czwartek, 26 marca 2015

Rozdział 13 | Nadpobudliwi bracia.



       - Nie idę do szkoły! – krzyknęłam ponownie, kiedy Martin i Nate próbowali wyrzucić mnie z łóżka. Szło im to co prawda dość marnie, ale coraz mocniej irytowali mnie swoją zawziętością i nieustępliwością, jakby moja obecność na zajęciach była naprawdę taka ważna.
           - Przestań zachowywać się gorzej niż Mikey – warknął Nate, waląc mnie poduszką po twarzy, co zapewne miało mnie zmusić do opuszczenia bezpiecznej strefy.
            - Chciałabym być dwunastolatkiem, który nie wszedł w kolejną dziwną sytuację.
            - Co tym razem wywinęłaś? – zapytał spokojnie Martin, siadając na brzegu łóżka.
            - Ja? – powtórzyłam z niedowierzaniem, podnosząc się do pozycji siedzącej by spojrzeć na obu braci. – Ja nic nie zrobiłam! To ten idiota, Lynch, zrobił!
            - Mogłem się tego spodziewać – mruknął pod nosem Nate. – Jeśli niewiadomo, o co chodzi, zawsze chodzi o Lyncha. Więc, co zrobił?
            - Stwierdził, że zabawnie będzie wejść do szkoły oplatając moje barki swoim ramieniem. Powstało przez to mnóstwo plotek, bym teraz mogła tam wrócić.
            - Ostatnim razem też tak mówiłaś, a chodzisz do szkoły normalnie – zauważył Martin, nawiązując do sytuacji, w której byłam rzekomo zazdrosna o Lyncha i jego dziewczynę.
            - Teraz jest gorzej – pisnęłam, z powrotem opadając na poduszki. – Tym razem każdy, dosłownie każdy pyta się mnie czy jesteśmy razem. Posyłają mi te głupie spojrzenia i szeptając dookoła. Chcę umrzeć. Albo przynajmniej wyjechać z Kolorado.
            - Znowu dramatyzujesz. – Nate westchnął i jak gdyby nic zepchnął mnie z łóżka. Następnie podniósł mnie na ręce i zaniósł do łazienki, w której znajdowały się świeże ubrania.
            - Powariowaliście! – krzyknęłam, odwracając się na pięcie by wrócić do łóżka, przez co wylądowałam na klatce piersiowej Martina. – Wszyscy jesteście idiotami. Nie rozumiecie, że plotki nie są na moje nerwy? Może powinnam przedyskutować z rodzicami kwestię domowego nauczania, co?
            - Przeginasz, Nela. Weź prysznic, ubierz się i zejdź na dół. Masz piętnaście minut.
            - Nie lubię cię – mruknęłam tonem małego, niezadowolonego dzieciaka.
            - Trudno. – Martin wzruszył ramionami, wpychając mnie w głąb pomieszczenia i zamykając za mną drzwi. – Umyj się!
            - A mogę się utopić? – spytałam z nadzieją, na co obaj odpowiedzieli zgodnie, że zostało mi trzynaście minut.
            Czy wspominałam już, jak bardzo kocham moich braci?
            Po minionym czasie, kompletnie niezadowolona z życia, zeszłam na dół. Ubraniami, które przygotowali mi panowie była szara koszulka na ramiączkach, koszula w czarną kratę oraz poprzecierane, ciemne jeansy i białe skarpetki. Nie było źle. Właściwie czego mogłam się spodziewać? Obaj umieli się dobrze ubrać, więc wybranie czegoś dla ich siostry nie stanowiło dla nich większego problemu.
            - Jesteś w końcu – powiedział z wyraźną ulgą ojciec, siedząc na swoim stałym miejscu z poranną gazetą i filiżanką kawy. Prócz moich braci-idiotów i mamy krzątającej się koło kuchenki, była z nami jeszcze jedna osoba. Pewien blondyn w różowej beanie i rozciągniętej koszulce.
            - Co ty tutaj, do cholery, robisz?! – krzyknęłam, stając naprzeciwko niego. – Czy nie wystarczy ci, że w szkole wszyscy o nas mówią? Musisz przychodzić do mojego domu i nękać mnie? Jesteś stalkerem?
            - A możesz się odrobinę uspokoić i zacząć oddychać? – zapytał z tym swoim okropnym łobuzerskim uśmiechem, na widok którego podniosłam brew ku górze. – Nie chciałem tego, Nela. To się po prostu stało.
            - Jeśli nie umiesz trzymać rąk przy sobie, to może powinnam ci je odciąć?
            - Wcześniej jakoś ci one nie przeszkadzały – zauważył, puszczając mi oczko, przez co nie wytrzymałam i przywaliłam mu w głowę. – Auć.
            - Miało boleć. Jesteś takim idiotą, Lynch. Jakim cudem jeszcze cię nie zabiłam?
            - Bo ci się podobam – powiedział pewny siebie. Gdzieś za mną, ktoś zaczął się dławić i kaszleć, komuś spadło coś na podłogę, a jakaś inna osoba uderzyła się, klnąc pod nosem. Jednak to nie miało żadnego znaczenia. Wpatrywałam się w zadowoloną twarz sąsiada i kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć. Z mojej głowy uleciały wszystkie możliwe riposty czy zaprzeczenia, a została jedna wielka, pustka. Czułam się dzieciak błądzący we mgle, który nie wiedział, w którym kierunku ma teraz iść. – I mamy brak zaprzeczenia.
            - Idę umrzeć – warknęłam, wychodząc z kuchni. W biegu ubrałam się, a jeszcze szybciej opuściłam dom, nie zapominając trzasnąć drzwiami. Nie uszłam jednak daleko, kiedy poczułam jak ktoś złapał mnie za nadgarstek, zatrzymując na środku ulicy. – Co ty robisz? – zapytałam, wciąż będąc zła, spotykając się z czekoladowymi tęczówkami Rossa i jego uśmiechem. Tym razem bardziej łagodnym. Takim, który idealnie do niego pasował.
            - Próbuję uspokoić dziewczynę, na punkcie której mam prawdziwą obsesję. Tak, Nela, jestem stalkerem. Twoim osobistym i wierz mi lub nie, ale nie mam zamiaru cię puścić i zostawić cię w spokoju. Poza tym sama powiedziałaś mi, że nigdzie się nie oddalisz.
            - Dlaczego to wszystko robisz? Dlaczego chcesz by ludzie wiedzieli?
