sobota, 8 listopada 2014

Rozdział 5 | Imprezowy nastrój.





Chociaż była dopiero siódma rano i słońce jeszcze dobrze nie rozświetliło naszej ulicy, byłam już w kuchni gotowa do upieczenia tortu urodzinowego dla Lynchów. Martin stał obok mnie, od prawie dziesięciu minut czytając przepis z nietęgą miną, jakby został on napisany w obcym dla niego języku. Wywracając oczami na jego zapał do pieczenia, zaczęłam wyciągać z lodówki potrzebne składniki.
- Więc… nie mam zielonego pojęcia o co tutaj chodzi – jęknął pokonany, zatrzaskując książkę z miną zbitego psa. – Przyrządzenie boeuf strogonowa jest łatwiejsze niż to.
- Martin, zrób sobie kawy, usmaż czekoladowe pancakes i obudź Mikey’a, bo za dwie godziny musimy jechać na trening – powiedziałam spokojnie, oddzielając żółtka od białek.
- Właściwie dlaczego dzisiejszy trening ma później niż zwykle? – zapytał, uruchamiając ekspres do kawy. - Też chcesz kawę czy zieloną herbatę?
Nie byłam jakąś wielką fanką kawy. I herbaty w sumie też nie. Lubiłam tylko tą mrożoną zieloną w puszce od Liptona, oraz karmelowe latte z podwójną porcją bitej śmietany, którą dostawałam za każdym razem gdy w jedynym Starbucks w naszym mieście, natrafiałam się na mojego ulubionego baristę, Bena. Poza tym nie piłam kofeiny. Ani herbat. Chyba, że byłam chora i mama wciskała mi ten drugi napój z miodem, cytryną i imbirem.
- Możesz zrobić kawę. Ale latte – zaznaczyłam, kontynuując robienie ciasta. Nie potrzebowałam przepisu by wiedzieć, co w jakiej kolejności zrobić. Zbyt wiele razy już je wykonywałam, właściwie mogłam śmiało zrobić je z zamkniętymi oczami. – Szczerze mówiąc,  nie mam bladego pojęcia dlaczego trening ma na późniejszą godzinę. Może trener skądś wraca? – odpowiedziałam na jego pytanie, ukradkiem zerkając jak sam robi odpowiednie ciasto na naleśniki. – Czy przygotowałeś już jakieś menu na wieczór?
- Rocky powiedział, że chce pieczone skrzydełka kurczaka, Rydel jakieś sałatki, a Rossowi wszystko jedno. Jestem pewien, że gdybyśmy urządzili noc z meczami koszykówki z każdej możliwej ligi na świecie z toną niezdrowego żarcia, byłby zadowolony.
- Bo on szalenie kocha jedzenie.
- I koszykówkę – prychnął, co skwitowałam cichym westchnięciem.
Od dnia, w którym Martin został przyjęty do drużyny piłki nożnej, wszystkich przekonuje, że ten sport jest znacznie lepszy niż koszykówka. Nie wnikałam w to. Ja przychodziłam na jego mecze z dwóch powodów: by nie było mu przykro, oraz by bezkarnie pogapić się na Austina.
Ale o drugim powodzie właściwie nikt nie musiał wiedzieć.
Z wyjątkiem Fizzy. Ona wiedziała o wszystkim.
- Czy ten tort będzie piętrowy? Bo wiesz, wydaje mi się, że jednopiętrowy nie wystarczy na ilość zaproszonych ludzi – mówiąc to przerzucił kolejne pancakes na talerz. 
- Kto powiedział, że robię to na imprezę? – Brat popatrzył na mnie sceptycznie, podnosząc ku górze jedną z brwi. – Chciałam zrobić go dla siebie i schować się z nim w pokoju. Miałabym przekąskę do maratonu American Horror Story.
- Teen Wolf już nadrobiłaś?
- Yup. Teraz muszę czekać do szóstego stycznia*, by wznowili sezon. Gnoje podzielili go na pół. Co za beznadziejna decyzja – poskarżyłam się, wyjmując z szafki mikser.
- Zrobili to byś przez tęsknotę do Dylana O’Briena, z większą pasją rzuciła się na nowy odcinek – zażartował za co oberwał ode mnie mąką. – Oddałbym ci, ale wolę pilnować naleśników niż bić się z tobą.
Zerkając na zegarek, upiłam parę łyków latte, którą w między czasie przygotował Martin. Był dopiero kwadrans po siódmej i chociaż Martin do przygotowania ciasta na pancakes użył blendera** to jednak nie robił on tak wielkiego hałasu jaki pojawiłby się w przypadku miksera.
- Po prostu go włącz. Każdy w tym domu ma kamienny sen. Poza tym komu się będzie chciało schodzić na dół i cię opierniczyć? Nikomu – powiedział pewnie, podając mi talerz z kilkoma naleśnikami chociaż nie byłam głodna.
Po szybkim zmiksowaniu wszystkich składników, przelałam masę do formy i wsadziłam do piekarnika, który włączyłam by się nagrzał, zaraz po wejściu do kuchni. W oczekiwaniu na wyrośnięcie biszkoptu zjadłam śniadanie, a właściwie wepchałam je na siłę.
- Idę obudzić Mikey’a. Przy okazji wezmę prysznic i się przebiorę – powiadomiłam brata, nie mając nic lepszego do roboty, kiedy on całkowicie wciągnął się w robienie śniadania. Martin w odpowiedzi tylko skinął głową, wlewając kolejną porcję masy na rozgrzaną patelnię.
Po lekkim zapukaniu w drzwi Mikey’a weszłam do środka. Siedział na łóżku rozbudzony, pięścią przecierając zaspane oczy i uśmiechając się blado. Po chwili spojrzał na mnie, a jego uśmiech znacznie się poszerzył, odsłaniając przy tym rząd białych, krzywych zębów.
- Cześć, Nela – powiedział wesoło, przenosząc wzrok na okno. – Dzisiaj będzie ładny dzień. Możemy po treningu zostać dłużej na lodowisku? Chciałbym poćwiczyć i popatrzeć na niebo.
- Jesteś pewien, że ćwiczenie jazdy i patrzenie na niebo w tym samym czasie jest dobrym pomysłem? – spytałam z powątpiewaniem. Brat kiwnął pewnie głową, schodząc z łóżka.
- Owszem. To genialny pomysł! I jeszcze to słońce. Może sama założysz łyżwy i wejdziesz ze mną na lód, co?
- Nie jestem do tego przekonana, Miki – mruknęłam, rozglądając się po pokoju. Na podłodze pod oknem leżał rozłożony kawałek tekturki, na której chłopak układał puzzle. Zawziął się, że sam ułożony obrazek przedstawiający Most Brooklyński składający się z dwóch tysięcy elementów. Szło mu całkiem nieźle, miał ułożoną ją większą część. – Ogarnij się i schodź na śniadanie.
Brat w odpowiedzi jedynie mi zasalutował.
Prysznic i przebranie się zajęły mi około piętnastu minut. Wciąż miałam pięć, by chociaż poprawić łóżko, przykryć je kocem, oraz jakoś ułożyć włosy. Po minięciu kolejnych minut zeszłam do kuchni, dostając od brata rozbawione spojrzenie.
- Co z tobą?
- Pasujesz do Rossa jak ulał – skwitował. – Macie podobny, jeśli nie taki sam, styl ubierania się. Wczoraj miał na sobie dokładnie taką samą koszulkę – dodał ze śmiechem.
Spojrzałam w dół na T-shirt. Był szary z czarnymi literkami układającymi się w New York***, do tego lekko rozciągnięty i z kilkoma dziurkami przy krawędzi. Swoim wyglądem przypominał znoszoną koszulkę po starszym bracie.
- Ja nie noszę dziurawych spodni czy różowych skarpetek – zaoponowałam, na co Martin prychnął, kręcąc głową.
- A kto miał takie spodnie na ich koncercie w Heaven?
- On sam – mruknęłam, zakładając dłonie na piersi. – Oj, cicho bądź! To wszystko wina Fizzy, uparła się bym je kupiła. Nie chciałam ich.
- Pewnie, bo ty nie wydajesz niepotrzebnie pieniędzy – skomentował, pijąc swoją kawę. – Na twoim miejscu zajrzałbym do tego biszkoptu. Już się przyrumienił.
Uchyliwszy drzwiczki od piekarnika, zajrzałam do środka. Biszkopt był brązowy, wyrośnięty i dokładnie taki jaki chciałam by wyszedł. Zadowolona z efektu wyjęłam gotowy spód wyłączając przy okazji urządzenie. Martin w tym czasie ogarnął swoje miejsce pracy i przygotował pancakes dokładnie tak jak lubił Mikey. Z bananami, wielką górą wiórek kokosowych, oraz sosem czekoladowym, od którego nasz brat był uzależniony.
Mikey pojawił się w kuchni kilka minut później. Z bałaganem na głowie, pogiętą koszulką i dwoma różnymi skarpetkami, z czego ta na prawej stopie na pewno nie należała do niego. Przede wszystkim dlatego, że wyglądała na zbyt dużą.
- Nadal śpisz braciszku? – Martin jako pierwszy zwrócił uwagę na niedobrane elementy stroju chłopca. Mikey nie bardzo wiedząc co się dzieje, podrapał się po zmarszczonym czole. – Twoje skarpetki nie pasują do siebie.
- Nie mogłem znaleźć dwóch takich samym. Musiały się pomieszać – mruknął, siadając przy stole. – Zmieniliście zdanie co do mojej obecności na imprezie? Wiecie, że ja umiem się dostosować do panujących warunków i nie będę wam wadził. Nawet mnie nie zauważycie.
- Jasne, że byśmy cię nie zauważyli. Zgubiłbyś się w tłumie. – Martin poczochrał go po włosach, na co młodszy jęknął odganiając od siebie jego dłonie. – Ale nic z tego, chłopcze, może jak skończysz szesnaście lat.
- To za cztery lata – jęknął, wpychając sobie w policzki kawałek naleśnika.
- Dokładnie tak. Może do tego czasu urośniesz.
- Wredny jesteś, Martin.

