poniedziałek, 24 listopada 2014

Rozdział 6 | Koza.







            - Cholera jasna! – wrzasnęłam.
Miałam świadomość, że tym krzykiem obudziłam połowę domu, jak nie cały, ale miałam powód. W moim łóżku zastałam nikogo innego, jak samego Rossa Lyncha. Gdyby to był któryś z moich przyjaciół, albo moi bracia, czy chociażby kot sąsiadki, jakoś bym to przebolała. Nie darłabym się, tylko spokojnie zeszłabym z łóżka, dając im spać. Ale to nie była żadna z tych osób, tylko pieprzony Lynch. Z tym swoim idealnym wyglądem, chociaż było wcześnie rano, przeklętym łobuzerskim uśmiechem i sennym spojrzeniem.
- Co ty tutaj robisz, Lynch?! – Zamiast wyskoczyć z łóżka jak oparzona i zacząć walić go poduszką po łbie, by wybiegł z mojego pokoju, siedziałam po turecku wpatrując się w niego, jak sroka w gnat.
A on miał z tego niezły ubaw.
- Tobie też dzień dobry, Nela – powiedział zachrypniętym głosem.
- Co. Ty. Tutaj. Robisz. Lynch?! – wydusiłam ze złością, oddzielając każde słowo przesadną spacją. Ross zaczął się śmiać, a ja miałam wielką ochotę wypchnąć go przez okno, za którym panowała zima, a on miał na sobie tylko bokserki. – Kto w ogóle pozwolił ci spać w moim łóżku i to w samych bokserkach?! Mieszkasz naprzeciwko!
- Nie drzyj się tak – uciszając mnie, sam nie przestawał się śmiać. – Pamiętasz, że oglądaliśmy filmy do późna? – w odpowiedzi pokiwałam twierdząco głową, wpatrując się prosto w jego oczy. – Ty zasnęłaś, a mi nie chciało się iść do domu, więc zostałem tutaj.
- Nie musiałeś się rozbierać! – Pokazałam palcem na jego niebieskie bokserki, które na moje oko były na niego za ciasne. – Jeżeli Fizzy się o tym dowie, nie da mi żyć. Wystarczy, że musiałam jej wytłumaczyć jak to wyszło z ostatnią nocą u ciebie. Nie mam zamiaru znowu przez to przechodzić – burknęłam zła, zakładając dłonie na piersi.
- Nie panikujesz za bardzo? – Wciąż mając niezły ubaw, wstał z łóżka. Przeczesał włosy palcami zdrowej ręki, wyglądając przy tak cholernie wkurzająco. – Po prostu się ubiorę i wyjdę stąd. Nawet nikt się nie zorientuje.
- Owszem, nikt się nie zorientuje, pod warunkiem, że wyjdziesz przez okno.
- Nie będę skakał z okna. Połamię się.
- Och, naprawdę? – sarknęłam. – Jakoś mało mnie to obchodzi.
- Powinnaś być dla mnie miła. Kiedy ty potrzebowałaś noclegu, przenocowałem cię u siebie chociaż „mieszkasz naprzeciwko” – wypomniał mi, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.
- Nie mogłam spać u siebie, bo nie miałam pieprzonych kluczy! Poza tym jak sam trafnie zauważyłeś, przenocowałeś mnie z własnej woli. Nie zmuszałam cię! – Wkurzona wstałam z łóżka, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że miałam na sobie jedynie koszulkę z wczorajszego wieczoru i damskie bokserki, w których moje uda były grube jak cholera. Ponadto Ross zobaczył moje nogi, wyglądające jak pieprzona dżungla. – Kto ci pozwolił mnie rozbierać, do cholery?!
- Nie mogłem pozwolić by twój tyłek gnieździł się w tych obcisłych spodniach całą noc. To nie wyszłoby ci na dobre, Nela – odpowiedział, nonszalancko lustrując mnie wzrokiem.
Och, odwróć ten wzrok! Wiem, że jestem owłosiona!
- Pozwól, że sama będę się martwić tym, co jest dla mnie dobre!
- A co wy się tak właściwie kłócicie? – Między kolejnymi wyrzucanymi słowami, nawet nie usłyszałam jak drzwi od pokoju otworzyły się. Dopiero zmęczony głos Martina zwrócił na siebie moją uwagę. Szesnastolatek opierał się o framugę drzwi, w ubraniach z zeszłego wieczoru, cieniami pod oczami i miną mówiącą „cierpię, do cholery!”. – Jest dopiero ósma rano, a wy już drzecie się na cały dom. Chcecie umrzeć przed południem?
- Ten buc, ściągnął ze mnie spodnie i spał w moim łóżku w samych bokserkach!
- Cóż, to ciekawe. Pewnie, gdybym wciąż nie był pod wpływem alkoholu, powiedziałbym coś złośliwego. Jednak mam jedną sprawę: bądźcie ciszej, bo coś wam zrobię.
- O której skończyła się impreza? – zapytał spokojnie Ross, zakładając spodnie.
            Wcześniej nie mogłeś tego zrobić?!
        - Około piątej wyszła ostatnia osoba, która nie była z naszego grona. A, właśnie. Nie bądźcie zdziwieni, kiedy zobaczycie naszych kumpli w dziwnych pozycjach i miejscach.
            - Co masz na myśli? – zapytałam zainteresowana.
           - Wydaje mi się, że parę osób mogło zasnąć na podłodze, w wannie czy na stole. Tylko nie wiem, gdzie dokładnie. Na korytarzu, na naszym piętrze widziałem tylko Rylanda. Tulił się do jakiegoś pluszaka Mikey’a – wyjaśnił, odwracając się na pięcie, zapewne po to by wrócić do siebie.
         - Będzie trzeba go odkazić – mruknęłam, rozglądając się po pokoju, w poszukiwaniu swoich jeansów. Jednak poza spodniami do jogi czy rajstop, które wystawały spod łóżka, nie widziałam ich. – Lynch, gdzie rzuciłeś moje rurki?
        Martin mruknął nam niewyraźne dobranoc i zostawił nas samych, prosząc jeszcze o ciszę. Gdy w końcu Ross znalazł moją własność, która schowała się pod biurko, zajrzałam do swojej łazienki, by sprawdzić czy ktoś nie zasnął w mojej wannie. Zza niebieską zasłonką ujrzałam pogrążonego we śnie Rocky’ego. Jego nogi wystawały poza krawędź, a policzek miał przyciśnięty do mojego puchowego ręcznika. Musiałam przyznać, że wyglądał uroczo, chociaż kapiąca z jego ust ślina, nie należała do najsłodszych rzeczy na świecie. Zostawiając go w spokoju, zmyłam resztki makijażu, oraz umyłam zęby i wyszłam z łazienki. Moje łóżko zostało poprawione i przykryte kocem, a śmieci po nocnych przekąskach, które podkradłam z szafki w kuchni, w czasie imprezy, zniknęły.
        - Ross – warknęłam pod nosem, zabierając telefon z szafki nocnej, w razie gdyby rodzice mieli dzwonić czy ktokolwiek inny, kto przypomni sobie o moim istnieniu.
            Na korytarzu spotkałam najmłodszego Lyncha, spał przykryty szarą bluzą, mocno przyciskając do siebie przytulakę Myszki Miki, jakby była jego ostatnią deską ratunku. Jego twarz, podobnie co Rocky’ego, wyglądała na spokojną i zrelaksowaną. Ponadto jego usta ułożone były w leniwy uśmiech, a z ust nie leciała ślina.
            Przynajmniej jeden nie ślini się podczas snu.
