czwartek, 12 marca 2015

Rozdział 12 | Zaproszenie na mecz hokeja.




             - Jakim cudem jesteś w ostatniej klasie, Rafe? – zapytał z niedowierzaniem Martin, gdy po raz trzeci w przeciągu niespełna dziesięciu minut, mój przyjaciel wyprowadził go z równowagi nie odpowiadając poprawnie na zadane pytanie. – Sądziłem, że to Nela jest marna z matmy, ale porównując was, widzę jak bardzo się myliłem. Ona wie więcej niż ty, do cholery, a jednak nie zdała tego egzaminu! Jak, Nela?! Jak?! – krzyknął, wyrywając sobie włosy z głowy, na co Nate parsknął śmiechem.
            Był sobotni poranek i według wcześniejszych ustaleń, już bladym świtem zaczęliśmy się uczyć. Dokładnie była siódma rano, gdy Martin brutalnie wparował do mojego pokoju i ściągnął kołdrę ze mnie i Fizzy, a śpiącego na materacu Rafe’a, zrzucił na podłogę. O dziewiątej dołączył do nas także Nate, który również miał do zaliczenia parę egzaminów, w tym nieszczęsną matmę. Jednak on z całej naszej czwórki, bawił się wręcz wyśmienicie.
          - Jeszcze raz się zaśmiejesz, Nathaniel, a powyrywam ci wszystkie kończyny – warknął szesnastolatek, wstając z podłogi. – Daję wam dziesięć minut przerwy, muszę wziąć coś na uspokojenie, bo inaczej wszystkich was pozabijam. Za jakie grzechy zgodziłem się na coś takiego?
           - Bo jesteś super, troszczącym się o moją i moich przyjaciół edukację, bratem – zagruchałam, czochrając go po starannie ułożonych włosach. – Domyślam się, że będziesz chciał coś naprawdę ekstra, huh?
            - Coś, na co będziesz musiała stracić swoje roczne kieszonkowe, siostro – zagroził, wychodząc z gabinetu ojca, który wspaniałomyślnie oddał nam go na czas nauki.
            - On chyba ma te wasze dni, w czasie których chodzi naburmuszony bardziej niż ty.
            - Jesteś takim kretynem, Nate – mruknęłam, waląc go po głowie i razem z Fizzy poszłyśmy w ślady Martina. – Chcesz coś pić? Albo jeść? – zapytałam, otwierając lodówkę.
            - O mnie już zapomniałaś? – Rafe dołączył do nas chwilę później, siadając obok mojego ojca, który przebywał z nami w kuchni, czytając wczorajszą gazetę i pijąc kawę. – Dobry, panie Roberts.
            - Witaj, Rafe. Ciężki poranek? – W kącikach jego ust pojawiły się ślady uśmiechu, które były dla niego rzadkością. No chyba, że przebywał w towarzystwie Mikey’a. Rafe jęknął ciężko, wykładając się na stole. – Rozumiem, że tak.
            - Pański syn jest tyranem i cholernym matematycznym geniuszem. Nie lubię go.
           - Przypomnij mi proszę, Rafe, kto chciał mieć z nim lekcje? – rzekła uszczypliwie Fizzy, na co chłopak głośniej jęknął. Jego humor znacznie się poprawił, gdy rzuciłam mu paczkę czekoladowych ciastek, które kochał. – Oczywiście, daj mu ciastka. Niech się dzieciak cieszy. Ja za to poproszę o poduszkę.
            - Koniec przerwy! – Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo Martin bardzo milutko zarządził powrót do nauki. Jakże ciężkiej i męczącej. – Cornelia! Félicité! Rafael!
          - Mówiłem? To tyran w skórze nastolatka – podsumował Rafe, na co mój ojciec zaśmiał się donośnie, co było wydarzeniem roku.
          - On tylko chce byście bez problemu skończyli szkołę – powiedział tata, nie przestając się uśmiechać, wprawiając mnie tym w jeszcze większe osłupienie. – Wszystko dobrze, Nela?
            - Taaaak – przeciągnęłam samogłoskę, przechylając głowę by spojrzeć na niego pod innym kątem. – Zastanawiam się tylko czy ciebie nikt nie podmienił. Jesteś inny niż zazwyczaj. Bardziej… radosny.
            - Myślę, że w końcu odnalazłem szczęście.
            - A wcześniej go pan nie miał? – zapytała ciekawa Fizzy.
           - Miałem, ale nie w takiej postaci jak teraz. Teraz jestem szczęśliwy, że po prostu jestem z wami, a nie z tymi nadąsanymi gwiazdkami, którym tylko kariera i pieniądze w głowie – wyjaśnił, na co moi przyjaciele ze zrozumieniem pokiwali głowami.
            - I zrozumiałeś to dopiero teraz? – dopytywałam, wciąż nie mogąc w to wszystko uwierzyć. To było zbyt nowe, bym tak po prostu mogła to zostawić i traktować jak coś normalnego.
            - Niektórzy potrzebują znacznie więcej czasu by zrozumieć, co daje im radość, Nel.
            - A panu co daje? – wtrącił Rafe.
            - Moja rodzina. Dzieci, żona, to miasto.
            - To takie miłe, tato – odezwał się Martin, zły wparowując do kuchni – ale teraz muszę ich porwać, by zdążyć przerobić z nimi materiał na poprawę.
            - Powinieneś odrobinę wyluzować, młody. Tak odrobinkę, wiesz? Inaczej możesz nie dożyć wieku emerytalnego. – Rafe musiał mu coś powiedzieć, inaczej nie byłby sobą.
            - A ty powinieneś wziąć się do nauki, bo inaczej możesz nie skończyć szkoły średniej. Nie mam zamiaru chodzić z tobą na jakiekolwiek lekcje, więc proszę, ogarnij swoją dupę, dobra? – rzucił znacznie ostrzej, niż mogłabym się tego po nim spodziewać.
           - Jasne, szefie – powiedział potulnie Rafe, dodatkowo mu salutując, na co Martin wywrócił oczami. – On mnie prędzej zabije niż nauczy matmy.
_______________________________________

