-
Cholera jasna! – wrzasnęłam.
Miałam
świadomość, że tym krzykiem obudziłam połowę domu, jak nie cały, ale miałam
powód. W moim łóżku zastałam nikogo innego, jak samego Rossa Lyncha. Gdyby to
był któryś z moich przyjaciół, albo moi bracia, czy chociażby kot sąsiadki,
jakoś bym to przebolała. Nie darłabym się, tylko spokojnie zeszłabym z łóżka,
dając im spać. Ale to nie była żadna z tych osób, tylko pieprzony Lynch. Z tym
swoim idealnym wyglądem, chociaż było wcześnie rano, przeklętym łobuzerskim
uśmiechem i sennym spojrzeniem.
-
Co ty tutaj robisz, Lynch?! – Zamiast wyskoczyć z łóżka jak oparzona i zacząć
walić go poduszką po łbie, by wybiegł z mojego pokoju, siedziałam po turecku
wpatrując się w niego, jak sroka w gnat.
A on miał z tego niezły
ubaw.
- Tobie
też dzień dobry, Nela – powiedział zachrypniętym głosem.
-
Co. Ty. Tutaj. Robisz. Lynch?! – wydusiłam ze złością, oddzielając każde słowo
przesadną spacją. Ross zaczął się śmiać, a ja miałam wielką ochotę wypchnąć go
przez okno, za którym panowała zima, a on miał na sobie tylko bokserki. – Kto w
ogóle pozwolił ci spać w moim łóżku i to w samych bokserkach?! Mieszkasz
naprzeciwko!
-
Nie drzyj się tak – uciszając mnie, sam nie przestawał się śmiać. – Pamiętasz,
że oglądaliśmy filmy do późna? – w odpowiedzi pokiwałam twierdząco głową,
wpatrując się prosto w jego oczy. – Ty zasnęłaś, a mi nie chciało się iść do
domu, więc zostałem tutaj.
-
Nie musiałeś się rozbierać! – Pokazałam palcem na jego niebieskie bokserki,
które na moje oko były na niego za ciasne. – Jeżeli Fizzy się o tym dowie, nie
da mi żyć. Wystarczy, że musiałam jej wytłumaczyć jak to wyszło z ostatnią nocą
u ciebie. Nie mam zamiaru znowu przez to przechodzić – burknęłam zła,
zakładając dłonie na piersi.
-
Nie panikujesz za bardzo? – Wciąż mając niezły ubaw, wstał z łóżka. Przeczesał
włosy palcami zdrowej ręki, wyglądając przy tak cholernie wkurzająco. – Po
prostu się ubiorę i wyjdę stąd. Nawet nikt się nie zorientuje.
-
Owszem, nikt się nie zorientuje, pod warunkiem, że wyjdziesz przez okno.
-
Nie będę skakał z okna. Połamię się.
-
Och, naprawdę? – sarknęłam. – Jakoś mało mnie to obchodzi.
-
Powinnaś być dla mnie miła. Kiedy ty potrzebowałaś noclegu, przenocowałem cię u
siebie chociaż „mieszkasz naprzeciwko” – wypomniał mi, co jeszcze bardziej mnie
zdenerwowało.
-
Nie mogłam spać u siebie, bo nie miałam pieprzonych kluczy! Poza tym jak sam
trafnie zauważyłeś, przenocowałeś mnie z własnej woli. Nie zmuszałam cię! –
Wkurzona wstałam z łóżka, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że miałam na sobie
jedynie koszulkę z wczorajszego wieczoru i damskie bokserki, w których moje uda
były grube jak cholera. Ponadto Ross zobaczył moje nogi, wyglądające jak
pieprzona dżungla. – Kto ci pozwolił mnie rozbierać, do cholery?!
-
Nie mogłem pozwolić by twój tyłek gnieździł się w tych obcisłych spodniach całą
noc. To nie wyszłoby ci na dobre, Nela – odpowiedział, nonszalancko lustrując
mnie wzrokiem.
Och, odwróć ten wzrok!
Wiem, że jestem owłosiona!
-
Pozwól, że sama będę się martwić tym, co jest dla mnie dobre!
-
A co wy się tak właściwie kłócicie? – Między kolejnymi wyrzucanymi słowami,
nawet nie usłyszałam jak drzwi od pokoju otworzyły się. Dopiero zmęczony głos
Martina zwrócił na siebie moją uwagę. Szesnastolatek opierał się o framugę
drzwi, w ubraniach z zeszłego wieczoru, cieniami pod oczami i miną mówiącą
„cierpię, do cholery!”. – Jest dopiero ósma rano, a wy już drzecie się na cały
dom. Chcecie umrzeć przed południem?
-
Ten buc, ściągnął ze mnie spodnie i spał w moim łóżku w samych bokserkach!
-
Cóż, to ciekawe. Pewnie, gdybym wciąż nie był pod wpływem alkoholu,
powiedziałbym coś złośliwego. Jednak mam jedną sprawę: bądźcie ciszej, bo coś
wam zrobię.
-
O której skończyła się impreza? – zapytał spokojnie Ross, zakładając spodnie.
Wcześniej
nie mogłeś tego zrobić?!
-
Około piątej wyszła ostatnia osoba, która nie była z naszego grona. A, właśnie.
Nie bądźcie zdziwieni, kiedy zobaczycie naszych kumpli w dziwnych pozycjach i
miejscach.
- Co masz na myśli? – zapytałam
zainteresowana.
- Wydaje mi się, że parę osób mogło
zasnąć na podłodze, w wannie czy na stole. Tylko nie wiem, gdzie dokładnie. Na
korytarzu, na naszym piętrze widziałem tylko Rylanda. Tulił się do jakiegoś
pluszaka Mikey’a – wyjaśnił, odwracając się na pięcie, zapewne po to by wrócić
do siebie.
- Będzie trzeba go odkazić –
mruknęłam, rozglądając się po pokoju, w poszukiwaniu swoich jeansów. Jednak
poza spodniami do jogi czy rajstop, które wystawały spod łóżka, nie widziałam
ich. – Lynch, gdzie rzuciłeś moje rurki?
