z podłogi i ruszyliśmy do swoich klas.
Fizzy
siedziała już w naszej ławce, jej prawa noga nerwowo drgała, a palce
wystukiwały jakiś rytm o blat. Ross niemalże leżał na ławce, wpatrując się w
nią z rozbawieniem, na który ona kompletnie nie reagowała. Dopiero gdy
usłyszała dźwięk odsuwanego obok krzesła, podniosła wzrok, krzyżując go z moim.
Mogłabym przysiąc, że właśnie odetchnęła mocno, przegryzając przy tym nerwowo
wargę. Już chciałam coś powiedzieć, kiedy do klasy wszedł nauczyciel, samym
spojrzeniem karząc mi usiąść.
-
Cześć, kochanie - zagruchał Ross, ciągnąc mnie za materiał swetra, by zwrócić
na siebie mogą uwagę. Na jego słowa jedynie wywróciłam oczami, ponieważ wciąż
byłam na niego zła za tą pobudkę. - Nie dąsaj się tak, Nela.
-
Nie dąsam. Jestem niewyspana - odpowiedziałam, tak jakby to wszystko tłumaczyło.
-
Zastanawiam się, dlaczego panna Roberts rozmawia, kiedy jej ostatni sprawdzian
wypadł najgorzej z całej grupy - odezwał się nauczyciel, a ja miałam ochotę
zapaść się pod ziemię. Nie mówi się takich rzeczy na głos. To naruszenie
prywatności ucznia, prawda? Przemilczałam jego wypowiedź, zsuwając się na
krześle, byleby uciec od spojrzeń całej klasy, która w tym momencie nie miała
nic lepszego do roboty. - Wciąż nie mogę zrozumieć, jakim cudem zaliczyłaś
semestralne egzaminy, skoro nie pałasz chemiczną wiedzą.
-
Nie może mi pan zwyczajnie oddać tego testu i przestać mnie mocniej pogrążać?
Już i tak jestem wystarczająco zażenowana - mruknęłam, kierując na niego wzrok.
Profesor pokręcił głową, podnosząc mój arkusz nad głową, tym samym mówiąc mi,
że mogę po niego przyjść.
Gdy
ja dostałam F, Fizzy otrzymała C, a Ross B, co był jak… wow. Chemik oczywiście
nie byłby wspaniałym nauczycielem, gdybym nie napomknął, że Lynch powinien mi
udzielić jakiś korków, na co cała klasa ryknęła jednomyślnym śmiechem. Czego ja
się właściwie spodziewałam po osiemnastolatkach? Oczywiście, że we wszystkim
widzieli podtekst seksualny.
Jeszcze
nim przyszła pora na lunch, kilku nauczycieli przypomniało nam o egzaminach SAT
oraz o powtórkach, które mają ruszyć wraz z następnym poniedziałkiem. Na wieść
o nich miałam ochotę się zastrzelić, ponieważ naprawdę nie chciałam ich pisać.
Ani martwić się wynikami czy rekrutacją na studia. Jednak był to nasz
obowiązek, a z nimi nie warto było dyskutować. Prócz tego rozpoczął się temat
naszego balu, który był ostatnią rzeczą, na którą miałam jakąkolwiek ochotę.
Ross na każdej przerwie chodził całkowicie rozbawiony i zbyt wielkim
entuzjazmem, od którego miałam dreszcze i nieodpartą ochotę przywalenia mu.
-
Przestaniesz w końcu? - zapytałam, będąc na granicy opanowania z czego chłopak
doskonale zdawał sobie sprawę. - Mówisz o tym balu od jakiś dwóch godzin. Tak,
idziemy razem. Tak, ubiorę sukienkę i obcasy. Tak, nie będzie ona w odcieniu
szarego. Tak, będę miała makijaż. Ile razy mam ci to samo powtarzać, Lynch?
-
Chcę mieć stuprocentową pewność, Nela - oznajmił z szerokim uśmiechem,
ściągając mi beanie z głowy by poczochrać moje włosy. - Masz czas wieczorem? - zapytał
z powrotem zakładając mi czapkę.