            Gdy Martin w końcu dał nam odpocząć dłużej niż dziesięć minut, była pora lunchu. Rodzice zabrali Mikey’a na jego trening, a Nate postanowił zamówić pizzę i zaprosić Lynchów. Oczywiście musieliśmy się na nią zrzucić, bo okazało się, że mój bliźniak wydał większość swojego miesięcznego kieszonkowego na imprezy. Martin był z tego powodu więcej niż niepocieszony, ale pominę to.
            - Cześć! – zawołała wesoło Rydel, która jako pierwsza weszła do naszego domu, zaraz po tym jak Rafe otworzył drzwi; oczywiście nie obyło się bez marudzenia, dlaczego to on musi to zrobić, skoro nawet tutaj nie mieszkał. – Dzięki za zaproszenie! Fizzy, Rafe. Hej!
            - Hej, Rydel – odpowiedzieli zgodnie, poczym spojrzeli na siebie ze złością w oczach.
          - Słoooooodko – zagruchałam, obrywając od przyjaciela w tył głowy. – Mamy osiem pudełek wielkiej pizzy i kilka butelek coli. Oraz, co najlepsze przerwę w ciężkiej nauce.
            - Słyszałem, że Martin ostro się za was zabrał – odezwał się najstarszy z Lynchów, uśmiechając się łobuzersko. Dokładnie takim samym uśmiechem, jak jego młodszy brat, który patrzył na mnie z uczuciami, których nie rozumiałam. – Jednak sądziłem, że zaliczyłaś ten egzamin. Po tym jak Ross mi mówił, że Martin cię uczył do poprawy z jakiegoś testu.
            - Ja i matma nie jesteśmy dobrym duetem. Mamy jakieś spięcia, których nie możemy rozwiązać – przyznałam, marszcząc nos, na co Riker wybuchł śmiechem. – Śmiej się, śmiej.
          - Dobrze wiedzieć, że nadal jesteś taka sama, Nela – przyznał, czochrając mnie po misternie zrobionym koczku, na co fuknęłam. – Więc, gdzie ta pizza? Jestem głodny.
           - W salonie. O ile Rafe jej nie zjadł – powiadomił Martin, zapraszając wszystkich na wyżerkę. Zostałam sama z Rossem na korytarzu. On wciąż miał na sobie buty, a ja patrzyłam się na niego, jakby był co najmniej ósmym cudem świata.
            - Cześć – odezwał się pierwszy, lustrując mnie uważnym wzrokiem. – Ładna piżamka.
          Wciąż miałam na sobie spodenki i koszulkę, w której spałam. Nawet nie ubrałam stanika czy skarpetek, tylko kapcie. Wywracając oczami na jego idiotyczny komentarz, walnęłam go w ramię. Nie zdołałam jednak się od niego w porę odsunąć, bo mocno przytulił mnie do siebie, chowając twarz w moje poplątane włosy.
            - Cześć, Ross – szepnęłam, oplatając dłońmi jego talię. – Widzę, że czujesz się lepiej.
            - Zdecydowanie – potwierdził, całując mnie w czubek głowy. W następnej chwili puścił mnie i razem dołączyliśmy do wesołej gromadki, która na szczęście nie pożarła jeszcze wszystkich pudełek pizzy. Fizzy spojrzała na nas uważnie, przybierając przy tym minę, która mówiła jasno „musimy poważnie porozmawiać”. – Masz kłopoty, Nel – zaświergotał Ross, prosto do mojego ucha, na co przyjaciółka uśmiechnęła szerzej, zapewne dopowiadając sobie zbyt wiele rzeczy, za które już teraz miałam ochotę ją uderzyć.
            - Gołąbki już przestały wymieniać ślinę? – palnął Rocky, leżąc na podłodze razem z Nate’m. Obaj patrzyli się na wielki ekran telewizora, na którym rozgrywał się mecz między FC Barceloną, a Manchesterem City; czyli pomiędzy Martinem, a Rafe’m.
            Czy ten kretyn wciąż nie nauczył się, że z moim bratem nie gra się w FIFĘ, bo można polec? I to z kretesem.