       Rossa zastałam w salonie, gdzie do włączonej stacji MTV Rocks, odstawiał dziwne tańce, jednocześnie sprzątając pokój z nadmiaru śmieci, które zostawili po sobie imprezowicze. A było tego mnóstwo. Począwszy od połamanych plastykowych naczyń, przez czerwone kubki, które leżały dosłownie wszędzie, po puste butelki po alkoholach.
            - Zaproponowałabym pomoc, ale nie lubię sprzątać, więc pominę tą uprzejmość – odezwałam się w chwili, gdy chłopak zamienił paczkę po chipsach w piłkę, a worek na śmieci w kosz.
            Oczywiście musiał trafić.
           - Nie musisz pomagać. Za chwilę obudzi się reszta i oni mi pomogą – wyszczerzył się w szerokim uśmiechu, który tak bardzo działał mi na nerwy, że miałam ochotę mu przywalić.
            - Sprzątanie po innych naprawdę sprawia ci taką frajdę? – spytałam z powątpiewaniem, siadając na uporządkowanej kanapie.
        - Jasne. Przebywanie w uporządkowanych miejscach jest znacznie przyjemniejsze niż bałagan – przyznał, robiąc obrót kompletnie nie do rytmu utworu Linkin Park, który właśnie stacja puściła. – Co na śniadanie?
            - Śniadanie? – powtórzyłam głucho, podnosząc brew. – Ktoś w ogóle mówił o tym, że zostaniesz na śniadaniu? Ja nic o tym nie wiem, Lynch.
            - Śniadanie jest podstawą dobrego nocowania.
           - Po pierwsze: nie proponowałam ci żadnego noclegu; sam się wepchałeś. Po drugie: wiesz, gdzie jest kuchnia. Jak jesteś głodny, to otwórz lodówkę i sam coś sobie zrób.
            - Jesteś niemiła – mruknął tonem małego dziecka. Dokładnie takim samym, jakim nieraz posługuje się Mikey.
            - Jestem szczera, Rossy – zagruchałam, z trudem używając pseudonimu, który kiedyś usłyszałam z ust jednej cheerleaderki, posyłając mu przy tym niewinny uśmiech, na który wywrócił oczami.
          Jakiś czas później usłyszałam jak po schodach zbiegało stado słoni, a dosłownie dwie sekundy później w salonie pojawiła się reszta ekipy. Martin, Rydel i Riker zabrali się za robienie śniadania, a właściwie samych napoi, bo Ross i Ryland stwierdzili, że raz można darować sobie solidny pierwszy posiłek i zjeść tort. Więc, jako że to ja go upiekłam, zostałam zmuszona do zajęcia się nim. Jakby co najmniej był dzieckiem wymagającym przewijania i karmienia co cztery godziny. W pierwszej chwili, miałam wrażenie, że tort się nikomu nie spodobał. Miał trzy piętra, z wierzchu oblany był ciemną czekoladą i posypany został tymi wszystkimi dekoracyjnymi pierdółkami, które kupił Martin. Wewnątrz natomiast krył się prawdziwy wybuch kolorów. Istna tęcza. Słodkość w najczystszej postaci. Jednak nim zobaczyli środek, trojaczki musieli pierw otrząsnąć się z szoku, zdmuchnąć świeczki, które w między czasie zapaliłam i przekroić go. Z tym ostatnim mieli niezły problem, ale pominę to.
         Dziewczyny rozczulały się nad świetnym wykonaniem, precyzją namalowanych wzorków na bocznych ściankach, które tworzyły imiona jubilatów, oraz nad dekoracją góry, gdzie napisałam, a właściwie namalowałam zwykłe Wszystkiego Najlepszego z okazji 17 urodzin. Panowie natomiast wzdychali tylko przez smak kolorowych biszkoptów czy mlecznej czekolady. I nawet Nate, który od czekolady wolał chipsy czy hamburgery, dorzucił od siebie kilka słów.
           Po tym jakże obfitym śniadaniu, wróciliśmy do sprzątania. I nawet ja, chociaż nie miałam z tą imprezą nic wspólnego, dostałam swoje zadanie. Musiałam umyć podłogę w kuchni i w holu. Robiąc najbardziej zbolałą minę, wzięłam się do roboty, zdając sobie sprawę, że im szybciej to zrobię, tym lepiej dla mnie.
            - Jak na kogoś, kto nie znosi sprzątać, całkiem nieźle ci to idzie, Roberts. – Oczywiście Ross nie byłby Rossem, gdyby nie rzucił jakąś ironią, uwagą, sarkazmem czy czymkolwiek innym, co przypomniałoby, że wciąż był blisko i działał mi na nerwy.
       Całkowicie go ignorując, umyłam do końca podłogę w holu, nucąc pod nosem jedną z piosenek Ramones, czując na sobie przenikliwe spojrzenie Rossa i niemalże widząc jego łobuzerski uśmieszek, którym uśmiechał się niemalże non stop.
            Irytujący typ.
            - Czy teraz możemy dostać nasze prezenty? – zapytał niecierpliwe Ross, kiedy dom, a właściwie parter, prawie się błyszczał i wyglądał równie dobrze jak przed imprezą. Nie, nie prezentował się lepiej. Moja mama mogła być wiecznie zajętą panią adwokat i jeździć po całych Stanach Zjednoczonych, ale kiedy chodziło o dom i wszystko co z nim związane, przechodziła samą siebie. Wyjątkiem był ogród, zwyczajnie nie znała się na jego pielęgnacji i dlatego zatrudniła ogrodnika, który się nim zajmował. – Już zbyt długo trzymacie nas w niepewności.
            To zdanie było skierowane tylko do mnie, Fizzy i  Rafe’a. Pozostali już wczoraj, przed imprezą dali im swoje podarunki, na które szczerze się ucieszyli. Miałam świadomość, że Ross może poczuć się gorszy przez nasz tandetny prezent, ale nie było już odwrotu; Fizzy jak gdyby nic dała im paczki, ciesząc się jak małe dziecko, jakby to ona miała coś dostać.
            Rydel i Rocky podziękowali ze szczerością w głosie. Byli zadowoleni i chociaż uparcie patrzyłam się w podłogę, mogłabym śmiało powiedzieć, że uśmiechali się. Zaniepokoiła mnie cisza ze strony Rossa. Nerwowo przegryzając wargę, podniosłam spojrzenie. Jego wzrok utkwiony był wprost we mnie, a usta rozciągały się w łobuzerskim uśmiechu.
        - Chyba rozumiem dlaczego kupiliście właśnie to. – Chociaż mówił w liczbie mnogiej, mogłabym przysiąc, że kierował to bezpośrednio do mnie. – To taka ironia. Skoro Nela lubi beanie, a ja nie znoszę gdy je nosi, postanowiliście w pewnym sensie zrobić mi na złość i kupić mi jedną w tym jakże uroczym kolorze. A skarpetki są do kompletu by czapka nie czuła się samotnie, huh? – rzucił z uśmiechem, zakładając beanie na głowę.
            - Wyglądasz jak mały aniołek, Rossy – zagruchał Ellington, za co oberwał od przyjaciela w bok. – Ale do twarzy ci w tym kolorze.
            - Mi wszystko pasuje – podsumował nieskromnie, na co wywróciłam oczami. – Chcesz coś dodać, Cornelio?
            - Ależ skąd, mały aniołku – zachichotałam, na co Ross pokręcił głową z politowaniem.
            I czemu głupia się tak denerwowałaś?

