Denver
bez śniegu, było Denver jakie lubiłam najmocniej. Słońce świeciło wysoko na
błękitnym niebie, dodając odrobinki optymizmu mojej całkowicie zdenerwowanej
osobowości. Chociaż nigdy nie byłam jedną z tych osób, które podziwiają
nieboskłon z przesadną fascynacją, musiałam powiedzieć jedno: dzisiaj było
pięknie. I właśnie ta pogoda sprawiała, że od czekania na swoją kolej, a
właściwie naszą, wolałabym siedzieć w ogrodzie, w sportowym stroju i zwyczajnie
uprawiać jogę, a nie tańczyć modern jazz, jazz czy cokolwiek to było. Jednak
mogłabym to zrobić dopiero po tych nieszczęsnych zawodach, które trwały od
dobrej godziny, a nasza kolej wciąż nie nadeszła. Nienawidziłam czekania. Przez
wolno przesuwający się czas, odwiedziłam WC więcej razy niż w ciągu całego dnia
i nawet przeczytałam rozdział z podręcznika od biologii, z którego miałam mieć
w poniedziałek sprawdzian. Byłam zdenerwowana, wkurzona, poirytowana i senna.
Czułam się trochę jak zombie, które nie miało możliwości przespania dwóch nocy
pod rząd. I wiecie co? Ross mi wcale nie pomagał znieść tego czekania. Wręcz
przeciwnie.
-
Masz pięć sekund by się uspokoić, inaczej wracam do domu, Lynch – zagroziłam
mu, mrużąc oczy wyrażając tym samym całą swoją frustrację.
-
Nie denerwuj się, kochanie. Jeszcze jeden duet i wchodzimy. – Dłonie chłopaka
znalazły się na moich ramionach, zapewne po to by przyciągnąć mnie do uścisku,
jednak uniemożliwiłam mu to, zrobieniem kroku w tył. Ross westchnął,
uśmiechając się w ten swój szelmowski sposób. – Nie złość się, Nela.
-
Nie złoszczę – mruknęłam, zakładając dłonie na piersi. – Jestem poirytowana tym
pieprzonym czekaniem. Wolałabym siedzieć na środku mojego ogrodu i w rytm ulubionej
playlisty, uprawiać jogę niż stać tutaj i znosić te wszystkie spojrzenia w moim
kierunku.
-
Wyglądasz zniewalająco, dlatego wszyscy się tak na ciebie patrzą – wyznał
patrząc mi prosto w oczy, zmieniając uśmiech na ten z kategorii słodkich i
uroczych.
-
Każdej swojej byłej waliłeś takie teksty, Romeo? – zironizowałam, bawiąc się
delikatnym materiałem zwiewnej sukienki, w którą zostałam siłą wciśnięta.
Czułam się w niej niekomfortowo, chociaż nie upinała mnie nigdzie i mogłam w
niej swobodnie oddychać. Na jej niekorzyść działała długość i zbyt wycięty
dekolt. Jednak mojemu partnerowi oraz Fizzy, z którą ją wybierałam, podobała
się.
-
Nie, bo żadna z nich nie tańczyła ze mną na zawodach tanecznych.
-
Ale mnie zaszczyt kopnął – mruknęłam, a Ross musiał mieć zwyczajnie dość mojego
marudzenia, bo stwierdził, że pocałowanie mnie na środku backstage’u będzie
genialnym pomysłem.
Trzydzieści
minut później znaleźliśmy się na środku parkietu. Stanęliśmy naprzeciwko siebie
i wpatrując się w sobie w oczy, czekaliśmy na pierwsze takty naszego podkładu,
którym była znanym wszystkim piosenka „Say Something” duetu A Great Big World i
Christiny Aguilery. Cudowny, wzruszający utwór, który według chłopaka idealnie
pasował do tego układu. Gdy tylko melodia się rozpoczęła, Ross kiwnął lekko
głową, dając mi tym samym znak, że i na nas kolej. Każdy nasz krok był zgrany,
dopełnialiśmy się w nawet minimalnym ruchu, tworząc układ pełen intymności,
czułości i bliskości. Podczas tych kilku minut nic innego nie miało znaczenia.