Martin mruknął nam niewyraźne
dobranoc i zostawił nas samych, prosząc jeszcze o ciszę. Gdy w końcu Ross
znalazł moją własność, która schowała się pod biurko, zajrzałam do swojej
łazienki, by sprawdzić czy ktoś nie zasnął w mojej wannie. Zza niebieską
zasłonką ujrzałam pogrążonego we śnie Rocky’ego. Jego nogi wystawały poza
krawędź, a policzek miał przyciśnięty do mojego puchowego ręcznika. Musiałam
przyznać, że wyglądał uroczo, chociaż kapiąca z jego ust ślina, nie należała do
najsłodszych rzeczy na świecie. Zostawiając go w spokoju, zmyłam resztki makijażu,
oraz umyłam zęby i wyszłam z łazienki. Moje łóżko zostało poprawione i
przykryte kocem, a śmieci po nocnych przekąskach, które podkradłam z szafki w
kuchni, w czasie imprezy, zniknęły.
- Ross – warknęłam pod nosem,
zabierając telefon z szafki nocnej, w razie gdyby rodzice mieli dzwonić czy
ktokolwiek inny, kto przypomni sobie o moim istnieniu.
Na korytarzu spotkałam najmłodszego
Lyncha, spał przykryty szarą bluzą, mocno przyciskając do siebie przytulakę
Myszki Miki, jakby była jego ostatnią deską ratunku. Jego twarz, podobnie co
Rocky’ego, wyglądała na spokojną i zrelaksowaną. Ponadto jego usta ułożone były
w leniwy uśmiech, a z ust nie leciała ślina.
Przynajmniej
jeden nie ślini się podczas snu.
Rossa zastałam w salonie, gdzie do włączonej
stacji MTV Rocks, odstawiał dziwne tańce, jednocześnie sprzątając pokój z
nadmiaru śmieci, które zostawili po sobie imprezowicze. A było tego mnóstwo.
Począwszy od połamanych plastykowych naczyń, przez czerwone kubki, które leżały
dosłownie wszędzie, po puste butelki po alkoholach.
- Zaproponowałabym pomoc, ale nie
lubię sprzątać, więc pominę tą uprzejmość – odezwałam się w chwili, gdy chłopak
zamienił paczkę po chipsach w piłkę, a worek na śmieci w kosz.
Oczywiście
musiał trafić.
-
Nie musisz pomagać. Za chwilę obudzi się reszta i oni mi pomogą – wyszczerzył
się w szerokim uśmiechu, który tak bardzo działał mi na nerwy, że miałam ochotę
mu przywalić.
- Sprzątanie po innych naprawdę
sprawia ci taką frajdę? – spytałam z powątpiewaniem, siadając na uporządkowanej
kanapie.
- Jasne. Przebywanie w
uporządkowanych miejscach jest znacznie przyjemniejsze niż bałagan – przyznał,
robiąc obrót kompletnie nie do rytmu utworu Linkin Park, który właśnie stacja
puściła. – Co na śniadanie?
- Śniadanie? – powtórzyłam głucho,
podnosząc brew. – Ktoś w ogóle mówił o tym, że zostaniesz na śniadaniu? Ja nic
o tym nie wiem, Lynch.
- Śniadanie jest podstawą dobrego
nocowania.
- Po pierwsze: nie proponowałam ci
żadnego noclegu; sam się wepchałeś. Po drugie: wiesz, gdzie jest kuchnia. Jak
jesteś głodny, to otwórz lodówkę i sam coś sobie zrób.
- Jesteś niemiła – mruknął tonem
małego dziecka. Dokładnie takim samym, jakim nieraz posługuje się Mikey.
- Jestem szczera, Rossy –
zagruchałam, z trudem używając pseudonimu, który kiedyś usłyszałam z ust jednej
cheerleaderki,
posyłając mu przy tym niewinny uśmiech, na który wywrócił oczami.
Jakiś czas później
usłyszałam jak po schodach zbiegało stado słoni, a dosłownie dwie sekundy
później w salonie pojawiła się reszta ekipy. Martin, Rydel i Riker zabrali się
za robienie śniadania, a właściwie samych napoi, bo Ross i Ryland stwierdzili,
że raz można darować sobie solidny pierwszy posiłek i zjeść tort. Więc, jako że
to ja go upiekłam, zostałam zmuszona do zajęcia się nim. Jakby co najmniej był
dzieckiem wymagającym przewijania i karmienia co cztery godziny. W pierwszej
chwili, miałam wrażenie, że tort się nikomu nie spodobał. Miał trzy piętra, z
wierzchu oblany był ciemną czekoladą i posypany został tymi wszystkimi
dekoracyjnymi pierdółkami, które kupił Martin. Wewnątrz natomiast krył się
prawdziwy wybuch kolorów. Istna tęcza. Słodkość w najczystszej postaci. Jednak
nim zobaczyli środek, trojaczki musieli pierw otrząsnąć się z szoku, zdmuchnąć
świeczki, które w między czasie zapaliłam i przekroić go. Z tym ostatnim mieli
niezły problem, ale pominę to.
Dziewczyny rozczulały
się nad świetnym wykonaniem, precyzją namalowanych wzorków na bocznych
ściankach, które tworzyły imiona jubilatów, oraz nad dekoracją góry, gdzie
napisałam, a właściwie namalowałam zwykłe Wszystkiego Najlepszego z okazji 17
urodzin. Panowie natomiast wzdychali tylko przez smak kolorowych biszkoptów czy
mlecznej czekolady. I nawet Nate, który od czekolady wolał chipsy czy
hamburgery, dorzucił od siebie kilka słów.
Po tym jakże obfitym
śniadaniu, wróciliśmy do sprzątania. I nawet ja, chociaż nie miałam z tą
imprezą nic wspólnego, dostałam swoje zadanie. Musiałam umyć podłogę w kuchni i
w holu. Robiąc najbardziej zbolałą minę, wzięłam się do roboty, zdając sobie
sprawę, że im szybciej to zrobię, tym lepiej dla mnie.
- Jak na kogoś, kto
nie znosi sprzątać, całkiem nieźle ci to idzie, Roberts. – Oczywiście Ross nie
byłby Rossem, gdyby nie rzucił jakąś ironią, uwagą, sarkazmem czy czymkolwiek
innym, co przypomniałoby, że wciąż był blisko i działał mi na nerwy.
Całkowicie go
ignorując, umyłam do końca podłogę w holu, nucąc pod nosem jedną z piosenek Ramones,
czując na sobie przenikliwe spojrzenie Rossa i niemalże widząc jego łobuzerski
uśmieszek, którym uśmiechał się niemalże non stop.
Irytujący
typ.