____________________________________________________________

Mikey na treningu hokeja został pochwalony za świetny atak, unik i szybkość godną zawodowca. Do tego trener dodał także styl jazdy, oraz sposób trzymania kija, co, jak się dowiedziałam, wcale nie było takie łatwe jak mi się wydawało. Gdy ogłoszono koniec ćwiczeń, wszyscy z wyjątkiem Mikey’a rozeszli się do szatni. Chłopiec ściągnął z siebie zbędne części stroju hokeisty i wjechał na lód z wielkim uśmiechem na ustach, zachowując się tak jakby nic nie miało dla niego znaczenia, a świat przestał istnieć.
- Musimy wracać do domu – powiadomiłam brata, gdy minęła nasza godzina na lodowisku. Mikey skinął głową, ostatni raz okrążył całe lodowisko, poczym zszedł z lodu. Jego oddech był nierówny, policzki zaróżowione, a brązowe włosy przykleiły się do spoconego czoła. – Co chcesz na lunch? – spytałam go, gdy rozwiązywał swoje łyżwy by później w samych skarpetkach przejść do szatni, całkowicie nie przejmując się tym, że je zabrudzi.
- Happy Meal. Możemy skończyć po drodze po Nelsona? Umówiłem się z nim i jego mama nie miała nic przeciwko. Więc?
- A czy możesz u niego spędzić noc?
- Tak. Rodzice załatwili to w środę, gdy przyjechali po mnie, kiedy odrabiałem z nim lekcje. Mają mnie odebrać jutro, najwcześniej około dwunastej, ale mama Nelsona pewnie będzie chciała bym został na lunchu. Ona zawsze mi to proponuje.
- To miło z jej strony – zauważyłam.
Mikey skinął energicznie głową, mijając rządek szafek, które były obowiązkowe dla indywidualnych gości lodowiska. Nacisnął klamkę drzwi z tabliczką Niebieskie Skorpiony, która była nazwą jego drużyny hokejowej i wszedł do środka. Wewnątrz unosił się zapach spoconych ciał, dezodorantu i perfum.
Czy dwunastolatki naprawdę używają już dezodorantu i perfum?
- Będziesz brał prysznic?
- A mamy na to czas?
- Jeśli nie zajmie ci to dłużej niż trzydzieści minut, to owszem.
Nim się obejrzałam Mikey zniknął za innymi drzwiami, za którymi znajdowała się łazienka z kilkoma prysznicami, zlewami i toaletami. Wrócił kilka minut później, gdy ja zdążyłam poskładać jego sprzęt sportowy do wielkiej torby. Niemalże w biegu ubrał bluzę, buty, zawiązał szalik, zapiął kurtkę i wcisnął granatowe beanie na mokre włosy. Nie mówiąc ani słowa o tym, że może się przeziębić, opuściliśmy szatnię. Oddając identyfikator, służący do odliczania czasu czy też naliczania minionych minut po czasie, okazało się, że muszę zapłacić za nad minuty. Przekroczyliśmy godzinę o dokładnie dwanaście minut, co równało się dopłatą czterech dolarów. W sumie na godzinną jazdę straciłam czterdzieści cztery dolary, chociaż ani nie wypożyczałam łyżew, ani tym bardziej nie weszłam na lód.
Ale zapłacić za siebie i tak musiałam.
W drodze do domu Nelsona, Mikey trajkotał jak najęty o tym, że koniecznie muszę pomóc mu namówić jego kolegę do treningów hokeja. Jak sam powiedział „była to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek robił i Nelson nawet nie wiedział ile frajdy tracił, ucząc się gry na gitarze, rysując kolejne komiksy czy próbując zrozumieć matematykę”. Ale co ja właściwie mogłam? Sama nie wchodziłam na lód, więc gdybym zaczęła przekonywać kogoś do jazdy na łyżwach, wyszłabym na hipokrytkę.
Przyjaciel Mikey’a był niskim, chudziutkim chłopcem z kręconymi włosami, okularami na nosie i słodkim uśmiechem. Witając się ze mną uroczym „dzień dobry”, zajął miejsce na tylnim siedzeniu.
- Nelson ty też chcesz Happy Meal? – zapytałam, gdy weszliśmy do restauracji.
- Może być, aczkolwiek wolałbym hamburgera i dużą coca-colę – przyznał, rozglądając się po wnętrzu. – Zajmiemy miejsca.
            W odpowiedzi jedynie skinęłam głową, stojąc w kolejce. Po złożeniu zamówienia, odnalazłam ich siedzących przy stoliku w rogu. Mogłam zauważyć jak Miki zawzięcie tłumaczył coś koledze, na co ten tylko kiwał głową, pewnie nawet nie zwracając uwagi na to, co mój brat mówił.
            - Wasze jedzenie – powiedziałam stawiając przed nimi czerwoną tacę z zamówieniem.
            - Pani nie je? – zapytał lekko zdumiony Nelson sięgając po swojego hamburgera.
            - Nie jestem głodna – odparłam z uśmiechem, wyjmując z torby sudoku.
            - Czy twoja siostra często nie je? – zwrócił się do Mikey’a, który zajęty już był jedzeniem swoich frytek.
            - Nie, ona po prostu jada mniej niż inni – wyjaśnił mu z wypchanymi policzkami. – Poza tym nie przepada za lunchami. Woli solidniejsze kolacje, a w między czasie zje jakiegoś batonika czy czekoladę.
            - To takie dziwne – podsumował Nelson, siorbiąc napój.
            W drodze do naszego domu, musiałam jeszcze zahaczyć o supermarket by kupić skrzydełka kurczaka, składniki na sałatki i śmieciowe jedzenie, bez którego żadna impreza nie mogła się odbyć; alkoholem mieli zająć się inni, głównie dlatego, że ani ja ani nikt z mojego rodzeństwa nie miał dwudziestu jeden lat. Przy okazji Mikey naciągnął mnie na paczkę żelek, karmelki i dwa lizaki. Wymyślił, że on i Nelson zrobią sobie własną imprezę, skoro my nie chcemy ich u siebie.
