niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział 8 | Powrót taty.



             - Jesteś beznadziejnym kwiatem lotosu – skitowała Fizzy siedząc na moim łóżku.
          Po egzaminach z chemii i matmy, przyszła kolej na angielski, który miałyśmy mieć następnego dnia razem z francuskim. W porównaniu do dwóch wcześniejszych z przedmiotów ścisłych, na których więcej lałam wodę niż miałam jakiekolwiek pojęcie o tym, o co mnie pytali, językami się nie martwiłam. Umiałam większość z tego, co miało być i byłam bardziej niż pewna, że zaliczę. Fizzy w obu językach miała problem z gramatyką, więc wpadła na genialny pomysł by nawiedzić mnie w domu i pouczyć się razem.
Chociaż ja wolałam jogę.
        - To nawet nie jest kwiat lotosu – zaoponowałam, stojąc na głowie z nogami skrzyżowanymi w kostkach. Po kilku głębokich wdechach i wydechach wyprostowałam nogi do góry, wykonując klasyczną świecę.
           - Cokolwiek powiesz. Właściwie dlaczego nie chodzisz na zajęcia jogi z jakimś seksownym instruktorem? Aż tak ci się nie chce ruszyć tyłka z domu?
            - Chodziłam przez rok – przypomniałam, stopami dotykając głowy. - Zrezygnowałam, gdy zajęcia zaczęły mnie nudzić, a instruktor wcale nie był seksowny.
            - Ciebie wszystko w końcu zaczyna nudzić. Aż dziwne, że wciąż lubisz jogę.
            - Jest uspakajająca – przyznałam, głęboko oddychając i prostując nogi.
           - Po tym, co powiedział ci Ross z pewnością ci się przyda. – Oczywiście, że musiała w końcu zacząć ten temat. Fizzy nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła. – Nie patrz tak na mnie! On ci powiedział, że chciałby, żebyś była zazdrosna, bo…
          - To by znaczyło, że nie jest mi do końca obojętny – skończyłam za nią, opuszczając nogi na podłogę i stając prosto. – Byłam tam, pamiętasz? Po tych słowach wyszedł z pokoju i do tej pory się nie odezwał. Przynajmniej w szkole niema już plotek o mojej domniemanej zazdrości.
            - Rozumiem, że czujesz wielką ulgę z tego powodu – powiedziała uszczypliwie.
            - Dlaczego mam wrażenie, że jesteś na mnie zła?
            - Bo jestem! Cholera, Nela, czemu ty nic nie łapiesz? Jesteś taką idiotką.
      - Co? – wydusiłam, drapiąc się w kark próbując zrozumieć przyjaciółkę. W tym samym momencie usłyszałam jak ktoś parkował na naszym podjeździe. Podszedłszy do okna zobaczyłam taksówkę, z której wyszedł mój ojciec. Taksówkarz pomógł mu wyciągnąć z bagażnika dużą walizkę; po zapłaceniu i uściśnięciu sobie dłoni, samochód odjechał, a tata skierował się do drzwi. – Tata przyjechał.
            - Naprawdę? Nie za szybko?
          - Właściwie nie mówił kiedy wróci – powiedziałam, wychodząc z pokoju. Przyjaciółka, nie chcąc zostać sama, poszła razem ze mną. Na dole zastałam tatę trzymającego Mikey’a na swoich barkach i śmiejącego się jak nigdy dotąd. – Cześć, tato. Co tak szybko wróciłeś? Mamy dopiero drugi tydzień stycznia. Nie powinieneś być we Francji? – spytałam, nie siląc się na uprzejmości.
           - Ciebie też miło widzieć, córeczko – rzucił ze śmiechem, czochrając mnie po włosach. – Mam nadzieję, że uczysz się ciężko i nie dostanę żadnego listu od dyrekcji, że grozi ci kiblowanie.
      - Jutro mam egzaminy z języków obcych, więc będzie dobrze. Dlaczego tutaj jesteś? Gwiazdeczka dała ci w kość?
            - Gwiazdeczka okazała się byś okropną zołzą, która sama nie wiedziała czego chce. Wyrzuciłem ją z wytwórni gdy oczerniła wszystkich ludzi, którzy mieli jej pomóc z nagraniem płyty i chciała ich pozwać za rzekome prześladowania.
            - A to wstrętna małpa – podsumowała Fizzy. – Witamy w Littleton, panie Roberts.
            Jasne, że była serdeczna dla wszystkich dookoła tylko nie dla mnie.
            - Właśnie na taką reakcję czekałem. Mogłabyś się uczyć od przyjaciół, Nela.
        - Oczywiście, tato i co jeszcze? Powinnam ci wskoczyć w ramiona? – zironizowałam, podnosząc ku górze jedną z brwi. Ojciec jak gdyby nie zauważając mojego tonu, skinął głową, nieustannie się uśmiechając. – Gdybym miała jakieś osiem lat mniej, zrobiłabym to. Teraz mógłbyś się połamać. A przecież jako producent nie możesz sobie pozwolić na długie zwolnienie.
            - Mój stan fizyczny jest całkiem dobry. Co powiesz na bieganie? – zapytał, kierując się do salonu, gdzie Nate i Martin oglądali mecz FC Barcelony z jakimś innym klubem. – Witam moich synów, którym nawet nie chce się podnieść tyłka z sofy by powiedzieć „cześć” staremu ojcu.
            - Siema ojcze! – krzyknął Martin, nie odrywając spojrzenia od telewizora.
            - Dobrze, że już jesteś – dodał od siebie Nate, tkwiąc ze wzrokiem wbitym w ekran, jakby ten mecz był najciekawszą rzeczą na świecie.
            - Moja reakcja była lepsza – pochwaliłam się, co oczywiście w ogóle nie obchodziło moich braci. Jedynie mnie uciszyli, na co wywróciłam oczami, a tata zachichotał. – Więc… Jak tam podróż? Na ile zajrzałeś?
            - Przyleciałem na kilka, może kilkanaście dni. Podróż minęła całkiem przyjemnie. Większość lotu przespałem, nim się obejrzałem lądowałem na lotnisku w Nowym Jorku skąd musiałem się przesiąść w drugi samolot do Denver. Może zamówimy pizzę na kolację?
            - Chciałeś biegać, a proponujesz coś tak kalorycznego? Wiesz, że po takim jedzeniu jedynie będziesz chciał iść spać, prawda?
            - Dobrze, że moja córka to wie. – Klepnąwszy mnie po głowie jak małe dziecko, wrócił do holu skąd zabrał swoją walizkę i zaczął wchodzić po schodach, aż nie usłyszeliśmy trzaśnięcia drzwi.
         - Wracamy do nauki! – Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zaprzeczyć czy zrobić coś innego, byłam już ciągnięta przez Fizzy na górę. - Musisz mi pomóc, Nela, bo nie ogarniam tego sama – powiedziała żałośnie, siadając na łóżku po turecku z miną zbitego psa.
            - A obiecasz nie wracać do tematu Rossa?
            - Skoro to dla ciebie takie ważne, to tak. Obiecuję.
            - Nie jest takie ważne, ale denerwujące. Nie chcę o tym wciąż mówić.
          - Po prostu z nim pogadaj i wyjaśnij wszystko na spokojnie, patrząc mu w oczy, a nie chowając się pod łóżko.
            - Zobaczę, a teraz pokaż mi to. Nie mamy dużo czasu.

