Hugh
Roberts aka mój ojciec, postanowił zrobić wszystkim swoim bliskim
bożonarodzeniowy prezent i pojawić się na święta w domu. W przeddzień Bożego Narodzenia,
bladym świtem mogłam usłyszeć parkujący na naszym podjeździe samochód, ojca
dziękującego za podwózkę, oraz wielce uradowany głos mamy, która pewnie
wybiegła z domu w samej koszuli nocnej. W tym miejscu mogłabym dodać, że była
to niezwykle seksowna koszula nocna, z mocno wyciętym dekoltem z drogiego
materiału i z najwyższej półki. Jednak jej to ewidentnie nie przeszkadzało, by
powitać w niej męża w grudniowy poranek, kiedy termometr wskazywał coś poniżej
zera stopni.
I nie musiałam ich widzieć, by to
wiedzieć. Każde ich powitanie po długiej rozłące wyglądało dokładnie tak samo,
więc nie, nie byłam jasnowidzem. Zamiast tego wciąż chciało mi się spać, a
byłam zmuszona by zwlec się z łóżka i ogarnąć się do szkoły, którą miałam
pożegnać tylko na weekend.
U nas święta były
zdecydowanie za krótkie.
Przewróciwszy się na plecy, dostrzegłam
stojącego nad moim łóżkiem Martina, który przyglądał mi się z uśmiechem
szaleńca, mówiącym: „mam genialny pomysł!”
Ten
typ uśmiechu był najgorszy ze wszystkich.
- Martin, jest zbyt wcześnie na
twoje porąbane pomysły – jęknęłam, podnosząc się do pozycji siedzącej. – Idź do
taty. On cię chętnie wysłucha.
- On i mama zamknęli się przed
chwilą w sypialni. Nela, musisz mi pomóc zaplanować tą imprezę. Obiecałaś mi!
- Ale nie o siódmej rano.
Dokładnie trzy dni temu, kiedy jak
zwykle udawałam, że szkoła jest niezwykle interesująca, próbując przy tym
zrobić jakieś mało ważne zadanie domowe, Martin poinformował mnie, że impreza z
okazji siedemnastych urodzin trojaczków Lynch, odbędzie się w naszym domu. Ma
to być jedno z najważniejszych wydarzeń tego roku szkolnego; w końcu chodziło o
samego Rossa Lyncha, kapitana szkolnej drużyny koszykówki. Zostałam
powiadomiona, że pojawi się na niej mnóstwo popularnych dzieciaków, kilkanaście
cheerleaderek i
oczywiście paru dupków aka kumpli Rossa. Martin postanowił wspomóc rodzeństwo,
będąc odpowiedzialnym za dekoracje i jedzenie. Pozostali mieli zająć się
gośćmi, muzyką, alkoholem i innymi pierdołami, którymi ja nie chciałam się
przejmować.
- Twój budzik za
chwilę zadzwoni, więc nie widzę żadnych przeciwwskazań byśmy się tym teraz
zajęli. – Będąc bardzo zadowolonym z tego, co powiedział, usiadł bez pytania na
łóżku, uprzednio wyjmując z kieszeni spodni pogiętą kartkę. Nie zdążył jej rozłożyć
gdy mój iPhone zaczął grać piosenkę No Love Eminema i Lil
Wayne’a, która była ustawiona jako budzik. – Mówiłem.
- Mhm, mówiłeś –
mruknęłam, wyłączając muzykę. – Więc co wymyśliłeś?
- Chcę balony. Dużo
balonów – mówiąc to patrzył na kartkę, brzmiąc przy tym całkowicie pewnie.
I uroczo.
Czy
szesnastolatek może być uroczy mówiąc coś tak prostego?
- Balony – powtórzyłam
wolno. – Przypomnij mi proszę ile oni mają lat?
- Siedemnaście, ale co
z tego? Ich wiek nie ma tutaj nic do gadania. Kup dwieście kolorowych balonów,
okej?
- Jesteś tego pewien?
Czy nie uznają, że są za starszy na balony? Mikey je miał na swojej imprezie, a
ma dwanaście lat.