            To nie ja o tym decydowałam, młody.
            - Coś jeszcze chcesz? – zapytałam, kątem oka czytając wiadomość od brata, w której wręcz kazał mi kupić zgrzewkę coca-coli i cztery soki grejpfrutowe. Nie kwapiąc się z odpisaniem mu, schowałam urządzenie do kieszeni kurtki, przejeżdżając wzrokiem po półkach. Byliśmy w alejce z chipsami, które Mikey wręcz kochał. Zresztą kto nie? Niewiele myśląc wrzuciłam do wózka parę paczek po kilka smaków i już miałam stamtąd wyjeżdżać gdy brat w ostatniej chwili dorzucił dwa opakowania paprykowych prażynek. – To wszystko?
            - Tak. Możemy wracać – powiedział kiwając głową.
            - Jeszcze napoje – rzuciłam z miną męczennika, kierując wózkiem do odpowiedniego działu. Nie wspomnę, że cudem udało mi się ściągnąć zgrzewkę z półki, a co dopiero umieścić ją wewnątrz kosza. Na szczęście chłopcy wyręczyli mnie w dodaniu do zakupów soków. – Teraz możemy wracać.
            Jeszcze będąc w garażu, mogłam usłyszeć dzikie krzyki dobiegające z wnętrza domu, co mówiło mi jasno i wyraźnie, że rodzeństwo Lynch już zaszczyciło nas swoją obecnością. Nelson niepewnie spojrzał na Mikey’a, nerwowo bawiąc się palcami i przegryzając dolną wargę, jakby naprawdę bał się tych hałasów. Jego przyjaciel uśmiechnął się pokrzepiająco, co spowodowało, że chłopiec chętniej wysiadł z auta. Obaj chcieli mi pomóc z wnoszeniem zakupów do środka, ale ładnie i kulturalnie wygoniłam ich do środka razem z siatką, w której były ich słodycze, nie zapominając wspomnieć bratu by zaproponował koledze coś do picia. Sama weszłam do domu z reklamówką skrzydełek, na widok których Martin uśmiechnął się szeroko, zabierając je ode mnie jakbym co najmniej przyniosła dla niego jakiś skarb.
            - Trzeba wyjąć napoje z bagażnika – powiedziałam znacząco do reszty. Riker niewiele myśląc, pociągnął Ellingtona za ucho w stronę garażu. – Widzę, że schowaliście wszystkie drogocenne rzeczy.
            Rozglądając się po salonie zauważyłam całkowicie puste, błękitne, ściany, na których normalnie wisiały drogie obrazy znanych malarzy. Z komód zniknęły wszelkie figurki, wazon z chińskiej porcelany, oraz ramki ze zdjęciami. Od wczoraj nie było też choinki. Zostały tylko lampki, które wisiały na jednej ze ścian. Bez tych ozdób salon był zupełnie innym miejscem; obcym i nieznanym.
            Dodatkowo dziwnym.
            - Tak, to wciąż twój salon – usłyszałam uszczypliwy głos Rossa, dochodzący do mnie z prawej strony.
Blondyn siedział przy błyszczącym, czarnym fortepianie z palcami umieszczonymi na klawiszach. Wyglądał tak jakby przymierzał się do grania albo przerwał w połowie utworu. Chociaż sama nie umiałam na nim grać, uwielbiałam kiedy ktoś inny to robił. Niedobrze dla mnie, że tym kimś najczęściej był Lynch.
- Nie pytałam ciebie o zdanie na ten temat.
- Ktoś musiał cię uświadomić. Wyglądałaś tak, jakbyś za chwilę miała się rozpłakać, bo nigdzie nie widzisz tych drogich pierdół.
- Większość z tych „drogich pierdół” jest prezentami od znajomych rodziców.
- Cokolwiek powiesz, Nela – ucinając całą sprzeczkę, zaczął grać jeden z utworów R5. O ile się nie myliłam nosił tytuł „Pass me by” i był lekkim utworem, który jak widać Ross bez problemu umiał zagrać na fortepianie. – Masz już wybraną jakąś kreację na wieczór?
- Co masz na myśli mówiąc „kreację”?
- Coś krótkiego, w czym będzie można oglądać twoje nogi, kolorowego by nie nabawić się depresji na twój widok, oraz ładnego co podkreśli twoją talię.
- Skoro masz takie wygórowane wymagania, to może sam powinieneś mi kupić taką kreację? Nie jestem pewna czy trafię w twój ideał.
- Chwila – usłyszałam młodszego Lyncha, który do tej pory siedział cicho przy splątanych kablach od jakiegoś profesjonalnego sprzętu – czy ty właśnie pochwaliłeś nogi i talię Neli? Dobrze się czujesz?
- Jak najbardziej, Ryland. Powinna je częściej eksponować, skoro chce poderwać Austina – na wzmiankę o chłopaku z drużyny Martina niemalże zamordowałam go wzrokiem. Podkreślam niemalże, bo w chwili, w której przymierzałam się do egzekucji mój brat przypomniał mi o torcie, który musiałam zrobić. – Nie wstyd ci, Roberts? Impreza za kilka godzin, a ty nawet tortu jeszcze nie zrobiłaś. Nie powinnaś się tak obijać.
- Powiedział ten, co zamiast wziąć się do roboty, siedzi przy fortepianie i udaje, że potrafi grać – dogryzłam mu z łobuzerskim uśmiechem. – Tak w ogóle to gdzie Rydel i Rocky?
- Rydel spotkała się ze swoimi przyjaciółkami ze szkoły tanecznej. Poszły razem na lunch i zakupy. A Rocky został porwany przez twojego bliźniaka. Nim wyszli Nate krzyknął tylko, że będą później – odpowiedział mi Ryland, wciąż męcząc się z kablami. – Ross zrób coś z tym. To twoja wina, że są tak zaplątane.
- Ja nawet tego nie ruszałem! – bronił się, na co młodszy spojrzał na niego sceptycznie, kręcąc głową z politowaniem. – Dobra.
- Cornelia!
Martin aka najbardziej niecierpliwy człowiek na świecie.

