-
Jesteś beznadziejnym kwiatem lotosu – skitowała Fizzy siedząc na moim łóżku.
Po egzaminach z chemii i matmy,
przyszła kolej na angielski, który miałyśmy mieć następnego dnia razem z
francuskim. W porównaniu do dwóch wcześniejszych z przedmiotów ścisłych, na
których więcej lałam wodę niż miałam jakiekolwiek pojęcie o tym, o co mnie
pytali, językami się nie martwiłam. Umiałam większość z tego, co miało być i
byłam bardziej niż pewna, że zaliczę. Fizzy w obu językach miała problem z
gramatyką, więc wpadła na genialny pomysł by nawiedzić mnie w domu i pouczyć
się razem.
Chociaż ja wolałam
jogę.
- To nawet nie jest kwiat lotosu –
zaoponowałam, stojąc na głowie z nogami skrzyżowanymi w kostkach. Po kilku
głębokich wdechach i wydechach wyprostowałam nogi do góry, wykonując klasyczną
świecę.
- Cokolwiek powiesz. Właściwie
dlaczego nie chodzisz na zajęcia jogi z jakimś seksownym instruktorem? Aż tak
ci się nie chce ruszyć tyłka z domu?
- Chodziłam przez rok –
przypomniałam, stopami dotykając głowy. - Zrezygnowałam, gdy zajęcia zaczęły
mnie nudzić, a instruktor wcale nie był seksowny.
- Ciebie wszystko w końcu zaczyna
nudzić. Aż dziwne, że wciąż lubisz jogę.
- Jest uspakajająca – przyznałam,
głęboko oddychając i prostując nogi.
- Po tym, co powiedział ci Ross z
pewnością ci się przyda. – Oczywiście, że musiała w końcu zacząć ten temat.
Fizzy nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła. – Nie patrz tak na mnie! On ci
powiedział, że chciałby, żebyś była zazdrosna, bo…
- To by znaczyło, że nie jest mi do
końca obojętny – skończyłam za nią, opuszczając nogi na podłogę i stając
prosto. – Byłam tam, pamiętasz? Po tych słowach wyszedł z pokoju i do tej pory
się nie odezwał. Przynajmniej w szkole niema już plotek o mojej domniemanej
zazdrości.
- Rozumiem, że czujesz wielką ulgę z
tego powodu – powiedziała uszczypliwie.
- Dlaczego mam wrażenie, że jesteś
na mnie zła?
- Bo jestem! Cholera, Nela, czemu ty
nic nie łapiesz? Jesteś taką idiotką.
- Co? – wydusiłam, drapiąc się w
kark próbując zrozumieć przyjaciółkę. W tym samym momencie usłyszałam jak ktoś
parkował na naszym podjeździe. Podszedłszy do okna zobaczyłam taksówkę, z
której wyszedł mój ojciec. Taksówkarz pomógł mu wyciągnąć z bagażnika dużą
walizkę; po zapłaceniu i uściśnięciu sobie dłoni, samochód odjechał, a tata
skierował się do drzwi. – Tata przyjechał.
- Naprawdę? Nie za szybko?
- Właściwie nie mówił kiedy wróci –
powiedziałam, wychodząc z pokoju. Przyjaciółka, nie chcąc zostać sama, poszła
razem ze mną. Na dole zastałam tatę trzymającego Mikey’a na swoich barkach i
śmiejącego się jak nigdy dotąd. – Cześć, tato. Co tak szybko wróciłeś? Mamy
dopiero drugi tydzień stycznia. Nie powinieneś być we Francji? – spytałam, nie siląc się na uprzejmości.
- Ciebie też miło widzieć, córeczko
– rzucił ze śmiechem, czochrając mnie po włosach. – Mam nadzieję, że uczysz się
ciężko i nie dostanę żadnego listu od dyrekcji, że grozi ci kiblowanie.
- Jutro mam egzaminy z języków
obcych, więc będzie dobrze. Dlaczego tutaj jesteś? Gwiazdeczka dała ci w kość?
- Gwiazdeczka okazała się byś
okropną zołzą, która sama nie wiedziała czego chce. Wyrzuciłem ją z wytwórni
gdy oczerniła wszystkich ludzi, którzy mieli jej pomóc z nagraniem płyty i
chciała ich pozwać za rzekome prześladowania.
- A to wstrętna małpa – podsumowała
Fizzy. – Witamy w Littleton, panie Roberts.
Jasne,
że była serdeczna dla wszystkich dookoła tylko nie dla mnie.
- Właśnie na taką reakcję czekałem.
Mogłabyś się uczyć od przyjaciół, Nela.
- Oczywiście, tato i co jeszcze?
Powinnam ci wskoczyć w ramiona? – zironizowałam, podnosząc ku górze jedną z
brwi. Ojciec jak gdyby nie zauważając mojego tonu, skinął głową, nieustannie
się uśmiechając. – Gdybym miała jakieś osiem lat mniej, zrobiłabym to. Teraz
mógłbyś się połamać. A przecież jako producent nie możesz sobie pozwolić na
długie zwolnienie.