-
Prawdopodobnie powinnam ci powiedzieć, że nie, bo muszę się uczyć chemii. Ale
ponieważ znamy się jakiś czas i oboje wiemy, że nie jestem z nauką za pan brat
to odpowiem, że mam go aż nadto. - Staliśmy w kolejce w kawiarni nieopodal
szkoły, czekając aż rudowłosy chłopak z przyklejoną do swojego boku blondynką
łaskawie wybiorą zawartość swojej kanapki. Inni już dawno zaczęli na nich
marudzić, wyrzucając z siebie słowa pełne niecierpliwości, jednak wciąż się
hamując by nie rzucić jakimś wulgaryzmem. - Czemu pytasz? Nie masz żadnych
planów i chcesz władować się do mojego domu?
-
Nie tym razem, Nela, chociaż słyszałem, że dzisiaj twoi rodzice mają
przygotowywać kolację - w odpowiedzi przytaknęłam, robiąc parę kroków przed
siebie, gdy kolejka w końcu ruszyła. - Co powiesz na wyjście tylko we dwoje?
-
Jak randka? - zapytałam niepewnie. Ross przytaknął, posyłając mi uroczy
uśmiech, kładąc rękę na mojej głowie, jakbym była małą dziewczynką. - Okey.
Może być randka.
-
Przyjdę po ciebie o szóstej. Pasuje?
-
A mam inne wyjście niż nie zgodzić się?
-
Zawsze możesz udawać, że masz jakieś arcyważne zadanie do zrobienia i nie masz
czasu na takie pierdoły. Ale to tylko moja sugestia.
-
Czy tym stwierdzeniem dajesz mi do zrozumienia, że mam odmówić, ponieważ masz
co do mnie niecne plany?
-
Ty to powiedziałaś - odparł, wzruszając ramionami. Chciałam mu jakoś dogryźć,
gdy przyszła naszej kolej i Ross złożył zamówienie, prosząc o czekoladowego
muffina dla mnie oraz kanapkę z podwójnym serem, kurczakiem i szynką dla
siebie. Do tego po karmelowej latte, której z pewnością nie zdążymy wypić przed
dzwonkiem.
_________________________________________________
Moi
przyjaciele byli uparci, nie pomocni i kompletnie nieogarnięci. Ledwo
powiedziałam im, że wieczorem wychodzę z Rossem, oni postanowili mnie ubrać.
Jakbym sama nie potrafiła tego zrobić. Jednak według nich takie wyjście
zasługiwało na coś więcej niż podziurawione spodnie, luźną koszulkę, beanie
oraz cienki płaszcz i trampki. Więc oboje zajęli się przeglądaniem mojej
garderoby, co chwilę wyrzucając z niej rzeczy, które według nich nie nadawały
się na randkę z Rossem Lynchem. Gdy już chciałam skakać przez okno, do pokoju
weszły kolejne osoby. Tym razem Martin i Nate. Obaj jedli po paczce paprykowych
chipsów, wyglądając przy tym na całkowicie rozbawionych, co mnie całkowicie
wkurzało.
-
Czyżby Kopciuszek za chwilę miał się przemienić w księżniczkę? - parsknął Nate,
krusząc mi na dywan. - Nie rób takiej miny, bo jeszcze ci tak zostanie,
królewno.
-
Jesteś kretynem - skitowałam, kradnąc mu garść chipsów. - Dlaczego ja im
powiedziałam o tej cholernej randce? Gdybym nie posiadała tak długiego języka,
teraz nie musiałabym oglądać ich w takim amoku.
- Dlaczego mam wrażenie, że oni bardziej
ją przeżywają niż ty? - zapytał Martin.
- Może dlatego, że wychodzę z jakimś
chłopakiem pierwszy raz od jakiegoś roku czy coś? Sama nie wiem. Zresztą znasz
ich, są chorzy na głowę.
- Słyszeliśmy to! - krzyknęli
równocześnie, wychodząc z garderoby.