- Nie obchodzi mnie to.
– Podniósł na mnie wzrok. – Po prostu je kup i nic więcej.
- A kto je nadmucha?
Ja nie mam tak silnych płuc, by dmuchać dwieście balonów.
- Ale masz kumpli –
zauważył, schodząc z łóżka. – Więc jesteśmy umówieni. Miło się z tobą
współpracuje, Nela – rzekł poważnie.
- Z tobą nie –
burknęłam z powrotem opadając na poduszki.
- Słyszałem!
Bo miałeś.
________________________________________________________
Okres
świąt mogłam określić jednym słowem: tandeta. Nie lubiłam kolorowych łańcuchów
zwisających z sufitu galerii handlowej. Nienawidziłam światełek w milionie różnych
barw, które świeciły się nawet w ciągu dnia. Jednak najbardziej ze wszystkiego
nie rozumiałam szału na zdjęcia ze starym facetem, przebranym za Mikołaja. Boże
Narodzenie było dla mnie kiczowatym świętem, pozbawionym wszelkiego ducha,
uroku czy rodzinnego ciepła. Liczyła się tylko wielkość prezentów, jego cena i
fałszywa życzliwość.
Oraz sałatka ziemniaczana zrobiona
przez Martina.
-
Dlaczego muszę im coś kupować? – jęknęłam, sama nie wiem, który już raz z rzędu
podczas raptem godzinnego „spaceru” po galerii. Fizzy uparła się by złożyć się
na jakieś prezenty urodzinowe dla trojaczków, więc zaraz po skończonych
lekcjach całą trójką pojechaliśmy do centrum handlowego w Denver, bo według
Fizzy w Littleton możemy nie dostać niczego fajnego.
Dzięki
Bogu, że kupno świątecznych prezentów dla rodziny miałam już z głowy.
- Ponieważ tak się robi, gdy ktoś ma urodziny –
odpowiedziała z uśmiechem, który miałam ochotę zetrzeć z jej twarzy. Po szkole
zawsze byłam drażliwa i nie miałam na nic ochoty, ale ona miała to głęboko w
poważaniu będąc całkowicie zadowoloną z życia oraz z możliwości kupienia
kolejnych drogich rzeczy dla naszych znajomych.
- Masz w ogóle pomysł, co im kupić? – Rafe w końcu zabrał
głos w sprawie naszej bezcelowej wędrówki po galerii i oglądaniu wystaw po
brzegi wypełnioych beznadziejnymi dekoracjami. – Chodzimy już tak dobrą godzinę,
a jeszcze nic nie postanowiliśmy. To się robi nudne.
- Dla Rydel myślałam o jakieś błyskotce. Wiecie coś
w stylu tej zawieszki z logiem R5, która jest dla nich ważna. Dla Rocky’ego
pasek do gitary. Jakiś oryginalny, by mieć pewność, że takiego jeszcze nie ma.
Mam problem z Rossem – przyznała, marszcząc czoło w zabawny sposób. –
Próbowałam dopytać Rylanda, ale gówniarz nie chciał mi pomóc.
- Kupmy pierw coś dla tej dwójki, a nim zajmiemy
się później – zdecydował Rafe.
Bransoletkę wybraliśmy w Tiffany & Co.
Była zrobiona z kilku połączonych ze sobą srebrnych kółeczek zakończona zawieszką
w kształcie serca, na którym kazaliśmy wygrawerować najbardziej banalną rzecz
pod słońcem „Zawsze w siebie wierz, Delly”.
Lepsze to niż sama data jej urodzin.
Pasek dla
Rocky’ego kupiliśmy w Guitar Center.
Z tego co udało mi się dowiedzieć od Martina, nim z wielkim trudem nie oddał mi
kluczyków od swojego samochodu, był to jeden z ulubionych sklepów każdego
Lyncha.
- Może po prostu wybierzemy Rossowi nową gitarę? –
rzuciłam mimochodem, gdy wyszliśmy ze sklepu i nie wiedzieć czemu patrzyliśmy
na wystawę.
