piątek, 15 maja 2015

Rozdział 16 | Bo gofry zawsze są dobrym pomysłem.



             


           Denver bez śniegu, było Denver jakie lubiłam najmocniej. Słońce świeciło wysoko na błękitnym niebie, dodając odrobinki optymizmu mojej całkowicie zdenerwowanej osobowości. Chociaż nigdy nie byłam jedną z tych osób, które podziwiają nieboskłon z przesadną fascynacją, musiałam powiedzieć jedno: dzisiaj było pięknie. I właśnie ta pogoda sprawiała, że od czekania na swoją kolej, a właściwie naszą, wolałabym siedzieć w ogrodzie, w sportowym stroju i zwyczajnie uprawiać jogę, a nie tańczyć modern jazz, jazz czy cokolwiek to było. Jednak mogłabym to zrobić dopiero po tych nieszczęsnych zawodach, które trwały od dobrej godziny, a nasza kolej wciąż nie nadeszła. Nienawidziłam czekania. Przez wolno przesuwający się czas, odwiedziłam WC więcej razy niż w ciągu całego dnia i nawet przeczytałam rozdział z podręcznika od biologii, z którego miałam mieć w poniedziałek sprawdzian. Byłam zdenerwowana, wkurzona, poirytowana i senna. Czułam się trochę jak zombie, które nie miało możliwości przespania dwóch nocy pod rząd. I wiecie co? Ross mi wcale nie pomagał znieść tego czekania. Wręcz przeciwnie.
            - Masz pięć sekund by się uspokoić, inaczej wracam do domu, Lynch – zagroziłam mu, mrużąc oczy wyrażając tym samym całą swoją frustrację.
            - Nie denerwuj się, kochanie. Jeszcze jeden duet i wchodzimy. – Dłonie chłopaka znalazły się na moich ramionach, zapewne po to by przyciągnąć mnie do uścisku, jednak uniemożliwiłam mu to, zrobieniem kroku w tył. Ross westchnął, uśmiechając się w ten swój szelmowski sposób. – Nie złość się, Nela.
            - Nie złoszczę – mruknęłam, zakładając dłonie na piersi. – Jestem poirytowana tym pieprzonym czekaniem. Wolałabym siedzieć na środku mojego ogrodu i w rytm ulubionej playlisty, uprawiać jogę niż stać tutaj i znosić te wszystkie spojrzenia w moim kierunku.
            - Wyglądasz zniewalająco, dlatego wszyscy się tak na ciebie patrzą – wyznał patrząc mi prosto w oczy, zmieniając uśmiech na ten z kategorii słodkich i uroczych.
            - Każdej swojej byłej waliłeś takie teksty, Romeo? – zironizowałam, bawiąc się delikatnym materiałem zwiewnej sukienki, w którą zostałam siłą wciśnięta. Czułam się w niej niekomfortowo, chociaż nie upinała mnie nigdzie i mogłam w niej swobodnie oddychać. Na jej niekorzyść działała długość i zbyt wycięty dekolt. Jednak mojemu partnerowi oraz Fizzy, z którą ją wybierałam, podobała się.
            - Nie, bo żadna z nich nie tańczyła ze mną na zawodach tanecznych.
            - Ale mnie zaszczyt kopnął – mruknęłam, a Ross musiał mieć zwyczajnie dość mojego marudzenia, bo stwierdził, że pocałowanie mnie na środku backstage’u będzie genialnym pomysłem.