- Mój stan fizyczny jest całkiem
dobry. Co powiesz na bieganie? – zapytał, kierując się do salonu, gdzie Nate i
Martin oglądali mecz FC Barcelony z jakimś innym klubem. – Witam
moich synów, którym nawet nie chce się podnieść tyłka z sofy by powiedzieć
„cześć” staremu ojcu.
- Siema ojcze! – krzyknął Martin, nie odrywając spojrzenia od telewizora.
- Dobrze, że już jesteś – dodał od
siebie Nate, tkwiąc ze wzrokiem wbitym w ekran, jakby ten mecz był najciekawszą
rzeczą na świecie.
- Moja reakcja była lepsza – pochwaliłam
się, co oczywiście w ogóle nie obchodziło moich braci. Jedynie mnie uciszyli,
na co wywróciłam oczami, a tata zachichotał. – Więc… Jak tam podróż? Na ile
zajrzałeś?
- Przyleciałem na kilka, może
kilkanaście dni. Podróż minęła całkiem przyjemnie. Większość lotu przespałem, nim
się obejrzałem lądowałem na lotnisku w Nowym Jorku skąd musiałem się przesiąść
w drugi samolot do Denver. Może zamówimy pizzę na kolację?
- Chciałeś biegać, a proponujesz coś
tak kalorycznego? Wiesz, że po takim jedzeniu jedynie będziesz chciał iść spać,
prawda?
- Dobrze, że moja córka to wie. –
Klepnąwszy mnie po głowie jak małe dziecko, wrócił do holu skąd zabrał swoją
walizkę i zaczął wchodzić po schodach, aż nie usłyszeliśmy trzaśnięcia drzwi.
- Wracamy do nauki! – Nim zdążyłam
cokolwiek powiedzieć, zaprzeczyć czy zrobić coś innego, byłam już ciągnięta
przez Fizzy na górę. - Musisz mi pomóc, Nela, bo nie ogarniam tego sama –
powiedziała żałośnie, siadając na łóżku po turecku z miną zbitego psa.
- A obiecasz nie wracać do tematu
Rossa?
- Skoro to dla ciebie takie ważne,
to tak. Obiecuję.
- Nie jest takie ważne, ale
denerwujące. Nie chcę o tym wciąż mówić.
- Po prostu z nim pogadaj i wyjaśnij
wszystko na spokojnie, patrząc mu w oczy, a nie chowając się pod łóżko.
- Zobaczę, a teraz pokaż mi to. Nie
mamy dużo czasu.
______________________________________________________________________
W ciągu całego dnia nie odezwałam
się do Rossa ani słowem. Zamieniałam jedynie parę słów z jego rodzeństwem. W
głowie wciąż wszystko sobie układałam, skreślałam kolejne wersje rozmów, aż w
końcu stwierdziłam, że żadna z nich nie ma sensu i najlepiej będzie jak pójdę
na żywioł. Po moim ostatnim egzaminie w tym dniu, którym był francuski,
trafiłam na Rossa koło jego szafki.
- Masz chwilę? – zapytałam, stając za
nim i kątem oka patrząc czy przypadkiem Kira nie idzie. Ross powoli
odwrócił się w moją stronę, niemo kiwając głową. – Dzięki, że załagodziłeś te
plotki, jednocześnie przepraszam, że zachowałam się jak idiotka. To naprawdę
nie jest moja sprawa z kim się spotykasz i dopóki tobie wszystko pasuje, jest
okej. Nie byłam zazdrosna, ponieważ nie czuję do ciebie nic poza przyjaźnią.
Gdybym była o ciebie zazdrosna, musiałabym to samo czuć względem Rafe’a, który
jest z Lauren. Moje uczucia nie wykraczają poza tą sferę, ale to nie znaczy, że
mi nie zależy. Gdyby tak było, pewnie nie powiedziałabym tego wszystkiego o
Kirze, moich przypuszczeniach i wszystkim innym. Więc, jeśli cię zraniłam czy
zrobiłam cokolwiek innego, z czego nie zdaję sobie sprawy, przepraszam.
- Nie spodziewałem się tego, Nela –
przyznał. – Sądziłem, że raczej spłynie to po tobie i dasz sobie z tym spokój,
a widzę, że ty naprawdę się przejęłaś. Dzięki za szczerość, ale nie musisz mnie
przepraszać. Nie zrobiłaś nic złego.
- Chciałam mieć jasną sytuację i
wiedzieć na czym stoję. Więc między nami okej?
- Yeah – przytaknął, uśmiechając
się. W tej samej chwili na horyzoncie zobaczyłam Kirę razem ze swoimi wiernymi
przyjaciółkami. Podeszły do automatu stojącego na końcu korytarza, śmiejąc się
z czegoś donośnie. – Rozumiem, że to pora na twoje zostawienie mnie samego i
udanie, że wcale ze mną nie gadałaś, huh?