_____________________________________________________________

Około szóstej odwiozłam Mikey’a i Nelsona do domu chłopca. Wcześniej jeszcze musiałam uporać się ze spakowaniem brata, chciał wziąć zbyt wiele rzeczy, chociaż miał tam spędzić tylko jedną noc. Prócz kupionych słodyczy uparł się jeszcze na śpiwór, karimatę, latarkę, koc i inne pierdoły, które – jak sam powiedział – były niezbędne na biwaku. Nie wnikałam w ich porąbane pomysły, ale gdy zapytał się czy mamy namiot, niemalże siłą wepchałam go do samochodu. Rodzice na tą noc pojechali do jakiś znajomych w Denver. Oczywiście nie byliby sobą, gdyby przed wyjazdem nie powiedzieli nam, że mamy zachowywać się przyzwoicie i nie dopuścić by odwiedziła nas policja, bo wówczas ich reputacja upadłaby.
Przecież kariera i reputacja są najważniejsze.
W drodze powrotnej od Nelsona zahaczyłam o ulicę przyjaciół. Rafe powitał mnie z zielonymi włosami, a Fizzy pasemkami w tym samym kolorze. Znowu oboje bawili się w salon fryzjerski, trafnie przewidując, że nie będę chciała do nich dołączyć.
Nie wystarczyło im, że miałam rude włosy, chociaż wolałabym czarne?
Czy wspominałam już, że nie byłam fanką imprez? Poważnie, nie znosiłam ich. Pierwszym zasadniczym powodem, przez który ich nie lubiłam był taniec. Nie potrafiłam tańczyć, a co za tym idzie, nie lubiłam. Taniec nigdy nie należał do moich mocnych stron, co niektórym wydawało się dziwne, w końcu byłam łyżwiarką figurową.
Pominę ten wątek mojej przeszłości.
Druga kwestia to muzyka. Zazwyczaj na imprezach puszczana była popowa sieczka albo remiksy, po których ból głowy był rzeczą gwarantowaną.
            Przynajmniej w moim przypadku.
          Oprócz tego mogłabym dodać jeszcze ludzi. Głównie dziewczyny w kusych spódniczkach i nagim brzuchem, szukającym kogoś do pieprzenia się. Miałam świadomość, że po tej imprezie, łazienka na parterze będzie przeze mnie omijana szerokim łukiem.
           Chyba, że ktoś ją porządnie zdezynfekuje.
          Nate i Rocky przyszli parę minut po dziesiątej, kiedy impreza trwała od prawie dwóch godzin. Razem z nimi było kilku chłopaków, oraz trzy dziewczyny, w tym Holly, z którą przywitałam się szybkim buziakiem w policzek, nim mój brat nie zaciągnął jej na parkiet.
          - Miałaś ubrać coś krótkiego, kolorowego i podkreślającego talię – usłyszałam za swoimi plecami niezadowolony głos Rossa. Znajdowałam się w kuchni, gdzie pilnowałam skrzydełek z kurczaka by się nie spaliły. To zadanie zlecił mi Martin, trafnie się domyślając, że i tak nie będę brała czynnego udziału w imprezie. – To nawet nie jest ładne – dodał, ciągnąc mnie za krawędź czarnej koszulki Ramones.
           - Twoje urodziny to nie powód, dla którego mam spełniać twoje głupie zachcianki.
           - Och, mylisz się Roberts. To właśnie jest odpowiedni dzień byś robiła to co chcę.
          - Nie powinieneś mi rozkazywać, Lynch. W każdej chwili mogę zakończyć tą imprezę. – Odwróciłam się do niego przodem z założonymi rękami na piersi i pewnym siebie wyrazem twarzy.
            Przynajmniej miałam nadzieje, że taki był.
            - Kto tu mówił o rozkazywaniu? Chciałem tylko byś raz porzuciła te szare ubrania na rzecz czegoś weselszego – sprostował, uśmiechając się w sposób, który ktoś mógłby określić jako słodki. – Oj, dobra. Nie to nie. Ale obiecaj mi, że – tutaj nachylił się nade mną by szepnąć mi prosto do ucha – zatańczysz ze mną jeden taniec.
            - Nie – powiedziałam natychmiast, odsuwając go od siebie. – Ja nie tańczę.
            - Nie lubisz czy nie potrafisz? – W jego oczach pojawił się błysk, mówiący jasno i wyraźnie, że coś kombinuje. Wywracając oczami, zajrzałam do piekarnika. Niektóre skrzydełka były już zarumienione, ale większa część nadal była blada, jak nie surowa.
            - Jeszcze cię przekonam do wejścia na parkiet.
            Nie byłam pewna czy te słowa miałam potraktować jako obietnicę czy ostrzeżenie, więc po prostu milczałam, wpatrując się w kurczaka, jakby był najciekawszą rzeczą na świecie. Ross zauważając mój brak zapału do dalszej rozmowy, westchnął ciężko i wyszedł z kuchni. Chwilę po nim pojawiła się Fizzy. Jej włosy były w wielkim nieładzie, beżowa sukienka lekko przesunięta, a na czarnych rajstopach pojawiło się niewielkie oczko.
            Widać, że bawiła się świetnie za nas dwie.
            - Słyszałam, że tort mamy zjeść jutro – wydusiła zasapanym głosem, napełniając szklankę wodą z kranu. W odpowiedzi skinęłam głową, pijąc swoją herbatę.
            - Rydel tak postanowiła. Nawet jeśli by starczył dla wszystkich, woli go zjeść tylko w gronie najbliższych – wyjaśniłam. – Jak się bawisz?
            - Genialnie! Tańczyłam z Elliotem – na wzmiankę o tym chłopaku, podniosłam brew do góry, wyrażając tym samym powątpiewanie. – Oj wiem, co o nim mówiłam i zdaję sobie sprawę, że nie mogę sobie wyobrażać Bóg wie czego, ale on sam mnie poprosił. Jest świetnym tancerzem, podobnie co Ross.
            - Z nim też tańczyłaś? – zapytałam zgryźliwie. Fizzy wywróciła teatralnie oczami, uśmiechając się przy tym szeroko.
            - A i owszem. Z Rafe’m też raz zatańczyłam. Powinnaś tam być i bawić się z nami.
            - Może jak się skrzydełka zrobią – bąknęłam.
            - Nie może, a na pewno. Zadbam o to, Roberts.
            Zadbała.
Gdy skrzydełka się zrobiły, wyłożyliśmy w sumie trzy blachy na półmiski i zanieśliśmy do salonu. Mentalnie podziękowałam rodzicom, że było nas stać na kupno wielkiego piekarnika, w którym mogliśmy przygotować jedzenie dla całej zgrai imprezowiczów za jednym razem, a nie na raty. Już chciałam wrócić do kuchni by sprawdzić czy wszystko wyłączyłam, kiedy Fizzy razem z Rafe’m zatrzymali mnie, wysyłając Martina by zrobił to za mnie.