______________________________________________________________________

            W ciągu całego dnia nie odezwałam się do Rossa ani słowem. Zamieniałam jedynie parę słów z jego rodzeństwem. W głowie wciąż wszystko sobie układałam, skreślałam kolejne wersje rozmów, aż w końcu stwierdziłam, że żadna z nich nie ma sensu i najlepiej będzie jak pójdę na żywioł. Po moim ostatnim egzaminie w tym dniu, którym był francuski, trafiłam na Rossa koło jego szafki.
            - Masz chwilę? – zapytałam, stając za nim i kątem oka patrząc czy przypadkiem Kira nie idzie. Ross powoli odwrócił się w moją stronę, niemo kiwając głową. – Dzięki, że załagodziłeś te plotki, jednocześnie przepraszam, że zachowałam się jak idiotka. To naprawdę nie jest moja sprawa z kim się spotykasz i dopóki tobie wszystko pasuje, jest okej. Nie byłam zazdrosna, ponieważ nie czuję do ciebie nic poza przyjaźnią. Gdybym była o ciebie zazdrosna, musiałabym to samo czuć względem Rafe’a, który jest z Lauren. Moje uczucia nie wykraczają poza tą sferę, ale to nie znaczy, że mi nie zależy. Gdyby tak było, pewnie nie powiedziałabym tego wszystkiego o Kirze, moich przypuszczeniach i wszystkim innym. Więc, jeśli cię zraniłam czy zrobiłam cokolwiek innego, z czego nie zdaję sobie sprawy, przepraszam.
            - Nie spodziewałem się tego, Nela – przyznał. – Sądziłem, że raczej spłynie to po tobie i dasz sobie z tym spokój, a widzę, że ty naprawdę się przejęłaś. Dzięki za szczerość, ale nie musisz mnie przepraszać. Nie zrobiłaś nic złego.
            - Chciałam mieć jasną sytuację i wiedzieć na czym stoję. Więc między nami okej?
            - Yeah – przytaknął, uśmiechając się. W tej samej chwili na horyzoncie zobaczyłam Kirę razem ze swoimi wiernymi przyjaciółkami. Podeszły do automatu stojącego na końcu korytarza, śmiejąc się z czegoś donośnie. – Rozumiem, że to pora na twoje zostawienie mnie samego i udanie, że wcale ze mną nie gadałaś, huh?
            - Nie boję się tej małpy, ale nie chce mi się z nią kłócić – wyjaśniłam, odwracając się by w końcu wyjść ze szkoły i wrócić do domu.
            Ponieważ Martin kończył swoje zajęcia godzinę później niż ja, a Nate musiał zostać w kozie, zostałam zmuszona by iść pieszo; na szczęście dzisiaj, dzięki przyjechaniu taty, ominęło mnie odebranie Mikey’a ze szkoły. Na chodnikach wciąż utrzymywał się śnieg, przez co moje Converse i skarpetki szybko zrobiły się mokre. Niezadowolona z powodzi w butach, co chwilę rzucałam niecenzuralne słowa, ignorując nieprzyjazne spojrzenia ludzi, którzy mnie mijali. Miałam ich w głębokim poważaniu, było mi zimno, mokro i byłam cholernie głodna, a ponadto czekała mnie nauka do ostatnich egzaminów. Miałam dość i chciałam weekendu. Tylko tyle.
            - Jesteś! – Mikey krzyknął, gdy przekroczyłam próg domu, ledwo zamykając za sobą drzwi i ściągając torbę z ramienia, by pozbyć się kurtki.
          - Jestem. Czy coś się stało? Spaliłeś kuchnię? Nigdy się tak nie cieszyłeś na mój widok – zauważyłam, rozwiązując szalik, jednocześnie zsuwając ze stóp całkowicie przemoczone tenisówki.
            - Tata utknął pod choinką – oznajmił rozbawiony, ciągnąc mnie za rękę do salonu.
       Ojciec rzeczywiście leżał pod drzewkiem na środku pokoju z błagalnym wyrazem twarzy, który jednoznacznie mówił, że prosił o pomoc. Kręcąc głową z dezaprobatą, przesunęłam choinkę w prawo, by rodziciel mógł spod niej wyjść. Kilkanaście bombek nadawało się do wyrzucenia, ale mimo upadku spora ich część nadal się trzymała. Pozwalając tacie iść do swojego gabinetu, razem z Mikey’em rozebraliśmy choinkę, schowaliśmy ozdoby do odpowiednich pudełek, a drzewko wynieśliśmy do garażu, skąd czekała ją droga na wysypisko śmieci.
            - Zrobisz coś na kolacje? – zapytał brat, gdy po pracy przygotowałam nam po kubku gorącej czekolady z masą pianek i cynamonem.