- Nie boję się tej małpy, ale nie
chce mi się z nią kłócić – wyjaśniłam, odwracając się by w końcu wyjść ze
szkoły i wrócić do domu.
Ponieważ Martin kończył swoje
zajęcia godzinę później niż ja, a Nate musiał zostać w kozie, zostałam zmuszona
by iść pieszo; na szczęście dzisiaj, dzięki przyjechaniu taty, ominęło mnie
odebranie Mikey’a ze szkoły. Na chodnikach wciąż utrzymywał się śnieg, przez co
moje Converse i skarpetki szybko zrobiły się mokre. Niezadowolona z powodzi w
butach, co chwilę rzucałam niecenzuralne słowa, ignorując nieprzyjazne
spojrzenia ludzi, którzy mnie mijali. Miałam ich w głębokim poważaniu, było mi
zimno, mokro i byłam cholernie głodna, a ponadto czekała mnie nauka do
ostatnich egzaminów. Miałam dość i chciałam weekendu. Tylko tyle.
- Jesteś! – Mikey krzyknął, gdy
przekroczyłam próg domu, ledwo zamykając za sobą drzwi i ściągając torbę z
ramienia, by pozbyć się kurtki.
- Jestem. Czy coś się stało?
Spaliłeś kuchnię? Nigdy się tak nie cieszyłeś na mój widok – zauważyłam,
rozwiązując szalik, jednocześnie zsuwając ze stóp całkowicie przemoczone
tenisówki.
- Tata utknął pod choinką – oznajmił
rozbawiony, ciągnąc mnie za rękę do salonu.
Ojciec rzeczywiście leżał pod
drzewkiem na środku pokoju z błagalnym wyrazem twarzy, który jednoznacznie
mówił, że prosił o pomoc. Kręcąc głową z dezaprobatą, przesunęłam choinkę w
prawo, by rodziciel mógł spod niej wyjść. Kilkanaście bombek nadawało się do
wyrzucenia, ale mimo upadku spora ich część nadal się trzymała. Pozwalając
tacie iść do swojego gabinetu, razem z Mikey’em rozebraliśmy choinkę,
schowaliśmy ozdoby do odpowiednich pudełek, a drzewko wynieśliśmy do garażu,
skąd czekała ją droga na wysypisko śmieci.
- Zrobisz coś na kolacje? – zapytał
brat, gdy po pracy przygotowałam nam po kubku gorącej czekolady z masą pianek i
cynamonem.
- Tata nie zadeklarował się? –
Otworzywszy lodówkę zajrzałam do środka by obadać czy z jej zawartości można
stworzyć coś zjadliwego. Prawda była taka, że dawno żadne z nas nie było na
zakupach i lodówka świeciła pustkami. – Trzeba będzie coś zamówić. Mamy tutaj
resztki wczorajszej zapiekanki, coś co było rybą po grecku i kawałek jakiegoś
ciasta. Nie wspomnę o mojej herbacie, kilku jajkach, cytrynie, oraz dwóch
pieczarkach.
- Więc może pizza, skoro wczoraj jej
nie zamówiliśmy? – Nim zdążyłam coś powiedzieć, Mikey pobiegł po tatę, który
zgodził się na zamówienie kilku pudełek pizzy, oraz czegoś gazowanego. Reszta
ferajny wróciła w chwili, w której w końcu znalazłam ulotkę jakieś pizzerii. –
To była dobra decyzja, Nel – powiedział Mikey z buzią wypełnioną pizzą o smaku
czterech serów.
- Raz na jakiś czas uda ci jakąś
podjąć – dodał od siebie Martin, zjadając się ciastem po brzegi wypełnionym
kurczakiem.
- A zaoszczędzony na gotowaniu czas,
możesz wykorzystać na naukę do ostatnich egzaminów, siostro – skończył Nate,
delektując się swoimi owocami morza.
- Nie tylko ja w tym domu mam
egzaminy, bracie – odgryzłam się.
- Ale to nie na mnie czeka biologia.
- Owszem, ciebie oczekuje chemia.
- Zdam to z palcem w nosie.
- Oby ten palec nie utknął w któreś
dziurce.
- Oboje powinniście usiąść do
książek – wtrącił ojciec, wycierając sobie z brody resztki sosu śmietankowego
ze swojego makaronu, który kazał sobie zamówić. – Więc skoro już zjedliście,
marsz do pokoi i się uczyć.
- Wow! Skąd u ciebie taka
stanowczość? Do tej pory nie interesowała cię nasza nauka.
- To wasz ostatni rok.
- Taaak, to wiele wyjaśnia – mruknęłam,
ruszając schodami do swojego pokoju, zostawiając pudełko z trzema kawałkami mojej
margherity na stole, wiedząc, że reszta z przyjemnością się nią
zajmie.