- Jesteście nieznośni – mruknęłam, siadając na sofie, obok jakiegoś kolesia z tatuażami, niebieskim irokezem i czerwonym kubeczkiem w dłoni. – Zajmijcie się sobą.
- Nic z tego, Nela – Fizzy podała mi takie same naczynie, co miał mój sąsiad i z miną nieznoszącą sprzeciwu, kazała mi to wypić.
- Bleh. Co to za cholerstwo? – warknęłam, krzywiąc się.
           - Tylko wódka. Nic wielkiego. – Wzruszając lekceważąco ramionami, podała mi butelkę piwa, którą trzymała w drugiej dłoni.
            - Nie chcę się upić, więc zabierz to ode mnie, Fizzy.
           - Ale, Nelaaaa – jęknęła, machając mi butelką przed oczami i robiąc minę zbitego szczeniaczka, wiedząc jak bardzo to na mnie działało. – Proszę?
         - Nienawidzę cię. – Odebrawszy od niej butelkę wypiłam na raz prawie połowę, co Rafe skomentował brawami. – Wielkie mi halo. Świetnie się bawicie? Mam nadzieje, bo więcej nie piję.
            - Ze mną się nie napijesz? – usłyszałam za swoimi plecami roześmiany głos Rossa.
            Dlaczego, już drugi raz, zakrada się do mnie od tyłu?
           - Po moim trupie.
           - Każesz mi długo czekać na ten jeden raz. Jest mi przykro.
          - Napij się ze swoimi kolegami albo koleżankami. Jak wolisz. Nie wnikam.
         - Chcę z tobą – powiedział stanowczo podając mi kolejny czerwony kubek z miną „nie odpuszczę ci”. Wzdychając ciężko, stuknęłam się z nim i opróżniłam wszystko, omal nie wymiotując zawartości na podłogę. – Grzeczna dziewczynka.
            - Co to było, do diabła?!
            - Wódka, whiskey i piwo. Chyba, tak sądzę.
           - Jeśli rano, przez twoje drinki, będę miała kaca, zaplanuję ci bolesną śmierć – zagroziłam, oddając mu pusty kubeczek.
            - Nie umrzesz od tego. – I jak zwykle poczochrał mnie po włosach.
        Kolejne godziny minęły bez większej katastrofy. Ross tańczył z prawie nagimi dziewczynami, wymieniał z nimi ślinę i dokładnie badał strukturę ich ciał. Elliot był niewiele lepszy, ale przynajmniej nie całował się z nimi aż tak obcesowo. Nawet ślepy by zauważył, że obaj panowie kochali kobiety, ich bliskość, jedwabistą skórę pod swoimi palcami i chować nos w ich włosy. Nawet wtedy gdy Ryland puszczał jakąś szybką muzykę, oni zachowywali się tak, jakby non stop grała ballada.
Dopóki nikt nie zaczął pieprzyć się na ścianach, nie wnikałam w to, jak kto tańczył.
Martin, Nate i Ellington natomiast w ogóle nie wypuszczali swoich dziewczyn z objęć; nawet wtedy, kiedy robili sobie przerwy na drinka i krótką rozmowę z różnymi osobami. W ich oczach błąkały się wesołe iskierki miłości, które były najbardziej uroczą rzeczą na świecie. Ally tuliła się do boku Martina, czochrała mu włosy i całowała w czoło, za każdym razem gdy mój brat próbował poprawić sobie fryzurę, co dziewczyna mu uniemożliwiała. Holly pilnowała by Nate nie przesadził z alkoholem. Gdy tylko widziała jak chłopak trzymał nowe piwo, wypijała połowę, oddając mu resztę z szerokim uśmiechem, co bliźniak komentował kręceniem głową. Rydel natomiast wciąż chciała być na parkiecie i kiedy Ellington niemalże błagał ją by usiedli chociaż na chwilę, ona się nie zgadzała, ciągnąc go do następnych tańców. Mina całkowicie zmęczonego Ellingtona była naprawdę rozbrajająca. Prócz tego Rafe i Lauren systematycznie wymieniali się parterami; chłopak parę razy tańczył z Fizzy a dziewczyna z Rikerem. Ponadto Rocky z kilkoma chłopakami grali w jakieś pijackie gry, na których osobiście się nie znałam, a Ryland sprawował całkowitą pieczę nad muzyką, nie zwalniając miejsca żadnej innej osobie. Nawet swoim braciom. Musiałam przyznać, że był całkiem niezły w te klocki.
Dopóki po raz szesnasty nie puścił remiksu utworu Rihanny.
            Prawdziwy problem zaczął się jakiś czas później. Nie zarejestrowałam momentu, w którym Ross i jakiś koleś wyszedł z domu do ogrodu. Dopiero krzyk dochodzący z niego, oznajmił mi, że ktoś opuścił imprezę. Oczywiście wszyscy natychmiast poszli zobaczyć co się dzieje. Na środku ośnieżonego tarasu Ross przepychał się z chłopakiem, którego kompletnie nie kojarzyłam. Był odrobinę niższy od Lyncha, z ciemnymi włosami i bardziej umięśniony. Rzecz, która mnie zdziwiła, to wyraz twarzy Rossa; był całkowicie wkurzony. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie.
            - Kto to jest? – zapytałam stojącego obok Rafe’a.
            - To Dallas. Jest w drużynie koszykówki – wyjaśnił, przepychając się przez tłum, ciągnąc mnie za sobą. – Obaj zdążyli poznać już wzajemnie swoje pięści – powiedział, kręcąc głową z niesmakiem. Rafe nie był zbyt wielkim fanem przemocy. Od bicia się wolał spokojną i szczerą rozmowę.
            - Trzeba ich rozdzielić nim policja przyjedzie. Rodzice mnie zabiją jeśli to się wydarzy – jęknęłam, rozglądając się dookoła. Jak na złość nigdzie nie widziałam swoich braci, co oznaczało, że osobiście musiałam skończyć tą bójkę.
- Dobra, ty bierzesz Rossa, a ja Dallasa – oznajmił Rafe.
            - Dokąd mam go niby zabrać? Piwnicy? – zironizowałam, zakładając dłonie na piersi.
            - A może do swojego pokoju, huh? Ja wezwę Dallasa do kuchni.
            - I co? Dasz mu flaszkę whiskey na pocieszenie?
            - Nela – westchnął, kładąc mi dłoń na ramieniu – po prostu ich rozdzielmy i dowiedzmy się, co się wydarzyło. Obaj są w jednej drużynie, jeśli to coś grubszego, nie wyjdzie im to na dobre. Mają mecze do wygrania.
          - Zrozumiałam, Rafe. Ale jeśli dostanę w twarz to ci oddam – zagroziłam mu, na co chłopak wywrócił oczami.