            Trzydzieści minut później znaleźliśmy się na środku parkietu. Stanęliśmy naprzeciwko siebie i wpatrując się w sobie w oczy, czekaliśmy na pierwsze takty naszego podkładu, którym była znanym wszystkim piosenka „Say Something” duetu A Great Big World i Christiny Aguilery. Cudowny, wzruszający utwór, który według chłopaka idealnie pasował do tego układu. Gdy tylko melodia się rozpoczęła, Ross kiwnął lekko głową, dając mi tym samym znak, że i na nas kolej. Każdy nasz krok był zgrany, dopełnialiśmy się w nawet minimalnym ruchu, tworząc układ pełen intymności, czułości i bliskości. Podczas tych kilku minut nic innego nie miało znaczenia. Nie obchodziła mnie publiczność, jurorzy, pora roku, godzina czy nawet to, czy wygramy. Ważne było tylko tu i teraz. Taniec, do którego przygotowywaliśmy się najlepiej jak potrafiliśmy, wylewając przy tym litry potu i łez, nabijając sobie przy okazji kilka siniaków.
            Podczas podnoszeń, bałam się najmocniej. Naprawdę wolałam nie wylądować na podłodze przed tymi wszystkimi ludźmi. Na szczęście Ross okazał się być na tyle silny, że utrzymywał mnie w powietrzu, sprawiając tym samym, że publiczność klaskała, a mi wielki kamień spadał z serca.
            Po naszym tańcu, dostaliśmy owacje na stojąco. Z mojej krótkiej przygody z łyżwiarstwem i chodzeniem na mecze Martina, wnioskowałam, że był to dobry znak. Ludziom się podobało. A jeśli im, to może i jurorom, od których tak naprawdę wszystko zależało. Ross, zanim jeszcze zeszliśmy z parkietu, mocno mnie do siebie przytulił, co było, cóż… miłe. Po prostu.
            - Byłaś świetna! – zawołał blondyn, chwilę po zejściu z widoku ludzi. Złapawszy mnie w talii, podniósł parę centymetrów nad podłogą i okręcił wokół własnej osi, ciesząc się jak nienormalny. Dobrze było go takim widzieć. Wyglądał wówczas jak małe dziecko. Urocze, beztroskie, pełne dobrego humoru, którego nic nie mogło popsuć. – Wygramy to, kochanie – powiedział, stawiając mnie z powrotem na podłodze, nie ściągając jednak dłoni z mojej talii.
            - Jak zawsze jesteś pewny siebie – mruknęłam, całując go w kącik ust. Spojrzał na mnie tymi swoimi przeklętymi, szczenięcymi tęczówkami, niezadowolony marszcząc czoło. Ułamek sekundy później, przyciągnął mnie bliżej siebie, składając pocałunek prosto na moich wargach. – Mówiłam, jak zawsze pewny siebie – powtórzyłam, uśmiechając się do niego i puszczając oczko.
            - Jestem po prostu w tobie zakochany, Nela – rzekł, opierając czoło na moim ramieniu. Miałam wrażenie, że jego uścisk jeszcze bardziej się wzmocnił, o ile było to w ogóle możliwe. Ignorując otaczających nas ludzi, oplotłam jego szyję ramionami, czekając na ciąg dalszy jego wypowiedzi, która nastąpiła po wzięciu przez niego kilku głębokich wdechów i wydechów. – Dziękuję, że to ze mną zrobiłaś. Widziałem, że kilka razy chciałaś odpuścić. Rzucić wszystko w cholerę i wrócić do domu. Ale zostałaś. Dziękuję ci. Naprawdę, dziękuję.
            - Było warto – odpowiedziałam niemalże szeptem - głównie po to by zobaczyć twój szeroki uśmiech – dodałam, całując go w skroń. – Lubię go.
            - Wiem. Jesteś najlepsza.
            - Nie, Ross. My jesteśmy najlepsi – poprawiłam go, na co zachichotał, zgadzając się ze mną w stu procentach.