            - Ponieważ mam dość tego milczenia. Chcę im pokazać jak bardzo jestem z tobą szczęśliwy i jak bardzo cię lubię. Chcę by zrozumieli, że już się nie bawię sercami, a troszczę się o nie i szanuję. Szczególnie to jedno, jedyne – powiedziawszy to, oparł swoje czoło o moje, nie przestając się uśmiechać. – Chcesz być obok mnie?
            - Czemu ja?
            - Bo jesteś jedyna w swoim rodzaju. Bez oczekiwań na miłosne błahostki, wieczne wyzwania miłości i ciągłe całowanie się. Jesteś z kategorii tych, które od bezustannego chodzenia na randki, wolą się zabawić, przytulić od czasu do czasu i mocno pokłócić by następnie wybuchnąć śmiechem albo tupnąć nogą. Jesteś po prostu sobą. Całkowicie normalna. A ja lubię tą normalność. – Odszedł kilka kroków do tyłu, wyciągając przed siebie prawą rękę. – Nie dajmy się im, Cornelio.
            - Powinieneś znaleźć sobie kogoś lepszego.
            - Nie chcę nikogo innego. Chcę ciebie – powiedział poważnie, na co ja przegryzłam wargę. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Nigdy nie byłam szczerze zakochana. Zawsze uciekałam od miłości najdalej jak się da, sądząc, że ona mnie nie dotyczy. A teraz na mojej drodze stanął Ross Lynch, który mnie chce. On miał wszystko. Wdzięk, urok, ten błysk w oku, na który dziewczyny zwracały wielką uwagę, perfekcyjne ciało, idealnie ułożone włosy, Hollywoodzki uśmiech. Potrafił grać na gitarze i… - Przestań analizować, Nela. – Przerwał moją bieganinę myśli, śmiejąc się cicho. – Jesteś dla mnie idealna.
            - Oczywiście, że jestem – sarknęłam, patrząc na jego wciąż wyciągniętą rękę z wielkim powątpiewaniem. – Zdajesz sobie sprawę, jak wiele rzeczy to zmieni?
            - Chcę zmian.
            - A co po zakończeniu liceum? Rozejdziemy się w różne strony USA i…
            - Do tego mamy jeszcze trochę czasu. Żyjmy chwilą, dobrze?
            - Dobra – powiedziałam w końcu, łapiąc go za dłoń. On natychmiast splątał ze sobą nasze palce, uśmiechając się jak nienormalny. – Wyglądasz jak idiota.
            - Bo wygrałem los na loterii. – Na jego słowa, wywróciłam oczami.
            - Cokolwiek sobie ubzdurałeś, Lynch.
            W drodze do szkoły nie rozmawialiśmy za wiele. Właściwie w ogóle. Jeśli nie liczyć jego pytania o moje poprawy i moją odpowiedź, że zaliczyłam. On też zaliczył. Trudno by tego nie zrobił, skoro ogarniał cały materiał. Gdy zatrzymaliśmy się pod placówką, miałam wiele obaw. Byłam gotowa wziąć nogi za pas i wrócić do domu, ale wówczas Ross wzmocnił uścisk, jakby domyślając się, co mi chodziło po głowie i bez szemrania zaprowadził nas do środka.
            - Wiedziałam! Po prostu wiedziałam! – pisnęła wesoło Fizzy, zaraz jak nas zobaczyła. Skała jak mała piłeczka, po przekroczeniu dozwolonej dawki kofeiny. Stojący obok niej Rafe, spojrzał na nią z powątpiewaniem, kręcąc głową na wszystkie strony. – Płacisz mi trzydzieści dolarów, Rafael – rzuciła do chłopaka, którego oczy rozszerzyły się. – Nie ma wykrętów. Sam zaproponowałeś ten zakład. Jeśli teraz się wycofasz będziesz tchórzem, a ja z wielką radością będę o tym mówiła każdemu, kogo spotkam. Nawet obcym w kawiarni.
            - Nie znoszę cię, Owen – warknął, wyciągając z portfela banknoty. – Nie mogliście się wstrzymać do końca roku? Zachowałby kasę i godność.
            - Założyliście się o nas? Poważnie? – spytał z niedowierzaniem Ross, nie puszczając mojej dłoni. – Wy też? – Przeniósł spojrzenie na Rydel i Ratliffa, którzy towarzyszyli moim znajomym. Ratliff próbował po kryjomu dać Rydel forsę, ale został niechybnie nakryty.
            To się nazywa pech.
            - Rydel i Fizzy były całkowicie na was nakręcone. Non stop trajkotały, że się zejdziecie przed końcem roku szkolnego i jeszcze nam pokażecie siłę prawdziwej miłości. Były wkurzające, więc w sumie dobrze, że to już koniec, a wy wyszliście z ukrycia.
            - Gdyby jeszcze to ukrywanie mi wyszło – mruknęłam, wyplątując swoją rękę spomiędzy palców chłopaka, by dostać się do swojej szafki. – O ile ty założyłeś się z Rydel?
            - O dwadzieścia dolarów i kolację w Hard Rock Cafe* - wyznał szczerze niezadowolony. – Naprawdę mogliście poczekać. Teraz muszę wziąć pożyczkę u ojca.
            - Z tego, co się orientuję Hard Rock Cafe wcale nie jest takie drogie. Myślę, że twoje kieszonkowe wystarczy. – Starałam się go pocieszyć, ale sądząc po niemrawym wyrazie jego twarzy, nie poszło mi to najlepiej.
            - Owszem, Nela, wystarczyłoby, gdyby jeszcze mi coś z niego zostało. Większość już dawno wydałem.
            - Powinieneś porozmawiać o tym z Nate’m. Ma dokładnie taki sam problem.
            - Zabawne, Roberts. Normalnie boki zrywać – sarknął, rzucając we mnie gromami, na które jedynie szerzej się uśmiechnęłam, mocniej go tym denerwując. – Nie lubię cię.
            - A ja ciebie uwielbiam, Ellington! – zapiszczałam, cmokając.
            - Naćpałaś się?
            - Myślę, że miłość tak na nią działa – wtrąciła się Fizzy, uśmiechając się w ten swój znany, nienormalny sposób.
            - A ja myślę, że powinnaś przestać mówić, bo mogę ci tą kasę zabrać – dogryzłam jej, na co fuknęła pod nosem, udając obrażenie. W tym momencie zadzwonił dzwonek na lekcje, który przypomniał mi, gdzie się znajdowałam i z czym będę musiała się zmierzyć.
            Pomocy?