Fizzy trzymała w dłoniach różową
spódniczkę, którą ubrałam w Boże Narodzenie oraz gładką, czarną bluzkę z rękawami
trzy czwarte z koronkowymi wstawkami. Skąd u mnie taka rzecz? Rafe natomiast
machał w powietrzu parą czarnych balerinek, które dotąd spoczywały na dnie
jakiegoś pudełka, czekając na dzień, w którym będą na mnie za małe bym mogła w
ich chodzić i będę zmuszona je oddać.
- I do tego jeszcze to - dodała Fizzy,
ściągając ze swojej szyi delikatny, srebrny łańcuszek z zawieszką w kształcie
piórka, który sięgał do biustu. - A teraz proszę idź się przebrać, ponieważ
musimy ci zrobić fryzurę i makijaż.
- Cóż, byliście świetnymi braćmi.
Odrobinę natrętnymi i denerwującymi, ale…
- Nie dramatyzuj, Cornelio - powiedzieli
równocześnie, przerywając moją wypowiedź. Obaj bezkarnie wepchali mnie do łazienki,
zamykając za mną drzwi, krzycząc, że mam pięć minut na ubranie się.
Niedorzeczność.
- Nie ma nawet dwudziestu stopni, a ty
mnie wciskasz w tak krótką spódniczkę. Chcesz bym dostała zapalenia płuc? -
marudziłam Fizzy, gdy ta znęcała się nad moimi lokami, próbując stworzyć z nich
coś więcej niż kucyka czy gniazdo dla ptaków, które ja osobiście kochałam.
Jednak ja lubiłam wszystko co było wygodne i proste.
- Przecież masz na sobie rajstopy i to
czarne oraz podkolanówki - wytknęła mi, plącząc pasma z boku głowy. Spojrzawszy
w dół na swoje nogi, zobaczyłam cienki, czarny materiał pochodzący z jednej z
wielu szuflad mojej mamy, który Fizzy osobiście od niej pożyczyła, dzwoniąc do
niej z mojego telefonu. Wcześniej przez dobre pięć minut truła mi dupę, że
jakim cudem nie posiadałam w szafie zwykłej pary rajstop. W końcu każda
dziewczyna powinna mieć jakieś. Wyszło na to, że nie byłam dziewczyną, chociaż
znalazła u mnie urocze zakolanówki. Beżowe z dziecięcą kokardką. Była to kolejna
rzecz, której pochodzenia nie znałam. - Przestaniesz się wiercić?
- Przestaniesz mi wyrywać włosy?
- Jeśli w ciągu sekundy się uspokoisz,
szybciej skończę.
- Jesteś taka marudna - jęknęłam,
patrząc na nią w odbiciu lustra. - Jak tam sprawy z Austinem? Rozmawialiście
jeszcze później czy coś?
- Yup - potwierdziła, sięgając po wsuwkę
by wetknąć ją w moje włosy. - Idziemy jutro po szkole na kręgle. Nie mam co do
tego wielkich oczekiwań. Chcę zobaczyć jaki jest po zajęciach, bez swoich
kumpli.
- Będzie świetnie - oznajmiłam z
entuzjazmem, w tej samej chwili, co rozległ się dzwonek do drzwi. Na dźwięk
głosu Rossa cała mimowolnie się spięłam, przegryzając dolną wargę, jakby to
miało mi w czymkolwiek pomóc. Fizzy uśmiechnęła się pocieszająco, klepiąc mnie
w plecy.
- Będzie świetnie, Nela - powtórzyła
moje słowa, nanosząc na moje włosy i twarz ostatnie poprawki. Wykonała mi
subtelny makijaż, prawie niewidoczny, za co byłam jej więcej niż wdzięczna. Poza
tym stworzona przez nią fryzura była prosta i wygodna. Po obu stronach wykonała
warkocze, dołączając do nich grzywkę, które spotykały się ze sobą w koku nad
karkiem. Dzięki temu uczesaniu nie musiałam się martwić, że włosy co chwilę
będą mi wpadać do oczu i przeszkadzać mi. - Wyglądasz uroczo.