____________________________________________________________________

        Po świątecznej przerwie pozostały tylko wspomnienia, całkowicie zajęta karta pamięci od aparatu cyfrowego taty, kilka pocztówek z Las Vegas, plama po winie na drogiej bluzce mamy, kolejny breloczek do kolekcji Martina i mydełko zapachowe, które podwędziłam z łazienki swojego pokoju hotelowego. Nim się obejrzałam znowu byłam w Littleton i musiałam iść do szkoły. Nie pasowało mi to tak bardzo, że zamiast wstać przed siódmą, zwlekłam się z łóżka dopiero o siódmej czterdzieści, kiedy moi bracia pojechali już na zajęcia, a rodzice wyruszyli w kolejną podróż. Tym razem mama wylądowała w Miami, a tata musiał znaleźć się we Francji. Byłam sama, całkowicie nieogarnięta, z brakiem sił do zrobienia czegokolwiek i spóźniona. Nie, wróć, będę spóźniona jeśli nie ruszę tyłka w przeciągu pięciu minut.
         Do szkoły mogłam dostać się na wiele sposobów. Chociaż najczęściej wybierałam samochód Martina, mogłam równie dobrze zadzwonić po taksówkę, iść pieszo, albo pojechać jedyną linią autobusu, który kursował przez niemalże całe miasto. Podkreślam niemalże, bo jak na złość by nim jechać musiałbym pokonać jedną przecznicę, bo nie zatrzymywał się na mojej ulicy, a ponieważ nie jeździłam nim prawie w ogóle, nie znałam rozkładu jazdy, więc nie miałam pojęcia czy w ogóle pojawię się na pierwszej lekcji.
          Został mi więc spacer, chociaż równie dobrze mogłabym wziąć samochód Nate’a. Jednak nie należał on do moich ulubionych. Był wielki, posiadał automatyczną skrzynię biegów i cholernie trudno było mi nim parkować. Więc, nie. Wolałam nie ryzykować, że wjadę nim w drzewo, zmiażdżę czyjeś auto, lub co gorsza rozjadę kogoś. Wykonawszy szybki prysznic, wcisnęłam się w szare rurki, granową bokserkę, oraz ciepły czarny sweter. Włosy związałam koka, na który nałożyłam moją ulubioną beanie. W biegu spakowałam potrzebne zeszyty, ubrałam buty, kurtkę, szalik chwytając w dłonie i wybiegłam z domu. W tym samym czasie, co ja zamknęłam swoje drzwi, usłyszałam ostre trzaśnięcie po drugiej stronie ulicy. Patrząc ponad ramieniem w tamtym kierunku, zobaczyłam Rossa opuszczającego swój podjazd.
           - Bez jaj – mruknęłam, gdy przeszedł na moją stronę chodnika. – Dlaczego musisz się spóźniać wtedy, kiedy ja?
            - Czy jest gdzieś napisane, że nie możemy spóźnić się w tym samym dniu? – zakpił, wsuwając na głowę różową beanie. Na jej widok mimochodem otworzyłam usta. – Co?
            - Ty… dlaczego ją nosisz? – spytałam, zachowując się co najmniej głupio.
          - Ponieważ mi się podoba. – Wzruszył lekko ramionami, szczerząc się jak nienormalny. – Masz zamiar ubrać ten szalik czy mogę go sobie przywłaszczyć? – kiwnął głową w stronę trzymanej przeze mnie rzeczy, czym przypomniał mi, że nadal go nie ubrałam. – Bracia cię nie obudzili? – kontynuował rozmowę, gdy już opatuliłam się po sam czubek nosa, nie czując tak mocno tego całego mrozu.
            - Może i budzili, ale nie słyszałam. A co z tobą?
          - Po prostu zaspałem. I tak nie jeździmy wszyscy razem na zajęcia. Od kiedy Riker studiuje w Denver, nie mam z kim jeździć. Rydel zawsze zabiera się z Ellem, czasami dołącza do nich Ryland i jakieś jej przyjaciółki, a Rocky woli iść pieszo sam.
            - Riker mieszka w Denver czy dojeżdża stąd? – zapytałam będąc tym nazbyt ciekawa, bo chociaż moja rodzina była w bliskich stosunkach z Lynchami, nie wiedziałam tego.
            - Mieszka tam z kilkoma przyjaciółmi, wynajmują razem niewielkie mieszkanie. Dzięki temu, że nie musi codziennie dojeżdżać, oszczędza na paliwie.
            - Przez co straciłeś swoją podwózkę na zajęcia – podsumowałam z teatralnym smutkiem, na który Ross zaśmiał się.
            - Tak jak ty dzisiaj – zauważył tym samym tonem.
            Jak burza wpadliśmy do sali chemicznej. Profesor Whitehead tłumaczył właśnie jakieś równanie, kiedy jego spojrzenie spoczęło na naszej dwójce. Wolno odłożył kredę na swoje biurko, mając przy tym niezwykle surowy wyraz twarzy.
         - Panna Roberts i pan Lynch – odezwał się, zakładając dłonie na piersi, tym samym niemo przekazując nam, że nie zajmiemy miejsc, dopóki nie wygłosi swojego kazania na temat spóźniania. – Znowu wasza dwójka przerywa mi w prowadzeniu lekcji. Ostatnim razem rozmawialiście, przez co musiałem wam zadać dodatkowy referat, a musicie wiedzieć, że nie robię tego zbyt często. I tak jak panna Roberts, która nie słynie z miłości do szkoły, zrobiła go bardzo dobrze, tak pan Lynch całkowicie go olał. Tym razem oboje wpadacie do mojej klasy jakby was licho goniło, wybijając mnie z rytmu. Co mam z wami zrobić? – spytał tylko z czystej uprzejmości, gdyś już wiedział co zrobi. Dla spóźnialskich miał tylko jedną rzecz do zaoferowania.
            - Możemy obiecać, że to się więcej nie powtórzy – powiedział cicho Ross, doskonale zdając sobie sprawę, że to na nic.
            - Oczywiście, że obiecacie, ale to za mało. Dzisiaj zostaniecie po lekcji w kozie.