Nie obchodziła mnie publiczność, jurorzy, pora roku, godzina czy nawet to, czy
wygramy. Ważne było tylko tu i teraz. Taniec, do którego przygotowywaliśmy się
najlepiej jak potrafiliśmy, wylewając przy tym litry potu i łez, nabijając
sobie przy okazji kilka siniaków.
Podczas
podnoszeń, bałam się najmocniej. Naprawdę wolałam nie wylądować na podłodze
przed tymi wszystkimi ludźmi. Na szczęście Ross okazał się być na tyle silny,
że utrzymywał mnie w powietrzu, sprawiając tym samym, że publiczność klaskała,
a mi wielki kamień spadał z serca.
Po
naszym tańcu, dostaliśmy owacje na stojąco. Z mojej krótkiej przygody z
łyżwiarstwem i chodzeniem na mecze Martina, wnioskowałam, że był to dobry znak.
Ludziom się podobało. A jeśli im, to może i jurorom, od których tak naprawdę
wszystko zależało. Ross, zanim jeszcze zeszliśmy z parkietu, mocno mnie do
siebie przytulił, co było, cóż… miłe. Po prostu.
-
Byłaś świetna! – zawołał blondyn, chwilę po zejściu z widoku ludzi. Złapawszy
mnie w talii, podniósł parę centymetrów nad podłogą i okręcił wokół własnej
osi, ciesząc się jak nienormalny. Dobrze było go takim widzieć. Wyglądał
wówczas jak małe dziecko. Urocze, beztroskie, pełne dobrego humoru, którego nic
nie mogło popsuć. – Wygramy to, kochanie – powiedział, stawiając mnie z
powrotem na podłodze, nie ściągając jednak dłoni z mojej talii.
-
Jak zawsze jesteś pewny siebie – mruknęłam, całując go w kącik ust. Spojrzał na
mnie tymi swoimi przeklętymi, szczenięcymi tęczówkami, niezadowolony marszcząc
czoło. Ułamek sekundy później, przyciągnął mnie bliżej siebie, składając
pocałunek prosto na moich wargach. – Mówiłam, jak zawsze pewny siebie –
powtórzyłam, uśmiechając się do niego i puszczając oczko.
-
Jestem po prostu w tobie zakochany, Nela – rzekł, opierając czoło na moim
ramieniu. Miałam wrażenie, że jego uścisk jeszcze bardziej się wzmocnił, o ile
było to w ogóle możliwe. Ignorując otaczających nas ludzi, oplotłam jego szyję
ramionami, czekając na ciąg dalszy jego wypowiedzi, która nastąpiła po wzięciu
przez niego kilku głębokich wdechów i wydechów. – Dziękuję, że to ze mną
zrobiłaś. Widziałem, że kilka razy chciałaś odpuścić. Rzucić wszystko w cholerę
i wrócić do domu. Ale zostałaś. Dziękuję ci. Naprawdę, dziękuję.
-
Było warto – odpowiedziałam niemalże szeptem - głównie po to by zobaczyć twój
szeroki uśmiech – dodałam, całując go w skroń. – Lubię go.
-
Wiem. Jesteś najlepsza.
-
Nie, Ross. My jesteśmy najlepsi – poprawiłam go, na co zachichotał, zgadzając
się ze mną w stu procentach.
__________________________________________________
Nie
wygraliśmy, ale dostaliśmy nagrodę specjalną, wyróżnienie czy jakkolwiek to oni
nazywali. Jako dodatek do tego przyznano nam lekcje rumby z profesjonalnym
choreografem, którą zgodnie postanowiliśmy oddać Ellingtonowi i Rydel, gdy
tylko wrócą od domu, uznając, że ten gatunek tańca całkowicie nam nie pasuje.