- Czuję się tak - przyznałam, schodząc
za nią po schodach.
W domu panowała cisza, co było wręcz
szokujące biorąc pod uwagę fakt, że obecnie przebywało w nim w sumie czterech
nastolatków i jeden dwunastolatek z nadmiarem energii. Wszystko stało się
jasne, gdy razem weszłyśmy do kuchni. Przy długim stole siedziała cała piątka.
Po jednej stronie Ross, który ze zdumieniem wpatrywał się w twarze chłopaków
przed nim. Moi bracia - razem z Mikey’em - oraz Rafe znajdowali się po drugiej
stronie. Wszyscy mieli poważny wyraz twarz, nawet najmłodszy z nich, co było
odrobinę przerażające.
- Przeszkadzam wam? Jeśli chcieliście
odbyć z nim męską rozmowę trzeba było wcześniej o tym pomyśleć. - Pięć par oczu
odwróciło się w moim kierunku, uważnie lustrując mój strój od góry do dołu.
Mikey pisnął coś bliżej nieokreślonego, zrywając się z miejsca by następnie
pobiec w moim kierunku i mocno mnie przytulić.
- Ślicznie wyglądasz, Nela - zawołał,
uśmiechając się uroczo. W odpowiedzi poczochrałam go po włosach. - Ross ma
fajny pomysł na wasze wyjście, ale nie powiem ci to jest, bo stanie mi się
krzywda. Więc powiem po prostu byś się dobrze bawiła, okey?
- Dobra, smyku.
Z domu wyszliśmy jakieś dziesięć minut
później, gdy moi bracia z Rafe’m na czele przestali zachowywać się jak durnie. Idąc
przed siebie, tak dobrze znaną mi ulicą, czułam jak nasze dłonie co chwilę się
o siebie stykały, aż w końcu Ross splątał je sobą, posyłając mi szeroki
uśmiech, którego grzechem byłoby nie odwzajemnić. Dopiero wtedy zobaczyłam w co
był ubrany. Na nogach jak zawsze widniały podziurawione spodnie, do których
dobrał koszulkę z jakimś nadrukiem i ciemną, sportową marynarkę oraz czarne
converse, których w tamtym momencie mocno mu pozazdrościłam. Jego włosy jak zwykle
były w nieładzie, co w jego stroju podobało mi się najbardziej.
Byłam na etapie dokładnego oglądania rys
jego twarzy, kiedy poczułam na sobie rozbawione spojrzenie. Mamrocząc pod nosem
coś nieskładnego, odwróciłam wzrok, nie chcąc by zobaczył moje rumieńce, które
oczywiście i tak musiał dostrzec, bo skomentował je.
- Jesteś taka urocza, gdy się rumienisz.
- W następnej sekundzie podniósł mój podbródek do góry i patrząc mi przez
chwilę w oczy, pocałował mnie. Na środku ulicy, na oczach wścibskich sąsiadów, kilku
psów i bezdomnych kotów. Nie patrząc na nic, złączył razem nasze usta, nie
dążąc jednak do nachalności. Jego wargi były miękkie, idealnie pasujące do
moich, cudowne. Czułam się jak w niebie, w pieprzonym raju. - A teraz rusz swój
zgrabny tyłek, bo jeszcze nie dojdziemy na czas.
Celem naszej podróży/wycieczki/spaceru
(w tym momencie powinieneś niepotrzebne skreślić) okazało się zoo. I okey, może
dla niektórych nie byłoby to szczytem marzeń jeśli chodziło o pierwszą randkę,
ale dla mnie było idealnie. W czasie zwiedzenia i oglądania kolejnych zwierząt,
Ross bezustannie się wydurniał, robiąc przy tym najbardziej idiotyczne miny,
które okazywały się naprawdę śmieszne, może trochę żenujące, ale wciąż zabawne.