- Nie możemy tego zrobić – odpowiedziała Fizzy.
- Czemu nie? To tylko gitara.
- Może dla ciebie wydanie paru stówek na coś, nie
jest niczym wielkim, ale dla niego to może być niekomfortowe, gdy damy mu tak
drogi prezent.
- Bransoletka dla Rydel kosztowała sto pięćdziesiąt
dolarów – przypomniałam jej.
- Gitara jest znacznie droższa. Wymyśl coś innego – powiedziała
tonem, nieznoszącym sprzeciwu. – Albo nie, Rafe coś zaproponuje – zwróciła się
do chłopaka przeglądającego właśnie swój telefon i szczerzącego się od ucha do
ucha. – Jeśli to Lauren to powiedz jej ode mnie, żeby dała ci w tym momencie
spokój, bo musisz kupić prezent.
- Lauren? – podłapałam, przeskakując wzrokiem między
nimi. – Lauren, z którą zniknąłeś w dniu koncertu?
Jak wiele mnie ominęło?
- Ta sama – potwierdził, chowając telefon z powrotem
do kieszeni.
- I tyle? Nic poza tym nie chcesz mi powiedzieć?
- A co chciałabyś usłyszeć, Nela? – Zaśmiał się i,
żeby zmienić temat, pokazał na sklep Adidasa, od którego byliśmy dwa kroki. –
Może bluza? Sam chciałbym taką dostać.
- Albo zapas prezerwatyw, to mu się bardziej przyda
– zironizowała Fizzy, przebiegając wzrokiem po asortymencie sklepu, jednak po
jej minie mogłam śmiało wywnioskować, że nic nie przykuło jej uwagi.
- Czy wy jesteście razem? W sensie jako para, a nie
jak seks-przyjaciele – dodałam szybko, zauważając diabelskie ogniki w jego
niebieskich oczach.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to dzisiaj idziemy na
randkę. Na horror, sama go wybrała.
- Ta dziewczyna ma nie po kolei w głowie. – Głos
Fizzy był po brzegi przesiąknięty drwiną, na który Rafe w ogóle nie zareagował.
Nasza przyjaciółka nie była zbyt wielką miłośniczką tego typu filmów i zawsze wyśmiewała
tych, którzy chcieli go z własnej woli oglądać. – Nela, dzwoń do Rossa. Wypytaj
go co chce dostać.
- Może, skoro tak nie lubi gdy Nela chodzi w beanie,
kupimy mu jakąś na złość? I różowe, puchowe skarpetki? Słyszałem od Ellingtona,
że bardzo lubi ten kolor – Rafe wkroczył nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć.
Wszystko udało się nam dorwać w Zumiez. Skarpetki okazały się być tak miłe i
przyjemne w dotyku, że sama zdecydowałam się na jedne; nie było co prawda
żadnych czarnych lub szarych, ale niebieskie też nie były złe. Zgodnie
stwierdziliśmy, że zamiast zwykłej beanie w czarnym kolorze, kupimy mu różową;
przynajmniej będzie pasować do skarpetek.
- Więc ty i Lauren jesteście oficjalnie parą? –
wróciłam do tematu, kiedy zapakowaliśmy wszystkie nasze zakupy do bagażnika i
zajęliśmy miejsca w samochodzie. Fizzy jak zawsze rozłożyła się na tylnim
siedzeniu, wyjmując swojego Samsunga Galaxy S5 i zapewne kontynuując grę w
Flappy Bird, od której była uzależniona, a której ja osobiście nie rozumiałam.
Zdecydowanie bardziej wolałam sudoku. – Dlaczego mi nie powiedziałeś, kiedy
widzieliśmy się wtedy w Subway?
- Nie było wówczas o czym gadać. Czy teraz będziesz
mnie przesłuchiwać?
- Ależ skąd. Za kogo ty mnie masz?