__________________________________________________

            Nie wygraliśmy, ale dostaliśmy nagrodę specjalną, wyróżnienie czy jakkolwiek to oni nazywali. Jako dodatek do tego przyznano nam lekcje rumby z profesjonalnym choreografem, którą zgodnie postanowiliśmy oddać Ellingtonowi i Rydel, gdy tylko wrócą od domu, uznając, że ten gatunek tańca całkowicie nam nie pasuje. Chociaż Ross żartował, śmiał się i śpiewał, co było u niego normalne, widziałam jak bardzo przeżywał to, że nie wygraliśmy. Jego rodzice próbowali go udobruchać, proponując wyskoczenie na jego ulubione jedzenie, ale on grzecznie odmawiał, zapewniając, że wszystko jest w porządku. Ale nie było. Główna nagroda, jaką były warsztaty taneczne w Barcelonie, przeszła mu koło nosa. Nic dziwnego, że był niepocieszony, zły, zirytowany, rozgoryczony i tak dalej.
            - To moja wina – szepnęłam, gdy znaleźliśmy się w moim pokoju. Ross zmarszczył czoło, podchodząc do okna. Oparł dłonie na parapecie, spuścił głowę i westchnął ciężko, nie mówiąc ani słowa. – Wykrzycz się, co? Daj upust swojej frustracji.
            - Wiesz, naprawdę chciałem lecieć do Barcelony. Nie chodzi już nawet o te warsztaty, ale o sam fakt bycia tam. Nigdy nie opuściłem Kolorado, a tym bardziej USA. Chciałem zwiedzić kawałek świata.
            - Polecimy tam – obiecałam mu, co sprawiło, że natychmiast się odwrócił. Spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, podnosząc brew wysoko do góry. – Co?
            - Ty owszem, pewnie rodzice zabiorą was tam na wakacje czy coś – mruknął z przekąsem, całkowicie nie wierząc w moje słowa.
            - Nie mów do mnie w ten sposób, Lynch. Chcę ci zrobić przyjemność i zabrać gdzieś poza USA byś zobaczył kawałek świata.
            - Ponieważ ciebie i twoją rodzinę stać na takie wycieczki. Jednego dnia możecie być w Las Vegas, a następnego w Sydney i nawet nie zauważylibyście ile straciliście.
            - Poważnie, Lynch, o co ci teraz chodzi?! Rozumiem, że jesteś sfrustrowany, że nie wygraliśmy, ale dlaczego, do cholery, naskakujesz na moich rodziców i ich, pieprzone, zarobki? Co one ci zrobiły?
            - Ile razy byłaś za granicą z powodu pracy swoich rodziców? Albo w czasie przerwy wiosennej czy zimowej, zabierając przy tym Rafe’a i Fizzy? Ile razy leciałaś pierwszą klasą czy jadłaś w drogich restauracjach, nie licząc ani centa? Powiem ci: wiele.
            - Pieprzysz jakieś bzdury! Widać jak bardzo mnie znasz – warknęłam, robiąc kilka kroków w tył i ciskając w niego gromy, będąc więcej niż wściekła. – Gdyby tak było, wiedziałbyś także ile razy odmawiałam im jakiś kolejnych gadżetów, wycieczek czy czegokolwiek innego. Gdybym tylko im powiedziała, mogłabym mieć jakikolwiek wóz by chciała, ale nie chcę, bo jest mi to niepotrzebne! Myślisz, że ich kasa jest dla nas powodem do szczęścia? Nie jest! Cholera, czy zdajesz sobie sprawę, jak często zazdroszczę tobie czy Fizzy i Rafe’owi, że macie rodziców na miejscu? Że są w domu praktycznie codziennie i zawsze się do nich możecie odezwać, nie patrząc na strefę czasową? Wiele! Owszem, stać nas na wycieczki, latanie pierwszą klasą czy jedzenie w knajpach, ale to tylko jedna z niewielu zalet ich majątku. Od tego dużo bardziej wolę iść do kina z paczką znajomych, zjeść pizzę na wynos czy korzystać z samochodu Martina. Jesteś idiotą, Lynch. – Zakończyłam, wychodząc z pokoju i trzaskając za sobą drzwiami, zostawiając go samego.
            W kuchni natknęłam się na Martina, który właśnie przygotowywał gofry. Ally siedziała przy stole, zawzięcie czytając podręcznik od chemii, jakby był najciekawszą lekturą na świecie. Radio było włączone na stację Radio Disney, a oboje wyglądali jakby świetnie się ze sobą bawili, chociaż robili dwie różne rzeczy.