____________________________________________________________

            W sobotę mogłam spać jedynie do ósmej. Był to jedyny dzień w ciągu całego tygodnia, który nie zaczynałam o piątej rano jogą. Chciałam spać najdłużej jak się dało, zwłaszcza od chwili, w której Ross postanowił jawnie trzymać mnie za rękę, ściągając tym samym na mnie uwagę całej szkoły. Pragnęłam rozkoszować się spokojem i ciszą, nie myśleć o niczym, ale w tą sobotę nie mogłam.
            Mikey wpadł do mojej sypialni jak torpeda. Nie przesadzam. Z hukiem otworzył drzwi, a właściwie prawie je wywarzył i skoczył na łóżko. Podskakując w miejscu i piszcząc, próbował mnie dobudzić, co właściwie nie było trudne. Wystarczyło, że jego kroki przed wpadnięciem na drzwi, były głośne, donośne i ciężkie, czyli dokładnie takie by bez problemu mnie dobudzić. Jednak jemu to nie wystarczyło. Ciągnął za kołdrę, moją rozciągniętą koszulkę, a nawet włosy, przypominając o dzisiejszym meczu.
            - Miki, jeszcze jest czas – mruknęłam, patrząc na niego spod ledwo otwartych powiek, prawdopodobnie z największym grymasem, jaki widział świat; a przynajmniej on. – Daj mi jeszcze spać, co? W obliczu ostatnich wydarzeń, zasługuję na to bardziej, niż ktokolwiek inny. – Brat zmarkotniał, zaprzestając swoich czynności. Nasze spojrzenia biły się ze sobą, aż w końcu westchnęłam ciężko. Nienawidziłam takich sytuacji. Powinien dostać na nie zakaz. Mały urwis, który doskonale wiedział jak mnie podejść. – Połóż się obok mnie przynajmniej na dziesięć minut, okej? Później wstaniemy, obiecuję.
            - Jestem podekscytowany, Nela. Bardzo, bardzo – powiedział wesoło leżąc twarzą do mnie. Mimo tego, że miałam zamknięte oczy, doskonale wiedziałam, że się uśmiechał. Szeroko i szczerze. – Cieszę się z tego dnia, bo będzie mama i tata, a nie tylko ty, Nate i Martin. I jeszcze Lynchowie przyjdą. Będzie fajnie, dlatego już się nie mogę doczekać meczu.
            - Musisz się upewnić, że wygracie – wymamrotałam, mocniej przyciskając policzek do poduszki. – Po sezonie zamierzasz wrócić na basen?
            - Chyba tak. To znaczy, prawdopodobnie. Martin też chce. Wczoraj rozmawiał o tym z tatą. Obaj zastanawiają się czy może nie chciałabyś do nas dołączyć. W końcu potrafisz pływać. Byłoby super, gdybyśmy chodzili w trójkę. Nate pewnie odpuści.
            - Jakoś trudno mi go sobie wyobrazić na krytym basenie i pływającego ciągle przez dwie godziny. On woli iść na odkryty i wydurniać się z kumplami. Możemy przez chwilę pomilczeć, Miki?
            - Możemy – zgodził się, przytulając się plecami do mojej klatki piersiowej, co było niezwykle urocze z jego strony. – Poprosiłem Martina by ewentualnie nas dobudził.
            - Dobrze.
           