            - Tata nie zadeklarował się? – Otworzywszy lodówkę zajrzałam do środka by obadać czy z jej zawartości można stworzyć coś zjadliwego. Prawda była taka, że dawno żadne z nas nie było na zakupach i lodówka świeciła pustkami. – Trzeba będzie coś zamówić. Mamy tutaj resztki wczorajszej zapiekanki, coś co było rybą po grecku i kawałek jakiegoś ciasta. Nie wspomnę o mojej herbacie, kilku jajkach, cytrynie, oraz dwóch pieczarkach.
            - Więc może pizza, skoro wczoraj jej nie zamówiliśmy? – Nim zdążyłam coś powiedzieć, Mikey pobiegł po tatę, który zgodził się na zamówienie kilku pudełek pizzy, oraz czegoś gazowanego. Reszta ferajny wróciła w chwili, w której w końcu znalazłam ulotkę jakieś pizzerii. – To była dobra decyzja, Nel – powiedział Mikey z buzią wypełnioną pizzą o smaku czterech serów.
            - Raz na jakiś czas uda ci jakąś podjąć – dodał od siebie Martin, zjadając się ciastem po brzegi wypełnionym kurczakiem.
          - A zaoszczędzony na gotowaniu czas, możesz wykorzystać na naukę do ostatnich egzaminów, siostro – skończył Nate, delektując się swoimi owocami morza.
            - Nie tylko ja w tym domu mam egzaminy, bracie – odgryzłam się.
            - Ale to nie na mnie czeka biologia.
            - Owszem, ciebie oczekuje chemia.
            - Zdam to z palcem w nosie.
            - Oby ten palec nie utknął w któreś dziurce.
        - Oboje powinniście usiąść do książek – wtrącił ojciec, wycierając sobie z brody resztki sosu śmietankowego ze swojego makaronu, który kazał sobie zamówić. – Więc skoro już zjedliście, marsz do pokoi i się uczyć.
            - Wow! Skąd u ciebie taka stanowczość? Do tej pory nie interesowała cię nasza nauka.
            - To wasz ostatni rok.
           - Taaak, to wiele wyjaśnia – mruknęłam, ruszając schodami do swojego pokoju, zostawiając pudełko z trzema kawałkami mojej margherity na stole, wiedząc, że reszta z przyjemnością się nią zajmie.
            W pokoju unosił się delikatny zapach pomarańczy, który mógł należeć tylko do jednej osoby. Po zapaleniu małej lampki stojącej na biurku, zobaczyłam opierającego się o parapet Rafe’a. Uśmiechał się niemrawo, przejeżdżając palcami przez zmierzwione włosy, a w jego niebieskich oczach dominował jakiś dziwny smutek.
            - Do czyjego pokoju tym razem się wśliznąłeś? – zapytałam, wiedząc, że nie pojawił się tutaj zaraz po wejściu przez okno, głównie dlatego, że było to wręcz niemożliwe. Mój pokój był od strony ulicy, na naszym trawniku rosło co prawda parę drzew, ale żadne z nich nie było na tyle blisko mojego okna by można było po nim wejść. – I czy nie łatwiej byłoby zadzwonić dzwonkiem?
            - Może i łatwiej, ale nie ciekawiej – zauważył, przechodząc do garderoby. – Wpadłem do Nate’a. Wiedziałaś, że ma na łóżku ogromną pandę? Mogę mu ją ukraść? Jest rozkoszna.
            - Tak, a później zrzuć to na mnie – sarknęłam. – Czym sobie zasłużyłam na twoją wizytę?
          - Pójdziesz gdzieś ze mną i ubierzesz to. – Rzucił we mnie przeklętą sukienką w słoneczniki, na widok której pokręciłam przecząco głową. – Nela, proszę. To ważne.
           - Najpierw mi powiesz o co chodzi. Nie ubieram takich rzeczy bez okazji.
          - To głupie.
          - Nie bardziej od zakładania sukienki w mróz.
        - Mam wrażenie, że Lauren mnie zdradza – wydusił, podając mi beżowe szpilki z czarnymi rajstopami, nie patrząc mi przy tym w oczy. – Miała się uczyć z przyjaciółką, ale ta napisała do mnie, że Lauren odwołała spotkanie, bo się z kimś umówiła. To nie daje mi spokoju, Nel.
           - Nie ufasz jej?
       - Ufam – powiedział szybko, podnosząc w końcu wzrok – ale nie ufam swoim myślom i scenariuszom jakie wymyślają. Pojedziesz ze mną?
           - Wolałabym, żebyś z nią porozmawiał, a nie bawił się w Bonda. Skąd wiesz, gdzie będzie?
            - Namierzę jej telefon – odpowiedział prosto.
            - Nadal nie rozumiem, dlaczego mam to ubierać? Zamarznę na śmierć.
            - Wolisz to czy tą mini spódniczkę, którą kupiła ci mama wbrew twojej woli?