            - Czy z wami wszystko w porządku? – zapytała dziewczyna, odkładając na bok książkę, wcześniej zaznaczając, gdzie skończyła. – Słyszeliśmy krzyki.
            - Ross jest wkurzony, że nie wygraliśmy na tym konkursie tanecznym.
            - Co było do wygrania? – wtrącił się Martin, zatrzaskując pokrywę gofrownicy.
            - Warsztaty taneczne w Barcelonie. Wszystko w skrócie sprowadziło się do tego, że będę mogła tam polecieć, kiedy tylko będę chciała, bo mnie na to stać i nie muszę się niczym martwić. Jestem pieprzoną bogaczką i mogę wszystko. Nawet co weekend latać do Europy na lunch czy zakupy. Okej, nie powiedział tego, ale tak to odebrałam.
            - Jesteś na niego wkurzona, że zwrócił uwagę na zarobki twoich rodziców, kiedy on ledwo może sobie pozwolić na wycieczki do Denver, tak? – Głos Ally był spokojny. Słyszałam po nim, jak stara się wszystko zrozumieć, bez niepotrzebnego krzyku.
            - Ja tak to odebrałam. Nie miałam pojęcia, że to ile zarabiają ma dla niego takie znaczenie. Nigdy nie odnosiłam się z tym, że stać nas na wiele rzeczy. Przecież nie chodzę w butach od Louboutin, nie mam torebek od Alexandra McQueen czy zegarka od Michaela Korsa. Ubieram się w sieciówkach, często na promocjach, ostatnie converse kupiłam dwa lata temu, nie mam nawet auta!
            - Jest po prostu sfrustrowany, że nie zwiedzi Barcelony. Powinnaś z nim to na spokojnie wyjaśnić. Bez krzyku – odparł Martin, zaglądając do ciasta. – Dam wam parę gofrów. Może to go udobrucha.
            - Szkoda by było, byście się przez coś takiego rozstali – dodała Ally. – A jeśli mu tak bardzo zależy na tej Hiszpanii, zabierz go tam po egzaminach. Myślę, że się ucieszy. Również dlatego, że po wakacjach idziecie do college’u i nie wiadomo, czy wylądujecie na tym samym.
            - Nie potrafię rozmawiać o pieniądzach – wyznałam, wzdychając ciężko, kątem oka obserwując poczynania brata, który każdy gofr smarował pokaźną warstwą Nutelli, ozdobionej plasterkami różnych owoców. – Zawsze zbywałam te tematy. Udawałam, że mnie nie dotyczą, a teraz on sięgnął po nie, bo jest sfrustrowany.
            - Faceci są czasami dziećmi. Jeśli nie dasz im zabawki, nie uspokoją się – powiedziała, patrząc na Martina, któremu dopisywał dobry humor. On przynajmniej nie musiał użerać się z humorkami swojej dziewczyny, której nagle zaczęły przeszkadzać pieniądze rodziców. – Ale musisz wiedzieć Nela, że Ross jest w tobie mocno zakochany. Jego oczy są zwrócone tylko na ciebie i uważam, że nie ma takiej siły, która mogłaby was poróżnić.
            - Chciałabym mieć twoją wiarę, Ally – mruknęłam, odbierając od brata talerz pełen kalorii. – Przez ciebie wyląduję w toalecie z przejedzenia.
            - Słodycze są dobre na poprawę humoru. Przynajmniej tak mówią. – Puściwszy mi oczko, zajął się ozdabianiem pozostałych gofrów.
            - Powodzenia, Nela. Dasz sobie radę. Jak nie ty, to kto?
            - Na przykład ty? – rzuciłam z przekąsem, patrząc z nadzieją na talerz. – To idę.
            - Pamiętaj, że mamy sąsiadów za płotem. Nie bądźcie za głośni – dodał uszczypliwie Martin, który nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił.
            - Cokolwiek, Martin – odparłam pod nosem, zostawiając ich samych i idąc na ratunek własnemu związkowi.
            Drzwi od mojego pokoju otworzyły się, nim jeszcze weszłam na piętro. Wciąż stojąc na ostatnim stopniu schodów, patrzyłam prosto na Rossa. Jego, już, spokojną twarz, roztrzepane włosy, usta wykrzywione w podkowę. Teraz nie był zły czy sfrustrowany, a smutny.