            Martin powinien zatrudnić się jako czyjś budzik. Byle nie mój, bo prędzej go zabiję niż miałabym dać mu tygodniówkę. Był w tym naprawdę dobry i skuteczny, ale przy okazji całkowicie irytujący. Tym razem postanowił dobudzić nas otwierając na oścież oko, odkręcając wodę w łazience i włączyć radio na maksymalną głośność. Gdy oboje otworzyliśmy oczy, mogliśmy zobaczyć naszego brata tańczącego na środku pokoju i wyglądającego jak idiota, co sprawiło, że nagrałam z nim kilkusekundowy filmik, dopóki nie zorientował się, że już nie śpimy, a ja trzymałam telefon.
            - Macie dziesięć minut na ogarnięcie się! – zawołał radośnie, w podskokach opuszczając mój pokój. Mikey poszedł jego śladami chwilę później, gdy pomachał do mnie i dał lekkiego kuśtańca.
            Ponieważ miałam wprawę w szybkich prysznicach, wykonałam go w naprawdę ekspresowym tempie, poczym założyłam pierwsze lepsze ciuchy. Między innymi kraciastą koszulę z wczoraj i czarne rurki oraz czarną beanie z białym napisem #YOLO. Gotowa zeszłam na dół, gdzie mój ojciec z Mikey’em byli już całkowicie ubrani i zbierali się do wyjścia, ponieważ młody musiał być na lodowisku wcześniej.
            - Zjesz śniadanie, Cornelio? – zapytała mama, gdy drzwi za panami zamknęły się. W odpowiedzi pokiwałam głową, zajmując swoje stałe miejsce, podczas kiedy ona zajęła się robieniem mi posiłku. – Słyszałam od Nate’a, że jesteś z Rossem – zaczęła na pozór spokojnie, nie chcąc wyjść na wścibską. Ale ja ją znałam. Widziałam, że tak naprawdę chciała poznać wszystkie szczegóły związane z nami. Jednak nie byłam na tyle pewna tego wszystkiego, by już teraz jej mówić o wszystkim. – To chyba dobry…
            - Mamo – przerwałam jej, starając się nie brzmieć na złą – proszę, nie zaczynaj tego tematu. Dopiero wczoraj się to rozpoczęło. Daj temu czas, co? Jeśli będę chciała, to z tobą pogadam, ale teraz nie jest dobry moment.
            - Praktycznie w ogóle nie chcesz ze mną rozmawiać. O niczym – wyznała, stawiając przede mną talerz z tostem i puszką mojej zielonej herbaty. – Nawet Nate zamieni ze mną kilka słów, ale ty trzymasz mnie na dystans. Zupełnie jakbyśmy nie miały tematów do rozmów.
            - A mamy jakieś? – zapytałam z wyraźnym zdumieniem, skubiąc tosta. – Dla ciebie ważny jest Mikey i praca. Od kiedy wróciłaś, przepraszam, oboje wróciliście, nagle zauważyłaś, że jeszcze ja tutaj jestem i chcesz gadać. Gdybyś mnie znała, wiedziałabyś, że nie jestem z tych ludzi, którzy mówią. Nie żalę się, nie dzielę się swoimi spostrzeżeniami. Więc nie zmuszaj mnie do rozmów.
            - Nie rozumiem cię, Cornelio.
            - Nie, mamo. Ty mnie po prostu nie znasz. Nic dziwnego, skoro przez większość roku nie ma cię w domu.
            - Twój żal jest uzasadniony. Jednak może warto odłożyć go na bok i zacząć rozmawiać? Nie chcesz poprawić naszych relacji? – Na jej słowa omal się nie roześmiałam.
            - Dlaczego miałabym chcieć? Bo jesteś w domu i nagle zachciało ci się rozmów ze mną? Bo akurat nie ma nikogo innego, do kogo mogłabyś otworzyć buzię? Nie, mamo. Był czas na rozmowy i zacieśnianie więzi, ale ty wtedy wolałaś zająć się pracą, zrzucając na mnie opiekę nad Mikey’em, nie pytając nawet o zdanie. Więc nie wymagaj teraz, bym zmieniła się tylko dlatego, że zatęskniłaś za córką. – Zakończywszy swoją wypowiedź, odsunęłam się od stołu i chwyciwszy puszkę z napojem, poszłam do przedpokoju by się ubrać. – Do zobaczenia na meczu.