W międzyczasie zaopatrzyliśmy się w frytki oraz napój na pół, co ponownie
potwierdziło fakt, że nie byliśmy do końca całkiem romantyczni.
- I jak ci się podoba randka? - zapytał
chłopak, gdy po dwóch godzinach spaceru, z zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę w
jednej z trzech knajpek znajdujących się na terenie zoo. Zamówiliśmy po filecie
rybnym z kolejną porcją frytek oraz czymś zimnym do picia. Ponownie byłam
wdzięczna losowi, że nie postawił na mojej drodze chłopaka, który zwracałby mi
uwagę na to co jadłam i w jakiej ilości, bo w przeciwnym razie pożegnałabym się
z nim szybciej niż przywitałam. - Nie jest zbyt… prosto?
- Może i jest, ale to w porządku -
oznajmiłam mu, wsadzając sobie do ust kawałek ryby. Ross wpatrywał się we mnie,
jakby chciał mi tym powiedzieć, że czeka na ciąg dalszy mojej wypowiedzi. - Nie
mam nic przeciwko prostocie, Ross. Nie dla mnie romantyczne czyny. Jeśli
pewnego dnia coś strzeli ci do głowy i przyjdziesz do mnie z bukietem
czerwonych róż, wiedz, że urwę ci jaja. Rozumiesz?
- Jesteś taka nieromantyczna - wyznał z
zawodem w głosie, opierając się łokciami o stół. - A ja chciałem kupować ci
kwiaty każdego dnia.
- Ross - westchnęłam, chociaż zdawałam
sobie sprawę, że chłopak tylko żartował. - Ja źle się czuję z takimi rzeczami.
Wolę miło spędzić czas z kimś, kogo lubię niż być zdenerwowana tą pełną
romantyczności chwilą. To nie dla mnie. A jeśli wolisz właśnie takie
dziewczyny, to musisz…
- Nie, lubię to. Naprawdę mi się to
podoba. Bo właściwie dzięki temu, nie muszę za bardzo kombinować, bo wiem, że w
twoim przypadku warto postawić właśnie na swobodne wyjście.
- W moim przypadku? - powtórzyłam, z
nieodgadnionym wyrazem twarzy, chcąc go podpuścić. - Był jakiś inny
„przypadek”? - zrobiłam w powietrzu znak cudzysłowie, na co chłopak jęknął
przeciągle. - Och, nie wstydź się. Podziel się tym ze mną.
- Muszę? - zapytał tonem małego dziecka.
W odpowiedzi kiwnęłam głową. - Okey, więc… Kira kochała takie tandetne rzeczy.
Każdego dnia dawała mi listę, którą od następnego poranka musiałem realizować.
I chociaż pojawiały się na niej nowe punkty, były też takie, które nigdy się
nie zmieniały.
- To znaczy?
- Nela, proszę. To zamknięta sprawa,
naprawdę nie chcę o niej mówić. Było-minęło. Z tego, co wiem obecnie kręci się
koło Elliota, który czuje się z nią wybitnie dobrze.
- Okey, niech będzie. Chciałam tylko
wiedzieć jakie mądre pomysły miała ta mała czarownica - rzuciłam z uśmiechem,
dopijając do końca swój napój. - Idziemy dalej?
- Masz jeszcze siłę?
- Oczywiście! - klasnąwszy wesoło w
dłonie, zerwałam się z miejsca. Ross zrobił to samo, po zostawieniu napiwku za
posiłek.
W ciągu kilku godzin pogoda zmieniła się
diametralnie. Jak jeszcze jakiś czas wcześniej mogłam bez problemu wytrzymać w
spódniczce i prawie gołych nogach, tak teraz zaczęłam się telepać z zimna.