          - Ona kupiła zbyt wiele rzeczy wbrew mojej woli. – Z miną męczennicy schowałam się w łazience, gdzie wcisnęłam się w wybrane przez niego ubrania. Szybko zrobiłam makijaż, który wskazywałby, że mam minimum dziewiętnaście lat, a włosy zakręciłam w fale. – Uważam, że ten pomysł nie skończy się dobrze – podzieliłam się z nim swoją opinią, gdy wyszłam z łazienki czując się co najmniej dziwnie. Nie byłam sobą. Miałam zbyt jasne ubrania, za wysokie obcasy i za dużo makijażu.
          - Wszystko będzie okej. Myślę, że powinnaś ściągnąć na górę, któregoś ze swoich braci i powiedzieć im, że… - W tym samym momencie drzwi od mojego pokoju uchyliły się, a w progu stanął Martin z kpiącym uśmiechem i swoimi kluczykami w dłoni – wychodzisz mi pomóc – Rafe skończył, patrząc wyczekująco na chłopaka.
           - Wybierasz się gdzieś, siostrzyczko?
           - Na śmierć. Dasz mi klucze?
           - Oczywiście i alibi do tego – prychnął, wchodząc w głąb pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. – Powinnaś się uczyć. Jutro ostatnie testy.
          - Nie uważasz, że to byłoby dziwne, gdybym się uczyła więcej niż zazwyczaj? Po prostu daj mi te kluczyki i chroń moją dupę, albo ojciec się dowie o twoich wagarach.
            - Jak na osobę, która potrzebuje ochrony, jesteś bardzo niemiła.
         - Ten idiota karze mi w mróz wychodzić z ciepłego domu, więc się nie dziw. Daj mi już te cholerne klucze.
          - Dokąd jedziecie?
        - Do Denver – odparł Rafe, wyrywając mu przedmiot z dłoni. – Twój ojciec jest wciąż na dole?
            - Nope. Jakieś dwadzieścia minut temu poszedł do gabinetu, więc macie drogę wolną.
            - Skąd wiedziałeś, że on tutaj jest?
           - Słyszałem jak coś ciężkiego spadało na podłogę – wyjaśnił, szczerząc się jak nienormalny, na co wywróciłam oczami. – Nie wróć późno, Cornelio.
            Oczywiście, że nie byłby sobą gdyby nie powiedział czegoś takiego.
            - Dobranoc, Martin. I dzięki – dodałam, będąc już na schodach i uważając by z nich nie spaść. – Postaram się nie wjechać w drzewo.
           - Będziesz wówczas płacić za naprawę. – Ubierając się, zobaczyłam go na szczycie schodów, uśmiechającego się w ten idiotyczny sposób. – Nie pij za dużo.
            - Możemy już jechać czy macie jeszcze sobie coś do powiedzenia? – Rafe w zdenerwowaniu założył mi czapkę na włosy oraz rękawiczki, na co prychnęłam pod nosem.
          - Uspokój się, bo wrócę na górę – zagroziłam mu, wychodząc z domu na mróz. Z mocno zaciśniętymi zębami przeszłam do samochodu, który zaparkowany był na podjeździe. Zapewne Martin znowu miał zbyt wielkiego lenia, by wjechać nim do garażu. – Naprawdę mam jechać, aż do Denver?
            - Nie. Do Heaven.
           - Nienawidzę cię za to – warknęłam, zapinając pasy i odpalając silnik. – Masz w ogóle jakiś plan? Jakikolwiek? Wejdziemy tam, zobaczysz ją i co jej powiesz? „Hej, kochanie! Akurat przyjeżdżałem obok i pomyślałem, że zajrzę. Co za przypadek!”
            - Nie wiem, Nela. Chcę tylko mieć pewność, że jest okej, a ona tak naprawdę mnie nie zdradza. Jednak muszę to sprawdzić, bo ten telefon od jej przyjaciółki nie daje mi spokoju.
            - Nie byłoby łatwiej zadzwonić do Lauren by zapytać co u niej?
            - Dzwoniłem, ale nie odbiera – jęknął żałośnie, patrząc w ekran swojego telefonu.
            - Czy ta czerwona kropka pokazuje ci lokalizację twojej dziewczyny?
            - Tak. Wciąż jest w Heaven.
            - Mam nadzieje, że tam zostanie. Nie chcę mi się jeździć za nią po całym mieście czy stanie.
         Zgrabnie zaparkowałam na wolnym miejscu, których w tym dniu i porze było od groma i właściwie mogłam zdecydować czy wolę te bliżej wejścia czy kompletnie z drugiej strony, zaraz przy wyjeździe na ulicę. W weekend nie miało się takich luksusów. Rafe ostatni raz spojrzał na telefon, następnie zablokował go i wysiadł z auta. Ja chciałam zostać tutaj; między ciepłem klimatyzacji, a spokojnymi utworami płynącymi z radia jakieś nieznanej mi stacji, mając przy tym nadzieję na kilkuminutową drzemkę. Pomysł z pójściem do klubu uważałam za niedorzeczny, ale to był Rafe i jak już coś sobie ubzdurał, robił wszystko by zrealizować tą głupotę. Niechętnie wyszłam z samochodu, omal nie zamieniając się w sopel lodu i tylko cudem ratując się przed upadkiem na lodzie.