- Czy teraz możemy
dostać nasze prezenty? – zapytał niecierpliwe Ross, kiedy dom, a właściwie
parter, prawie się błyszczał i wyglądał równie dobrze jak przed imprezą. Nie,
nie prezentował się lepiej. Moja mama mogła być wiecznie zajętą panią adwokat i
jeździć po całych Stanach Zjednoczonych, ale kiedy chodziło o dom i wszystko co
z nim związane, przechodziła samą siebie. Wyjątkiem był ogród, zwyczajnie nie
znała się na jego pielęgnacji i dlatego zatrudniła ogrodnika, który się nim
zajmował. – Już zbyt długo trzymacie nas w niepewności.
To zdanie było
skierowane tylko do mnie, Fizzy i
Rafe’a. Pozostali już wczoraj, przed imprezą dali im swoje podarunki, na
które szczerze się ucieszyli. Miałam świadomość, że Ross może poczuć się gorszy
przez nasz tandetny prezent, ale nie było już odwrotu; Fizzy jak gdyby nic dała
im paczki, ciesząc się jak małe dziecko, jakby to ona miała coś dostać.
Rydel i Rocky
podziękowali ze szczerością w głosie. Byli zadowoleni i chociaż uparcie
patrzyłam się w podłogę, mogłabym śmiało powiedzieć, że uśmiechali się.
Zaniepokoiła mnie cisza ze strony Rossa. Nerwowo przegryzając wargę, podniosłam
spojrzenie. Jego wzrok utkwiony był wprost we mnie, a usta rozciągały się w
łobuzerskim uśmiechu.
- Chyba rozumiem
dlaczego kupiliście właśnie to. – Chociaż mówił w liczbie mnogiej, mogłabym
przysiąc, że kierował to bezpośrednio do mnie. – To taka ironia. Skoro Nela
lubi beanie, a ja nie znoszę gdy je nosi, postanowiliście w pewnym sensie
zrobić mi na złość i kupić mi jedną w tym jakże uroczym kolorze. A skarpetki są
do kompletu by czapka nie czuła się samotnie, huh? – rzucił z uśmiechem,
zakładając beanie na głowę.
- Wyglądasz jak mały
aniołek, Rossy – zagruchał Ellington, za co oberwał od przyjaciela w bok. – Ale
do twarzy ci w tym kolorze.
- Mi wszystko pasuje –
podsumował nieskromnie, na co wywróciłam oczami. – Chcesz coś dodać, Cornelio?
- Ależ skąd, mały
aniołku – zachichotałam, na co Ross pokręcił głową z politowaniem.
I
czemu głupia się tak denerwowałaś?
____________________________________________________________________
Po świątecznej przerwie
pozostały tylko wspomnienia, całkowicie zajęta karta pamięci od aparatu
cyfrowego taty, kilka pocztówek z Las Vegas, plama po winie na drogiej bluzce
mamy, kolejny breloczek do kolekcji Martina i mydełko zapachowe, które
podwędziłam z łazienki swojego pokoju hotelowego. Nim się obejrzałam znowu
byłam w Littleton i musiałam iść do szkoły. Nie pasowało mi to tak bardzo, że
zamiast wstać przed siódmą, zwlekłam się z łóżka dopiero o siódmej
czterdzieści, kiedy moi bracia pojechali już na zajęcia, a rodzice wyruszyli w
kolejną podróż. Tym razem mama wylądowała w Miami, a tata musiał znaleźć się we
Francji. Byłam sama, całkowicie nieogarnięta, z brakiem sił do zrobienia
czegokolwiek i spóźniona. Nie, wróć, będę spóźniona jeśli nie ruszę tyłka w
przeciągu pięciu minut.
Do szkoły mogłam
dostać się na wiele sposobów. Chociaż najczęściej wybierałam samochód Martina,
mogłam równie dobrze zadzwonić po taksówkę, iść pieszo, albo pojechać jedyną
linią autobusu, który kursował przez niemalże całe miasto. Podkreślam niemalże,
bo jak na złość by nim jechać musiałbym pokonać jedną przecznicę, bo nie
zatrzymywał się na mojej ulicy, a ponieważ nie jeździłam nim prawie w ogóle,
nie znałam rozkładu jazdy, więc nie miałam pojęcia czy w ogóle pojawię się na
pierwszej lekcji.
Został mi więc spacer,
chociaż równie dobrze mogłabym wziąć samochód Nate’a. Jednak nie należał on do
moich ulubionych. Był wielki, posiadał automatyczną skrzynię biegów i cholernie
trudno było mi nim parkować. Więc, nie. Wolałam nie ryzykować, że wjadę nim w
drzewo, zmiażdżę czyjeś auto, lub co gorsza rozjadę kogoś. Wykonawszy szybki
prysznic, wcisnęłam się w szare rurki, granową bokserkę, oraz ciepły czarny
sweter. Włosy związałam koka, na który nałożyłam moją ulubioną beanie. W biegu
spakowałam potrzebne zeszyty, ubrałam buty, kurtkę, szalik chwytając w dłonie i
wybiegłam z domu. W tym samym czasie, co ja zamknęłam swoje drzwi, usłyszałam
ostre trzaśnięcie po drugiej stronie ulicy. Patrząc ponad ramieniem w tamtym
kierunku, zobaczyłam Rossa opuszczającego swój podjazd.
- Bez jaj – mruknęłam,
gdy przeszedł na moją stronę chodnika. – Dlaczego musisz się spóźniać wtedy,
kiedy ja?
- Czy jest gdzieś
napisane, że nie możemy spóźnić się w tym samym dniu? – zakpił, wsuwając na
głowę różową beanie. Na jej widok mimochodem otworzyłam usta. – Co?
- Ty… dlaczego ją
nosisz? – spytałam, zachowując się co najmniej głupio.
- Ponieważ mi się
podoba. – Wzruszył lekko ramionami, szczerząc się jak nienormalny. – Masz
zamiar ubrać ten szalik czy mogę go sobie przywłaszczyć? – kiwnął głową w
stronę trzymanej przeze mnie rzeczy, czym przypomniał mi, że nadal go nie
ubrałam. – Bracia cię nie obudzili? – kontynuował rozmowę, gdy już opatuliłam
się po sam czubek nosa, nie czując tak mocno tego całego mrozu.
- Może i budzili, ale
nie słyszałam. A co z tobą?
- Po prostu zaspałem.