            - Martin zrobił gofry – odezwałam się pierwsza, wyciągając przed siebie talerz z przekąską. Ross spojrzał pierw na niego, później na mnie i kiwnąwszy głową, wrócił do środka, zostawiając mi otwarte drzwi. Po przekroczeniu progu, zamknęłam je za sobą i odstawiwszy naczynie na biurku, usiadłam na łóżku. – Nie chcę się z tobą kłócić, Ross. Na żaden temat, z żadnego powodu. Nie chcę by różnice majątkowe były powodem podnoszenia na siebie głosu. Nie chcę czuć się źle z myślą, że nienawidzisz mnie z powodu forsy moich rodziców. Rozumiem, że może być ci przykro, bo nie wygrałeś, ale proszę zrozum, że mi nie jest łatwo słuchać takich rzeczy.
             - Nie powinnaś brać na siebie winy, Nel – zaczął spokojnie, kucając przede mną, także nasze oczy znalazły się na jednej linii – ponieważ to ja zawaliłem. Całkowicie i nie zaprzeczalnie, zawaliłem, dając się ponieść emocjom, kiedy ty wcale nie zawiniłaś. Przepraszam, że jestem takim dupkiem i potraktowałem cię w ten sposób. Nie chcę cię stracić przez taką bzdurę. Właściwie, ja wcale nie chcę cię stracić – powiedziawszy to, pocałował mnie. Mocno, żarliwie, z tonem bólu i żalu. – Nie odchodź.
            - Nie rań.
            - Gdy to się stanie, sprowadź mnie silnie na ziemię. Tak bym mocno oberwał przy lądowaniu, dobrze? – W odpowiedzi skinęłam głową, uśmiechając się. Ross wstał z klęczek, poczochrał mnie standardowo po głowie, poczym podszedł do wypieków Martina, dumając nad nimi, jakby od jego wyboru zależało życie. – Twój brat chyba bardzo lubi siedzieć w kuchni.
            - Może i lubi, ale sam z siebie w życiu się do tego nie przyzna. Prędzej umrze niż komukolwiek wyzna, że gotowanie sprawia mu przyjemność.
            - Lepiej niech nie umiera, bo kto wówczas będzie tworzył takie cuda? – zapytał, nim nie ugryzł kawałka gofra z czekoladą i kawałkami banana. – Jest pyszne!
            - Musi być. W końcu ten gówniarz jest cholernym perfekcjonistą. – Uśmiechając się do niego, oparłam się plecami o zagłówek łóżka, patrząc jak chłopak z wyrazem pełnego uwielbienia, kończy jeść jedną porcję i zabiera się za kolejną. – Wszystko dobrze?
            - Między nami? – Skinęłam głową w napięciu czekając na odpowiedź. – To ja powinienem o to spytać. Nabroiłem i czuję się źle, że przejmujesz się bardziej niż ja.
            - W mojej naturze leży bezpośrednie rozwiązywanie konfliktów. Więc?
            Ross odstawił na bok wypieki, siadając na łóżku, naprzeciwko mnie. Patrząc mi prosto w oczy, uśmiechnął się szeroko, odgarniając na bok zbłąkane pasma włosów, które wyrwały się z objęć koka.
            - Jest dobrze, Nela. Mimo wszystko, zawsze jest dobrze – odparł, klepiąc mnie po głowie, jakbym była małym dzieckiem.
            - To świetnie Lynch, bo mamy jedną sprawę do załatwienia! – zawołałam, całkowicie porzucając na bok ponury i poważny nastrój. – Ponieważ ja pokazałam swoją jakże wrażliwą stronę, wbijając się w sukienkę, teraz ty pokażesz mi swój spokój.
            - Co masz na myśli? – zapytał wyraźnie przerażony, gdy wyszłam ze swojego pokoju. Wróciłam chwilę później, z dresowymi spodniami Martina w dłoniach. – Będziemy biegać? Wiesz, że mieszkam naprzeciwko i mogłem iść po swoje, prawda? Twój brat nie będzie zadowolony, że obcy koleś poci się w jego spodniach.
            - Nie, nie będziemy biegać – zaprzeczyłam, wygrzebując z jednej szuflad swój sportowy stanik razem z legginsami. – Będziemy uprawiać jogę! – krzyknęłam z entuzjazmem, wbiegając do łazienki, z której wyszłam dosłownie kilka sekund później. Ross wciąż wpatrywał się w dresy, jak w swojego największego wroga, którego za wszelką cenę trzeba zgładzić. – Nie rób takich min, kolego. Ja dla ciebie, przez ostatnie dwa tygodnie, nabijałam sobie więcej siniaków niż w ciągu całego życia.