            Ledwo opuściłam dom, usłyszałam jak ktoś trzasnął drzwiami. Chwilę później, ktoś przytulił mnie od tyłu, a ja nie musiałam patrzeć na tą osobę, by ją poznać. To chyba nie było do końca normalne, ale pomińmy to. Ross odwrócił mnie przodem do siebie, patrząc na mnie uważnie, lekko przekrzywiając głowę w lewo.
            - Czy coś się stało? – zapytał spokojnie, mrugając kilkukrotnie.
            - Ależ skąd – sarknęłam, otwierając puszkę z herbatą i opróżniając ją niemalże do połowy. Ross nie przestawał na mnie patrzeć w ten natrętny sposób, za który miałam ochotę skręcić mu kark. – Matka przypomniała sobie, że ma córkę i chciała ze mną o nas gadać.
            - O nas? – powtórzył z nutką niedowierzania, co wydało mi się lekko dziwne. – Och.
            - O nas – potwierdziłam, podejmując chód w kierunku lodowiska, które mieściło się niemalże po drugiej stronie naszego miasta, co, biorąc pod uwagę jego wielkość, wcale nie było daleko. – Może my też powinniśmy o tym porozmawiać. Jak sądzisz, Lynch?
            - Sądziłem, że wszystko jest jasne.
            - Już wiem, że mnie lubisz. I to nawet bardzo, ale nie wiesz czy ja to odwzajemniam.
            - Nela, kochanie – powiedział spokojnie, uśmiechając się łagodnie. – Do niczego się nie zmuszaj. Nie oczekuję od ciebie, że nagle rzucisz mi się w ramionach i wyznasz swoje, głęboko skrywane, uczucia. Nie chcę byś żyła w kłamstwie i oszustwie. Daj sobie czas. Jeśli po jakimś czasie nic się nie zmieni, dam ci spokój. Odejdę byś mogła być z kimś, kogo prawdziwie pokochasz.
            Ale ja nie chcę nikogo innego Ross. Chcę ciebie.
            Jednak te słowa pozostały tylko niewypowiedzianymi myślami, do których nikt nie miał dostępu. Byłam więcej niż zdumiona tym co moje wewnętrzne ja mi mówiło. Chciało go. Tylko go. Jego czekoladowych tęczówek, łobuzerskiego uśmiechu, śpiewu i gry na gitarze. Jednak było jednocześnie niepewne. Lekko przerażone tym wszystkim. Tą nagłą zmianą sytuacji i stosunku do siebie. W tej chwili doskonale je rozumiałam, ponieważ czułam dokładnie to samo. Tym razem serce i rozum nie kłóciło się o rację. Wspierali się i chcieli mieć pewność, że nie jest to tylko przelotna fanaberia. Jednak nie powiedziałam na ten temat ani słowa. Przemilczałam swoje rozterki, próbując skupić się na jego beznadziejnych żartach, wesołym śmiechu i beztroskim wydurnianiu się na środku ulicy.
            Pozostań sobą, Lynch. Nawet kiedy będziesz w college’u, nie zmieniaj się.
            Byliśmy ostatnimi osobami z naszych rodzin, które zajęły miejsca na trybunach lodowiska. Oczywiście zarówno moja rodzina jak i jego, nie omieszkała wtrącić parę słów odnośnie naszego spóźnienia. Jednakże zignorowaliśmy ich, poświęcając całkowitą uwagę lodowisku i obu drużynom, które właśnie wjechały na płytę. Mikey szybko nas dostrzegł, co właściwie nie było takie trudne, biorąc pod uwagę fakt, że siedzieliśmy w pierwszym rzędzie. Pomachał do nas wesoło, a widząc wysoko podniesione kciuki Rocky’ego i Nate’a, pokiwał głową.
            Co prawda nie znałam się na zasadach hokeja, ale kiedy Mikey trafił krążkiem do bramki, nawet trzylatek wiedziałby, że należy wstać i wiwatować. W sumie jego drużyna wygrała, on trafił najwięcej razy, dzięki czemu został ogłoszony najlepszym zawodnikiem meczu. Jego radość z całą pewnością była widoczna w ostatnich rzędach, a szeroki uśmiech zarażał swoim optymizmem.
            - Wygrałeś, Młody! – zawołał Rocky, kiedy Mikey wybiegł z budynku z wielką sportową torbą zawieszoną na swoim malutkim ramieniu. Czekaliśmy na niego zewnątrz, bo on musiał jeszcze uczestniczyć w jakimś spotkaniu z trenerem. – Dawałeś czadu!