            - Czy jedzenie pizzy i leżenie na dywanie jest oby na pewno dobre dla twojego układu trawiennego? Jeśli się zakrztusisz nie będę cię reanimować – ostrzegłam go, kradnąc jeden kawałek z pierwszego lepszego pudełka. Rocky spojrzał na mnie gniewnie, przybierając minę małego, obrażonego na cały świat, dziecka.
            - Jeszcze będziesz chciała zrobić za mnie pracę domową z hiszpańskiego.
          - Wówczas to ty będziesz miał problem, nie ja – zauważyłam, opierając się bokiem o oparcie kanapy, na której Martin z Rafe’m wyginali się pod dziwnym kątami, przegryzając języki i mamrocząc coś o swoich piłkarzach, którzy byli bandą niedouczonych idiotów.
         Rydel razem z Fizzy rozmawiały o nowej kolekcji jakieś marki, której kompletnie nie znałam, przeplatając to wzmiankami o jakiś modelkach czy aktorkach, które widziane były z nowymi chłopakami czy dziećmi. Riker z Rylandem co chwilę wybuchali śmiechem, gdy któryś z chłopaków bił drugiego, bo wbił mu gola, wyklinając przy tym cały świat, jego niesprawiedliwość i czysty fart przeciwnika. Było dokładnie tak, jak zawsze chciałam by było. Wesoło, bez spięć czy niepotrzebnych dramatów.
          - O czym myślisz? – zapytał, stojący obok mnie Ross. – Wciąż się uśmiechasz.
         - Ponieważ jest dobrze i nie chcę by to się kiedykolwiek zmieniło – odpowiedział, a Martin oczywiście musiał to usłyszeć, komentując to irytującym „awww” i w tej samej chwili strzelając Rafe’owi bramkę Messim. – Założyliście się o coś?
            - Jak wygram kupi mi zgrzewkę Mountain Due w puszce – odparł niezwykle tym ucieszony. – Wiele wskazuje na to, że to się stanie.
            - A jeśli byś dziwnym trafem przegrał?
            - Wówczas mam się przefarbować na niebiesko.
            Martin wygrał, Rafe zaczął marudzić coś o kredycie studenckim i wzięciu pożyczki od krewnych, bo przecież nie było go stać na zrealizowanie zamówienia Martina, dziewczyny robiły miliony zdjęć swoimi telefonami, na co Rocky i Nate nie wyrażali zgody, w efekcie czego zaczęli ganiać za dziewczynami by natychmiast usunęły zdjęcia z nimi. A one oczywiście nie chciały tego zrobić. Mogłam się tego spodziewać.
         - Jesteście bandą idiotek – warknął zły Rocky, zatrzymując się na środku salonu. Tupnął nogą jak mała rozkapryszona księżniczka, zakładając przy tym dłonie na piersi, co wyglądało naprawdę komicznie. Oczywiście nikt w tym pokoju nie byłby sobą, gdyby na ten widok nie wybuchnął gromkim śmiechem; nawet jego przyjaciel nie został w tyle. – Nie lubię was – mruknął, wyginając usta w podkowę.
            - A ja ciebie bardzo, Rocky! – zapiszczał inny głos. Bardziej dziecięcy niż któregokolwiek z nas. Odwracając się w stronę przejścia do pokoju, zobaczyłam moich rodziców razem z młodszym bratem, który wciąż będąc w ciepłych ubraniach, przytulił się do Rocky’ego, - Rozchmurz się.
            - Och, cześć mały – rzucił do niego, czochrając po włosach. – Witam – przywitał się z moimi rodzicami, co zaraz po nim zrobili pozostali. – Jak było na łyżwach?
            - Dobrze, trafiłem parę razy do bramki! Jestem świetnym graczem. Powinieneś przyjść na mój mecz. Jest w następną sobotę. Możesz wziąć rodzinę.
            - Dobrze słyszeć twoją pewność siebie, mały. Pewnie, że przyjdę. Może nie oberwę krążkiem w głowę, hm?
           - Ależ skąd! Przecież wy siedzicie za tą plastikową przezroczystą ścianą. Nic nie grozi twojej głowie, Rocky. Będziesz bezpieczny, gwarantuję ci to.
            - W takim razie pojawię się – obiecał, przybijając mu żółwika, co było urocze.