Chociaż Ross żartował, śmiał się i śpiewał, co było u niego normalne, widziałam
jak bardzo przeżywał to, że nie wygraliśmy. Jego rodzice próbowali go
udobruchać, proponując wyskoczenie na jego ulubione jedzenie, ale on grzecznie
odmawiał, zapewniając, że wszystko jest w porządku. Ale nie było. Główna nagroda,
jaką były warsztaty taneczne w Barcelonie, przeszła mu koło nosa. Nic dziwnego,
że był niepocieszony, zły, zirytowany, rozgoryczony i tak dalej.
-
To moja wina – szepnęłam, gdy znaleźliśmy się w moim pokoju. Ross zmarszczył
czoło, podchodząc do okna. Oparł dłonie na parapecie, spuścił głowę i westchnął
ciężko, nie mówiąc ani słowa. – Wykrzycz się, co? Daj upust swojej frustracji.
-
Wiesz, naprawdę chciałem lecieć do Barcelony. Nie chodzi już nawet o te
warsztaty, ale o sam fakt bycia tam. Nigdy nie opuściłem Kolorado, a tym
bardziej USA. Chciałem zwiedzić kawałek świata.
-
Polecimy tam – obiecałam mu, co sprawiło, że natychmiast się odwrócił. Spojrzał
na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, podnosząc brew wysoko do góry. – Co?
-
Ty owszem, pewnie rodzice zabiorą was tam na wakacje czy coś – mruknął z
przekąsem, całkowicie nie wierząc w moje słowa.
-
Nie mów do mnie w ten sposób, Lynch. Chcę ci zrobić przyjemność i zabrać gdzieś
poza USA byś zobaczył kawałek świata.
-
Ponieważ ciebie i twoją rodzinę stać na takie wycieczki. Jednego dnia możecie
być w Las Vegas, a następnego w Sydney i nawet nie zauważylibyście ile straciliście.
-
Poważnie, Lynch, o co ci teraz chodzi?! Rozumiem, że jesteś sfrustrowany, że
nie wygraliśmy, ale dlaczego, do cholery, naskakujesz na moich rodziców i ich,
pieprzone, zarobki? Co one ci zrobiły?
-
Ile razy byłaś za granicą z powodu pracy swoich rodziców? Albo w czasie przerwy
wiosennej czy zimowej, zabierając przy tym Rafe’a i Fizzy? Ile razy leciałaś
pierwszą klasą czy jadłaś w drogich restauracjach, nie licząc ani centa? Powiem
ci: wiele.
-
Pieprzysz jakieś bzdury! Widać jak bardzo mnie znasz – warknęłam, robiąc kilka
kroków w tył i ciskając w niego gromy, będąc więcej niż wściekła. – Gdyby tak
było, wiedziałbyś także ile razy odmawiałam im jakiś kolejnych gadżetów,
wycieczek czy czegokolwiek innego. Gdybym tylko im powiedziała, mogłabym mieć
jakikolwiek wóz by chciała, ale nie chcę, bo jest mi to niepotrzebne! Myślisz,
że ich kasa jest dla nas powodem do szczęścia? Nie jest! Cholera, czy zdajesz
sobie sprawę, jak często zazdroszczę tobie czy Fizzy i Rafe’owi, że macie
rodziców na miejscu? Że są w domu praktycznie codziennie i zawsze się do nich
możecie odezwać, nie patrząc na strefę czasową? Wiele! Owszem, stać nas na
wycieczki, latanie pierwszą klasą czy jedzenie w knajpach, ale to tylko jedna z
niewielu zalet ich majątku. Od tego dużo bardziej wolę iść do kina z paczką
znajomych, zjeść pizzę na wynos czy korzystać z samochodu Martina. Jesteś
idiotą, Lynch. – Zakończyłam, wychodząc z pokoju i trzaskając za sobą drzwiami,
zostawiając go samego.