            - Mówiłem, że będziesz się dobrze bawił, Rocky – zauważył, śmiejąc się. – Idziemy na pizzę? – zapytał rodziców, którzy razem z państwem Lynch stali nieopodal, rozmawiając o czymś. Wymienili między sobą szybkie spojrzenia, kiwając twierdząco głową. – Woohoo! Zaszalejemy!
            - Chyba mój portfel – wtrącił ojciec, czochrając go po włosach, gdy przechodził obok niego, by wejść do samochodu.
            Po ustaleniu pizzerii, do której jedziemy, odjechaliśmy spod lodowiska. Moi mądrzy bracia przyjechali swoimi samochodami, dzięki czemu żadne z nas nie musiało jechać z rodzicami. Przynajmniej uciekłam od kolejnej dziwnej rozmowy z matką. Rocky, Riker i Ryland zabrali się z Nate’em, a Rydel, ja i Ross z Martinem, który zarządził, że mam usiąść obok niego. Przez całą jazdę zaczepiał mnie, dźgając mój policzek czy miejsce między żebrami, śmiejąc się za każdym razem, gdy na niego fuknęłam. Rodzeństwo Lynch miało z nas nie mały ubaw, gdy ja planowałam makabryczne tortury na tej wrednej istocie.
            - Chcę hawajską! – zawołał Mikey, zaraz po tym gdy wszyscy spotkaliśmy się pod wejściem do restauracji. Skakał w miejscu jak mała piłka nafaszerowana energy drinkami, ściągając uwagę dosłownie każdego, kto koło nas przechodził.
            - Brałeś coś, Młody? – zapytał Rocky, kucając przed nim, by spojrzeć mu prosto w oczy. Chłopiec pokręcił przecząco głową, nie mogą zapanować nad uśmiechem, który wręcz cisnął mu się na usta. – Wyglądasz jakbyś wciągnął…
            - Rocky! – Jego mama przerwała mu w pół zdania, na co chłopak wyraźnie się speszył. – On ma dwanaście lat. Panuj nad słownictwem.
            - Okej – wymamrotał, nie kłócąc się z nią. – Masz strasznie dużo energii, chłopie.
            - Zawsze mam tyle energii, chłopie – odparł, czochrając go włosach. Rocky westchnął pod nosem, kręcąc głową z niedowierzania. – Rozchmurz się, Rocky! Wygraliśmy dzisiaj! Mam powód do świętowania i bycia w dobrym humorze!
            - Powinieneś chyba dać jakąś lekcje swojej siostrze, jak się cieszyć, bo ostatnio jest strasznie nadąsana – palnął Nate, stając obok Mikey’a i zarzucając mu dłoń na barki. – Przyda się jej trochę humoru.
            - A tobie taśma na usta – mruknęłam, wchodząc do pizzerii.
            Byliśmy najgłośniej zachowującymi się ludźmi w całym lokalu. Wszystko bez problemu mogłabym rzucić na Nate’a i Rocky’ego, którzy próbowali zabawić nas swoimi beznadziejnymi żartami. Wszyscy – nawet Mikey, chociaż pewnie niewiele rozumiał z tych dowcipów – śmiali się na całego. Moi rodzice chyba pierwszy raz nie przejmowali się opinią czy reputacją. Po prostu czerpali z tej chwili jak najwięcej. W końcu nikt nie wiedział, kiedy właściwie zdecydują się na powrót do pracy. Kiedy to nastąpi takich chwil będzie mniej.
            Tych i prób nawiązania ze mną jakiejkolwiek rozmowy.
            Patrząc na roześmianą twarz mamy nie wiedziałam, co mam robić. Chciałam znowu być jej małą dziewczynką, lubiącą kiedy mama czesała jej włosy. Kiedy robiła makijaż, czy pozwalała chodzić w swoich butach. Znowu chciałam być dzieckiem, które przez ich pracę, nie musiało zajmować się młodszym rodzeństwem.
            - Mamo? – zwróciłam się do niej, nachylając się zza plecami Martina, który siedział między nami. Brat orientując się, co chcę zrobić, przesunął się bliżej stołu. – Spędzimy jutro razem dzień? – zapytałam, podświadomie nie licząc na wiele. Może miała już inne plany? Ale ona uśmiechnęła się, przytakując głową.
            - Z przyjemnością, Nela.
            Był to pierwszy raz kiedy powiedziała do mnie Nela zamiast Cornelia. Pierwszy i miałam nadzieję, że nieostatni. 
 