I tak nie jeździmy wszyscy razem na zajęcia. Od kiedy Riker studiuje w Denver,
nie mam z kim jeździć. Rydel zawsze zabiera się z Ellem, czasami dołącza do
nich Ryland i jakieś jej przyjaciółki, a Rocky woli iść pieszo sam.
- Riker mieszka w
Denver czy dojeżdża stąd? – zapytałam będąc tym nazbyt ciekawa, bo chociaż moja
rodzina była w bliskich stosunkach z Lynchami, nie wiedziałam tego.
- Mieszka tam z
kilkoma przyjaciółmi, wynajmują razem niewielkie mieszkanie. Dzięki temu, że
nie musi codziennie dojeżdżać, oszczędza na paliwie.
- Przez co straciłeś
swoją podwózkę na zajęcia – podsumowałam z teatralnym smutkiem, na który Ross
zaśmiał się.
- Tak jak ty dzisiaj –
zauważył tym samym tonem.
Jak burza wpadliśmy do
sali chemicznej. Profesor Whitehead tłumaczył właśnie jakieś
równanie, kiedy jego spojrzenie spoczęło na naszej dwójce. Wolno odłożył kredę
na swoje biurko, mając przy tym niezwykle surowy wyraz twarzy.
- Panna Roberts i pan Lynch –
odezwał się, zakładając dłonie na piersi, tym samym niemo przekazując nam, że
nie zajmiemy miejsc, dopóki nie wygłosi swojego kazania na temat spóźniania. –
Znowu wasza dwójka przerywa mi w prowadzeniu lekcji. Ostatnim razem
rozmawialiście, przez co musiałem wam zadać dodatkowy referat, a musicie
wiedzieć, że nie robię tego zbyt często. I tak jak panna Roberts, która nie słynie
z miłości do szkoły, zrobiła go bardzo dobrze, tak pan Lynch całkowicie go
olał. Tym razem oboje wpadacie do mojej klasy jakby was licho goniło, wybijając
mnie z rytmu. Co mam z wami zrobić? – spytał tylko z czystej uprzejmości, gdyś
już wiedział co zrobi. Dla spóźnialskich miał tylko jedną rzecz do zaoferowania.
- Możemy obiecać, że to się więcej
nie powtórzy – powiedział cicho Ross, doskonale zdając sobie sprawę, że to na
nic.
- Oczywiście, że obiecacie, ale to
za mało. Dzisiaj zostaniecie po lekcji w kozie.
- I moje dobre sprawowanie poszło na
spacer – mruknęłam pod nosem, także Whitehead tego nie usłyszał, pozwalając nam
w końcu usiąść. Fizzy na przywitanie jedynie kiwnęła mi głową, nie chcąc wpaść
niełaskę chemika, co doskonale rozumiałam. Może gdybym weszła do klasy mniej
agresywnie, zostałabym tylko skarcona i nie musiałabym zostawać w kozie. Dobre
było to, że tylko dzisiaj i tylko przez godzinę.
Na
matematyce okazało się, że jeśli nie zaliczę ostatniego sprawdzianu, mogę
zapomnieć o dopuszczeniu do egzaminu, co się równało ze semestrem w plecy i opuszczeniem
roku. Posłusznie musiałam obiecać, że nauczę się do poprawy, która wypadała w
czwartek o trzeciej trzydzieści, po wszystkich moich zajęciach. Termin ten był
jedynym, nieodwołalnym, gdzie mogłabym pokazać jak bardzo zależało mi na,
rozpoczynających się w następny poniedziałek, egzaminach. Mogłam się tylko
pocieszać, że nie byłam jedyną osobą, która musiała coś poprawić.
- Dla ciebie. – W porze lunchu Martin podszedł
do stolika, który zajmowałam razem z Rafe’m i Fizzy. Przyjaciółka była właśnie
w trakcie tłumaczenia mi logarytmów, będących jednym z kilku działów
obowiązujących na poprawie, kiedy na moim zeszycie wylądowała kanapka z
kurczakiem, sałatka z kukurydzą i puszka mojej herbaty. – Za to, że cię rano nie
obudziłem. Masz błąd w przykładzie trzecim. Powinno być cztery i dlaczego
poszłaś tak okrężną drogą?
- Ty to rozumiesz? – zapytałam
zszokowana, odwijając folię z kanapki.
- Tak. Mam w końcu rozszerzoną
matmę. Nie wiedziałaś?
- Nie chwalisz się tym jakie masz
przedmioty.
- Chyba pora zacząć się tym
interesować, Nela, bo inaczej nie zdasz – zauważył Rafe, zapychając sobie usta
frytkami.
- Powiedział ten, który też ma do
zaliczenia test z matmy – odgryzłam się. – Pomożesz mi z tym? – zapytałam
brata, wiedząc, że Fizzy sama ma kilka rzeczy do poprawy nim przystąpi do
egzaminów.
- Okej, ale coś za coś. Wspomożesz
mnie w hiszpańskim.
- Umowa stoi – po uściśnięciu sobie
dłoni, Martin odszedł do swoich kumpli, a ja z hukiem zamknęłam podręcznik.
Fizzy odetchnęła z wyraźną ulgą, zajmując się swoim lunchem, którym była moja
sałatka. – Hej! To moje!
- Jesteś mi coś winna za te pięć
minut, w czasie których, musiałam robić za twojego nauczyciela. To jest
strasznie męczące.
- Nie moja wina, że matematyka nie
jest moją przyjaciółką.
- Owszem, twoja. Mmm… Martin wie, co
dobre.
- Ja przynajmniej nie muszę pisać
listu na francuski i sprawdzianu z angielskiego. Ha! – W akcie zwycięstwa
pokazałam jej język, na co Fizzy wywróciła oczami. – Hej, czy ktoś z was nie ma
ochoty posiedzieć za mnie godzinę w kozie? – rzuciłam lekko, doskonale wiedząc,
że to i tak by nie przeszło.
- To tylko godzina i to jeszcze z
Rossem. Szybko wam zleci – Fizzy zagruchała, doskonale się przy tym bawiąc; jak
zawsze gdy coś dotyczyło mnie i Lyncha. Czy ta dziewczyna kiedykolwiek
przestanie wysuwać teorie na nasz temat? – A później wrócicie razem do domu na
piechotę, bo przecież nie masz samochodu, a wątpię, że Martin będzie na ciebie
czekał.
- Dobijaj mnie dalej, Fizzy, a nie
przeżyjesz do następnej lekcji – warknęłam, kładąc głowę na ławkę. – Nie chcę
słyszeć ani słowa więcej o naszej dwójce.