         Czy wspominałam już, jak bardzo nienawidzę obcasów?
       Na szczęście Rafe zaproponował mi swoje ramię. Po minięciu progu, zostaliśmy zmuszeni do pokazania dowodów osobistych wysokiemu, barczystemu ochroniarzowi, który zobaczywszy moje cholerne nazwisko, rzucił kilka słów podziwu dla mojego ojca. Skomentowałam to tylko krótkim „przekażę”, bo niecierpliwy Rafe pociągnął mnie w kierunku baru, po drodze zahaczając o szatnię, gdzie zostawiliśmy nasze rzeczy jakbyśmy mieli  być tutaj dłużej. Niestety była ona obowiązkowa.
            Nie znosiłam obowiązkowych rzeczy.
        - Więc będziemy stać jak para idiotów i rozglądać się po klubie, aż jej nie zobaczymy? – prychnęłam, siadając na stołku, co moje nogi przyjęły z ulgą. Co z tego, że nie przeszłam w tych butach nawet kilku metrów? Były niewygodne.
         - Zostań tutaj, a ja się rozejrzę – oznajmił i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, poszedł sobie. Niewiele myśląc zamówiłam dla siebie wodę. Wzięłabym kawę lub chociażby herbatę, ale byłam w klubie i jak na złość tego tutaj nie podawali.
            Mój pech.
        Ludzi było niewielu. Kilka osób tańczyło na parkiecie w rytm jakiegoś kiczowatego remiksu, paru siedziało przy stolikach i wolno sączyli piwo, śmiejąc się co jakiś czas, a jedyny barman jaki miał dzisiaj zmianę, posiadał wystarczająco dużo czasu dla siebie by zająć się swoim telefonem i obsługiwać pojedyncze osoby.
          - Nie ma jej tutaj, cholera. – Rafe zjawił się nim moja głowa z hukiem nie uderzyła o blat lady, a powieki nie zamknęły się. Spojrzałam na niego zamglonym spojrzeniem, gdy usiadł obok mnie i zamówił dla siebie piwo. Barman spojrzał na niego przelotnie i bez proszenia go o dowód, sprzedał mu alkohol. – Ta aplikacja to stek bzdur.
            - A w toalecie sprawdzałeś? – zapytałam, dopijając do końca wodę i prosząc o kolejną.
      - Nie – westchnął pokonany. – Nawet o niej nie pomyślałem. To totalna głupota. Powinienem siedzieć w domu, zakuwać i nie martwić się tym, co robi. Jest dorosła.
            - Oraz twoją dziewczyną. To raczej normalne, że się o nią martwisz.
            - Jak się o tym dowie, uzna, że nie mam do niej zaufania. Będę spalony.
      - Wówczas uznam cię za najsłodszego chłopaka na świecie – powiedziała inna osoba. Oboje spojrzeliśmy za siebie, gdzie stała Lauren z szerokim uśmiechem i brakiem jakiejkolwiek złości na mojego przyjaciela. – Jesteś także idiotą, który powinien skasować numery moich przyjaciół, bym mogła w spokoju wyjść na imprezę.
            - Lauren! – zawołał Rafe, rzucając się jej na szyję. – Żyjesz!
        - No jasne, że tak. Dlaczego miałoby być inaczej? – zakpiła, przeczesując jego włosy palcami. – Rozumiem, że ty tutaj jesteś, bo nie mogłeś znieść tego, że nie wiesz gdzie się podziewam, ale czemu przyprowadziłeś Nel? I to jeszcze w czymś takim?
           - Potrzebowałem towarzystwa seksownej przyjaciółki – wyjaśnił, za co oberwałby ode mnie po głowie, gdyby siedział obok.  – Możemy wracać do domu?
            - A nie chcesz zostać jeszcze chwili? Wrócimy taksówką.
            - Nela? Będzie okej?
        - Pewnie. Grunt, że znalazłeś Lauren i przestaniesz mi marudzić. Następnym razem, jak będziesz chciała iść potańczyć, przykuj go może do kaloryfera, co? Wówczas nie będę musiała zamieniać się w idiotkę – zwróciłam się do dziewczyny, na co zaśmiała się, przytakując mi.
         Zostałam sama; z wodą, leniwym barmanem i hałasem za plecami. Dopiłam do końca napój, zapłaciłam za obie szklanki dodając jeszcze kwotę za piwo Rafe’a, nie będąc pewna czy on to zrobił i zeskoczyłam ze stołka, w tej samej chwili co czyjaś ręka wylądowała na moim ramieniu. Wędrując po niej spojrzeniem doszłam do czarnego podkoszulka, a w następnej chwili wpatrywałam się w najbardziej czekoladowe oczy jakiekolwiek widziałam.
            Ross Lynch. 