W
kuchni natknęłam się na Martina, który właśnie przygotowywał gofry. Ally
siedziała przy stole, zawzięcie czytając podręcznik od chemii, jakby był
najciekawszą lekturą na świecie. Radio było włączone na stację Radio Disney, a
oboje wyglądali jakby świetnie się ze sobą bawili, chociaż robili dwie różne
rzeczy.
-
Czy z wami wszystko w porządku? – zapytała dziewczyna, odkładając na bok
książkę, wcześniej zaznaczając, gdzie skończyła. – Słyszeliśmy krzyki.
-
Ross jest wkurzony, że nie wygraliśmy na tym konkursie tanecznym.
-
Co było do wygrania? – wtrącił się Martin, zatrzaskując pokrywę gofrownicy.
-
Warsztaty taneczne w Barcelonie. Wszystko w skrócie sprowadziło się do tego, że
będę mogła tam polecieć, kiedy tylko będę chciała, bo mnie na to stać i nie
muszę się niczym martwić. Jestem pieprzoną bogaczką i mogę wszystko. Nawet co
weekend latać do Europy na lunch czy zakupy. Okej, nie powiedział tego, ale tak
to odebrałam.
-
Jesteś na niego wkurzona, że zwrócił uwagę na zarobki twoich rodziców, kiedy on
ledwo może sobie pozwolić na wycieczki do Denver, tak? – Głos Ally był
spokojny. Słyszałam po nim, jak stara się wszystko zrozumieć, bez
niepotrzebnego krzyku.
-
Ja tak to odebrałam. Nie miałam pojęcia, że to ile zarabiają ma dla niego takie
znaczenie. Nigdy nie odnosiłam się z tym, że stać nas na wiele rzeczy. Przecież
nie chodzę w butach od Louboutin,
nie mam torebek od Alexandra McQueen czy zegarka od Michaela Korsa. Ubieram się
w sieciówkach, często na promocjach, ostatnie converse kupiłam dwa lata temu,
nie mam nawet auta!
-
Jest po prostu sfrustrowany, że nie zwiedzi Barcelony. Powinnaś z nim to na
spokojnie wyjaśnić. Bez krzyku – odparł Martin, zaglądając do ciasta. – Dam wam
parę gofrów. Może to go udobrucha.
-
Szkoda by było, byście się przez coś takiego rozstali – dodała Ally. – A jeśli
mu tak bardzo zależy na tej Hiszpanii, zabierz go tam po egzaminach. Myślę, że
się ucieszy. Również dlatego, że po wakacjach idziecie do college’u i nie
wiadomo, czy wylądujecie na tym samym.
-
Nie potrafię rozmawiać o pieniądzach – wyznałam, wzdychając ciężko, kątem oka
obserwując poczynania brata, który każdy gofr smarował pokaźną warstwą Nutelli,
ozdobionej plasterkami różnych owoców. – Zawsze zbywałam te tematy. Udawałam,
że mnie nie dotyczą, a teraz on sięgnął po nie, bo jest sfrustrowany.
-
Faceci są czasami dziećmi. Jeśli nie dasz im zabawki, nie uspokoją się –
powiedziała, patrząc na Martina, któremu dopisywał dobry humor. On przynajmniej
nie musiał użerać się z humorkami swojej dziewczyny, której nagle zaczęły
przeszkadzać pieniądze rodziców. – Ale musisz wiedzieć Nela, że Ross jest w
tobie mocno zakochany. Jego oczy są zwrócone tylko na ciebie i uważam, że nie
ma takiej siły, która mogłaby was poróżnić.
-
Chciałabym mieć twoją wiarę, Ally – mruknęłam, odbierając od brata talerz pełen
kalorii. – Przez ciebie wyląduję w toalecie z przejedzenia.