- Za moją najlepszą przyjaciółkę, która jest
niezadowolona z faktu, że nie powiedziałem jej o związku z dziewczyną – zaśmiał
się, pogłaśniając radio gdy ogłosili prognozę pogody. Przez święta miał spaść
śnieg, a temperatura będzie wskazywać między minus dziesięć, a zero stopni
Celsjusza. To był idealny powód by nie wychodzić na dwór, jeśli nie będzie ku
temu wyraźnej potrzeby. – Jesteś już spakowana do Las Vegas? – zapytał, chcąc
zakończyć temat swojego związku.
Ja się jednak tak łatwo nie poddam.
- Kim właściwie jest Lauren? – ignorując jego
pytanie, posłałam mu łobuzerski uśmiech, na który westchnął głęboko.
- Lauren Blackwool – zaczął, przyciszając radio. W
lusterku mogłam zobaczyć, że Fizzy w ogóle nas nie słuchała, będąc całkowicie
zajętą grą. – Chodzi ze mną na informatykę. Poza tym ma większość lekcji z Nate’m.
- Blackwool? – powtórzyłam, zatrzymując się na
czerwonym świetle nim na dobre wyjechałam z Denver. – Czy to nie ona chciała
dołączyć do męskiej drużyny koszykówki, ale jej nie chcieli, mówiąc, że
dziewczyn nie przyjmują, poczym kopnęła Lyncha w dupę?
- Tak, to ta sama – odparł ze śmiechem.
- Więc już ją lubię. Od kiedy o tym usłyszałam,
żałowałam, że tego nie widziałam. Możesz jej przekazać, że jest moją idolką.
- Oczywiście.
Podrzuciwszy Rafe’a do jego domu, razem z Fizzy
pojechałyśmy do mnie. Na podjeździe zastałam samochód, który nie należał do
nikogo z moich krewnych, którzy mogliby złożyć nam niezapowiedzianą świąteczną
wizytę, dochodząc do wniosku, że dawno się nie widzieliśmy. Musiał to być wóz
jakiegoś znajomego rodziców; współpracownika taty, albo kogoś od mamy.
Zaparkowawszy w garażu, tuż obok samochodu Nate’a, wysiadłyśmy z niego,
zabrałyśmy wszystkie nasze rzeczy łącznie ze szkolnymi torbami, po czym
zamknęłam drzwi, nie zapominając wcześniej wyciągnąć ze schowka dowodu
rejestracyjnego.
Z salonu dochodził głos mojego ojca mówiącego coś po
francusku. Jednak nie słuchałam dokładnie, bo właściwie mało mnie jego sprawy
obchodziły. Miałyśmy właśnie wejść po schodach, kiedy usłyszałam moją mamę,
wołającą nas. Chciała zobaczyć co kupiliśmy trojaczkom. Ona miała prawdziwego
hopla na punkcie jakichkolwiek zakupów. Była trochę zaskoczona prezentem dla Rossa.
Po wyjaśnieniu jej, że to żart, pozwoliła nam pójść. Nim jednak zdążyłam
zamknąć za sobą drzwi od pokoju, z sypialni Martina wyszedł mój brat, oraz jego
najlepszy kumpel.
Ross Lynch we własnej osobie.
Fizzy szybko zabrała ode mnie torby i weszła do mojej sypialni, nim ja
chociażby zdążyłam o tym pomyśleć. Mogłam usłyszeć jak włączyła muzykę na swoim
telefonie, ponieważ wiedziała, że na moim McBooku nie zrobiłaby tego ze względu
na hasło logowania, którego nie znała. Martin zszedł na dół, mówiąc Rossowi, że
idzie zamówić pizzę i wróci za parę minut.
Dlaczego nie zabrałeś go ze sobą, niedobry
człowieku?
-
Cześć – Ross odezwał się pierwszy, mówiąc najbardziej absurdalną rzecz na
świecie.
-
Cześć – odpowiedziałam, opierając się o ścianę. – Widzieliśmy się w szkole,
pamiętasz? Mieliśmy nawet razem parę lekcji.
-
Serio? No popatrz, musiałem cię nie zauważyć – na jego komentarz wywróciłam
oczami. – Fajnie, że zgodziłaś się na tą imprezę.