_____________________________________________________________________

            Wpatrywałam się w Rossa z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Byłam zbyt mocno poruszona, by cokolwiek powiedzieć. Blondyn siedział na łóżku w swoim pokoju, mi samej karząc zająć miejsce przy biurku i słuchać. Zagrał jeden z utworów, który ostatnio notorycznie puszczany był w radio, Sam Smith „Stay with me”. Piosenka już sama w sobie była przejmująca i wzruszająca, a on dodatkowo zagrał ją tak, że byłam kompletnie rozbita emocjonalnie. Oraz zapłakana, chociaż to tylko piosenka, a ja się rzadko wzruszałam.
            - Powinnam cię teraz zabić – mruknęłam, siadając naprzeciwko niego, opuszkami palców lekko przebiegając po strunach, które wydały z siebie nieregularny dźwięk.
            - Powinienem zacząć uciekać? – zapytał z żartem, nie przerywając mojej czynności.
            - Och, zdecydowanie. Ja nie płaczę, Lynch.
            - Wiem. Dlatego miło widzieć, że jednak to robisz i to z takiego powodu.
            - Dlaczego to wszystko robisz, Ross? – zapytałam podnosząc wzrok.
            - Już ci to mówiłem. Lubię cię bardziej niż powinienem – powiedział z uczuciem, odkładając gitarę na bok, by mnie przytulić. – Przemyślałaś moją propozycję wspólnej nauki do poprawy? Skoro Martin dał wam na dzisiaj spokój z matmą możemy zająć się chemią.
            - Możemy – przytaknęłam, wyplątując się z jego objęć. Z torby wyjęłam wszystkie potrzebne rzeczy i rzuciłam to na łóżko chłopaka, który spojrzał na wszystko ze śmiechem.
            - Widzę, że się przygotowałaś.
          - Tylko pod względem zbierania materiałów. – Oboje położyliśmy na brzuchach, układając przed sobą nasze zeszyty, podręczniki i jakieś pojedyncze notatki, które mogły okazać się potrzebne. Prócz tego koło łóżka leżał laptop, w razie gdybyśmy kompletnie już nie wiedzieli, co robić. – Więc od czego chcesz zacząć, prymusie?
            - Nie jestem prymusem – mruknął, kręcąc głową.
            - Oczywiście, to ja mam tylko jedną poprawę – zironizowałam, spoglądając na jeden z przykładów z podręcznika. – Nie umiem – powiedziałam pokonana, uderzając długopisem o kartki zeszytu, co spotkało się z chichotem od strony Rossa. – Zabawne.
            - Owszem, nawet bardzo. Szybko się poddajesz – zauważył, przesuwając podręcznik bliżej siebie i jak gdyby nic, zaczął tłumaczyć mi przykład. – Teraz pojmujesz?
            - Dlaczego masz poprawę skoro to ogarniasz? Coś mi tutaj śmierdzi, Lynch.
            - Jesteś taka spostrzegawcza. – Pokręcił głową, nie ukrywając przy tym małego uśmiechu, który wykwitł na jego ustach. – Wróćmy do nauki, a moimi egzaminami się nie przejmujmy, co?
            - Czy to możliwe, że specjalnie go oblałeś by zaciągnąć mnie do swojego pokoju pod pretekstem wspólnego zakuwania i zdemoralizować mnie? – Dźgając go w policzek, zaobserwowałam jak jego wargi szerzej się rozciągnęły, na co przegryzłam wargę. – Ty, mały niewyżyty seksualnie, skurczybyku!
            - Hej! Jestem wyższy od ciebie o co najmniej głowę! – zawołał oburzony, rzucając się na mnie i zaczynając mnie łaskotać. W tej samej chwili do pokoju weszła jego mama z tacą pełną ciasteczek oraz dwoma kubkami herbaty. Odstawiła to na biurko, patrząc na nas z uśmiechem. Zastała Rossa pochylającego się nade mną, z nogami zaplątanymi z moimi i dłońmi na moim odsłoniętym brzuchu. Puściła synowi oczko, na co chłopak jęknął przeciągle, wyganiając ją z pokoju. – Ona za dużo czasu spędza z Rydel.