-
Słodycze są dobre na poprawę humoru. Przynajmniej tak mówią. – Puściwszy mi
oczko, zajął się ozdabianiem pozostałych gofrów.
-
Powodzenia, Nela. Dasz sobie radę. Jak nie ty, to kto?
-
Na przykład ty? – rzuciłam z przekąsem, patrząc z nadzieją na talerz. – To idę.
-
Pamiętaj, że mamy sąsiadów za płotem. Nie bądźcie za głośni – dodał
uszczypliwie Martin, który nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił.
-
Cokolwiek, Martin – odparłam pod nosem, zostawiając ich samych i idąc na
ratunek własnemu związkowi.
Drzwi
od mojego pokoju otworzyły się, nim jeszcze weszłam na piętro. Wciąż stojąc na
ostatnim stopniu schodów, patrzyłam prosto na Rossa. Jego, już, spokojną twarz,
roztrzepane włosy, usta wykrzywione w podkowę. Teraz nie był zły czy
sfrustrowany, a smutny.
-
Martin zrobił gofry – odezwałam się pierwsza, wyciągając przed siebie talerz z
przekąską. Ross spojrzał pierw na niego, później na mnie i kiwnąwszy głową,
wrócił do środka, zostawiając mi otwarte drzwi. Po przekroczeniu progu,
zamknęłam je za sobą i odstawiwszy naczynie na biurku, usiadłam na łóżku. – Nie
chcę się z tobą kłócić, Ross. Na żaden temat, z żadnego powodu. Nie chcę by
różnice majątkowe były powodem podnoszenia na siebie głosu. Nie chcę czuć się
źle z myślą, że nienawidzisz mnie z powodu forsy moich rodziców. Rozumiem, że
może być ci przykro, bo nie wygrałeś, ale proszę zrozum, że mi nie jest łatwo
słuchać takich rzeczy.
- Nie powinnaś brać na siebie winy, Nel –
zaczął spokojnie, kucając przede mną, także nasze oczy znalazły się na jednej
linii – ponieważ to ja zawaliłem. Całkowicie i nie zaprzeczalnie, zawaliłem,
dając się ponieść emocjom, kiedy ty wcale nie zawiniłaś. Przepraszam, że jestem
takim dupkiem i potraktowałem cię w ten sposób. Nie chcę cię stracić przez taką
bzdurę. Właściwie, ja wcale nie chcę cię stracić – powiedziawszy to, pocałował
mnie. Mocno, żarliwie, z tonem bólu i żalu. – Nie odchodź.
-
Nie rań.
-
Gdy to się stanie, sprowadź mnie silnie na ziemię. Tak bym mocno oberwał przy
lądowaniu, dobrze? – W odpowiedzi skinęłam głową, uśmiechając się. Ross wstał z
klęczek, poczochrał mnie standardowo po głowie, poczym podszedł do wypieków
Martina, dumając nad nimi, jakby od jego wyboru zależało życie. – Twój brat
chyba bardzo lubi siedzieć w kuchni.
-
Może i lubi, ale sam z siebie w życiu się do tego nie przyzna. Prędzej umrze
niż komukolwiek wyzna, że gotowanie sprawia mu przyjemność.
-
Lepiej niech nie umiera, bo kto wówczas będzie tworzył takie cuda? – zapytał,
nim nie ugryzł kawałka gofra z czekoladą i kawałkami banana. – Jest pyszne!
-
Musi być. W końcu ten gówniarz jest cholernym perfekcjonistą. – Uśmiechając się
do niego, oparłam się plecami o zagłówek łóżka, patrząc jak chłopak z wyrazem
pełnego uwielbienia, kończy jeść jedną porcję i zabiera się za kolejną. – Wszystko
dobrze?
-
Między nami? – Skinęłam głową w napięciu czekając na odpowiedź. – To ja
powinienem o to spytać. Nabroiłem i czuję się źle, że przejmujesz się bardziej
niż ja.