            - Wiem to, ale tak jak ty miałaś jakiekolwiek pojęcie o ruchu, przez jazdę na łyżwach, tak ja kompletnie nic nie wiem o jodze. Nawet nie znam nazw tych wszystkich figur i pozycji.
            - Ja też nie. Na co mi to? Tutaj nie chodzi o nazewnictwo, a o możliwość wyciszenia się. Poprawienia wewnętrznego ja. Proszę, Ross. Tylko jedna sesja, później dam ci spokój.
            - A jeśli odmówię?
            - Nigdy więcej nie dostaniesz gofrów ani niczego innego, co zrobi Martin.
            - Jesteś okrutna – zawył, ale posłusznie ściągnął jeansy i ubrał dresy. Ja w tym czasie rozłożyłam dwie maty do jogi i włączyłam odpowiednią muzykę. – Więc od czego zaczynamy te katusze?
            - Od najprostszych rzeczy. Spokojnie, nie każę ci stać na rękach – dodałam, widząc jego przerażoną minę. – Rób to co ja. To naprawdę nic trudnego.
            - Dla osoby, która robi to nałogowo od kilku lat, na pewno nie – sarknął, ale posłusznie stanął w pozycji drzewa. Co prawda z trudem utrzymywał równowagę, a jego lewa stopa zamiast opierać się o prawe udo pionowo, ułożona była poziomo. – I jak?
            - Skieruj stopę bardziej w dół. Ręce wyciągnij nad głowę i złącz je.
            - To niewykonalne. Za chwilę padnę jak długi – jęknął, na co wywróciłam oczami, ani myśląc mu odpuścić. – Może po prostu udajmy, że to zrobiłem, huh?
            - Nic z tego, kolego. – Będąc najbardziej upierdliwą osobą we wszechświecie, osobiście poprawiłam jego nogę i ustawiłam ręce ponad głową. Ross zachwiał się na boki, jego oddech wyraźnie przyspieszył, a mi zwyczajnie chciało się śmiać. – To jedna z najprostszych asan w jodze – skomentowałam, stając naprzeciwko niego, bez trudu robiąc dokładnie to samo co on.
            - Asan? – powtórzył, z trudem oddychając. – Mówiłaś, że nie znasz nazewnictwa.
            - Głupku, asana to inaczej pozycja w jodze. Oddychaj, Ross, bo naprawdę za chwilę padniesz, a ja nie znam się na pierwszej pomocy.
            - To nie jest zabawne – fuknął, patrząc ponad moją głowę.
            - Jest i to bardzo – zachichotałam, stawiając obie stopy na podłogę. – Dobrze, przejdźmy do czegoś innego. Ta asana nazywa się pies z głową w dół. – Ustawiłam się w lekkim rozkroku i zginając się w pół, oparłam dłonie na macie. Kątem oka zaobserwowałam jak Ross bez najmniejszego problemu powtórzył po mnie ruch.
            - To jest łatwiejsze – skomentował, szczerząc się szeroko. Słysząc jego słowa, oderwałam stopy od podłogi, zgięłam nogi w kolanach i zatrzymałam je idealnie nad  głową. Ross zachłysnął się powietrzem, patrząc na mnie z wyraźnie powiększonymi oczami. – Nawet nie myśl, że to zrobię.
            - Jakoś w naszym układzie stałeś na rękach i wykonywałeś coś na wzór pół gwiazdy. To prawie to samo, tylko robisz to w miejscu.
            - Nie, Nela, to już wyższa matematyka – powiedział hardo, siadając po turecku i pewnie całkowicie nieświadomie, przybierając pozycję kwiatu lotosu.
            - Wiesz, że właśnie wykonałeś kwiat lotosu? – Pokazałam na jego stopy, umieszczone na wierzchu ud. Ross zmarszczył czoło i podrapał się po karku, czym mówił, że jest lekko zakłopotany. – Więc nie jesteś w tym całkowicie zielony, Lynch.
            - Rydel czasami tak siada, chyba całkowicie przypadkowo od niej to podłapałem.
            - Nawet jeśli przypadkiem to i tak jestem z ciebie dumna – zagruchałam, na co Ross wywrócił oczami. Złapawszy mnie za rękę, pociągnął w swoim kierunku, przez co zachwiałam się i wylądowałam prosto na jego kolanach.
            - No proszę lecisz na mnie – powiedział cicho, patrząc w dół, opuszkami palców badając strukturę mojej skóry na policzkach.
            - Tylko nie mów tego nikomu – odparłam szeptem, rozkoszując się jego dotykiem.
            - To będzie nas mały sekret, Nela.