          - W końcu to jedyne kobiety w domu, muszą się trzymać razem. Wciąż masz zamiar mnie obmacywać czy może wrócimy do lekcji?
            - Kim jesteś i co zrobiłaś z Nelą? – zapytał, udając szok i niedowierzanie, za co oberwał ode mnie w potylicę. Patrząc mu w oczy przypomniałam sobie słowa, które wypowiedział wczorajszego dnia, a które mimo wszystko nie chciały mnie opuścić.
            - Co miałeś na myśli mówiąc „dlaczego on dał sobie z tobą spokój”?
            - Hm? Ja tak powiedziałem? – Udając głupiego, podszedł do tacy z ciastkami i jedno wepchał sobie w całości do ust. – Niby kiedy? – dodał, a kruche kawałki opadły na dywan.
            - Wczoraj, między jednym pawiem, a drugim. Powiedz mi.
            - Nie ma o czym mówić, Nela. Byłem chory i zmęczony ciągłym wymiotowaniem. Gadałem bzdury. Nie powinnaś sobie zawracać tym swojej rudej główki.
            - Ross, kręcisz coś. Gdyby to nie było nic, nie unikałbyś odpowiedzi. O co chodzi?
            - Powiem ci, ale ty też musisz mi coś powiedzieć.
            - Cokolwiek – rzuciłam lekko, odrywając kawałek ciastka, który powoli wsadziłam sobie do ust i w porównaniu do chłopaka, nie nakruszyłam dookoła. – Więc?
            - Austin dał sobie z tobą spokój, twierdząc iż lepiej będzie jak to ja się tobą zajmę.
          - Zajmiesz? – podłapałam, kompletnie zbywając pierwszą część zdania. Może właśnie o to mu chodziło, gdy minęłam go na stołówce. Może bił z myślami odnośnie mnie i tego wszystkiego. Albo mógł mieć gorszy dzień, który zdarzał się każdemu. Nie miałam jednak zamiaru się tym przejmować. Austin nie należał do grona moich najbliższych. – W jaki sposób miałoby wyglądać to zajmowanie się, panie Lynch? – spytałam kokieteryjnie, jedząc pozostałą część przekąski.
            - Jeszcze tego nie odkryłem – przyznał wzruszając ramionami, na co ja wywróciłam oczami. – Zbytnio nie przejęłaś się tym, że Austin miał na ciebie oko, ale…
            - Mówiłam ci, że był moim marzeniem, ale zawsze poza zasięgiem. Jest dobrze tak jak jest. Jesteśmy znajomymi ze szkoły, on zalicza się do grona kumpli Martina. Nie musimy tego roztrząsać. Co z twoimi pytaniem?
            - Dlaczego właściwie, po wyleczeniu kontuzji, nie wróciłaś do jazdy na łyżwach?
            - Ponieważ – zaczęłam, przegryzając wargę. - To nie ma nic wspólnego z psychiką. Nie cierpię na żaden zespół stresu pourazowego ani nic w tym stylu. Po prostu łyżwiarstwo nie było tym, co chciałam robić zawsze. Traktowałam to raczej jak przygodę. Byłam na etapie próbowania wielu rzeczy i łyżwiarstwo było tylko kolejnym punktem.
            - Żałujesz tego?
            - Nie. Lubiłam jeździć na łyżwach, ale nie byłam w to zaangażowana tak mocno, jak na przykład ty w granie w zespole i w koszykówkę albo Martin w piłkę nożną. Było okej, ale bez zbędnego szału.
            - Dlaczego teraz unikasz wejścia na lód?
            - Nie unikam. Po prostu nie chcę jeździć. Wolę obserwować jak robi to Mikey. Jest naprawdę dobry i wierzę, że pewnego dnia zostanie powołany do reprezentacji.