- Czym się ty tak denerwujesz,
kochanie? – zapytała przesłodzonym głosem, głaszcząc mnie po włosach, jakbym
była małą dziewczynką potrzebującą pocieszenia. – To tylko suche fakty.
- Może i brzmią jak suche fakty, ale
w twojej głowie pewnie biegamy po polanie usłanej kwiatkami, trzymając się za
ręce i jedząc watę cukrową. Czyż nie?
- Masz mnie! Przejrzałaś mnie na
wylot. Jak? – zachichotała, ale dla mnie to ani trochę nie było śmieszne.
- Czy to ważne? Po prostu cię znam.
- A ja z innej beczki cię o coś
zapytam. – Rafe przypomniał o swoim istnieniu bardzo poważnym głosem, na który
raptownie podniosłam głowę. – Mogę skończyć twoją kanapkę?
- Boże, Rafe! – krzyknęła Fizzy,
wybuchając śmiechem. W ślad za nią poszła nasza dwójka. Dla niego niewiele
rzeczy miało jakiekolwiek większe znaczenie. Jednak jedną z tych kilku bez
wątpienia było jedzenie. W każdej postaci. Czy to kanapki ze szkolnej stołówki,
kolacje mojego brata, moje desery, batoniki z automatu. On kochał jeść. Było to
dla niego niemalże święte. – Jesteś poprany.
- Tak samo jak wasza dwójka –
odgryzł się, pokazując jej język. – Niewiele nas różni.
- Cokolwiek powiesz – mruknęła
Fizzy, kradnąc moje ulubione słowo. – Właściwie dlaczego nie siedzisz ze swoją
dziewczyną?
- Bo ona zawsze jada lunche ze
swoimi przyjaciółmi, tak jak ja z wami – przyznał z szerokim uśmiechem, którego
nieodwzajemnienie byłoby równoznaczne z popełnionym przestępstwem. Uśmiechy
Rafe’a zawsze się odwzajemnia.
_______________________________________________
Koza.
Dla jednych godzina luzu, możliwość
zdrzemnięcia się czy odrobienia jakiegoś zadania domowego. Dla mnie koza była
kara samą w sobie; nie dlatego, że musiałam zostać w niej godzinę dłużej, ale
dlatego, że pilnujący nas nauczyciel nie znosił mnie bardziej od wszystkich i
za każdym razem, jak pojawiałam się, nie omieszkał o tym nie wspomnieć.
Profesor Hunter uczył mnie w jedenastej klasie psychologii. Przedmiotu tak
idiotycznego, że wręcz nudnego. Przeszkadzałam mu zawsze. Nie było dnia, w
którym nie ignorowałabym jego wykładu, robiąc milion innych niepotrzebnych
rzeczy, za co zawsze karał mnie kozą, zazwyczaj do końca tygodnia. Raz nawet
mnie zawiesił, bo zamiast zdefiniować jakieś pojęcie czy oddać mu referat, na
bzdury temat, wolałam pić herbatę, słuchać muzyki i czytać książkę. Moja
niechęć do przedmiotu zabrnęła tak daleko, że omal nie dopuścił mnie do
egzaminów końcowych, sądząc, że zostawienie mnie na rok będzie idealną lekcją
życia.
Jednak po tym jak odbyłam rozmowę z
dyrektorem, któremu obiecałam minimum zaangażowania w lekcje, dał mi spokój i
tylko dzięki temu trafiłam do dwunastej klasy. Mimo to, nie zmieniłam podejścia
ani do psychologii ani do Huntera.
- No, no, no. – Profesor był niskim,
siwym mężczyzną z zakolami, zarostem i wąsami. Zawsze nosił eleganckie koszule,
czarne spodnie, oraz wypolerowane buty. Ponadto uwielbiał na koszule zakładać
czarne kamizelki. Z wyglądu nie prezentował się aż tak źle. Problem zaczynał
się w chwili otwarcia przez niego ust i powiedzenia chociażby jednego słowa.
Jego głos był szorstki i miało się wrażenie, że nawet w krótkiej spacji słychać
wywyższanie się. Był tym typem nauczyciela, który uważał się za lepszego od
uczniów. – Moja ulubiona uczennica. Co tym razem przeskrobałaś, panno Roberts?
- Przecież pana to i tak nie
obchodzi, profesorze Hunter – odpowiedziałam, posyłając mu słodki uśmiech.
Kątem oka zauważyłam Rossa; siedział w czwartej ławce pod oknem, dokładnie
przed tą, w której zawsze ja siadałam. – Mogę już usiąść?
- Siadaj i, żebyś mi się nie odezwała
nawet słówkiem – zagroził, odwracając się na pięcie by wrócić na swoje miejsce.
Wywracając
oczami, skierowałam się do swojej ławki. Ledwo mój tyłek dotknął krzesła, głowa
Lyncha odwróciła się w moim kierunku, a świdrujące spojrzenie brązowych oczu,
utkwiło we mnie. Nic sobie z niego nie robiąc, wyjęłam z torby książkę
Harukiego Murakamiego „Zniknięcie Słonia”, którą polecił mi Martin. Była
idealnym powodem by się nie uczyć, udawać, że Lynch wcale się na mnie patrzy, a
Hunter nie ma mnie na oku, chociaż zajęty był czytaniem własnej lektury. I
chociaż jego przenikliwy wzrok przesuwał się po kolejnych wersach strony,
niemalże widziałam jak czeka na moment, w którym mógłby mnie przyłapać na gadaniu.
Ross albo był kompletnym idiotą niezauważającym tak oczywistych rzeczy, albo
postawił je całkowicie zignorować, odzywając się.
- Cześć, Roberts. Co
robiłaś przez cały dzień? – zapytał lekko, kompletnie nie przejmując się tym,
że wolałam czytać książkę i pozostać niezauważona niż rozmawiać z nim. Jednak
był nieugięty. Wyrwawszy mi ją z ręki, schował do swojego plecaka. – Oddam ci
jak stąd wyjdziemy. A teraz porozmawiaj ze mną.
- Słuchaj, Lynch, nie
mam zamiaru zostawać w kozie do końca tygodnia, bo ty chcesz ze mną gadać –
warknęłam, kładąc się na ławce.
Może jak będę
udawała, że śpię da mi spokój?
Jasne,
wmawiaj sobie.