-
Moi rodzice się zgodzili, ja właściwie nie miałam nic do gadania.
-
Ale pomagasz Martinowi.
-
Kazał mi kupić tylko jedną rzecz, to nic wielkiego. Więc jakbyście mieli do
niej jakieś zastrzeżenia to z pretensjami do niego.
-
Jasne – zaśmiał się, przeczesując włosy palcami. – Mam nadzieje, że nie
spędzisz całego wieczoru w swoim pokoju, uprawiając jogę i pijąc zieloną
herbatę.
- A
będę miała coś lepszego do roboty?
-
Chociażby naszą imprezę.
-
Ach tak? A ktoś mnie na nią zaprosił?
- Naprawdę
potrzebujesz zaproszenia na imprezę, która odbywa się w twoim domu?
-
To dom moich rodziców. Ja tutaj tylko mieszkam.
-
Jesteś taka nieznośna. – Pokręcił z niedowierzaniem głową, w tym samym momencie
co rozległy się kroki po schodach, a mój brat stanął na ich szczycie dosłownie
dwie sekundy później. W dłoniach trzymał dwa duże pudełka z CiCi’s Pizza. –
Więc ja cię zapraszam – powiedział z uśmiechem, kompletnie ignorując Martina,
który wołał go na jedzenie.
-
Zapraszasz mnie?
-
Tak. Zapraszam cię na imprezę. Załóż coś ładnego i przyjdź. – Puścił mi oczko,
po czym zniknął w pokoju Martina, zostawiając mnie kompletnie zszokowaną.
Dopiero głos Fizzy domagający się bym w końcu skończyła swoje amory, przywrócił
mnie do normalnego stanu.
-
Nareszcie! – krzyknęła, zeskakując z mojego łóżka stanęła parę kroków ode mnie
by spojrzeć mi prosto w oczy. – Co było tak ważne, że zajęło wam tyle czasu?
-
On zaprosił mnie na swoją imprezę urodzinową.
-
Aww! – zagruchała, przykładając dłoń do serca. Mogłam zauważyć jak jej oczy się
świecą, a usta rozciągają w szerokim uśmiechu. To nie wróżyło niczego dobrego.
– Wiesz, co to oznacza?
-
Że po wypiciu zbyt wielkiej dawki alkoholu, będzie chciał mnie zaciągnąć do
łóżka? Nie żebym uważała siebie za atrakcyjną.
- Jesteś
głupia – powiedziała prosto, ściągając z moich włosów czarną beanie, którą
bezceremonialnie odrzuciła za siebie, na co oczywiście
wywróciłam oczami. - Jemu zależy na
twojej obecności. To jasne jak słońce. Nie widzisz tego?
-
Umm, nie? Dlaczego miałby mnie tam chcieć, skoro będzie mnóstwo seksownych
dziewczyn w spódniczkach mini i crop topach, chociaż mamy przeklęty grudzień?
-
Jesteś…
-
Głupia – skończyłam za nią. – Już mi to mówiłaś, Fizzy. Lubisz się powtarzać.
-
Dlaczego moja przyjaciółka jest taką idiotką? – jęknęła dramatycznie, podnosząc
wzrok ku niebu/sufitowi.
- A
dlaczego moja rozmawia z sufitem? – parsknęłam, podnosząc z podłogi czapkę by
położyć ją na parapecie. – Gdzie schowałaś torby?
- W
twojej garderobie. Swoją drogą masz tam niezły syf, w bieliźniarce znalazłam
płytę U2. To nie jest normalne, Nela.
-
Nikt nie mówił, że jestem normalna – Fizzy na moje słowa przytaknęła głową,
uśmiechając się szeroko.
____________________________________________________________
W
Bożonarodzeniowy poranek zeszłam na dół, by położyć pod choinką moje prezenty
dla rodziny. Wbrew powszechnej tradycji, według której Amerykanie przystrajają choinki
już na początku grudnia, nasze drzewko zostało ubrane dopiero wczorajszego
wieczora, kiedy Fizzy poszła do domu, Martin pożegnał Rossa, mama skończyła
czytać kolejny kryminał, a ojciec zakończył spotkanie z jakimś ważnym
człowiekiem. Jak się później dowiedziałam w paryskim oddziale swojej wytwórni
miał jakąś nową gwiazdę do wypromowania, a osobą, która odwiedziła nas w domu
był menadżer owej osoby, który chciał dogadać jakieś szczegóły.