___________________________________________________________

Cześć.
Dodałam rozdział przed końcem roku, wow! Zaszalałam!
Jeżeli są błędy, to naprawdę za nie przepraszam. Czytałam go w sumie trzy razy. W tej chwili bolą mnie oczy i marzę o łóżku. Przejrzę go jeszcze raz jutro, ale mam nadzieję, że nie ma większych wpadek. 
*modli się* 

Przepraszam każdego, u kogo jeszcze nie skomentowałam rozdziału. Przed świętami, miałam same drugie zmiany, wracałam do domu około 23 i zaraz szłam spać, bo ledwo trzymałam się na nogach i nie miałam sił na nic. Nadrobię to w okolicach 31.12. Zostaję w domu, więc będę miała czas na przeczytanie i skomentowanie. Obym się zmobilizowała, bo z tym u mnie też różnie bywa.

Dziękuję, że wciąż ze mną jesteście. Kocham Was, skarby!

- matrioszkaa! xx


9 komentarzy:

  1. O matko, zabrakło mi dużo przeciwników przed imiesłowami współczesnymi. Wiesz, tymi z 'ąc' w końcówce. Do reszty się nie czepiam, choć chyba mi ich brakowało w niektórych miejscach, z interpunkcji jestem zielona.
    A tak w ogóle to witaj, martioszko!
    Jednak warto było nie zasypiać. Nie żebym czatowała na cokolwiek. Miałam czytać co innego, a wylądowałam tu. Chociaż to źle brzmi. Ale jest okey. Nawet lepiej, że wpadłam tu. Wyluzowałam się trochę.
    Rafe pachnie pomarańczą. Boże drogi, dlaczego ja nie znam takiej osoby? Kolorowe włosy, pomarańcza. To wręcz ideał, mówię Ci.
    E, e, e. Czekaj. Gdzie mądra sentencja pod koniec rozdziału. No gdzie? Dobra, wybaczę Ci to, ale tylko ze względu na to, że chcę mi się spać. I za te czekoladowe oczy.
    Czuję, że więcej z siebie nie wykrzesam. Ale przynajmniej pokazałam, że przeczytałam i nie zgrywam lenia.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba powierzchnie wiadomo, że drugiej osobie jest łatwiej znaleźć czyjeś błędy niż samemu autorowi, także mam nadzieję, że teraz ich tyle nie ma. To co dostrzegłam, to poprawiłam, ale pewnie i tak wciąż ich mnóstwo. Trudno, nadal się uczę poprawnej interpunkcji.
      Dziękuję za Twój komentarz! Nigdy nie zaprzeczałam, że nie jestem leniem - bo jestem i to wielkim. Dzisiaj nadrobiłam komentarze u Ciebie ;)