W pokoju unosił się delikatny zapach
pomarańczy, który mógł należeć tylko do jednej osoby. Po zapaleniu małej lampki
stojącej na biurku, zobaczyłam opierającego się o parapet Rafe’a. Uśmiechał się
niemrawo, przejeżdżając palcami przez zmierzwione włosy, a w jego niebieskich oczach
dominował jakiś dziwny smutek.
- Do czyjego pokoju tym razem się
wśliznąłeś? – zapytałam, wiedząc, że nie pojawił się tutaj zaraz po wejściu
przez okno, głównie dlatego, że było to wręcz niemożliwe. Mój pokój był od
strony ulicy, na naszym trawniku rosło co prawda parę drzew, ale żadne z nich
nie było na tyle blisko mojego okna by można było po nim wejść. – I czy nie
łatwiej byłoby zadzwonić dzwonkiem?
- Może i łatwiej, ale nie ciekawiej
– zauważył, przechodząc do garderoby. – Wpadłem do Nate’a. Wiedziałaś, że ma na
łóżku ogromną pandę? Mogę mu ją ukraść? Jest rozkoszna.
- Tak, a później zrzuć to na mnie
– sarknęłam. – Czym sobie zasłużyłam na twoją wizytę?
- Pójdziesz gdzieś ze mną i
ubierzesz to. – Rzucił we mnie przeklętą sukienką w słoneczniki, na widok
której pokręciłam przecząco głową. – Nela, proszę. To ważne.
- Najpierw mi powiesz o co chodzi.
Nie ubieram takich rzeczy bez okazji.
- To głupie.
- Nie bardziej od zakładania
sukienki w mróz.
- Mam wrażenie, że Lauren mnie
zdradza – wydusił, podając mi beżowe szpilki z czarnymi rajstopami, nie patrząc
mi przy tym w oczy. – Miała się uczyć z przyjaciółką, ale ta napisała do mnie,
że Lauren odwołała spotkanie, bo się z kimś umówiła. To nie daje mi spokoju,
Nel.
- Nie ufasz jej?
- Ufam – powiedział szybko, podnosząc
w końcu wzrok – ale nie ufam swoim myślom i scenariuszom jakie wymyślają.
Pojedziesz ze mną?
- Wolałabym, żebyś z nią
porozmawiał, a nie bawił się w Bonda. Skąd wiesz, gdzie będzie?
- Namierzę jej telefon –
odpowiedział prosto.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego mam
to ubierać? Zamarznę na śmierć.
- Wolisz to czy tą mini spódniczkę,
którą kupiła ci mama wbrew twojej woli?
- Ona kupiła zbyt wiele rzeczy wbrew
mojej woli. – Z miną męczennicy schowałam się w łazience, gdzie wcisnęłam się w
wybrane przez niego ubrania. Szybko zrobiłam makijaż, który wskazywałby, że mam
minimum dziewiętnaście lat, a włosy zakręciłam w fale. – Uważam, że ten pomysł
nie skończy się dobrze – podzieliłam się z nim swoją opinią, gdy wyszłam z
łazienki czując się co najmniej dziwnie. Nie byłam sobą. Miałam zbyt jasne
ubrania, za wysokie obcasy i za dużo makijażu.
- Wszystko będzie okej. Myślę, że
powinnaś ściągnąć na górę, któregoś ze swoich braci i powiedzieć im, że… - W
tym samym momencie drzwi od mojego pokoju uchyliły się, a w progu stanął Martin
z kpiącym uśmiechem i swoimi kluczykami w dłoni – wychodzisz mi pomóc – Rafe
skończył, patrząc wyczekująco na chłopaka.
- Wybierasz się gdzieś,
siostrzyczko?
- Na śmierć. Dasz mi klucze?
- Oczywiście i alibi do tego –
prychnął, wchodząc w głąb pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. – Powinnaś
się uczyć. Jutro ostatnie testy.
- Nie uważasz, że to byłoby dziwne,
gdybym się uczyła więcej niż zazwyczaj? Po prostu daj mi te kluczyki i chroń
moją dupę, albo ojciec się dowie o twoich wagarach.
- Jak na osobę, która potrzebuje
ochrony, jesteś bardzo niemiła.
- Ten idiota karze mi w mróz
wychodzić z ciepłego domu, więc się nie dziw. Daj mi już te cholerne klucze.
- Dokąd jedziecie?
- Do Denver – odparł Rafe,
wyrywając mu przedmiot z dłoni. – Twój ojciec jest wciąż na dole?
- Nope. Jakieś dwadzieścia minut
temu poszedł do gabinetu, więc macie drogę wolną.
- Skąd wiedziałeś, że on tutaj jest?
- Słyszałem jak coś ciężkiego
spadało na podłogę – wyjaśnił, szczerząc się jak nienormalny, na co wywróciłam
oczami. – Nie wróć późno, Cornelio.
Oczywiście,
że nie byłby sobą gdyby nie powiedział czegoś takiego.