Równo
o ósmej trzydzieści, całą rodziną usiedliśmy na kanapie w salonie. Każdy z nas
trzymał kubki z gorącą czekoladą, lub w przypadku Martina i moich rodziców,
mocną kawę. Nawet Nate skusił się na słodki napój z czasów dzieciństwa, który
kiedyś pił litrami. Siedząc w piżamach, oglądaliśmy świąteczne filmy i jedliśmy
gofry z bitą śmietaną, nie śpiesząc się by otworzyć prezenty czy pójść pod
prysznic. Czas, w którym moi rodzice mogli po prostu siedzieć i nic nie robić,
był rzadkością, więc wykorzystywaliśmy go najmocniej się dało.
Wyjątkiem
był Mikey, który w samej piżamie wyszedł do ogrodu tylko po to by zrobić śnieżnego
aniołka, którego mój ojciec sfotografował.
-
Czy możemy w końcu otworzyć prezenty? Proszę? – spytał po powrocie z dworu, w
całkowicie przemoczonej piżamie, śniegiem we włosach i z zaczerwionymi policzkami.
-
Może się najpierw przebierzesz? – zaproponowała mama, podając mu jego kubek z
czekoladą. Opróżnił go w mniej niż kilka sekund, odstawiając z powrotem na
stolik i kręcąc głową na nie. – Dobrze, ale i tak będziesz musiał to zrobić.
Lynchowie przychodzą na obiad.
-
Co?! – krzyknęłam, podnosząc się raptownie z sofy, przez co siedzący na
podłokietniku Martin, spadł z hukiem na podłogę. – Dlaczego nikt mnie o tym nie
poinformował? Mogłabym zaplanować jakąś spektakularną ucieczkę.
-
Cornelia, brzmisz tak jakbyś zapomniała, że każdy świąteczny obiad spędzamy z
Lynchami. – Mama uśmiechnęła się ciepło
-
Tak samo jak każdego Sylwestra w Las Vegas – dodał wesoło Martin, nie mogąc się
już doczekać zabawy w stolicy hazardu.
-
Miałam nadzieje, że w tym roku darujecie sobie tradycje – mruknęłam, siadając z
powrotem na kanapie i dopijając do końca swoją czekoladę. – Ale w porządku,
skoro to dla was takie ważne.
-
Nawet nie wiesz jak bardzo. Miło będzie się z nimi spotkać i porozmawiać.
-
Czy teraz możemy rozpakować prezenty? – Mikey powtórzył swoje pytanie, do
którego dołączył się także Martin. Nate jedynie westchnął ciężko, jedząc
kolejnego gofra.
-
Możecie. – Ledwo ojciec się zgodził, dwunastolatek pisnął wysoko, dobiegając do
choinki, spod której zaczął wyciągać paczki przeznaczone tylko dla niego.
Kupiłam
mu nowy kij do hokeja, o który błagał mnie od dnia, w którym zobaczył go na
wystawie sklepu sportowego w Denver. Poza tym dostał też zestaw ochraniaczy,
kask, koszulkę, dwie duże czekolady, grę video i jakąś książkę.
Przecież on nie czyta.
Mi przypadła płyta z jogą dla zaawansowanych, sportowy stanik, kolejna
mata do jogi, dwanaście puszek zielonej herbaty, płyta Metallici i ciepłe,
puchowe kapcie w moim ulubionym
kolorze.
Różowym.
Widząc
łobuzerski uśmiech Martina, po prostu wiedziałam, że to od niego. Jemu za to
kupiłam wełnianą żółtą beanie, będąc więcej niż pewną, że nie założy jej ani
razu. Rodzicom, bluzy dla par, które dla mnie były swego rodzaju fenomenem.