 ______________________________________________________

Aloha, misie! 
Witam Was w dwunastym dniu marca. Jak się macie? 
Chcę już wiosnę, słońce o 4 rano i nosić tenisówki. 
Mam dość ciągłych wahań temperatury - chłodu nad ranem i ciepła po południu. 
Ale mniejsza z tym. Już niedługo, wow!

Co sądzicie o 12 rozdziale? Może być czy jest wręcz przeciwnie?
Mam nadzieję, że nie jest fatalnie ;) 
Pozdrawiam Mikę, której bloga w końcu nadrobiłam, woohoo! 

Ściskam Was mocno, maluchy! 

- matrioszkaa! xx

5 komentarzy:

  1. Matrioszko moja droga, uwielbiam Twojego bloga każdym włókienkiem mojego ciała! :D
    Pokłony i brawa za to, jak subtelnie i delikatnie zmieniasz relację Rossa i Neli. Wszystko jest takie prawdziwe i poukładane.
    Nie żadne nierealne hejty przez osiem rozdziałów i chędorzenie za szopą w dziewiątym. W dziesiątym lovka forever i ślub. Nienawidzę tego.
    U Ciebie akcja idzie krok po kroczku, w dodatku ukazując przy tym resztę bohaterów.
    Rafe i Fizzy - wielbię ten duet.
    A mały Mikey kupił mnie całkowicie swoimi bezbłędnymi komenatrzami.
    Wisisz mi za proszek, bo robiąc gimbusiarskie "awww", podczas czytania sceny w pokoju Rossa, zapomniawszy, że mam zupę w ustach.
    #smuteczek #szejmonmi #zupatakagoraca
    Boję się kolejnych rozdziałów, bi na blogach bywa tak, że jeśli coś jest dobrze, to zaraz się zjebie.
    I ja będę płakać, wpieprzać Breakaway'e na poprawę humoru (batoniki czekoladowe z mielonymi migdałami, love) i przytyję 9383833 kg. I będę jeszcze bardziej płakać, i wpadnę w depresję, rozbiję kolejne auto nauki jazdy, stracę majątek na dodatkowe lekcje, nigdy nie zapamoętam brytyjskiego kodeksu i moje życie będzie smutne i tragiczne, i umrę na weltschmerzen.
    Także ten, no, daj mi się pocieszyć Rossem i Nelą, bo to zdecydowanie moja ulubiona para z blogów o arfajf.
    Boże, pokłony, dziewczyno! Ja wymiękłam na czwartym rozdziale i stwierdziłam, że pieprzę, nie czytam, jak czegoś nie pamiętam, to pytam Raff. XD
    Hugs and kiss,
    Mika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szlag, *chędożenie, brytyjska klawiatyra usuwa mi polskie znaki. Szmata.