-
Dobranoc, Martin. I dzięki – dodałam, będąc już na schodach i uważając by z
nich nie spaść. – Postaram się nie wjechać w drzewo.
- Będziesz wówczas płacić za
naprawę. – Ubierając się, zobaczyłam go na szczycie schodów, uśmiechającego się
w ten idiotyczny sposób. – Nie pij za dużo.
- Możemy już jechać czy macie
jeszcze sobie coś do powiedzenia? – Rafe w zdenerwowaniu założył mi czapkę na
włosy oraz rękawiczki, na co prychnęłam pod nosem.
- Uspokój się, bo wrócę na górę –
zagroziłam mu, wychodząc z domu na mróz. Z mocno zaciśniętymi zębami przeszłam
do samochodu, który zaparkowany był na podjeździe. Zapewne Martin znowu miał
zbyt wielkiego lenia, by wjechać nim do garażu. – Naprawdę mam jechać, aż do
Denver?
- Nie. Do Heaven.
- Nienawidzę cię za to – warknęłam,
zapinając pasy i odpalając silnik. – Masz w ogóle jakiś plan? Jakikolwiek?
Wejdziemy tam, zobaczysz ją i co jej powiesz? „Hej, kochanie! Akurat
przyjeżdżałem obok i pomyślałem, że zajrzę. Co za przypadek!”
- Nie wiem, Nela. Chcę tylko mieć
pewność, że jest okej, a ona tak naprawdę mnie nie zdradza. Jednak muszę to
sprawdzić, bo ten telefon od jej przyjaciółki nie daje mi spokoju.
- Nie byłoby łatwiej zadzwonić do
Lauren by zapytać co u niej?
- Dzwoniłem, ale nie odbiera –
jęknął żałośnie, patrząc w ekran swojego telefonu.
- Czy ta czerwona kropka pokazuje ci
lokalizację twojej dziewczyny?
- Tak. Wciąż jest w Heaven.
- Mam nadzieje, że tam
zostanie. Nie chcę mi się jeździć za nią po całym mieście czy stanie.
Zgrabnie zaparkowałam na wolnym
miejscu, których w tym dniu i porze było od groma i właściwie mogłam zdecydować
czy wolę te bliżej wejścia czy kompletnie z drugiej strony, zaraz przy
wyjeździe na ulicę. W weekend nie miało się takich luksusów. Rafe ostatni raz
spojrzał na telefon, następnie zablokował go i wysiadł z auta. Ja chciałam
zostać tutaj; między ciepłem klimatyzacji, a spokojnymi utworami płynącymi z
radia jakieś nieznanej mi stacji, mając przy tym nadzieję na kilkuminutową
drzemkę. Pomysł z pójściem do klubu uważałam za niedorzeczny, ale to był Rafe i
jak już coś sobie ubzdurał, robił wszystko by zrealizować tą głupotę. Niechętnie wyszłam z samochodu, omal nie zamieniając się w sopel lodu i tylko
cudem ratując się przed upadkiem na lodzie.
Czy
wspominałam już, jak bardzo nienawidzę obcasów?
Na szczęście Rafe zaproponował mi
swoje ramię. Po minięciu progu, zostaliśmy zmuszeni do pokazania dowodów
osobistych wysokiemu, barczystemu ochroniarzowi, który zobaczywszy moje
cholerne nazwisko, rzucił kilka słów podziwu dla mojego ojca. Skomentowałam to
tylko krótkim „przekażę”, bo niecierpliwy Rafe pociągnął mnie w kierunku baru,
po drodze zahaczając o szatnię, gdzie zostawiliśmy nasze rzeczy jakbyśmy mieli być tutaj dłużej. Niestety była ona obowiązkowa.
Nie
znosiłam obowiązkowych rzeczy.
- Więc będziemy stać jak para
idiotów i rozglądać się po klubie, aż jej nie zobaczymy? – prychnęłam, siadając
na stołku, co moje nogi przyjęły z ulgą. Co z tego, że nie przeszłam w tych
butach nawet kilku metrów? Były niewygodne.
- Zostań tutaj, a ja się rozejrzę –
oznajmił i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, poszedł sobie. Niewiele myśląc
zamówiłam dla siebie wodę. Wzięłabym kawę lub chociażby herbatę, ale byłam w
klubie i jak na złość tego tutaj nie podawali.
Mój
pech.
Ludzi było niewielu. Kilka osób tańczyło na parkiecie w rytm jakiegoś
kiczowatego remiksu, paru siedziało przy stolikach i wolno sączyli piwo, śmiejąc
się co jakiś czas, a jedyny barman jaki miał dzisiaj zmianę, posiadał wystarczająco
dużo czasu dla siebie by zająć się swoim telefonem i obsługiwać pojedyncze
osoby.
- Nie ma jej tutaj, cholera. – Rafe
zjawił się nim moja głowa z hukiem nie uderzyła o blat lady, a powieki nie
zamknęły się. Spojrzałam na niego zamglonym spojrzeniem, gdy usiadł obok mnie i
zamówił dla siebie piwo. Barman spojrzał na niego przelotnie i bez proszenia go
o dowód, sprzedał mu alkohol. – Ta aplikacja to stek bzdur.