-
W mojej naturze leży bezpośrednie rozwiązywanie konfliktów. Więc?
Ross
odstawił na bok wypieki, siadając na łóżku, naprzeciwko mnie. Patrząc mi prosto
w oczy, uśmiechnął się szeroko, odgarniając na bok zbłąkane pasma włosów, które
wyrwały się z objęć koka.
-
Jest dobrze, Nela. Mimo wszystko, zawsze jest dobrze – odparł, klepiąc mnie po
głowie, jakbym była małym dzieckiem.
-
To świetnie Lynch, bo mamy jedną sprawę do załatwienia! – zawołałam, całkowicie
porzucając na bok ponury i poważny nastrój. – Ponieważ ja pokazałam swoją jakże
wrażliwą stronę, wbijając się w sukienkę, teraz ty pokażesz mi swój spokój.
-
Co masz na myśli? – zapytał wyraźnie przerażony, gdy wyszłam ze swojego pokoju.
Wróciłam chwilę później, z dresowymi spodniami Martina w dłoniach. – Będziemy
biegać? Wiesz, że mieszkam naprzeciwko i mogłem iść po swoje, prawda? Twój brat
nie będzie zadowolony, że obcy koleś poci się w jego spodniach.
-
Nie, nie będziemy biegać – zaprzeczyłam, wygrzebując z jednej szuflad swój
sportowy stanik razem z legginsami. – Będziemy uprawiać jogę! – krzyknęłam z
entuzjazmem, wbiegając do łazienki, z której wyszłam dosłownie kilka sekund
później. Ross wciąż wpatrywał się w dresy, jak w swojego największego wroga,
którego za wszelką cenę trzeba zgładzić. – Nie rób takich min, kolego. Ja dla
ciebie, przez ostatnie dwa tygodnie, nabijałam sobie więcej siniaków niż w
ciągu całego życia.
-
Wiem to, ale tak jak ty miałaś jakiekolwiek pojęcie o ruchu, przez jazdę na
łyżwach, tak ja kompletnie nic nie wiem o jodze. Nawet nie znam nazw tych
wszystkich figur i pozycji.
-
Ja też nie. Na co mi to? Tutaj nie chodzi o nazewnictwo, a o możliwość
wyciszenia się. Poprawienia wewnętrznego ja. Proszę, Ross. Tylko jedna sesja,
później dam ci spokój.
-
A jeśli odmówię?
-
Nigdy więcej nie dostaniesz gofrów ani niczego innego, co zrobi Martin.
-
Jesteś okrutna – zawył, ale posłusznie ściągnął jeansy i ubrał dresy. Ja w tym
czasie rozłożyłam dwie maty do jogi i włączyłam odpowiednią muzykę. – Więc od
czego zaczynamy te katusze?
-
Od najprostszych rzeczy. Spokojnie, nie każę ci stać na rękach – dodałam,
widząc jego przerażoną minę. – Rób to co ja. To naprawdę nic trudnego.
-
Dla osoby, która robi to nałogowo od kilku lat, na pewno nie – sarknął, ale
posłusznie stanął w pozycji drzewa. Co prawda z trudem utrzymywał równowagę, a
jego lewa stopa zamiast opierać się o prawe udo pionowo, ułożona była poziomo.
– I jak?
-
Skieruj stopę bardziej w dół. Ręce wyciągnij nad głowę i złącz je.
-
To niewykonalne. Za chwilę padnę jak długi – jęknął, na co wywróciłam oczami,
ani myśląc mu odpuścić. – Może po prostu udajmy, że to zrobiłem, huh?
-
Nic z tego, kolego. – Będąc najbardziej upierdliwą osobą we wszechświecie,
osobiście poprawiłam jego nogę i ustawiłam ręce ponad głową. Ross zachwiał się na
boki, jego oddech wyraźnie przyspieszył, a mi zwyczajnie chciało się śmiać. –
To jedna z najprostszych asan w jodze – skomentowałam, stając naprzeciwko
niego, bez trudu robiąc dokładnie to samo co on.