          Tylko z pomocą Rocky’ego i Rikera udało się nam ich rozdzielić. Riker zaprowadził Rossa do mojego pokoju; Rocky przed wprowadzeniem Dallasa do domu, przywalił mu jeszcze w twarz, bo wciąż było mu mało i nadal chciał się bić.
            Z lodem w dłoni weszłam do swojego pokoju. Ross siedział na łóżku, wybijając sobie palce. Patrzył w dal, na bliżej nieokreślony punkt. Jego warga była opuchnięta, oko podbite, a z kostek leciała krew.
         - Pięknie się załatwiłeś, Lynch – skomentowałam, zabierając z łazienki apteczkę. Zwrócił na mnie uwagę dopiero gdy usiadłam obok niego, podając mu lód, który natychmiast przyłożył sobie do podbitego oka. – Było warto? – zapytałam, wodą utlenioną odkażając mu rany na kostkach dłoni, na co syknął cicho.
            - Warto – odparł krótko, przypatrując się jak obwiązuję mu dłoń bandażem. – Widzę, że masz wprawę w tych sprawach. Czy twoi bracia często się biją?
- Hokej to brutalny sport, szczególnie kiedy trenuje go banda dwunastolatków – Ross parsknął śmiechem, który nie trwał długo. Dokładnie do chwili, w której przyłożyłam patyczek nasączony wodą utlenioną do jego wargi. – Przed chwilą dostałeś z pięści w twarz, a teraz krzywisz się przez głupią wodę utlenioną?
- To piecze – jęknął. – Skończyłaś?
- Yup. Możesz iść się dalej bawić. – Odniosłam apteczkę z powrotem do łazienki, po powrocie miałam nadzieje nie zastać go w swoim pokoju, ale on wciąż tam był. Siedział w tej samej pozycji, mimowolnie bawiąc się końcówką bandaża. – Powinnam zapytać dlaczego nadal tutaj jesteś?
- Masz coś do jedzenia?
- Naprawdę pytasz się osoby, która niewiele jada, o coś do jedzenia?
- Masz coś czy nie? – powtórzył z nutką ostrości, na co wywróciłam oczami. Z szafki wyjęłam paczkę czekoladowych ciastek i rzuciłam mu ją na kolana. – Dzięki.
Nigdy dotąd nie widziałam go w takim stanie. Owszem, wdawał się w bójki, ale po nich bardzo często wszystko wracało do normy. Chłopcy nie kryli urazy, więc kiedy dawali sobie po twarzy, zazwyczaj było to dla oczyszczenia atmosfery. Jednak tym razem ta sprawa wyglądała na znacznie grubszą.
- O co poszło, Ross? – zapytałam spokojnie, siadając obok niego. – Znam cię. Z byle powodu nikomu byś nie przywalił. Dallas jest w twojej drużynie, więc tym bardziej nie zrobiłbyś czegoś, co zaszkodziłoby zespołowi.
- Skoro mnie znasz, to powinnaś wiedzieć, że jestem dupkiem i robię różne rzeczy. Często ranię innych, doprowadzam dziewczyny do łez i…
- Już o tym rozmawialiśmy – przerwałam mu ostro. – Nie chcę byś mi powiedział jaki jesteś, ale co było powodem waszej bójki.
- Gdybyś mi nie przerwała w końcu bym doszedł do setna.
- Możesz przejść do setna od razu, nic ci nie stoi na przeszkodzie.
- Jesteś taka niecierpliwa – skomentował, kręcąc głową z dezaprobatą. – Nigdy nie dobierałem się do zajętej dziewczyny. Zawsze spotykałem się z wolnymi, nie uśmiechało mi się dostanie po mordzie.
- Chyba dzisiaj coś poszło nie tak. Czyżbyś trafił na kogoś zajętego?
- Nela – skarcił mnie, niczym ojciec swoje nieposłuszne dziecko. Wywróciłam oczami, na co Ross westchnął. – Nie ja, a Dallas. Widziałem jak całuje kogoś, kto nie był jego dziewczyną.
- Kogoś, kto nie był jego dziewczyną? Chcesz mi powiedzieć, że nakryłeś Dallasa na zdradzie i dlatego postanowiłeś obić mu buźkę?
- Cóż… tak.
- Tego się nie spodziewałam, Lynch. Rozumiem, że znasz jego partnerkę.
- Teraz chyba już byłą, ale znam. Mam z nią zajęcia w szkole tanecznej. W pewnym sensie się przyjaźnimy, więc sama rozumiesz. Nie mogłem tego zostawić. Chciałem z nim spokojnie pogadać, ale on zaczął się rzucać i mówić, że jestem ostatnią osobą, która może mu prawić kazania na temat uczciwości w związku. Sęk w tym, że ja w przeciwieństwie do niego, nie jestem w stałym związku i pewnie nie będę, więc nie mam kogo zdradzać. A gdybym już kogoś miał, nigdy bym nie zranił tej osoby – mówiąc to spojrzał mi prosto w oczy. Zobaczyłam w nich szczerość w najczystszej postaci. Jeszcze nigdy dotąd nie widziałam tego u niego. Poczułam jak po moim kręgosłupie przeszedł mimowolny dreszcz, który był nieznanym mi uczuciem. – Wierzysz mi, Nela?
Czy mu wierzę? Dlaczego właściwie mnie o to pyta?
- Wierzę – powiedziałam krótko, co Ross przyjął głębokim westchnieniem ulgi. – Co teraz masz zamiar zrobić?
- Nie chcę tam wracać. Mogę zostać tutaj?
- Nie o to pytałam.
- Wiem, ale nie chcę o tym teraz myśleć. Może Dallas zachowa się uczciwie i powie jej, co się stało, a może jak ostatni tchórz i wszystko przed nią zatai. Później to rozważę. – Odłożywszy ciastka na szafkę nocną, spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem. Po wcześniejszym przejęciu, nie było już żadnego śladu. Znowu był tym samym Rossem, z figlarnym uśmiechem i roziskrzonymi oczami. – Właściwie zastanawiam się, dlaczego wciąż nie dostałem swojego prezentu urodzinowego.
- Impreza ci nie wystarcza?
- Impreza jest dodatkiem. Co z prezentem?
- Razem z Rafe’m i Fizzy mieliśmy wam je dać jutro.
- Chcę swój teraz. Nikt się nie dowie.
- Przyjaciele mnie zabiją, więc nie. Wytrzymasz do jutra.
- Nie. – Naburmuszył się, wyginając usta w podkowę. Byłam pewna, że wystarczyła mu chwila, by się rozpłakał.
Był do tego zdolny, wierzcie mi.
- Czy ty naprawdę dzisiaj obchodzisz siedemnastkę? – w odpowiedzi pokiwał głową, wyglądając przy tym słodko i uroczo.
Naprawdę tak pomyślałam? Boże… pomocy.
- Dziwne, bo zachowujesz się jak dzieciak.
- Nic ci na to nie poradzę, Nela. Już taki mój urok.
- Urok? Chyba wada.
- Mów co chcesz, ja i tak wiem, że podoba ci się taka wersja mnie.
- Wolałabym, żebyś miał tylko jedną wersję siebie, Ross. Tą właściwą. 