- A w toalecie sprawdzałeś? –
zapytałam, dopijając do końca wodę i prosząc o kolejną.
- Nie – westchnął pokonany. – Nawet
o niej nie pomyślałem. To totalna głupota. Powinienem siedzieć w domu,
zakuwać i nie martwić się tym, co robi. Jest dorosła.
- Oraz twoją dziewczyną. To raczej
normalne, że się o nią martwisz.
- Jak się o tym dowie, uzna, że nie
mam do niej zaufania. Będę spalony.
- Wówczas uznam cię za najsłodszego
chłopaka na świecie – powiedziała inna osoba. Oboje spojrzeliśmy za siebie,
gdzie stała Lauren z szerokim uśmiechem i brakiem jakiejkolwiek złości na
mojego przyjaciela. – Jesteś także idiotą, który powinien skasować numery moich
przyjaciół, bym mogła w spokoju wyjść na imprezę.
- Lauren! – zawołał Rafe, rzucając
się jej na szyję. – Żyjesz!
- No jasne, że tak. Dlaczego miałoby
być inaczej? – zakpiła, przeczesując jego włosy palcami. – Rozumiem, że ty
tutaj jesteś, bo nie mogłeś znieść tego, że nie wiesz gdzie się podziewam, ale
czemu przyprowadziłeś Nel? I to jeszcze w czymś takim?
- Potrzebowałem towarzystwa
seksownej przyjaciółki – wyjaśnił, za co oberwałby ode mnie po głowie, gdyby siedział
obok. – Możemy wracać do domu?
- A nie chcesz zostać jeszcze
chwili? Wrócimy taksówką.
- Nela? Będzie okej?
- Pewnie. Grunt, że znalazłeś Lauren
i przestaniesz mi marudzić. Następnym razem, jak będziesz chciała iść
potańczyć, przykuj go może do kaloryfera, co? Wówczas nie będę musiała
zamieniać się w idiotkę – zwróciłam się do dziewczyny, na co zaśmiała się,
przytakując mi.
Zostałam sama; z wodą, leniwym
barmanem i hałasem za plecami. Dopiłam do końca napój, zapłaciłam za obie
szklanki dodając jeszcze kwotę za piwo Rafe’a, nie będąc pewna czy on to zrobił
i zeskoczyłam ze stołka, w tej samej chwili co czyjaś ręka wylądowała na moim
ramieniu. Wędrując po niej spojrzeniem doszłam do czarnego podkoszulka, a w
następnej chwili wpatrywałam się w najbardziej czekoladowe oczy jakiekolwiek
widziałam.
Ross
Lynch.
___________________________________________________________
Cześć.
Dodałam rozdział przed końcem roku, wow! Zaszalałam!
Jeżeli są błędy, to naprawdę za nie przepraszam. Czytałam go w sumie trzy razy. W tej chwili bolą mnie oczy i marzę o łóżku. Przejrzę go jeszcze raz jutro, ale mam nadzieję, że nie ma większych wpadek.
*modli się*
Przepraszam każdego, u kogo jeszcze nie skomentowałam rozdziału. Przed świętami, miałam same drugie zmiany, wracałam do domu około 23 i zaraz szłam spać, bo ledwo trzymałam się na nogach i nie miałam sił na nic. Nadrobię to w okolicach 31.12. Zostaję w domu, więc będę miała czas na przeczytanie i skomentowanie. Obym się zmobilizowała, bo z tym u mnie też różnie bywa.
Dziękuję, że wciąż ze mną jesteście. Kocham Was, skarby!
- matrioszkaa! xx
O matko, zabrakło mi dużo przeciwników przed imiesłowami współczesnymi. Wiesz, tymi z 'ąc' w końcówce. Do reszty się nie czepiam, choć chyba mi ich brakowało w niektórych miejscach, z interpunkcji jestem zielona.
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle to witaj, martioszko!
Jednak warto było nie zasypiać. Nie żebym czatowała na cokolwiek. Miałam czytać co innego, a wylądowałam tu. Chociaż to źle brzmi. Ale jest okey. Nawet lepiej, że wpadłam tu. Wyluzowałam się trochę.
Rafe pachnie pomarańczą. Boże drogi, dlaczego ja nie znam takiej osoby? Kolorowe włosy, pomarańcza. To wręcz ideał, mówię Ci.
E, e, e. Czekaj. Gdzie mądra sentencja pod koniec rozdziału. No gdzie? Dobra, wybaczę Ci to, ale tylko ze względu na to, że chcę mi się spać. I za te czekoladowe oczy.
Czuję, że więcej z siebie nie wykrzesam. Ale przynajmniej pokazałam, że przeczytałam i nie zgrywam lenia.
Pozdrawiam.