_________________________________________________________

Aloha! 
Wróciłam? Możliwe. Na razie małymi kroczkami. 
Nie wiem co sądzić o tym rozdziale. Prawdopodobnie nie jest on tym, czego się spodziewaliście/czekaliście. Prawdopodobnie jest łzy, ale chciałam jakoś wpleść w akcje wątek różnic majątkowych między bohaterami. Chciałam by Ross, chociaż przez chwilę, był z tego powodu sfrustrowany. Może zrobiłam to niepotrzebnie. 
Nieważne. 
W każdym razie oficjalnie w historii pożegnaliśmy luty/zimę i przywitaliśmy marzec/wiosnę. Kto się cieszy? :)
Dziękuję za każde dobre słowo. Za każde życzenia. Za wszystko. Jesteście cudowni i wspaniali i tym bardziej czuję się źle z faktem, że daję Wam coś takiego. Eghm. 
W każdym razie: miłego dnia, kochani! 

- matrioszkaa! xx

3 komentarze:

  1. Kocham twój styl pisania . Jest bardzo książkowy. Zawsze z niecierpliwością czekam.na kolejne , bo to tak jakby ktoś mi zabrał książkę w pół przeczytaną ;) życzę weny . Do napisania :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejo :3

    Moja droga Matrioszko, nawet nie wiesz, ile razy myślałam o Twoim blogu w trakcie oczekiwania na rozdział. Nie mogłam się doczekać, aż go dodasz i cieszę się, że to się stało! :D Do tego nie wiem, dlaczego twierdzisz, że wyszedł Ci źle. Moim zdaniem, jest on jednym z lepszych rozdziałów :3 O ile nie moim ulubionym ^^

    Przeczytałam go zaraz po dodaniu i już wtedy byłam w nim zakochana, ale komentuję teraz, bo... Właściwie to nie wiem, dlaczego. Tak jakoś wyszło xd

    Najchętniej rozpływałabym się nad związkiem Rossa i Neli, ale może zostawię to na kon...
    Kij z tym.
    sdkamer;lbka *-*
    Jacy oni są uroczy! c: A tym bardziej, że Ross z takiego zwariowanego, buntowniczego chłopaka, przy niej staje się opiekuńczy i delikatny. Strasznie chwyta mnie to za serce! Moje ulubione momenty to te, w których opierają o siebie swoje czoła, wyobrażam to sobie i wtedy jest takie... Awww :3

    Okay, pora się uspokoić. Wdech wydech, głowa do góry, cycki do przodu i jedziemy dalej.

    Nie sądziłam, że konkurs taneczny nadejdzie tak szybko, ale miło się czytało jego opis. Zaskoczyłaś mnie, bo sądziłam, że przygotowania do niego potrwają trochę dłużej, ale taki przeskok w czasie wcale nie wyszedł Ci na złe. A rozdział był naprawdę dobry. :) Co prawda, w kilku miejscach zapomniałaś o przecinkach, ale nie było ich aż tak wiele. Przepraszam, ale mam do nich słabość i zawsze się czepiam :x

    Jeśli chodzi o kłótnię pary, to wcale nie uważam, że to był niepotrzebny wątek. Cieszę się, że ukazujesz bohaterów jako ludzi z prawdziwymi problemami. :) Dodatkowo, związek bohaterów nie jest lukrowy, za to dostajesz plusik ^^
    Po cichu cieszę się, że się jednak pogodzili, ale shhh... Nikt nie musi wiedzieć :3

    Gofry. Z CZEKOLADĄ.
    Przez Ciebie mam smaka, ty nie dobra kobieto ty ;p
    Martin, zrobisz też mi kilka? Ładnie prooooszę :)

    Rozdział był naprawdę świetny, a Twój styl pisania jest równie wspaniały. Uwielbiam tego bloga! :D

    PS. Nominowałam Cię do LBA i dałam informację o tym w Twojej zakładce "LBA", jakby co. ^^

    ~JuLien :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ugh, czemu nie wygrali? Pójdę do tych sędziów i im sugestywnie wyperswaduję, że oni są najlepsi. I ja wcale poprzez "sugestywne wyperswadowanie" nie mam na myśli użycie sily. Skądże znowu.

    Wiesz co? Nie lubię cię. Jak mogłaś wspomnieć o gofrach?! No jak?! Teraz nie zasnę w nocy, bo będę miała ochotę na gofry. Dziękuję.

    *Jęk bezradności* Dajcie mi takiego Martina! Błagam! Bo ja mojej 5 lat starszej siotrze ciasto na naleśniki robię, bo ona nigdy składników nie pamięta ;-; Przydałby się taki kucharz w domu. Ahhhh...

    Ross i joga? Oł mał gudnes. Cuda, panie, cuda! Chciałabym to zobaczyć *.*

    Nela, ja też czasami jestem "najbardziej upierdliwą osobą we wszechświecie'' ^^ :D

    Świetny rozdział <3 Czekam na następny ^^ <3

    OdpowiedzUsuń