Patrząc na nie chciałam kiedyś założyć taką samą ze swoim chłopakiem. Wiedziałam,
że im także się spodobały, bo od razu je założyli prosząc Martina by zrobił im
w nich zdjęcia. Mojemu bliźniakowi sprawiłam bilety na koncert Hinder, wiedząc,
że to go uszczęśliwi bardziej niż jakikolwiek gadżet. Przybiłam sobie mentalną
piątkę, kiedy Nate uśmiechnął się do mnie lekko, tym samym dziękując za
prezent.
Równo
o trzeciej trzydzieści przyszła cała rodzina Lynch. Bez najmniejszego wyjątku.
Nawet ich suczka Pixie, która teoretycznie należała do Rossa, zaszczyciła nas
swoją skromną osobą. Kilka minut przed drugą trzydzieści każdy z nas udał się
do swoich pokoi by przygotować się na ten obiad. Zostałam zmuszona do założenia
uroczej, dziewczęcej i całkowicie do mnie pasującej – według mojej, znającej
się na modzie, matki - różowej spódniczki.
Fuuuuuuj!
Na szczęście
mogłam do niej ubrać koronkową bluzkę z długimi rękawami w czarnym kolorze,
oraz czarne rajstopy. Włosy zostawiłam rozpuszczone, spryskałam je tylko
mgiełką o delikatnym lawendowym zapachu.
Pani
Lynch przyniosła ze sobą zapiekankę z zielonej fasolki, oraz pieczoną szynkę.
Na jej widok oczy Martina rozszerzyły się do niewyobrażalnych wielkości i
pewnie gdyby nie Nate ciągnący go za ucho, by usiadł na swoim miejscu, rzuciłby
się na nią. Wielki stół, który na co dzień
był raczej złożony do kilku miejsc, teraz rozciągał się przez całą jadalnię,
mieszcząc przy sobie trzynaście osób, a na sobie kilkanaście smakowitych dań.
Mój tata, oraz pan Lynch tradycyjnie powiedzieli od siebie kilka słów, życząc
nam wszystkim dobrego roku, nie zapominając wspomnieć, że ja, Nate, Ross, Rydel
i Rocky byliśmy w ostatniej klasie i musieliśmy się przyłożyć do egzaminów
końcowych by dostać się do dobrego college’u. Nie byłabym sobą, gdybym nie
wywróciła oczami.
-
Dobrze ci w spódniczce. Powinnaś je nosić częściej – szepnął do mnie Ross,
siedząc po mojej lewej stronie, wcześniej wyganiając Rydel na drugą stronę
stołu. – I to jeszcze w takim ładnym, dziewczęcym kolorze.
-
Pieprz się, Ross – warknęłam, wsadzając do ust kawałek pieczonej szynki.
- Cornelia, język – mama nie byłaby sobą, gdyby mnie nie skarciła
używając mojego pełnego imienia, na dźwięk którego miałam skręt żołądka, a
uśmiech Rossa powiększył się.
Nienawidziłam go.
- Słyszałem, że mieliście razem zrobić jakieś zadanie z chemii – zaczął
mój ojciec po przełknięciu zawartości swoich ust. – Jak wam poszło?
Czy on naprawdę musi udawać, że interesuje
go moje szkolne życie?
- Cóż… zasadniczo… - zaczął Ross, spojrzeniem błagając mnie o pomoc.
Co, Lynch? Nie potrafisz
odpowiedzieć jasno mojemu ojcu jak nam poszło?
- Zasadniczo Ross nie pojawił się na chemii i musiałam sama wszystko
przedstawić. Dostałam B* z plusem, a Ross upomnienie. Możesz czuć się dumny,
raz jedyny nie olałam szkoły. – Ojciec klasnął dwa razy w dłonie, mówiąc jak
bardzo się cieszy, że podeszłam do tego poważnie; za to pan Lynch pokręcił z
politowaniem głową, mamrocząc coś o irracjonalnym tchórzostwie swojego syna.