____________________________________________

*3 sezon Teen Wolf został podzielony na dwie części (3A i 3B). Premiera 1 odcinka sezonu 3B w USA odbyła się 6 stycznia 2014 roku.
**dowiedziałam się/czytałam na stronie internetowej, że za pomocą odpowiedniej końcówki do blendera można wymieszać ciasto np. na naleśniki. Jakby ktoś miał jakieś wątpliwości :)
*** Ross naprawdę ma taką koszulkę. [KLIK]

Witam! 
Nie wiem jakim cudem przebrnęłam przez ten rozdział. Nie znoszę opisywać imprez/przygotowań do nich. Po prostu nie. Mam nadzieje, że rozdział nie wyszedł tragiczny. Pisałam go coś około tygodnia i szczerze mówiąc, już w połowie nie miałam sił na skończenie go. Ale spięłam pośladki, wzięłam się w garść i skończyłam go. Czy jest okej czy nie, ocenę zostawiam Wam. 
Czy właśnie tego się spodziewaliście? Śmiem w to wątpić, ale naprawdę nie miałam żadnej wizji tej imprezy. 
Za wszelkie literówki, zbędne przecinki i tym podobne błędy, bardzo Was przepraszam.
Czy można powiedzieć/napisać, że dodałam rozdział z okazji urodzin Rikera? ;)

Całuję, matrioszkaa! x

Ten rozdział ma 15 stron (jeśli kogoś by to interesowało).



9 komentarzy:

  1. Grrrrrrrrrrrrrrr.... Nienawidzę bloggera z każdą sekundą coraz bardziej. Własnie usunął mój komentarz. Do tego nie wyświetlają mi się Twoje posty, a przecież już Cię obserwuję. Nie wiem co się dzieje. Dzisiaj, Bogu dzięki, coś mnie natchnęło, żebym weszła na Twojego bloga. Patrzę, a tu nowy rozdział. I myślę sobie 'czemu mi tego nie pokazałeś, głupi bloggerze, przecież obserwuję matrioszkę! ghgrh'.
    Nie wiem czemu, ale od zawsze uwielbiam te sceny, gdy dziewczyna 'opiekuje się' chłopakiem po bójce. I gdy go odciąga od bójki... I w ogóle, gdy on taki niepanujący nad sobą, jednak przestaje, bo zależy mu na tej dziewczynie, która go prosi by się uspokoił.
    No dobra, może tutaj nie było żadnych próśb i nie było tak dramatycznie, jak ja zawsze wyobrażam sobie te sceny(spojrzałem w jej oczy i zrozumiałem, że się mnie boi. To zabolało. Ten strach. I wiesz, bla, bla, bla. Potem on idzie ją przytulić, już się nie bije. Albo druga opcja tej sceny to gdy dziewczyna jest takim typem 'władcy'. Czyli nie płacze, tylko zachowuje się jak dama. I potem go opieprza, że zachował się jak bachor, a ten mężczyzna nadal taki roztrzęsiony szepcze tylko ciche 'przepraszam'. Dobre, nie? XD), ale i tak lubię Twoją wersję bijatyki.
    Taką nieprzedramatyzowaną, ale słodką. Mimo wszystko, wyobrażając sobie Rossa z przecięta wargą, podbitym okiem i tym wszystkim... Myślę sobie, że to całkiem pociągające. Cholera, co ja pieprzę. Może to dlatego, że padam na twarz ze zmęczenia? No, ale jakoś zawsze lubiłam te momenty po bijatyce... Wiesz, co mam na myśli, prawda?
    Więc, masz wielki plus za to! No i w ogóle, jak Ross powiedział, że nie skrzywdziłby dziewczyny, gdyby był w stałym związku. Ooooch! Rossy, taki kochany.
    No... Może nie był 'taki kochany' jak wpychał jęzor do buzi jakimś prawie rozebranym lasiom. Nie pochwalam!
    W sumie, to trochę przykro tak czytać, że blondyn lubi obecność dziewcząt, że one przez niego płaczą(chociaż w sumie to pewnie jakieś tępe dzidy, to mi ich wcale nie jest szkoda) i, że je tak obmacuje. No ej. A z drugiej strony co poradzisz-mężczyzna. Oni zawsze są takimi debilami, że parę kroków dalej stoi dziewczyna, która wiele dla nich znaczy, a oni bezproblemowo obmacują inną. Deeeebiiile. A jednak taka dziecinność jest w pewnym sensie urzekająca.
    Okej, może jest urzekająca tylko w tym wypadku. Tylko u Rossa, tylko tutaj. W prawdziwym życiu nie byłoby to urzekające. Gdybym była Nelą, której na nim zależy, to uhuhuhuuhuh. Nie, zdecydowanie nie uważałabym, że to urzekające.
    Ale przecież Neli na nim ''nie zależy'', tak?
    Aha, jasne, jasne. A w Świętego Mikołaja też wierzysz? Oj Nel, Nel. Plus jest taki, że obydwie lubimy tę samą kawą. No, tyle, ze ja najczęściej odpuszczam sobie podwójną bitą śmietanę. Tak to jest jak się narzeka, ze jest się grubą bertą... Trzeba sobie czasem odmawiać przyjemności... I chodzić codziennie na randkę z Chodakowską, bieżnią, albo siłownią. Taaaaaaaaaaaaaak. I nadal mam ten cholerny tłuszcz, afahsjfbakhjsfa. No nie mogę!
    Przepraszam, chwila wyżalania.
    Wiesz, że uwielbiam Twój styl pisania? Jest taki leciutki i przyjemny. Super!
    Ach, no i w sumie nie. Nie tego się spodziewałam. Ale wiesz co chciałabym zobaczyć dalej? Więcej Reli! Ale super shipperską nazwę im walnęłam, co?
    Nie ma sprawy, nie musisz dziękować.

    RELA-SHIPPERSKA NAZWA WYMYŚLONA PRZEZ RIKĘ. WSZELKIE PRAWA AUTORSKIE NALEŻĄ DO RIKI.