- Wiem, że nie śpisz. Co robiłaś podczas przerw? Nigdzie cię nie
widziałem. Było mi przykro. – Imitując smutny ton, pociągnął parę razy nosem,
stukając palcami w blat stołu.
- Odczep się, Ross.
- Nelaaaaaa – jęknął,
ciągnąc mnie za grzywkę. – Jesteś taka uparta.
- Ja? To ty
zachowujesz się jak dziecko.
- Czy cię, panno
Roberts, nie uprzedzałem? – usłyszałam zimny głos Huntera, który sprawił, że natychmiast
podniosłam głowę. Widząc jego niezadowoloną minę, wiedziałam, że idą kłopoty,
chociaż naprawdę nic nie zrobiłam. – Mam ci dać dodatkową godzinę w kozie?
- Tylko wtedy kiedy na
nią zasłużyłam. W innym przypadku odmawiam przyjęcia kary – odpowiedziałam
siląc się na spokojny ton.
- Myślisz, że na nią
nie zasłużyłaś?
- A tak? – Okej,
właśnie sama sobie kopałam grób, ale to nie ja gadałam, a Lynch. To jego wina,
że się odezwałam, chociaż obiecałam sobie, że będę milczeć. Więc dopóki Hunter
nie poda mi solidnego argumentu, dla którego miałabym zostać tutaj kolejną
godzinę, będę walczyć.
- Rozmawiałaś.
- Owszem, ale zostałam
sprowokowana przez pana Lyncha. Ja chciałam kulturalnie poczytać książkę, a on
mi ją wyrwał i schował.
Nazwij to sobie jak
chcesz, Ross. Jeśli ja pójdę na dno, ty razem ze mną.
- Czy to prawda, panie Lynch? – Ross spojrzał na
mnie rozbawiony, bez żadnej nutki urazy czy żalu i odważnie przytaknął głową. –
W takim razie oboje zostajecie kolejną godzinę.
- To jakiś żart! Przecież ja nic nie zrobiłam! –
krzyknęłam, całkowicie tracąc panowanie i wewnętrzny spokój.
Cholernie dawno nie
uprawiałam jogi i teraz mam za swoje.
- Właśnie pani do mnie pyskuje, panno Roberts –
oznajmił z tym przebrzydłym uśmiechem zwycięscy, który chciałam zetrzeć z jego zarośniętej
twarzy.
- Cholera jasna –
warknęłam pod nosem, zakładając dłonie na piersi. Ledwo Hunter z powrotem zajął
się swoją książką, Ross zachichotał pod nosem. – Jak tylko stąd wyjdziemy,
wepchnę cię pod samochód.
- Dobrze, Nela. Jeśli
to cię uszczęśliwi. – Puściwszy mi oczko, oddał mi książkę, będąc więcej niż
zadowolonym z życia.
_____________________________________________________________
- Nela! – Było po
piątej, kiedy w końcu mogłam opuścić klasę. Miałam dość tego dnia, Huntera,
Lyncha i wszystkiego innego, co nie było moim łóżkiem, zieloną herbatą i
kolejnym odcinkiem American Horror Story. Ignorując głos Rossa, podeszłam do
swojej szafki. Ledwo otworzyłam zamek i uchyliłam drzwiczki, gdy te trzasnęły.
– Wołałem cię.
- Wiem, a ja udawałam,
że cię nie słyszę – mruknęłam, nie patrząc na niego. – Możesz się odsunąć? Chcę
iść do domu.
- Przepraszam, okej?
Wybacz, że przeze mnie musiałaś siedzieć dłużej w szkole.
- Nagle zrobiło ci się
przykro? Fajnie – sarknęłam. – A teraz zabierz tą łapę.
- Uderz mnie –
powiedział hardo, stając przed mną. – Walnij by został ślad.
- Nie biję ludzi jeśli
nie mam ku temu powodu. Poważnie, Lynch, odsuń się. Jest ciemno, chcę frytki i
matma na mnie czeka. Nie mam sił na twoje gierki, marne przeprosiny czy co ty
tam jeszcze masz w planach. – W końcu Ross przesunął się, a ja mogłam wyjąć z
szafki kurtkę, szalik i odłożyć książki, których nie potrzebowałam w domu. –
Cześć.
- Pójdę z tobą,
mieszkamy na jednej ulicy.
- Cokolwiek.
Było dopiero po
piątej, a ulice naszego miasta już pogrążone były w ciszy. No może nie
wszystkie i nie dosłownie, ale idąc do domu, miałam wrażenie, jakby dookoła nas
nikogo nie było. Sporadycznie przejeżdżał obok jakiś samochód, czy mijaliśmy
pojedynczych ludzi wracających z pracy. W oknach domów, paliło się raptem kilka
świateł i nawet nie wszystkie latarnie działały. Niczym z taniego horroru o schematycznej
fabule, na który nie było stać producentów, przez co poszli po najmniejszej
linii oporu. Co jakiś czas mogłam poczuć jak Ross wierzchem swojej dłoni lekko
dotyka mojej, by po chwili cofnąć ją. Powtarzało się to, dopóki nie doszliśmy
do mojego domu i nie rozeszliśmy się. Szukając klucza w torbie, kątem oka
dostrzegłam jak patrzy na mnie z dziwną miną, której nie potrafiłam
rozszyfrować.
- Jestem! – zawołałam,
po przekroczeniu progu. Z salonu wyłoniła się Fizzy. Jej policzki i biała
koszulka pokryta była kolorowymi plamami po farbkach, co mogło znaczyć tylko
jedno. – Znowu pomagałaś Mikey’owi ze sztuką?
- Cóż, jego siostra
musiała odbyć karę w kozie, a nie mogłam pozwolić by został sam z tak trudnym
zadaniem. Rafe gra z Martinem w FIFĘ – poinformowała mnie, jakby naprawdę
zależało mi na tej informacji. – Stało się coś?
- Czemu pytasz? –
Grając na zwłokę, weszłam do kuchni. Z lodówki wyjęłam puszkę herbaty, którą
otworzyłam unikając wzroku przyjaciółki.
- Ponieważ masz ten
wyraz twarzy, który mówi, że coś cię gryzie. Co jest?
- Co.... Czy… Jeśli….
– plącząc się, upiłam kilka łyków.
- Powoli, Nela, bo
jeszcze się udusisz – zachichotała, ale widząc mój wzrok natychmiast się
uspokoiła. – Spokojnie, kochanie. Weź głęboki wdech.