Chyba powierzchnie wiadomo, że drugiej osobie jest łatwiej znaleźć czyjeś błędy niż samemu autorowi, także mam nadzieję, że teraz ich tyle nie ma. To co dostrzegłam, to poprawiłam, ale pewnie i tak wciąż ich mnóstwo. Trudno, nadal się uczę poprawnej interpunkcji.
UsuńDziękuję za Twój komentarz! Nigdy nie zaprzeczałam, że nie jestem leniem - bo jestem i to wielkim. Dzisiaj nadrobiłam komentarze u Ciebie ;)
Całuję! x
Witam :) tutaj twoja nową fanka. Kocham uwielbiam ubóstwiam twój styl pisania :) dziwi mnie tylko fakt ze masz tak mało komentarzy , ale one nie są ważne :) wiedz tylko ze ja z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńTen blog poleciła mi Alice , i się nie zawiodłam . Z oczekiwaniem czekamy na kolejny - `Melisa
OdpowiedzUsuńKolejny. Zarąbisty. Blog. Którego. Nie. Mam. Czasu. Skomentować.
OdpowiedzUsuńNienawidzę siebie za to.
Ale jeszcze bardziej nienawidzę komentarzy pod tytułem ''super czekam na nextcikaaa :**''. Rzygam gimbusami. Dlatego, chyba lepiej jest, żebyś poczekała na mój komentarz kilka... No, kilkanaście tygodni, ale dostała go porządnego? :")))
I tak mi się to nie udaje. :')
Wiedz, Matss, kochanie, że czytam każdy rozdział. I każdym się jaram.
Podoba mi się w kij postać Rossa. I Neli. Chociaż, Nela bywa wkurzająca. Niby nic, niby wszystko jest do dupy, szare i kijowe, ALE JAK SZYCHODZI CO DO CZEGO, JAK SZYCHODZI DO KONTAKTU NA POZIOMIE LOFFKÓW, KTÓRE DO SIEBIE CZUJĄ, TO JEST SZA. NIE MA DZIEWCZYNY.
Nela, nie bądź społeczną pizdą. :"))))
Mamy ze sobą wiele wspólnego, wiesz, Matss? :')
Kochamy Teen Wolf, co wnioskuję po twoich wstawkach. Jedyny serial w Internecie, z którym jestem na bieżąco i w ogóle jedyny, który oglądam. Kocham go. Dylan jest świetny. I Holland. <3 adjsfkjhasdkzjxfh <333
TA ROZMOWA NA KORYTARZU.
TYLE UCZUĆ ZE STRONY NEL.
I TYLE GUNWA ZE STORNY ROSSA.
Stary, ona cię lubi. Lubi lubi. A TY NIC. Weź jej uświadom, że to pieprzenie nie ma sensu, że ona cię kocha, okej? Dzięki. (Y)
Szysko przez Kirę. Szysko.
TA KOŃCÓWKA.
TA KOŃCÓWKA ZABIJA, WIESZ?
PLANOWAŁAŚ JĄ, TY WREDNA KUPO. ŻĄDAM NOWEGO ROZDZIAŁU RAJT NAŁ. ZRÓB TO DLA MNIE I WALNIJ IM TAM KISSA, CO? CCCCCCC:
I tak tego nie zrobisz.
A ja i tak będę lizać ekran, kiedy będą ze sobą rozmawiać. (Y)
Z łoża boleści, bo nie ma nowego. Bloggerzy, gdzie jesteście?
~Raffy.
A. No tak. Zapomniałabym. :))
Nominowałyśmy cię z Anulką do LBA. W ogóle, czołg ruszył. Dokładnie o 12 w Sylwestra opublikowałyśmy prolog, który, cóż... Cieszy się popularnością, ludziom się spodobał. :') Jeśli nie czytałaś, to zapraszam. Pierwszy rozdział 7 stycznia.
A link do LBA masz tutaj: http://r5-backstage.blogspot.com/p/lba.html
Pozdrawiam again.
~Raffy
Po raz kolejny się spóźniam. Super. Świetnie. -.-'
OdpowiedzUsuńZarówno Raff, jak i ja nie mamy ochoty ani honoru pisać "super, czekam na nexcik :*** ", a chociaz czasu dużo - sama wiesz chyba, czym jest świąteczny leń. Wolne, rbta, co chceta, ale na nic się nie ma ochoty. Nawet na pisanie.
Właśnie skończyłam rysowac, a Raff ci pisze komentarz z nominacją, tym samym ja przypomniałam sobie, że nie skomentowałam jeszcze.
Kocham twój styl pisania.
BAT. Zabijasz mnie, matts. Przecinkami przed "albo" i "oraz" i innymi przecinkami. Co akapit, to większy zawód. Nie martw się, dziecino, nie jest źle. Ja po prostu nigdy nie zrozumiem, jak można wstawiać pieprzony przecinek przed "oraz". Nigdy. Luz, nikt cię nie zabija. *chwila na otarcie łez, zw* *I'm back, yes, I'm alright*.