            - I moje dobre sprawowanie poszło na spacer – mruknęłam pod nosem, także Whitehead tego nie usłyszał, pozwalając nam w końcu usiąść. Fizzy na przywitanie jedynie kiwnęła mi głową, nie chcąc wpaść niełaskę chemika, co doskonale rozumiałam. Może gdybym weszła do klasy mniej agresywnie, zostałabym tylko skarcona i nie musiałabym zostawać w kozie. Dobre było to, że tylko dzisiaj i tylko przez godzinę.
       Na matematyce okazało się, że jeśli nie zaliczę ostatniego sprawdzianu, mogę zapomnieć o dopuszczeniu do egzaminu, co się równało ze semestrem w plecy i opuszczeniem roku. Posłusznie musiałam obiecać, że nauczę się do poprawy, która wypadała w czwartek o trzeciej trzydzieści, po wszystkich moich zajęciach. Termin ten był jedynym, nieodwołalnym, gdzie mogłabym pokazać jak bardzo zależało mi na, rozpoczynających się w następny poniedziałek, egzaminach. Mogłam się tylko pocieszać, że nie byłam jedyną osobą, która musiała coś poprawić.
 - Dla ciebie. – W porze lunchu Martin podszedł do stolika, który zajmowałam razem z Rafe’m i Fizzy. Przyjaciółka była właśnie w trakcie tłumaczenia mi logarytmów, będących jednym z kilku działów obowiązujących na poprawie, kiedy na moim zeszycie wylądowała kanapka z kurczakiem, sałatka z kukurydzą i puszka mojej herbaty. – Za to, że cię rano nie obudziłem. Masz błąd w przykładzie trzecim. Powinno być cztery i dlaczego poszłaś tak okrężną drogą?
            - Ty to rozumiesz? – zapytałam zszokowana, odwijając folię z kanapki.
            - Tak. Mam w końcu rozszerzoną matmę. Nie wiedziałaś?
            - Nie chwalisz się tym jakie masz przedmioty.
            - Chyba pora zacząć się tym interesować, Nela, bo inaczej nie zdasz – zauważył Rafe, zapychając sobie usta frytkami.
            - Powiedział ten, który też ma do zaliczenia test z matmy – odgryzłam się. – Pomożesz mi z tym? – zapytałam brata, wiedząc, że Fizzy sama ma kilka rzeczy do poprawy nim przystąpi do egzaminów.
            - Okej, ale coś za coś. Wspomożesz mnie w hiszpańskim.
         - Umowa stoi – po uściśnięciu sobie dłoni, Martin odszedł do swoich kumpli, a ja z hukiem zamknęłam podręcznik. Fizzy odetchnęła z wyraźną ulgą, zajmując się swoim lunchem, którym była moja sałatka. – Hej! To moje!
            - Jesteś mi coś winna za te pięć minut, w czasie których, musiałam robić za twojego nauczyciela. To jest strasznie męczące.
            - Nie moja wina, że matematyka nie jest moją przyjaciółką.
            - Owszem, twoja. Mmm… Martin wie, co dobre.
          - Ja przynajmniej nie muszę pisać listu na francuski i sprawdzianu z angielskiego. Ha! – W akcie zwycięstwa pokazałam jej język, na co Fizzy wywróciła oczami. – Hej, czy ktoś z was nie ma ochoty posiedzieć za mnie godzinę w kozie? – rzuciłam lekko, doskonale wiedząc, że to i tak by nie przeszło.
            - To tylko godzina i to jeszcze z Rossem. Szybko wam zleci – Fizzy zagruchała, doskonale się przy tym bawiąc; jak zawsze gdy coś dotyczyło mnie i Lyncha. Czy ta dziewczyna kiedykolwiek przestanie wysuwać teorie na nasz temat? – A później wrócicie razem do domu na piechotę, bo przecież nie masz samochodu, a wątpię, że Martin będzie na ciebie czekał.
           - Dobijaj mnie dalej, Fizzy, a nie przeżyjesz do następnej lekcji – warknęłam, kładąc głowę na ławkę. – Nie chcę słyszeć ani słowa więcej o naszej dwójce.
           - Czym się ty tak denerwujesz, kochanie? – zapytała przesłodzonym głosem, głaszcząc mnie po włosach, jakbym była małą dziewczynką potrzebującą pocieszenia. – To tylko suche fakty.
            - Może i brzmią jak suche fakty, ale w twojej głowie pewnie biegamy po polanie usłanej kwiatkami, trzymając się za ręce i jedząc watę cukrową. Czyż nie?
            - Masz mnie! Przejrzałaś mnie na wylot. Jak? – zachichotała, ale dla mnie to ani trochę nie było śmieszne.
            - Czy to ważne? Po prostu cię znam.
            - A ja z innej beczki cię o coś zapytam. – Rafe przypomniał o swoim istnieniu bardzo poważnym głosem, na który raptownie podniosłam głowę. – Mogę skończyć twoją kanapkę?
            - Boże, Rafe! – krzyknęła Fizzy, wybuchając śmiechem. W ślad za nią poszła nasza dwójka. Dla niego niewiele rzeczy miało jakiekolwiek większe znaczenie. Jednak jedną z tych kilku bez wątpienia było jedzenie. W każdej postaci. Czy to kanapki ze szkolnej stołówki, kolacje mojego brata, moje desery, batoniki z automatu. On kochał jeść. Było to dla niego niemalże święte. – Jesteś poprany.
            - Tak samo jak wasza dwójka – odgryzł się, pokazując jej język. – Niewiele nas różni.
            - Cokolwiek powiesz – mruknęła Fizzy, kradnąc moje ulubione słowo. – Właściwie dlaczego nie siedzisz ze swoją dziewczyną?
            - Bo ona zawsze jada lunche ze swoimi przyjaciółmi, tak jak ja z wami – przyznał z szerokim uśmiechem, którego nieodwzajemnienie byłoby równoznaczne z popełnionym przestępstwem. Uśmiechy Rafe’a zawsze się odwzajemnia.