- Co oznacza, że jeśli
chłopak idąc obok ciebie, co jakiś czas lekko dotknie swoją dłonią twojej
dłoni? – Fizzy uśmiechnęła się z czułością, przejeżdżając palcami po moim
policzku. – Co?
- Czyżby dłoń Rossa
spotykała się z twoją, a następnie szybko uciekała jakby go oparzyła? Czy wasze
ramiona stykały się, a stopy poruszały się tym samym tempem?
- Skąd wiesz? – Byłam
osłupiona, lekko przerażona i kompletnie zagubiona.
- Och, kochanie,
jesteś taka zielona w tych wszystkich rzeczach. To urocze.
- Fizzy, o co ci
chodzi?
- Ross chciał trzymać
cię za rękę, ale wiedział, że nie może, dlatego cofał ją. Jednak ona i tak
instynktownie szła w kierunku twojej.
- Dlaczego?
- Bo jest w tobie
zakochany, a osoba zakochana zawsze chce trzymać osobę kochaną i to nie tylko za
dłoń. Ale ją całą. Zawsze.
_____________________________________________
Co do rozdziału to opinię pozostawiam Wam. Mi się podoba. Wszystko idzie swoim tempem, powoli ale do przodu. A co dalej? Zobaczymy. Błędy pewnie są. Jestem tego pewna, więc za nie przepraszam.
Dziękuję za każdy komentarz i wejście. Jesteście wielcy! x
Kocham nową piosenkę R5,"Smile". Kocham ich występ na AMA i to jak Rydel się prezentowała, szczególnie jej uczesanie, ale uważam, że Ross powinien iść do fryzjera. Amen.
- matrioszkaa! xx
Po wyłączeniu się na chwilę internetu, ciągłych wołaniach taty i narzekaniu na moje bolące plecy - dotarłam aż do napisu 'prześlij komentarz'. Brawa dla mnie! Nie? No trudno.
OdpowiedzUsuńLecim!
Nela, moja bratnia duszo. Też nie czerpię ze sprzątania przyjemności, a jak mam zabrać się za ścieranie kurzy zrobię przed tym stos innych, bezużytecznych rzeczy. Sprzątanie to zło!
Martin i rozszerzona matematyka. W nim też widzę bratnią duszę. Serio. (Co z tego, że nie jestem jeszcze w liceum? Matma jest banalna!)
Ross. Ross w samych bokserkach. Czemu niebieskich? Zawsze były różoweee. (Czepiam się szczegółów, taaa)
Wiesz co najbardziej lubię w twoich rozdziałach?
Luźna treść, można się odstresować po ciężkim dniu, a na koniec i tak walniesz jakimś tekstem, który, może nie tyle co zmusza, ale pobudza do refleksji. Kocham takie coś!
Ross. Dłoń Rossa. Która chce dotykać dłoni Neli. Aww. Nie wiem czemu, ale tak działają na mnie opowiadania (chociaż nie każde - ale twoje jest jednym z nich, więc masz ode mnie taki wielki plusik c: ). A w szkole nic tylko nażekam, kiedy widzę jakąś parę.
***
Smile jest, oh, cudowne. Ciągle to nucę na lekcjach i nie mogę się skupić.
Na AMA Rydel faktycznie pięknie się prezentowała. I Riker też zresztą.
Fryzura Rossa za to… jak byli na Radio Disney miał je lepiej ułożone. Przedziałek na środku mu kompletnie nie pasuje. Przedziałek z boku, Ross!
***
Tak więc, wracam do narzekania na moje plecy. Czekam na rozdział 7.
Pozdrawiam!
Wbijam się w piżamcię z Myszką Minnie, zakopuję się w łożu, gotowa na kolejną nieprzespaną noc, którą przegadam na fejsie ze Sparrowem, a tu czeka na mnie wiadomość: "Nowy u Matrioszki".
OdpowiedzUsuńTY ZŁA KOBIETO! JA NA KOLACJĘ ZJADŁAM PUDEŁKO ORZEHOWYCH ROŻKÓW, BO NIC INNEGO NIE BYŁO W DOMU (okej, później dowieźli pizzę), A TY MI ROZDZIAŁ PEŁEN ŻARŁA SERWUJESZ?!
Zabić.
Rafe - czy ty jesteś moim zaginionym bratem? Jedzenie to dla mnie sens istnienia!
Lecim dalej.
Murakami - kocham gościa. "Norwegian Wood" i "Koniec świata..." mogłabym czytać non stop.
Nela! Wiesz, co dobre! A raczej Martin. To on polecał.
Tort to imprezie. Jezusie. Nie. To mogłoby skończyć się jedynie zbiorowym pawiem. Trust me, I am so-called experts. XD
Ross i Nela.
Lubię ich relację. Obiecaj, że nie będą się chędożyć w jakimś kącis za trzy rozdziały.
Inaczej Cię znajdę, a jestem pieprzonym socjopatą, więc bój się.
Zawalanie matmy - oh, dear Nela, ju ar maj sister.
I właściwie to tyle mam do powiedzenia/napisania. Zasypiam z twarzą w telefonie, ale szooo taaaam. Sen jesg dla słabych.
Ps. Dorosłość nie jest fajna, jest ch*ujowa, ale ma kilka fajnych aspektów, także czymaj siem!
Ps2. Pierwsze, co napisałam Ani, po obejrzeniu tego filmiku to peany na temat fryzury Rydel.
Rosss wygląda jak pizda. Albo jak Mojżesz. Na jedno wychodzi.
Trzymaj się!
M.
Najpierw przeczytałam notkę, bo jakos mi strona zleciała do komentarzy.
OdpowiedzUsuńWięc od tego zacznę.
Pisałam ci, co myślę o fryzurze Rossa. U siebie na asku określiłam jego hairstyle jako "pizdę prostytutki potraktowaną odżywką Syoss i grabiami", czy coś w ten deseń.
Tak.
Ross, spokojnie. Ogarnij dupsko. Juz w TBM i w kitce lepiej wygladałeś.
Ellżunia. Ellus. Ratty. Taka seksbomba. *^*
Dells pięknie, ale kiecka podkreslała jej znikome rozmiary piersi :'')) A tak ogólnie to elegancko.
Riker.
Co do Rika, to masz dupny plus za gif na początku.
Riker - 'man in black'. Pieknie. Z Miką rosskminiamy, czy na kacu był. C:
Zanim treśc, to pozwolisz...