    Dodaje blog do 'co czytam', oki?
    rossomefanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blogger się stacza. Albo brakuje mu sponsorów. Albo jedno i drugie i dlatego robi ludziom na złość. Niedobry Blogger, oj niedobry. Oni są inni, więc i scena po bójce musiała być inna. Jak Ross chce to potrafi być kochany. Masz rację, Neli na nim "nie zależy". A jak długo tak będzie? Tajemnica. A Nela lubi tą podwójną bitą śmietanę, hah. Z tym stylem to już chyba wspominałaś, więc ponownie Ci za to dziękuję :) Rela może i się pojawi. Może i będzie jej więcej. Zobaczymy :)

      Naprawdę dodajesz mnie do swojej listy "co czytam"? Aww, dziękuję! :*

      - matrioszkaa! x

      Usuń
    2. Dodane! Przepraszam za zwłokę! Trzymaj się i czekam na kolejny rozdział! c:

      Usuń
  2. Niepokolei, ale jadę.

    Raz.

    NIE WIEM, JAKIM CUDEM NIE WIDZIAŁAM NOWEGO U CIEBIE.
    NO NIE WIEEEEEEEM. :'')))
    Ale jestem. BO MI POWIEDZIANO PO PARU LATACH.
    DZIĘKI. NOBEL ZA PRZEKAZ INFORMACJI NA WCZORAJ PRZYJDZIE.


    Dwa.

    Do seDna, a nie seTna C:
    Jeszcze gdzieś był błąd, ale nie chce mi się szukać xDD Składniowy chyba.
    Czekaj, luknę.
    Nie mogę znaleźć pobieżnie, a nie mam czasu za bardzo :''))


    Trzy.

    GIFY
    Z
    RIKEREM.
    KOCHAM CIĘ <3


    Cztery.

    Tutaj już o treści C:
    Corny (co xd) nie byłaby sobą, gdyby nie opisała elegancko imprezy TAK BARDZO MOJĄ PERSPEKTYWĄ. Nela, pionteszka - idę na półmetek; ściany, szykujcie ciepłe boksy, Ania nadchodzi.
    Lubię Nelę. Bardzo nawet. Jej podejscie do imprez w szczególności.
    I jej braci lubię *.*

    Ross oczywiście musiał sprawdzić strukturę skór pięknych dam (czyt. wrednych suk i lafirynd). I OCZYWIŚCIE, że to tylko projekt na rozszerzoną biologię pt. "Co się maca najlepiej, a czego patykiem nie ruszać." oraz "Jak zbadać językiem migdałki, part 17294".

    Za eleganckie opisanie imprezy masz A+ .
    Za HappyMeala masz A.
    Za Rossa liżącego sie z laskami masz A++ (no co, lubię to *.*)
    Za obsadzenie gdzieś w szparze między wyrazami imienia Rikera masz A.
    A ZA WYKLUCZENIE MAŁEGO BRACISZKA NELLS Z IMPRY MASZ KURNA F.
    On by zrobił rozpiernicz *____* Ja to czuję.


    Pięć.

    Podoba mi się twój styl pisania. ALE.
    TAK. PRZYPOMNIAŁAM SOBIE.
    oraz = i
    Cos tam, coś tam ORAZ/i coś tam.
    A nie:
    Coś tam, coś tam, oraz/i coś tam.
    Rozumiesz? C:

    Tak. Lubię luz, z jakim piszesz. Nie przesadzasz z nim, a to bardzo dobrze. Trzeba rozszerzać grono niegimbusiarskich blogów.

    ~.~

    Oczywiście czekam na rozwój wydarzeń w pokoju Nells (niczego się nie spodziewam :'] ) i na wręczenie Rossowi jego prezentu.
    Dlaczego mam wrażenie, że blondas się obrazi za ten prezent? A, juz wiem. Bo mam zrytą psychę \o/

    Miałam cię za cuś opieprzyć. Nie pamiętam tylko, za co.
    ALE OD CZEGO JEST ASK, HUH?

    U mnie nowy dzisiaj i założyłam surprise, o którym napisałam notatce c:

    PA C:






    AAAAAA. Z OKAZJI URODZIN MENŻA.
    A JA TO DOPIERO DZISAJ CZYTAŁAM.
    HERAZJA.
    .________.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podsumowując: chcesz więcej Rossa liżącego się z innymi dziewczynami. Więcej Rikera. By Młody Roberts pojawił się na następnej imprezie. Może jeszcze by częściej chodzili na Happy Meala? :)
      Z tym oraz/i doskonale zrozumiałam :) Dziękuję!

      Usuń
  3. Głupi blogger. Nie pokazał mi, że dodałaś rozdział. 5 dni spóźnienia!
    Początek rozdziału. Pieczenie ciasta. Dla mnie - czarna magia.
    I od razu przeskoczę do końcówki rozdziału. Definityenie moja ulubiona sentencja z całego rozdziału. Jest taka… och, sama nie wiem jak ją opisać, ale wzbudziła we mnke reflekse na temat Rossa. W jesnej chwili rozdziału jest kasanową, całującym prawie każdą dziewczynę na imprezie, a potem 'broni' dziewczyny w związku. (Nie lubię określenia 'zajęta')
    Chciał normalnie porozmawiać, nie chciał bójki. Miło.
    A właśnie co do tej bójki. Nie lubie jak ludzie się biją. Złe szkole wspomnienia. Nikt na całe szczęście nie trafił do szpitala, więc jestem w miare zadowolona. W szczególności, że Ross trafił donpokoju Neli. Tak. Dała mu ciasteczka. Do tego czekoladowe! Narobiłaś mi smaka, kiedy w domu nie mam słodyczy. C':
    Ibkolejna ulubiona rzecz w tym oto rozdziale. Zielone włosy Rafe'a <3
    Nie wiem czemu, ale lubię kolorowe włosy u facetów c:
    Lekkość jak zwykle była, pochłonęłam rozdział z pręskością światła.
    Więcej z siebie dzisiaj nie wykrzesam, przepraszam i pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam zamiaru nikogo wysłać do szpitala! Ta historia ma być luźna. Z większą dozą humoru niż dramatu, licznych bójek czy Bóg wie czego jeszcze. Więc bez obaw :) Dla mnie pieczenie ciasta też jest czarną magią, podobnie co dla Martina, ale nie dla Neli. Cóż ktoś musiał wziąć to na siebie :)
      Nie masz za co przepraszać! :)

      Usuń
  4. Mnie*
    Jednej**
    Szkolne***
    Do pokoju****
    I kolejna*****
    Prędkością******
    Głupi telefon C:

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, hej, matrioszko! C:
    Przyszłam Ci dać oznaki życia. Nie myśl, że przestałam czytać.
    Pf. Never.
    Czytam wszystko po kolei. I podoba mi się bardzo. Podziwiam Cię za te 15 stron. C:
    Ale i tak czuję niedosyt. C:

    Wpadłam dosłownie na chwilkę, więc wspomnę jeszcze o następnym rozdziale - czekam na niego. ;)

    Pozdrawiam - Yeaew

    OdpowiedzUsuń