_______________________________________________

Koza.
         Dla jednych godzina luzu, możliwość zdrzemnięcia się czy odrobienia jakiegoś zadania domowego. Dla mnie koza była kara samą w sobie; nie dlatego, że musiałam zostać w niej godzinę dłużej, ale dlatego, że pilnujący nas nauczyciel nie znosił mnie bardziej od wszystkich i za każdym razem, jak pojawiałam się, nie omieszkał o tym nie wspomnieć. Profesor Hunter uczył mnie w jedenastej klasie psychologii. Przedmiotu tak idiotycznego, że wręcz nudnego. Przeszkadzałam mu zawsze. Nie było dnia, w którym nie ignorowałabym jego wykładu, robiąc milion innych niepotrzebnych rzeczy, za co zawsze karał mnie kozą, zazwyczaj do końca tygodnia. Raz nawet mnie zawiesił, bo zamiast zdefiniować jakieś pojęcie czy oddać mu referat, na bzdury temat, wolałam pić herbatę, słuchać muzyki i czytać książkę. Moja niechęć do przedmiotu zabrnęła tak daleko, że omal nie dopuścił mnie do egzaminów końcowych, sądząc, że zostawienie mnie na rok będzie idealną lekcją życia.
            Jednak po tym jak odbyłam rozmowę z dyrektorem, któremu obiecałam minimum zaangażowania w lekcje, dał mi spokój i tylko dzięki temu trafiłam do dwunastej klasy. Mimo to, nie zmieniłam podejścia ani do psychologii ani do Huntera.
            - No, no, no. – Profesor był niskim, siwym mężczyzną z zakolami, zarostem i wąsami. Zawsze nosił eleganckie koszule, czarne spodnie, oraz wypolerowane buty. Ponadto uwielbiał na koszule zakładać czarne kamizelki. Z wyglądu nie prezentował się aż tak źle. Problem zaczynał się w chwili otwarcia przez niego ust i powiedzenia chociażby jednego słowa. Jego głos był szorstki i miało się wrażenie, że nawet w krótkiej spacji słychać wywyższanie się. Był tym typem nauczyciela, który uważał się za lepszego od uczniów. – Moja ulubiona uczennica. Co tym razem przeskrobałaś, panno Roberts?
            - Przecież pana to i tak nie obchodzi, profesorze Hunter – odpowiedziałam, posyłając mu słodki uśmiech. Kątem oka zauważyłam Rossa; siedział w czwartej ławce pod oknem, dokładnie przed tą, w której zawsze ja siadałam. – Mogę już usiąść?
            - Siadaj i, żebyś mi się nie odezwała nawet słówkiem – zagroził, odwracając się na pięcie by wrócić na swoje miejsce.
Wywracając oczami, skierowałam się do swojej ławki. Ledwo mój tyłek dotknął krzesła, głowa Lyncha odwróciła się w moim kierunku, a świdrujące spojrzenie brązowych oczu, utkwiło we mnie. Nic sobie z niego nie robiąc, wyjęłam z torby książkę Harukiego Murakamiego „Zniknięcie Słonia”, którą polecił mi Martin. Była idealnym powodem by się nie uczyć, udawać, że Lynch wcale się na mnie patrzy, a Hunter nie ma mnie na oku, chociaż zajęty był czytaniem własnej lektury. I chociaż jego przenikliwy wzrok przesuwał się po kolejnych wersach strony, niemalże widziałam jak czeka na moment, w którym mógłby mnie przyłapać na gadaniu. Ross albo był kompletnym idiotą niezauważającym tak oczywistych rzeczy, albo postawił je całkowicie zignorować, odzywając się.
           - Cześć, Roberts. Co robiłaś przez cały dzień? – zapytał lekko, kompletnie nie przejmując się tym, że wolałam czytać książkę i pozostać niezauważona niż rozmawiać z nim. Jednak był nieugięty. Wyrwawszy mi ją z ręki, schował do swojego plecaka. – Oddam ci jak stąd wyjdziemy. A teraz porozmawiaj ze mną.
            - Słuchaj, Lynch, nie mam zamiaru zostawać w kozie do końca tygodnia, bo ty chcesz ze mną gadać – warknęłam, kładąc się na ławce.
Może jak będę udawała, że śpię da mi spokój?
            Jasne, wmawiaj sobie.
           - Wiem, że nie śpisz. Co robiłaś podczas przerw? Nigdzie cię nie widziałem. Było mi przykro. – Imitując smutny ton, pociągnął parę razy nosem, stukając palcami w blat stołu.
            - Odczep się, Ross.
            - Nelaaaaaa – jęknął, ciągnąc mnie za grzywkę. – Jesteś taka uparta.
            - Ja? To ty zachowujesz się jak dziecko.
       - Czy cię, panno Roberts, nie uprzedzałem? – usłyszałam zimny głos Huntera, który sprawił, że natychmiast podniosłam głowę. Widząc jego niezadowoloną minę, wiedziałam, że idą kłopoty, chociaż naprawdę nic nie zrobiłam. – Mam ci dać dodatkową godzinę w kozie?
      - Tylko wtedy kiedy na nią zasłużyłam. W innym przypadku odmawiam przyjęcia kary – odpowiedziałam siląc się na spokojny ton.
            - Myślisz, że na nią nie zasłużyłaś?
            - A tak? – Okej, właśnie sama sobie kopałam grób, ale to nie ja gadałam, a Lynch. To jego wina, że się odezwałam, chociaż obiecałam sobie, że będę milczeć. Więc dopóki Hunter nie poda mi solidnego argumentu, dla którego miałabym zostać tutaj kolejną godzinę, będę walczyć.
            - Rozmawiałaś.
          - Owszem, ale zostałam sprowokowana przez pana Lyncha. Ja chciałam kulturalnie poczytać książkę, a on mi ją wyrwał i schował.
Nazwij to sobie jak chcesz, Ross. Jeśli ja pójdę na dno, ty razem ze mną.
- Czy to prawda, panie Lynch? – Ross spojrzał na mnie rozbawiony, bez żadnej nutki urazy czy żalu i odważnie przytaknął głową. – W takim razie oboje zostajecie kolejną godzinę.
- To jakiś żart! Przecież ja nic nie zrobiłam! – krzyknęłam, całkowicie tracąc panowanie i wewnętrzny spokój.
Cholernie dawno nie uprawiałam jogi i teraz mam za swoje.
- Właśnie pani do mnie pyskuje, panno Roberts – oznajmił z tym przebrzydłym uśmiechem zwycięscy, który chciałam zetrzeć z jego zarośniętej twarzy.
            - Cholera jasna – warknęłam pod nosem, zakładając dłonie na piersi. Ledwo Hunter z powrotem zajął się swoją książką, Ross zachichotał pod nosem. – Jak tylko stąd wyjdziemy, wepchnę cię pod samochód.
            - Dobrze, Nela. Jeśli to cię uszczęśliwi. – Puściwszy mi oczko, oddał mi książkę, będąc więcej niż zadowolonym z życia.