Interpunkcja. Słyszysz te glosy? To przecinki mnie wołają. :')
ZA dużo ich.
Średnik. NIGDY nie używaj średnika w wypowiedzi w dialogu. No more.
Nela. Nelluś. Corny.
Po pierwsze - oddaj to ciasto.
AHA. Ten rossdziau byl tak pełny żarcia, że chyba każę ci, matss (skrót od matrioszkaa, wybacz, ale Ania lubi skróty c: ), przynosić mi po nocach kanapki z kurczakiem i kukurudzę.
Wracając.
Tort?
Oddaj tort, Nel.
Rossy smyra cię po łapce? Jak słodko :'3
Nie umiesz matmy? Ania w gumnazjum 5 na 6 poprawiała, a teraz ma radochę z 4, 3. Liceum ssie. A raczej baba od matmy. Kwestia nauczyciela.
Ross w twoim łóżku?
Uśmiech na moim ryjku C:
Ross. Rossy.
Co ty, skarbie, odwalasz. No co?
Riker ma 23 lata prawie, a zachowuje się na 14. Ale on ma prawo, bo jest u mnie na szablonie. A ty bądźże facet i zagadaj jak czlowiek, a nie mi tu gimbusiarskie zaloty odwalasz. Też tak podrywalam chłopaka w pierwszej gimnazjum (y)
Różowa beanie. To pięknie wygląda juz mojej wyobraźni :')
Właśnie mam przed oczami Rossa popylającego w puchowych skarpetach po pokoju Corny, mówiącego jej fragment "Pana Tadeusza".
Bez sensu.
Fizzy cwana bestia. Jakbym swoją koleżankę widziała. Wolę nie zaczynać tematu xd
Ale Fizz tu cos zagra. Ja to czuję w układzie limfatycznym.
In the end.
"Smile" jest piękne. Ukazuje progres R5. Szacuneczek.
Ale dzisiaj gwałciłam replaj na "Englishman in New York" by Kamil Bednarek. Cudowny wykon.
A jego koncerty są świetne. Magia. Luz.
Polecam.
Lecę coś porobić, choć powinnam spać. Po weekendowej harówie się czuję jak wrak Titanica.
Ciężki tydzie przede mną.
Idę coś zjeść.
Przez ciebie.
Bajos c:
Rozdział jest cudowny!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak późno, ale dotarłam. Miło, lekko, przyjemnie. Końcówka, czyli to co mówi Fizzy, jest świetna. Zauroczyłam się tym.
Wspólna pobudka również była niezła. Och, i fakt że Ross nosi prezent od Neli, Rafe'a i Fizzy. Współczuję Neli matematyki, sama jej nienawidzę.
Generalnie bardzo, bardzo mi się podoba!
Mam nadzieję, na kolejny niedługo ;)
xoxo
Ann
Ross w łóżku Neli - już sam początek mi się spodobał. Kurde, uwielbiam tę dziewczynę i jej osobowość. Jest niesamowita. Taka wyluzowana, nie ma pomysłu na siebie, na przyszłość czy cokolwiek, ale co się będzie. Ostatnia klasa high school, ale ona ma na wszystko czas. Co za dziewczyna.
OdpowiedzUsuńWracając, do blondyna w jej łóżku. W sumie cieszę się z jej reakcji. Gdyby się obudziła i ucieszyla z takiego widoku to nie byłaby Nelą, tylko jakąś lamą. O wiele bardziej podoba mi się ta wersja.
Ale, ale, ale, ale, ale. Jeszcze bardziej od czegokolwiek w tym rozdziale podoba mi się końcówka. Gdy tak delikatnie dotykał jej ręki, JHSLDFISHDJGS. Rooosss, taki kochany. No... Kochany... Czemu mówiąc to, mam przed oczami tępą blond cheerledearkę na jego kolanie, szepczącą mu coś do ucha? Taki kochany, he he he ._____.
Ale chociaż w tych momentach, gdy jest z Nelą jest super. Taki niby irytujący, gadatliwy, śmiały typ, a tak to jak dotykał jej ręki, to uciekał jak poparzony. A potem znowu dotykał. Ojej! Jakie kochane!
Martin na rozszerzonej matmie? Lubię go. Najbardziej lubię fakt, że jest tak bardzo oddany jego dziewczynie. Btw. zastanawiam się jak ona wygląda... Nevermind.
Fizzy jest przekomiczna. Na miejscu Neli ukatrupiłabym ją za te wszystkie teorie, które, tak w ogóle, są przecież prawdą. Ale na miejscu Neli też bym sobie wmawiała, ze nie są.
Heheheheheh, co za Nela. Tak się bezczelnie oszukuje, że jej nie zależy. A kto się przejmował, że Rossy się nie ucieszy z prezentu? No kto? ZAKOCHANA NEEELA.
NELA I ROSS ZAKOCHANA PARA, SIEDZĄ NA DRZEWIE I CAŁUJĄ SIĘ OD RANA.
Jakoś tak to szło, nie?
Do następnego, pa!
rossomefanfiction.blogspot.com
To chyba szło coś w stylu: zakochana para Jacek i Barbara, siedzą na drzewie i całują świnie. Czy jakoś tak :)
UsuńO matko, zgubiłam tego bloga i znalazłam go znowu wczoraj :,)
OdpowiedzUsuńCo za szczęście ^^
Oczywiście musiałam jeszcze raz przeczytać wszystkie rozdziały.
Tak, tak... czytałam do drugiej w nocy i jestem taka happy ^^
To jest takie amazing :3
Ty piszesz niesamowicie :D
Zakochałam się <3
Uwielbiam Nelę.
Tak, wspaniała dziewczyna, taka ja :3
Bałagan w pokoju, w garderobie, nie lubi się uczyć, mało je- Normalnie ja :3
Podoba mi się rozwój akcji i twój styl pisania <3
Nic dodać, nic ująć. Jest idealnie.
Nie zwracam uwagi na błędy, w końcu każdy je popełnia :3
Charakter Neli i to "cokolwiek" <3 OMG <33
Ross- niby taki bad, a zarazem awww <3
Postacie są takie realistyczne!
Wydaj kiedyś własną książkę i pisz nexta ;*
~Alex <3
Nie sądzę by wydanie własnej książki było dobrym pomysłem ;) Jest wiele lepszych ode mnie autorek, ale dziękuję. Takie słowa wiele dla mnie znaczą! x
Usuń