-
Asan? – powtórzył, z trudem oddychając. – Mówiłaś, że nie znasz nazewnictwa.
-
Głupku, asana to inaczej pozycja w jodze. Oddychaj, Ross, bo naprawdę za chwilę
padniesz, a ja nie znam się na pierwszej pomocy.
-
To nie jest zabawne – fuknął, patrząc ponad moją głowę.
-
Jest i to bardzo – zachichotałam, stawiając obie stopy na podłogę. – Dobrze,
przejdźmy do czegoś innego. Ta asana nazywa się pies z głową w dół. – Ustawiłam
się w lekkim rozkroku i zginając się w pół, oparłam dłonie na macie. Kątem oka
zaobserwowałam jak Ross bez najmniejszego problemu powtórzył po mnie ruch.
-
To jest łatwiejsze – skomentował, szczerząc się szeroko. Słysząc jego słowa,
oderwałam stopy od podłogi, zgięłam nogi w kolanach i zatrzymałam je idealnie
nad głową. Ross zachłysnął się
powietrzem, patrząc na mnie z wyraźnie powiększonymi oczami. – Nawet nie myśl,
że to zrobię.
-
Jakoś w naszym układzie stałeś na rękach i wykonywałeś coś na wzór pół gwiazdy.
To prawie to samo, tylko robisz to w miejscu.
-
Nie, Nela, to już wyższa matematyka – powiedział hardo, siadając po turecku i
pewnie całkowicie nieświadomie, przybierając pozycję kwiatu lotosu.
-
Wiesz, że właśnie wykonałeś kwiat lotosu? – Pokazałam na jego stopy,
umieszczone na wierzchu ud. Ross zmarszczył czoło i podrapał się po karku, czym
mówił, że jest lekko zakłopotany. – Więc nie jesteś w tym całkowicie zielony,
Lynch.
-
Rydel czasami tak siada, chyba całkowicie przypadkowo od niej to podłapałem.
-
Nawet jeśli przypadkiem to i tak jestem z ciebie dumna – zagruchałam, na co
Ross wywrócił oczami. Złapawszy mnie za rękę, pociągnął w swoim kierunku, przez
co zachwiałam się i wylądowałam prosto na jego kolanach.
-
No proszę lecisz na mnie – powiedział cicho, patrząc w dół, opuszkami palców
badając strukturę mojej skóry na policzkach.
-
Tylko nie mów tego nikomu – odparłam szeptem, rozkoszując się jego dotykiem.
-
To będzie nas mały sekret, Nela.
_________________________________________________________
Aloha!
Wróciłam? Możliwe. Na razie małymi kroczkami.
Nie wiem co sądzić o tym rozdziale. Prawdopodobnie nie jest on tym, czego się spodziewaliście/czekaliście. Prawdopodobnie jest łzy, ale chciałam jakoś wpleść w akcje wątek różnic majątkowych między bohaterami. Chciałam by Ross, chociaż przez chwilę, był z tego powodu sfrustrowany. Może zrobiłam to niepotrzebnie.
Nieważne.
W każdym razie oficjalnie w historii pożegnaliśmy luty/zimę i przywitaliśmy marzec/wiosnę. Kto się cieszy? :)
W każdym razie oficjalnie w historii pożegnaliśmy luty/zimę i przywitaliśmy marzec/wiosnę. Kto się cieszy? :)
Dziękuję za każde dobre słowo. Za każde życzenia. Za wszystko. Jesteście cudowni i wspaniali i tym bardziej czuję się źle z faktem, że daję Wam coś takiego. Eghm.
W każdym razie: miłego dnia, kochani!