Miałam wrażenie, że moje dreszcze widzieli astronauci z NASA znajdujący się w
kosmosie. Ross z ciepłym uśmiechem oraz troską w oczach, założył mi swoją
marynarkę na ramiona by dać mi chociaż minimalne ciepło. Na rozgrzanie
postanowiliśmy kupić sobie po kubku gorącej czekolady, za którą tym razem ja
zapłaciłam. Była to kolejna fajna rzecz, jaką mogłabym dopisać do listy rzeczy,
które lubiłam w Rossie. Nie miał problemu z dzieleniem się kosztami. Na
zakończenie naszej randki dostałam od niego wielką pluszową pandę, która była
najsłodszym prezentem jaki kiedykolwiek mi dano.
- Chcesz wejść i zdać wszystkim relację
z naszej randki? - zapytałam, gdy staliśmy już pod moimi drzwiami. Patrzyłam na
blondyna ponad głową maskotki, mocno ją do siebie tuląc, jakby za moment miała
mi uciec.
- Może nie dzisiaj, co? - odpowiedział
ze śmiechem, patrząc w dół by nasz wzrok się spotkał. - Sądzę, że Rydel z
resztą gangu będą zachowywać się tak samo, jak twoi współlokatorzy.
- Myślę, że masz rację. W takim razie,
dziękuję za ten wieczór, Ross. Świetnie się bawiłam, jednak następnym razem to
ja wybieram miejsce naszej randki.
- Chyba masz nowe ulubione słowo - rzekł
rozbawiony, przybliżając do mnie swoją twarz. W jego szczenięcych oczach
tańczyły łobuzerskie i rozbawione iskierki, które kochałam. Blond grzywka
łaskotała mnie w nos, gdy złączył nasze usta w krótkim, ale czułym pocałunku.
Nasze języki spotkały się na dosłownie chwilę, poczym Ross zrobił krok do tyłu,
czochrając mnie po, wciąż ułożonych, włosach. - Ale bez obaw, Nela. Randka to też moje ulubione słowo.
- Jesteś idiotą, Lynch - fuknęłam,
chowając się za pandą.
- Dobranoc, Roberts. Śnij o mnie.
- Chcesz bym miała koszmary?
- Wówczas będę miał motyw by przyjść do
ciebie i ukołysać cię do snu.
_______________________________________________________
Aloha!
Znowu minął prawie miesiąc od ostatniego rozdziału. Ach. Mówi się trudno i żyje się nadal.
Tak naprawdę ten rozdział był ukończony już jakiś tydzień temu, ale z wielu powodów postanowiłam tamten usunąć (w większej części) i napisać go od nowa. Myślę, że teraz jest zdecydowanie lepiej. A Wy jak uważacie?
Mam do Was tyci pytanie: chcecie bym ewentualnie kontynuowała opowiadanie, gdy bohaterowie zaczną studia? Pytam z czystej ciekawości, ale tak między nami nie wiem czy będę miała ochotę/wenę/pomysł na taki krok. Ale kto wie?
Trzymajcie się, korzystajcie z wakacji (niektórzy ich nie mają, lol) i nie narzekajcie na upał, bo jak przyjdzie zima, będziecie żałować, że termometr nie pokazuje przynajmniej 25 stopni :)
Ps. Jakbyście chcieli ze mną pogadać gdzieś indziej poza twitterem, tumblr czy askiem to zapraszam na kika. Nick to oczywiście matrioszkaa :) x
Do napisania!
- matrioszkaa! xx
CCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCC:
OdpowiedzUsuńWidzisz to?
To jest jedna z wielu rzeczy stworzonych przez Laczki.
Matss, poznaj Rzownisię. Możliwe, że już ją spotkałaś.
Rzownisia jest idealną emotikoną, kiedy po przeczytaniu czegoś twój ryjek pokazuje właśnie taki mega wielki uśmiech. Wyszczerz. Banan. Whatever, ważne, że związane z mega szczęściem. To taki znak Fangirl. XD
Więc jeśli miałabym podsumować ten rozdział jednym słowem, do ''Rzownisia'' pobiłaby konkurencję, znokautowałaby jury i doprowadziła widownię do istnego szaleństwa.
A tak całkiem serio. Całkiem, całkiem serio.
CZY TO NIE BYŁO MEGA UROCZE?