      Usuń
  2. Hej, matrioszkoo :D
    Jejku, kolejny świetny rozdział. Nie wiem, jak Ty to robisz. Mogłabyś oddać trochę talentu.
    Chyba razem z Nelą będę musiała pisać poprawki i obie ledwo radzimy sobie z chemią XD Uwielbiam jej postać. Jest naturalna przez co mogę się z nią utożsamiać. I Martina uwielbiam. Biedaczek, ma okropnych uczniów.
    Świetny opis chłopaków grających w FIFĘ. Nie umiałabym tak dokładnie tego opisać. W ogóle Twoje opisy wymiatają. Można sobie wszystko dokładnie wyobrazić. A przy tym nie przeginasz z nimi i nie piszesz dwóch stron w Wordzie bez dialogów.
    Rocky - mała rozkapryszona księżniczka. JAK MOŻESZ? To jest waleczny książę. Idealna idealność, mój mąż numer 2. Tak baaardzo go koffam <3
    A Ciebie koffam, bo o nim napisałaś. Zabawnie, ale nie zrobiłaś z niego całkowitego debila, jak robi to większość blogerek. Oczywiście, rozumiem, że one nie mają Twojego talentu, no ale... Można się postarać. Matko, znowu się rozwodzę nad rolą Rocky'ego w blogowych historiach. Wybacz.
    Ross, bierz łapska z Neli, dobrze ci radzę. Nela ma być z Austinem, iż gdyż ponieważ Austin jest DFUEGFOIEGOFHSALJKVDUOFHWUH Ups, caps się włączył. Ale tak, taki właśnie jest Austin. Pewnie jestem jedyną, która go shippuje z Nelą. Norma, ja zawsze wszystko robię na odwrót.
    JA TEŻ CHCĘ WIOSNĘ. Jednego dnia było tak pięknie, a następnego temperatura poniżej 0. Ugh!
    Giw mi mor Riker C: Riiiikeeer *.*
    Tak bardzo nie chcę jutro iść do szkoły. Niech mnie ktoś uratuje, bo widzę, że już mi odwala. Pójdę już sobie, bo nie potrafię napisać niczego bardziej sensownego.
    Kocham Twojego bloga <3
    Do następnego!
    xoxo
    ~Liv~

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej haj heloł! :3
    Mam fazę "pożarłam pół tabliczki czekolady, woho!" tak więc z góry przepraszam za wszelakie niezrozumiałe, bezsensowne, lub głupie treści w tym, co pragnę napisać poniżej.
    Już Ci to chyba pisałam, ale uwielbiam Nelę. Jej podejście do życia, charakter i gust. Ta postać jest wspaniała i miło się czyta jej myśli, oraz to, jak postrzega świat. :3 Nie wspominając już o jej scenach z Rossem, w których widać, że coś jest na rzeczy, ale nie ma się też ochoty puścić kolorowego pawia na ekran, spowodowanego tą słodyczą. Ich rozmowy i gesty są po prostu idealnie wpasowane w coś pomiędzy tymi dwoma odczuciami :)
    Intencje Rossa w związku z poprawą z chemii również były niczego sobie ^^
    Też tak chcę, ugh. Albo nie. Przecież chłopcy są głupi. Co nie zmienia faktu, że każdy czasem marzy o przeżyciach podobnych do tych, które opisujesz ty. c:
    Cornelia, Félicité, Rafael.
    Się dobrali, nie ma co. ^^
    Rozdział mi się podobał, nawet bardzo. :D
    I w pełni się z Tobą zgadzam, niech już będzie wiosna. Zimę lubię, ale taką porządną i ze śniegiem, a nie to, co jest teraz. Czyli właściwie plucha i to tyle w temacie. A jak przyjdzie wiosna, to przynajmniej będzie można chodzić w trampkach i nikt nie będzie się czepiał, że zła pora roku na to. ^^ Mhm. :3

    ~JuLien :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Niedawno znalazłam twojego bloga i tak się wciągnęłam , że zarwałam nockę, by go przeczytać :D
    Niesamowicie piszesz. Ja ponoć też dobrze piszę, ale z pewnością nie dorównuje tobie.
    Życzę weny i czekam na nexta C:

    OdpowiedzUsuń