- matrioszkaa! xx
Kocham twój styl pisania . Jest bardzo książkowy. Zawsze z niecierpliwością czekam.na kolejne , bo to tak jakby ktoś mi zabrał książkę w pół przeczytaną ;) życzę weny . Do napisania :)
OdpowiedzUsuńHejo :3
OdpowiedzUsuńMoja droga Matrioszko, nawet nie wiesz, ile razy myślałam o Twoim blogu w trakcie oczekiwania na rozdział. Nie mogłam się doczekać, aż go dodasz i cieszę się, że to się stało! :D Do tego nie wiem, dlaczego twierdzisz, że wyszedł Ci źle. Moim zdaniem, jest on jednym z lepszych rozdziałów :3 O ile nie moim ulubionym ^^
Przeczytałam go zaraz po dodaniu i już wtedy byłam w nim zakochana, ale komentuję teraz, bo... Właściwie to nie wiem, dlaczego. Tak jakoś wyszło xd
Najchętniej rozpływałabym się nad związkiem Rossa i Neli, ale może zostawię to na kon...
Kij z tym.
sdkamer;lbka *-*
Jacy oni są uroczy! c: A tym bardziej, że Ross z takiego zwariowanego, buntowniczego chłopaka, przy niej staje się opiekuńczy i delikatny. Strasznie chwyta mnie to za serce! Moje ulubione momenty to te, w których opierają o siebie swoje czoła, wyobrażam to sobie i wtedy jest takie... Awww :3
Okay, pora się uspokoić. Wdech wydech, głowa do góry, cycki do przodu i jedziemy dalej.
Nie sądziłam, że konkurs taneczny nadejdzie tak szybko, ale miło się czytało jego opis. Zaskoczyłaś mnie, bo sądziłam, że przygotowania do niego potrwają trochę dłużej, ale taki przeskok w czasie wcale nie wyszedł Ci na złe. A rozdział był naprawdę dobry. :) Co prawda, w kilku miejscach zapomniałaś o przecinkach, ale nie było ich aż tak wiele. Przepraszam, ale mam do nich słabość i zawsze się czepiam :x
Jeśli chodzi o kłótnię pary, to wcale nie uważam, że to był niepotrzebny wątek. Cieszę się, że ukazujesz bohaterów jako ludzi z prawdziwymi problemami. :) Dodatkowo, związek bohaterów nie jest lukrowy, za to dostajesz plusik ^^
Po cichu cieszę się, że się jednak pogodzili, ale shhh... Nikt nie musi wiedzieć :3
Gofry. Z CZEKOLADĄ.
Przez Ciebie mam smaka, ty nie dobra kobieto ty ;p
Martin, zrobisz też mi kilka? Ładnie prooooszę :)
Rozdział był naprawdę świetny, a Twój styl pisania jest równie wspaniały. Uwielbiam tego bloga! :D
PS. Nominowałam Cię do LBA i dałam informację o tym w Twojej zakładce "LBA", jakby co. ^^
~JuLien :3
Ugh, czemu nie wygrali? Pójdę do tych sędziów i im sugestywnie wyperswaduję, że oni są najlepsi. I ja wcale poprzez "sugestywne wyperswadowanie" nie mam na myśli użycie sily. Skądże znowu.
OdpowiedzUsuńWiesz co? Nie lubię cię. Jak mogłaś wspomnieć o gofrach?! No jak?! Teraz nie zasnę w nocy, bo będę miała ochotę na gofry. Dziękuję.
*Jęk bezradności* Dajcie mi takiego Martina! Błagam! Bo ja mojej 5 lat starszej siotrze ciasto na naleśniki robię, bo ona nigdy składników nie pamięta ;-; Przydałby się taki kucharz w domu. Ahhhh...
Ross i joga? Oł mał gudnes. Cuda, panie, cuda! Chciałabym to zobaczyć *.*
Nela, ja też czasami jestem "najbardziej upierdliwą osobą we wszechświecie'' ^^ :D
Świetny rozdział <3 Czekam na następny ^^ <3