      Całuję! x

      Usuń
  2. Witam :) tutaj twoja nową fanka. Kocham uwielbiam ubóstwiam twój styl pisania :) dziwi mnie tylko fakt ze masz tak mało komentarzy , ale one nie są ważne :) wiedz tylko ze ja z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten blog poleciła mi Alice , i się nie zawiodłam . Z oczekiwaniem czekamy na kolejny - `Melisa

    OdpowiedzUsuń
  4. Kolejny. Zarąbisty. Blog. Którego. Nie. Mam. Czasu. Skomentować.
    Nienawidzę siebie za to.
    Ale jeszcze bardziej nienawidzę komentarzy pod tytułem ''super czekam na nextcikaaa :**''. Rzygam gimbusami. Dlatego, chyba lepiej jest, żebyś poczekała na mój komentarz kilka... No, kilkanaście tygodni, ale dostała go porządnego? :")))
    I tak mi się to nie udaje. :')
    Wiedz, Matss, kochanie, że czytam każdy rozdział. I każdym się jaram.
    Podoba mi się w kij postać Rossa. I Neli. Chociaż, Nela bywa wkurzająca. Niby nic, niby wszystko jest do dupy, szare i kijowe, ALE JAK SZYCHODZI CO DO CZEGO, JAK SZYCHODZI DO KONTAKTU NA POZIOMIE LOFFKÓW, KTÓRE DO SIEBIE CZUJĄ, TO JEST SZA. NIE MA DZIEWCZYNY.
    Nela, nie bądź społeczną pizdą. :"))))
    Mamy ze sobą wiele wspólnego, wiesz, Matss? :')
    Kochamy Teen Wolf, co wnioskuję po twoich wstawkach. Jedyny serial w Internecie, z którym jestem na bieżąco i w ogóle jedyny, który oglądam. Kocham go. Dylan jest świetny. I Holland. <3 adjsfkjhasdkzjxfh <333

    TA ROZMOWA NA KORYTARZU.
    TYLE UCZUĆ ZE STRONY NEL.
    I TYLE GUNWA ZE STORNY ROSSA.
    Stary, ona cię lubi. Lubi lubi. A TY NIC. Weź jej uświadom, że to pieprzenie nie ma sensu, że ona cię kocha, okej? Dzięki. (Y)
    Szysko przez Kirę. Szysko.

    TA KOŃCÓWKA.
    TA KOŃCÓWKA ZABIJA, WIESZ?
    PLANOWAŁAŚ JĄ, TY WREDNA KUPO. ŻĄDAM NOWEGO ROZDZIAŁU RAJT NAŁ. ZRÓB TO DLA MNIE I WALNIJ IM TAM KISSA, CO? CCCCCCC:
    I tak tego nie zrobisz.
    A ja i tak będę lizać ekran, kiedy będą ze sobą rozmawiać. (Y)

    Z łoża boleści, bo nie ma nowego. Bloggerzy, gdzie jesteście?

    ~Raffy.

    A. No tak. Zapomniałabym. :))
    Nominowałyśmy cię z Anulką do LBA. W ogóle, czołg ruszył. Dokładnie o 12 w Sylwestra opublikowałyśmy prolog, który, cóż... Cieszy się popularnością, ludziom się spodobał. :') Jeśli nie czytałaś, to zapraszam. Pierwszy rozdział 7 stycznia.
    A link do LBA masz tutaj: http://r5-backstage.blogspot.com/p/lba.html


    Pozdrawiam again.
    ~Raffy

    OdpowiedzUsuń
  5. Po raz kolejny się spóźniam. Super. Świetnie. -.-'

    Zarówno Raff, jak i ja nie mamy ochoty ani honoru pisać "super, czekam na nexcik :*** ", a chociaz czasu dużo - sama wiesz chyba, czym jest świąteczny leń. Wolne, rbta, co chceta, ale na nic się nie ma ochoty. Nawet na pisanie.
    Właśnie skończyłam rysowac, a Raff ci pisze komentarz z nominacją, tym samym ja przypomniałam sobie, że nie skomentowałam jeszcze.

    Kocham twój styl pisania.
    BAT. Zabijasz mnie, matts. Przecinkami przed "albo" i "oraz" i innymi przecinkami. Co akapit, to większy zawód. Nie martw się, dziecino, nie jest źle. Ja po prostu nigdy nie zrozumiem, jak można wstawiać pieprzony przecinek przed "oraz". Nigdy. Luz, nikt cię nie zabija. *chwila na otarcie łez, zw* *I'm back, yes, I'm alright*.
    Tak. Honestly, nie piętam reszty błędów. Mam lekką/dość mocną depresję. Nie ogarniam rzeczywistości. Tsa.