Tak. Honestly, nie piętam reszty błędów. Mam lekką/dość mocną depresję. Nie ogarniam rzeczywistości. Tsa.
Wiesz, niezapisana zasada bloggera brzmi: niezależnie od jakości i treści rozdziału, i tak masz wpierdol.
Ja nadal pamiętam opierdol na epilog na blogu A&A oc Raff, bo jest za dobry .____×
Anyway. Ciężko jest cię opierdolić, gdy tak naprawdę jeszcze nikogo na blogu nie skrzywdziłaś :'). Spokojnie, i na ciebie jeszcze czas przyjdzie.
Końcówka. Tak, ty wiesz, że muszę.
D l a c z e g o.
CZEMU O N TAM JEST? NIE MÓGŁ W TYM CZASIE ŚMIECI WYNOSIĆ?! KUPY PSÓW ZBIERAĆ?
.
ROSS. Wypintalaj. Ty coś spieprzysz. Nela. Uciekaj. Uciekaj, zaprawdę ci powiadam.
So, matss. Wybacx opóźnienie. But don't u think that school's time is better for bloggers? No wiesz, pośpiech. I robota. Pośpiech i robota. Niby nie masz czasu, ale go masz. A jak masz go za dużo, to się opierniczasz. Logika (y)
Szczęśliwego nowego.
Raff już zaprosiła? Odświeżaaam. Tak. Good.
Baj, matss.
Weny i zdrowia.
Hej, Matrioszko. :')
OdpowiedzUsuńWybacz. Jestem zła na siebie, bo nie skomentowałam. W ogóle chyba zmienię taktykę, bo zajmuję się komentowaniem u osób, które mnie olewają, a te osoby, które naprawdę mnie motywują, nie widzą moich komentarzy u siebie. Dosyć.
(I tak, wiem, powtarzam się. Wybacz.)
Anyway...
Wróćmy do rozdziału.
Wiesz, twój blog ma w sobie coś, że mimo tej dziwnej relacji Rossnelii (tak? dobrze napisałam?), której nie ogarniam właściwie od początku, chce się go czytać. Bez przerwy, non stop. To takie fajne, wiesz? Minusem jest tylko rzadkość rozdziałów. Czuję się trochę tak, jak... no nie wiem, dziecko, które dostało słodycza, szybko go zjadło i na kolejnego musi znów czekać, choć bardzo go chce znów.
.
.
.
Taak, wiem - dziwne porównanie. Wybacz.
Rafe jest uroczy. Lubię ten jego styl bycia, w ogóle jest fajny. Może trochę nadopiekuńczy, ale w tym przypadku to raczej dobra cecha.
W ogóle te wszystkie postacie, które wykreowałaś, są takie sympatyczne. Nie da się ich nie lubić. I tak, mówię też o czarnowłosej partnerce Rossa - bo ktoś w końcu musi być czarnym charakterem, wiadomo.
Po końcówce z Rossem stwierdzam, że następny rozdział zapowiada się ciekawie. Liczę, że coś zaplanujesz z wyglądem Neli - w końcu nie nosi sukienek codziennie. Czego mam się spodziewać? ;)
Wiem, że mnie nie zawiedziesz.
Co by tam jeszcze... błędy olewam. Wciągnęła mnie treść, naprawdę. Mówiłam Ci już, że bardzo, bardzo lubię twój styl pisania? Nie?
To mówię (właściwie piszę, ale ćśś) to teraz.
Okej, kończę już. Trzymaj się tam mocno, Matrioszko. Powodzenia w nowym roku! ;)
Yeaew
z R5ff.
PS. Dlaczego Nate był w kozie? Czy kiedyś rozwiążesz tę tajemnicę wszechświata?
http://r5ff.blogspot.com/p/lba.html
UsuńKolejna nominacja do LBA, matrioszko. C:
Pozdrawiam,
Yeaew z R5ff.
W ostatnim komentarzu napisałam trochę więcej, niż prawdopodobnie napiszę teraz. Jakby co to też się wytłumaczyłam, dlaczego jestem takim lamusem i komentuję tak późno. Przepraszam ponownie.
OdpowiedzUsuńAle teraz do rozdziału - mega mnie odpręża Twój blog. No po prostu tak się przyjemnie czyta o kimś kto ma wywalone na wszystko i wgl. podczas gdy ja się stresuję o wszystko i często myślę za dużo. Czasem mi potrzebny taki chillout, który totalnie łapię, czytając Twojego bloga.
W ogóle zaczęłam od wczoraj uprawiać jogę dzięki Neli i mam zamiar z tym cisnąć. Codziennie uprawiam sport, jakieś chodakowskie i inne, ale teraz mówię 'a spórbuję z jogą, może się odstresuję'. I wczoraj mi się spodobało! :D
Twój styl pisania jest inny, bardzo go lubię, ale to już Ci mówiłam milion razy. Trzymaj się i zapraszam do siebie! :)
rossomefanfiction