_____________________________________________________________

            - Nela! – Było po piątej, kiedy w końcu mogłam opuścić klasę. Miałam dość tego dnia, Huntera, Lyncha i wszystkiego innego, co nie było moim łóżkiem, zieloną herbatą i kolejnym odcinkiem American Horror Story. Ignorując głos Rossa, podeszłam do swojej szafki. Ledwo otworzyłam zamek i uchyliłam drzwiczki, gdy te trzasnęły. – Wołałem cię.
            - Wiem, a ja udawałam, że cię nie słyszę – mruknęłam, nie patrząc na niego. – Możesz się odsunąć? Chcę iść do domu.
            - Przepraszam, okej? Wybacz, że przeze mnie musiałaś siedzieć dłużej w szkole.
            - Nagle zrobiło ci się przykro? Fajnie – sarknęłam. – A teraz zabierz tą łapę.
            - Uderz mnie – powiedział hardo, stając przed mną. – Walnij by został ślad.
            - Nie biję ludzi jeśli nie mam ku temu powodu. Poważnie, Lynch, odsuń się. Jest ciemno, chcę frytki i matma na mnie czeka. Nie mam sił na twoje gierki, marne przeprosiny czy co ty tam jeszcze masz w planach. – W końcu Ross przesunął się, a ja mogłam wyjąć z szafki kurtkę, szalik i odłożyć książki, których nie potrzebowałam w domu. – Cześć.
            - Pójdę z tobą, mieszkamy na jednej ulicy.
            - Cokolwiek.
            Było dopiero po piątej, a ulice naszego miasta już pogrążone były w ciszy. No może nie wszystkie i nie dosłownie, ale idąc do domu, miałam wrażenie, jakby dookoła nas nikogo nie było. Sporadycznie przejeżdżał obok jakiś samochód, czy mijaliśmy pojedynczych ludzi wracających z pracy. W oknach domów, paliło się raptem kilka świateł i nawet nie wszystkie latarnie działały. Niczym z taniego horroru o schematycznej fabule, na który nie było stać producentów, przez co poszli po najmniejszej linii oporu. Co jakiś czas mogłam poczuć jak Ross wierzchem swojej dłoni lekko dotyka mojej, by po chwili cofnąć ją. Powtarzało się to, dopóki nie doszliśmy do mojego domu i nie rozeszliśmy się. Szukając klucza w torbie, kątem oka dostrzegłam jak patrzy na mnie z dziwną miną, której nie potrafiłam rozszyfrować.
            - Jestem! – zawołałam, po przekroczeniu progu. Z salonu wyłoniła się Fizzy. Jej policzki i biała koszulka pokryta była kolorowymi plamami po farbkach, co mogło znaczyć tylko jedno. – Znowu pomagałaś Mikey’owi ze sztuką?
            - Cóż, jego siostra musiała odbyć karę w kozie, a nie mogłam pozwolić by został sam z tak trudnym zadaniem. Rafe gra z Martinem w FIFĘ – poinformowała mnie, jakby naprawdę zależało mi na tej informacji. – Stało się coś?
            - Czemu pytasz? – Grając na zwłokę, weszłam do kuchni. Z lodówki wyjęłam puszkę herbaty, którą otworzyłam unikając wzroku przyjaciółki.
            - Ponieważ masz ten wyraz twarzy, który mówi, że coś cię gryzie. Co jest?
            - Co.... Czy… Jeśli…. – plącząc się, upiłam kilka łyków.
         - Powoli, Nela, bo jeszcze się udusisz – zachichotała, ale widząc mój wzrok natychmiast się uspokoiła. – Spokojnie, kochanie. Weź głęboki wdech.
            - Co oznacza, że jeśli chłopak idąc obok ciebie, co jakiś czas lekko dotknie swoją dłonią twojej dłoni? – Fizzy uśmiechnęła się z czułością, przejeżdżając palcami po moim policzku. – Co?
          - Czyżby dłoń Rossa spotykała się z twoją, a następnie szybko uciekała jakby go oparzyła? Czy wasze ramiona stykały się, a stopy poruszały się tym samym tempem?
            - Skąd wiesz? – Byłam osłupiona, lekko przerażona i kompletnie zagubiona.
            - Och, kochanie, jesteś taka zielona w tych wszystkich rzeczach. To urocze.
            - Fizzy, o co ci chodzi?
        - Ross chciał trzymać cię za rękę, ale wiedział, że nie może, dlatego cofał ją. Jednak ona i tak instynktownie szła w kierunku twojej.
            - Dlaczego?
            - Bo jest w tobie zakochany, a osoba zakochana zawsze chce trzymać osobę kochaną i to nie tylko za dłoń. Ale ją całą. Zawsze.