_______________________________________

*Hard Rock Cafe - sieć restauracji.

Witam! 
Jest to trzeci rozdział w tym miesiącu, wow!
Co się dzieję, matrioszkaa się rozszalała xD
 W każdym razie mam nadzieję, że wszystko w nim jest okej i nie pośpieszyłam się z czymś. 
Czy tak planowałam? Właściwie to nie, ale podczas pisania wyszło inaczej, więc sami rozumiecie, co?
Nie znam się na hokeju dlatego nie opisywałam go dokładnie, wybaczcie.

Do zobaczenia przy następnym!
Żyjcie, skarby! ;)

- matrioszkaa! xx 

Ps. chcecie jakąś zakładkę typu "o autorce"? Nie, żebym uważała siebie na ciekawą osobę...

3 komentarze:

  1. Gdybyś słyszała mój pisk uciechy!
    Okrzyk: "TAK, TAK, TAK, W KOŃCU! AAAAAA" pewnie było słychać aż na plaży.
    Z tego miejsca wielkie dzięki, bo Twój rozdział poprawił mi humor i wywołał uśmiech, co zważywszy na fakt, że przepłakałam cały wczorajszy dzień, jest osiągnięciem. WIELKIE DZIĘKI, MATSS! <3
    Ross i Nela są tacy akksiejsjjsjskdke. Czytam i widzę wirujące serduszka, amorki, płatki kwiatów, romantyczną muzykę i bicz fejs.
    Kocham w Neli to, jak bardzo jest autentyczna - taka niepewna, przerażona i z trudem odnajdująca się w sytuacji. Nie żadne "wow! Najlepsza dupa w szkole się we mnie kocha, faza! #Love #couple #loveforever #sohappy #myboyfriend" Fajne jest to, jak prawdzi są Twoi bohaterowie - w każdym można odnaleźć jakąś cząstkę siebie, a co więcej, ma się wrażenie, że nie czyta się historii, tylko bierze w niej udział. Tak, jakbym stała z boku i zarzucała gumowe ucho, podsłuchując grupkę przyjaciół i zaglądając w ich życie.
    Jestem zachwycona! <3
    Zawsze, gdy Raff lub Anulka piszą, że "nowy u Matss" pędzę, cokolwiek bym robiła, bo Twój styl pisania jest uzależniający.
    Wybacz beznajdziejny komenatrz, mam zły okres i nie jestem zbyt inspirująca.
    Uwaga, le gimb stajl - mode on:
    Czekam na next!
    Nie, to było upokarzające, więcej tego nie napiszę, haha.
    Trzymaj się, Matss i pisz jak najczęściej!
    Mika