CZY TA PANDA NIE SKRADŁA SERCA NEL?
NO OCZYWIŚCIE, ŻE TAK. DUH.
Wynagrodziłaś mi ten brak Rossa w poprzednich rozdziałach, co nie znaczy, że pozwolę ci go zostawić na kolejne kilka czapterów, o nie. Teraz masz jeszcze więcej roboty, kochanie, bo jestem wygłodniałym fanem, który żąda więcej miłości w trybie nał. XD
Co do tych studiów...
Powiem szczerze. Jestem w stanie jarać się nawet Twoją listą zakupów, bo zapewne również byłaby cudowna.
Czekam z niecierpliwością na ten słynny bal, czuję, że moje serduszko pęknie z radości, kiedy przyjdzie ten rozdział cccccccccc:
Spróbuj ich tylko rozdzielić albo walnąć dramę.
Wyrwę ci paznokcie u stóp, ogolę brwi i wyłamię zęby śrubokrętem.
<3
Życzę weny, Matss! Trzymaj się tam w pracy i nie umrzyj z gorąca. Dasz radę, wszyscy damy.
Zapraszam do siebie, dum dum dum, bo komentarzy przy łan szocie jest tak mało, że moja samoocena liże podłogę w piwnicy. :') Jak żyć, pani premier, jak żyć.
*chamska reklama*
http://simple-story-about-life.blogspot.com
~Raffy
Nie wiem, jak ty to robisz, ale twoje opowiadanie jest niesamowite. Jest zupełnie inne niż wszystkie i ma w sobie coś, przez co nie mogę z niego zrezygnować. Czytając ten rozdział jedyną myślą w mojej głowie było ''Czy mogę sobie wydrukować to opowiadanie i zrobić prywatną książkę?''. Serio jest niesamowite!
OdpowiedzUsuńTak właściwie to nie mam się do czego przyczepić, co jest dziwne, bo lubię marudzić :D
Ross i Nel są razem tacy niestereotypowi. Tacy inni. Zupełnie jak twój blog. Podoba mi się to!
Mimo, że rozdziału nie było prawie miesiąc, to nic takiego dla mnie, bo na twoje ''wielkie powroty'' mogę czekać nawet lata. Byleby przeczytać cokolwiek co napisałaś.
Nie mam zielonego pojęcia co planujesz, bo nawet nie mogę się domyślić, jak będzie wyglądać ich życie przed studiami, ale musisz, ale to MUSISZ napisać, jak będą wyglądać studia.
To, że nie masz weny, czy chęci Cię nie usprawiedliwia. Inaczej Cię znajdę haha :D
Nie mogę doczekać się next!
Wow, wow, wow, wow, wow
OdpowiedzUsuńBo ty jesteś zajebista, to jest sprawa oczywista!!
To opowiadanie jest fantastyczne aka idealne aka perfekcyj.e
Bardzo zazdroszczę ci talentu.
To takie słodkie, kiedy Ross ją tak czule całuje.
Cokolwiek...Zielona herbata.. - to świetny pomysł, żeby bohater miał jakieś uzależnienie czy
stałą gatkę.
Jesteś naprawdę charyzmatyczną i kreatywną dziewczyną. Oby tak dalej!
A te opisy *.* to zostaje mi tylko zazdrościć.
rozdział jest OSOM! Jako zagorzały czytelnik żądam kolejnego rozdziału w krótkim czasie ;)
Aj low jor story :D <3
~~invisible~~
Świetna historia, świetny rozdział, utalentowana dziewczyna ! ;) Czekam na next
OdpowiedzUsuńZakochałam się w Tym opowiadaniu! I czytając zdałam sobie sprawę z tego, że sama jestem z charakteru nieco podobna do Neli.
OdpowiedzUsuńI zdałam sobie sprawę, że od dłuższego czasu zawsze mam przy sobie Green Ice Tea od Liptona, co też jest śmieszne.
W każdym bądź razie...
KOCHAM!!!!!!!!! <3 <3 <3 <#<#<#<#<#