_____________________________________________

 W moim marnym i szarym życiu pojawił się promyczek nadziei, który być może wyciągnie mnie z czarnej dziury obłędu. Może w końcu wzięłam się w garść i przestałam żyć nadzieją, że pewnego dnia Piotruś Pan zabierze mnie do Nibylandii i uchroni mnie od dorosłości. Przestałam się łudzić, że ten chłopiec nauczy mnie latać i przedstawi mi syreny. Życie to nie cudowna baśń, w której chciałabym mieszkać, a prawdziwe wyzwanie, które podejmują tylko najsilniejsi.

Co do rozdziału to opinię pozostawiam Wam. Mi się podoba. Wszystko idzie swoim tempem, powoli ale do przodu. A co dalej? Zobaczymy. Błędy pewnie są. Jestem tego pewna, więc za nie przepraszam.

Dziękuję za każdy komentarz i wejście. Jesteście wielcy! x

Kocham nową piosenkę R5,"Smile". Kocham ich występ na AMA i to jak Rydel się prezentowała, szczególnie jej uczesanie, ale uważam, że Ross powinien iść do fryzjera. Amen. 

- matrioszkaa! xx


8 komentarzy:

  1. Po wyłączeniu się na chwilę internetu, ciągłych wołaniach taty i narzekaniu na moje bolące plecy - dotarłam aż do napisu 'prześlij komentarz'. Brawa dla mnie! Nie? No trudno.
    Lecim!
    Nela, moja bratnia duszo. Też nie czerpię ze sprzątania przyjemności, a jak mam zabrać się za ścieranie kurzy zrobię przed tym stos innych, bezużytecznych rzeczy. Sprzątanie to zło!
    Martin i rozszerzona matematyka. W nim też widzę bratnią duszę. Serio. (Co z tego, że nie jestem jeszcze w liceum? Matma jest banalna!)
    Ross. Ross w samych bokserkach. Czemu niebieskich? Zawsze były różoweee. (Czepiam się szczegółów, taaa)
    Wiesz co najbardziej lubię w twoich rozdziałach?
    Luźna treść, można się odstresować po ciężkim dniu, a na koniec i tak walniesz jakimś tekstem, który, może nie tyle co zmusza, ale pobudza do refleksji. Kocham takie coś!
    Ross. Dłoń Rossa. Która chce dotykać dłoni Neli. Aww. Nie wiem czemu, ale tak działają na mnie opowiadania (chociaż nie każde - ale twoje jest jednym z nich, więc masz ode mnie taki wielki plusik c: ). A w szkole nic tylko nażekam, kiedy widzę jakąś parę.
    ***
    Smile jest, oh, cudowne. Ciągle to nucę na lekcjach i nie mogę się skupić.
    Na AMA Rydel faktycznie pięknie się prezentowała. I Riker też zresztą.
    Fryzura Rossa za to… jak byli na Radio Disney miał je lepiej ułożone. Przedziałek na środku mu kompletnie nie pasuje. Przedziałek z boku, Ross!
    ***
    Tak więc, wracam do narzekania na moje plecy. Czekam na rozdział 7.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wbijam się w piżamcię z Myszką Minnie, zakopuję się w łożu, gotowa na kolejną nieprzespaną noc, którą przegadam na fejsie ze Sparrowem, a tu czeka na mnie wiadomość: "Nowy u Matrioszki".
    TY ZŁA KOBIETO! JA NA KOLACJĘ ZJADŁAM PUDEŁKO ORZEHOWYCH ROŻKÓW, BO NIC INNEGO NIE BYŁO W DOMU (okej, później dowieźli pizzę), A TY MI ROZDZIAŁ PEŁEN ŻARŁA SERWUJESZ?!
    Zabić.
    Rafe - czy ty jesteś moim zaginionym bratem? Jedzenie to dla mnie sens istnienia!
    Lecim dalej.
    Murakami - kocham gościa. "Norwegian Wood" i "Koniec świata..." mogłabym czytać non stop.
    Nela! Wiesz, co dobre! A raczej Martin. To on polecał.
    Tort to imprezie. Jezusie. Nie. To mogłoby skończyć się jedynie zbiorowym pawiem. Trust me, I am so-called experts. XD
    Ross i Nela.
    Lubię ich relację. Obiecaj, że nie będą się chędożyć w jakimś kącis za trzy rozdziały.
    Inaczej Cię znajdę, a jestem pieprzonym socjopatą, więc bój się.
    Zawalanie matmy - oh, dear Nela, ju ar maj sister.
    I właściwie to tyle mam do powiedzenia/napisania. Zasypiam z twarzą w telefonie, ale szooo taaaam. Sen jesg dla słabych.
    Ps. Dorosłość nie jest fajna, jest ch*ujowa, ale ma kilka fajnych aspektów, także czymaj siem!
    Ps2. Pierwsze, co napisałam Ani, po obejrzeniu tego filmiku to peany na temat fryzury Rydel.
    Rosss wygląda jak pizda. Albo jak Mojżesz. Na jedno wychodzi.
    Trzymaj się!
    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Najpierw przeczytałam notkę, bo jakos mi strona zleciała do komentarzy.
    Więc od tego zacznę.

    Pisałam ci, co myślę o fryzurze Rossa. U siebie na asku określiłam jego hairstyle jako "pizdę prostytutki potraktowaną odżywką Syoss i grabiami", czy coś w ten deseń.
    Tak.
    Ross, spokojnie. Ogarnij dupsko. Juz w TBM i w kitce lepiej wygladałeś.
    Ellżunia. Ellus. Ratty. Taka seksbomba. *^*
    Dells pięknie, ale kiecka podkreslała jej znikome rozmiary piersi :'')) A tak ogólnie to elegancko.
    Riker.
    Co do Rika, to masz dupny plus za gif na początku.
    Riker - 'man in black'. Pieknie. Z Miką rosskminiamy, czy na kacu był. C:


    Zanim treśc, to pozwolisz...
    Interpunkcja. Słyszysz te glosy? To przecinki mnie wołają. :')
    ZA dużo ich.
    Średnik. NIGDY nie używaj średnika w wypowiedzi w dialogu. No more.