    Ps. A zakładka to grejt ajdija, lubię wiedzieć coś o ludziach, których lubię.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ekhem
    Nie no <3
    Ross i Nelka razem! <3 Niech Nela w końcu się rozweseli, bo ja zaczne jej mówić takie suche suchary, że się roześmieje z tego, że miała się z nich wybuchnąć śmiechem.
    Mam kilka w zapasie :P
    Kiedy Nela w końcu zacznie pokazywać, że zależy jej na Rossie? Wkurzająca jest ta jej ignorancja.
    Jak czytałam o tym jak Mikey się cieszył to sama śmiałam się do komputera jak głupia. To mega słodkie <3 Wyobrażałam sobie wtedy mnie jakbym wygrała zawody np. dressagu. Nie wiem nawet dlaczego, skoro nigdy nawet nie brałam udziału w nich. Marzyć zawsze warto nie?
    Ten gif jest strasznie słodki <3 Przez 5 minut się na niego patrzyłam jak głupia.
    Ta zakładka to świetny pomysł.
    Życzę weny.
    Trzymaj się!
    Kamiś :))))

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytawszy ten rozdział po siódmej rano w pociągu w drodze na konkurs teatralny w Inowrocławiu. Co tam dwie kawy z rańca po przebudzeniu. Co tam chłopak, na widok którego serce mi zaczyna zapierniczać 300 razy na minutę, a który na ten konkurs jedzie z nami. Swoją drogą, grał akurat w pociągu na gitarze, jak czytałam ten rozdział, więc miałam zacny podkład muzyczny do tego pięknego dzieła, jakim jest rozdział o pechowym numerze 13.
    Broń Boże nie utraciłaś talentu pisarskiego. Śmiem twierdzic nawet, że robisz progres. Nadal czytam twoje "wypociny" z uśmiechem i bez trudu. Piszesz tak lekko, podoba mi się to. <3
    Gdyby to był blog Miki albo Niepi, zaraz bym robiła przewidywania odnośnie matki Neli. Mika zrobiłaby z tego rozpiernicz w rodzinie, a Niepi zrobiłaby z Neli samobójczynię. U ciebie mam wątpliwości, bo wiem, że nie chcesz tworzyć trudnej historii, ale jednocześnie rok w ekipie bloggera nauczył mnie, że nie wiadomo, czego się po autorkach spodziewać. Więc ten temat zostawię otwarty, choć podejrzewam, że będzie spięcie.
    Zakłady o to, kto i kiedy będzie razem? Standard. Ale i tak zawsze bawi, bo każdy blogger opisuje to inaczej. C: Biedny Ratliff *hug*.
    Podoba mi się to, jak gładko i lekko opisujesz relacje oraz samą rodzinę Neli. Mam wrażenie, że sama posiadasz taką rodzinę, takich braci i po prostu spisujesz stan faktyczny z rzeczywistości. Akcja w restauracji - napisana tak realnie i ładnie, że zazdro, dziewczyno. :')
    Skjd
    Sdfjlapet
    Dflqpehdpahflabl
    Nela i Ross. <3 Rossnelia, ludziska!
    A tak całkiem serio - kocham tą ich relację. Nie ma padania sobie w ramiona, długich pocałunków, rzucania się od razu do łóżka czy hasania po polanie w stronę tęczy - a w kazdyn razie jeszcze. XD Prostota i delikatność w ich relacji jest urocza. Nie słodka czy przesłodzona. Ta relacja taka naturalna, prawdziwa, lekka. Żadnych ciężkich słów. Są ukryte wyznania, ale żadnych trudnych metafor.

    Trzymaj się, matrioszkoo, miłego tygodnia i weny!

    P.S. Zajrzyj u mnie do zakładki bohaterów i przeczytaj dokładnie podpisy pod gifami.

    OdpowiedzUsuń