    Wiesz, niezapisana zasada bloggera brzmi: niezależnie od jakości i treści rozdziału, i tak masz wpierdol.
    Ja nadal pamiętam opierdol na epilog na blogu A&A oc Raff, bo jest za dobry .____×
    Anyway. Ciężko jest cię opierdolić, gdy tak naprawdę jeszcze nikogo na blogu nie skrzywdziłaś :'). Spokojnie, i na ciebie jeszcze czas przyjdzie.

    Końcówka. Tak, ty wiesz, że muszę.
    D l a c z e g o.
    CZEMU O N TAM JEST? NIE MÓGŁ W TYM CZASIE ŚMIECI WYNOSIĆ?! KUPY PSÓW ZBIERAĆ?
    .
    ROSS. Wypintalaj. Ty coś spieprzysz. Nela. Uciekaj. Uciekaj, zaprawdę ci powiadam.


    So, matss. Wybacx opóźnienie. But don't u think that school's time is better for bloggers? No wiesz, pośpiech. I robota. Pośpiech i robota. Niby nie masz czasu, ale go masz. A jak masz go za dużo, to się opierniczasz. Logika (y)

    Szczęśliwego nowego.
    Raff już zaprosiła? Odświeżaaam. Tak. Good.

    Baj, matss.
    Weny i zdrowia.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej, Matrioszko. :')
    Wybacz. Jestem zła na siebie, bo nie skomentowałam. W ogóle chyba zmienię taktykę, bo zajmuję się komentowaniem u osób, które mnie olewają, a te osoby, które naprawdę mnie motywują, nie widzą moich komentarzy u siebie. Dosyć.
    (I tak, wiem, powtarzam się. Wybacz.)
    Anyway...
    Wróćmy do rozdziału.

    Wiesz, twój blog ma w sobie coś, że mimo tej dziwnej relacji Rossnelii (tak? dobrze napisałam?), której nie ogarniam właściwie od początku, chce się go czytać. Bez przerwy, non stop. To takie fajne, wiesz? Minusem jest tylko rzadkość rozdziałów. Czuję się trochę tak, jak... no nie wiem, dziecko, które dostało słodycza, szybko go zjadło i na kolejnego musi znów czekać, choć bardzo go chce znów.
    .
    .
    .
    Taak, wiem - dziwne porównanie. Wybacz.

    Rafe jest uroczy. Lubię ten jego styl bycia, w ogóle jest fajny. Może trochę nadopiekuńczy, ale w tym przypadku to raczej dobra cecha.
    W ogóle te wszystkie postacie, które wykreowałaś, są takie sympatyczne. Nie da się ich nie lubić. I tak, mówię też o czarnowłosej partnerce Rossa - bo ktoś w końcu musi być czarnym charakterem, wiadomo.

    Po końcówce z Rossem stwierdzam, że następny rozdział zapowiada się ciekawie. Liczę, że coś zaplanujesz z wyglądem Neli - w końcu nie nosi sukienek codziennie. Czego mam się spodziewać? ;)
    Wiem, że mnie nie zawiedziesz.

    Co by tam jeszcze... błędy olewam. Wciągnęła mnie treść, naprawdę. Mówiłam Ci już, że bardzo, bardzo lubię twój styl pisania? Nie?
    To mówię (właściwie piszę, ale ćśś) to teraz.

    Okej, kończę już. Trzymaj się tam mocno, Matrioszko. Powodzenia w nowym roku! ;)

    Yeaew
    z R5ff.


    PS. Dlaczego Nate był w kozie? Czy kiedyś rozwiążesz tę tajemnicę wszechświata?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. http://r5ff.blogspot.com/p/lba.html
      Kolejna nominacja do LBA, matrioszko. C:

      Pozdrawiam,
      Yeaew z R5ff.

      Usuń
  7. W ostatnim komentarzu napisałam trochę więcej, niż prawdopodobnie napiszę teraz. Jakby co to też się wytłumaczyłam, dlaczego jestem takim lamusem i komentuję tak późno. Przepraszam ponownie.
    Ale teraz do rozdziału - mega mnie odpręża Twój blog. No po prostu tak się przyjemnie czyta o kimś kto ma wywalone na wszystko i wgl. podczas gdy ja się stresuję o wszystko i często myślę za dużo. Czasem mi potrzebny taki chillout, który totalnie łapię, czytając Twojego bloga.
    W ogóle zaczęłam od wczoraj uprawiać jogę dzięki Neli i mam zamiar z tym cisnąć. Codziennie uprawiam sport, jakieś chodakowskie i inne, ale teraz mówię 'a spórbuję z jogą, może się odstresuję'. I wczoraj mi się spodobało! :D
    Twój styl pisania jest inny, bardzo go lubię, ale to już Ci mówiłam milion razy. Trzymaj się i zapraszam do siebie! :)
    rossomefanfiction

    OdpowiedzUsuń