    Nela. Nelluś. Corny.
    Po pierwsze - oddaj to ciasto.

    AHA. Ten rossdziau byl tak pełny żarcia, że chyba każę ci, matss (skrót od matrioszkaa, wybacz, ale Ania lubi skróty c: ), przynosić mi po nocach kanapki z kurczakiem i kukurudzę.

    Wracając.
    Tort?
    Oddaj tort, Nel.
    Rossy smyra cię po łapce? Jak słodko :'3
    Nie umiesz matmy? Ania w gumnazjum 5 na 6 poprawiała, a teraz ma radochę z 4, 3. Liceum ssie. A raczej baba od matmy. Kwestia nauczyciela.
    Ross w twoim łóżku?
    Uśmiech na moim ryjku C:

    Ross. Rossy.
    Co ty, skarbie, odwalasz. No co?
    Riker ma 23 lata prawie, a zachowuje się na 14. Ale on ma prawo, bo jest u mnie na szablonie. A ty bądźże facet i zagadaj jak czlowiek, a nie mi tu gimbusiarskie zaloty odwalasz. Też tak podrywalam chłopaka w pierwszej gimnazjum (y)
    Różowa beanie. To pięknie wygląda juz mojej wyobraźni :')
    Właśnie mam przed oczami Rossa popylającego w puchowych skarpetach po pokoju Corny, mówiącego jej fragment "Pana Tadeusza".
    Bez sensu.

    Fizzy cwana bestia. Jakbym swoją koleżankę widziała. Wolę nie zaczynać tematu xd
    Ale Fizz tu cos zagra. Ja to czuję w układzie limfatycznym.

    In the end.
    "Smile" jest piękne. Ukazuje progres R5. Szacuneczek.
    Ale dzisiaj gwałciłam replaj na "Englishman in New York" by Kamil Bednarek. Cudowny wykon.
    A jego koncerty są świetne. Magia. Luz.
    Polecam.


    Lecę coś porobić, choć powinnam spać. Po weekendowej harówie się czuję jak wrak Titanica.
    Ciężki tydzie przede mną.

    Idę coś zjeść.
    Przez ciebie.


    Bajos c:

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jest cudowny!
    Przepraszam, że tak późno, ale dotarłam. Miło, lekko, przyjemnie. Końcówka, czyli to co mówi Fizzy, jest świetna. Zauroczyłam się tym.
    Wspólna pobudka również była niezła. Och, i fakt że Ross nosi prezent od Neli, Rafe'a i Fizzy. Współczuję Neli matematyki, sama jej nienawidzę.
    Generalnie bardzo, bardzo mi się podoba!
    Mam nadzieję, na kolejny niedługo ;)
    xoxo
    Ann

    OdpowiedzUsuń
  5. Ross w łóżku Neli - już sam początek mi się spodobał. Kurde, uwielbiam tę dziewczynę i jej osobowość. Jest niesamowita. Taka wyluzowana, nie ma pomysłu na siebie, na przyszłość czy cokolwiek, ale co się będzie. Ostatnia klasa high school, ale ona ma na wszystko czas. Co za dziewczyna.
    Wracając, do blondyna w jej łóżku. W sumie cieszę się z jej reakcji. Gdyby się obudziła i ucieszyla z takiego widoku to nie byłaby Nelą, tylko jakąś lamą. O wiele bardziej podoba mi się ta wersja.
    Ale, ale, ale, ale, ale. Jeszcze bardziej od czegokolwiek w tym rozdziale podoba mi się końcówka. Gdy tak delikatnie dotykał jej ręki, JHSLDFISHDJGS. Rooosss, taki kochany. No... Kochany... Czemu mówiąc to, mam przed oczami tępą blond cheerledearkę na jego kolanie, szepczącą mu coś do ucha? Taki kochany, he he he ._____.
    Ale chociaż w tych momentach, gdy jest z Nelą jest super. Taki niby irytujący, gadatliwy, śmiały typ, a tak to jak dotykał jej ręki, to uciekał jak poparzony. A potem znowu dotykał. Ojej! Jakie kochane!
    Martin na rozszerzonej matmie? Lubię go. Najbardziej lubię fakt, że jest tak bardzo oddany jego dziewczynie. Btw. zastanawiam się jak ona wygląda... Nevermind.
    Fizzy jest przekomiczna. Na miejscu Neli ukatrupiłabym ją za te wszystkie teorie, które, tak w ogóle, są przecież prawdą. Ale na miejscu Neli też bym sobie wmawiała, ze nie są.
    Heheheheheh, co za Nela. Tak się bezczelnie oszukuje, że jej nie zależy. A kto się przejmował, że Rossy się nie ucieszy z prezentu? No kto? ZAKOCHANA NEEELA.
    NELA I ROSS ZAKOCHANA PARA, SIEDZĄ NA DRZEWIE I CAŁUJĄ SIĘ OD RANA.
    Jakoś tak to szło, nie?
    Do następnego, pa!
    rossomefanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba szło coś w stylu: zakochana para Jacek i Barbara, siedzą na drzewie i całują świnie. Czy jakoś tak :)

      Usuń
  6. O matko, zgubiłam tego bloga i znalazłam go znowu wczoraj :,)
    Co za szczęście ^^
    Oczywiście musiałam jeszcze raz przeczytać wszystkie rozdziały.
    Tak, tak... czytałam do drugiej w nocy i jestem taka happy ^^
    To jest takie amazing :3
    Ty piszesz niesamowicie :D
    Zakochałam się <3
    Uwielbiam Nelę.
    Tak, wspaniała dziewczyna, taka ja :3
    Bałagan w pokoju, w garderobie, nie lubi się uczyć, mało je- Normalnie ja :3
    Podoba mi się rozwój akcji i twój styl pisania <3
    Nic dodać, nic ująć. Jest idealnie.
    Nie zwracam uwagi na błędy, w końcu każdy je popełnia :3
    Charakter Neli i to "cokolwiek" <3 OMG <33
    Ross- niby taki bad, a zarazem awww <3
    Postacie są takie realistyczne!
    Wydaj kiedyś własną książkę i pisz nexta ;*
    ~Alex <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie sądzę by wydanie własnej książki było dobrym pomysłem ;) Jest wiele lepszych ode mnie autorek, ale dziękuję. Takie słowa wiele dla mnie znaczą! x

      Usuń