Po
kolejnych pytaniach, opróżnieniu większości naczyń i wypiciu przez dorosłych i
Rikera lampki wina, do salonu. Wcześniej zadzwoniłam do przyjaciół
by życzyć im wszystkiego dobrego, zapewnić, że jeszcze nie zabiłam Rossa – tak, oni wiedzieli o każdej tradycji
zapoczątkowanej przez nasze rodziny – oraz wspomniałam także, że mam na
sobie różową spódniczkę, czego oboje chcieli dowód w postaci krótkiego
połączenia na Face Time, co dla mnie było przesadą, ale zrobiłam to; bo czego
nie robi się dla przyjaciół?
-
No nareszcie! Ile można rozmawiać przez telefon? – zawołał z wyrzutem Martin
rzucając we mnie poduszką, którą złapałam.
- W
kryzysowych sytuacjach, naprawdę długo braciszku.
-
Pewnie pożaliła się przyjaciołom, że ma na sobie spódniczkę, a znając Fizzy
chciała się przekonać czy rzeczywiście mówi prawdę – powiedział Ross z tym
cholernym uśmiechem pełnym pewności siebie, za co oberwał ode mnie trzymaną poduszką.
-
To by się nawet zgadzało. Jeśli chodzi o modę, Fizzy potrafi o niej rozmawiać
godzinami – dodał od siebie Martin, przybijając żółwika z Lynchem.
-
Jeśli już przestaliście obgadywać moją przyjaciółkę, przejdźmy do oglądania
kolejnych świątecznych filmów, jedzenia kilogramów prażonej kukurydzy i cieszenia
się śniegiem, co? – zaproponowałam, siadając na podłokietniku fotela, który
zajmowała Rydel.
-
Nie przejmuj się nimi, Nela. Jesteś ponad nimi – szepnęła do mnie, żartobliwie
szczypiąc mnie w bok. – Gdzie w ogóle kupiłaś tą spódniczkę? Podoba mi się.
- W
Forever 21. W czasie tych wielkich przecen na początku jesiennego sezonu. To
wina mojej mamy, sama mi ją wcisnęła.
-
Jest świetna i naprawdę ci pasuje.
-
Dzięki.
Chociaż
nie lubiłam wszelkich rzeczy związanych ze świętami, szalałam na punkcie czasu
spędzonego z rodziną i przyjaciółmi (pomińmy, że wśród nich był też Ross).
Lubiłam śmiech jaki wówczas wypełniał nasz dom. Uwielbiałam każdą chwilę, w
której tata i mama nie spoglądali co chwilę na telefony, tylko wyłączali je,
całkowicie odcinając się od pracy – przynajmniej na ten jeden dzień. To było
lepsze niż cokolwiek innego i oni doskonale o tym wiedzieli.
_________________________________________________________________________
*B z plusem - na polski system oceniania to 4+
Witam!
Pewnie uznacie, że ten rozdział jest chaotyczny, bo dzieje się w nim kilka rzeczy na raz, ale nie chciałam ich rozpisywać na kilka pojedynczych. Wiem też, że pośpieszyłam się z tym świętami - w końcu mamy dopiero koniec października, no ale cóż, bywa i tak ;)
Mam do Was pytanie: czy jest jakaś zakładka/-dki, które chcielibyście zobaczyć na blogu? Coś w stylu o mnie/pytania do bohaterów? Widziałam takie rzeczy na kilku blogach, ale nie wiem czy to ma jakikolwiek sens.
Piszcie, co o tym sądzicie! :)
Osobiście myślałam o zakładce playlista, w której mogłabym dopisywać piosenki, o których wspominam w opowiadaniu, albo które mnie nastrajają do pisania.
Ale się rozpisałam! Ciekawe czy ktoś przeczytał to coś do końca, hmm...
Ach, dziękuję Ci Sparrow za polecenie mojego bloga, jesteś kochana i urocza. Moi czytelnicy są też Twoimi czytelnikami, więc z pewnością Cię znają, ale gdyby jednak trafił się ktoś, kto nie zna Twojej twórczości, to zapraszam TUTAJ :)
Całuję Was, moi mili i do zobaczenia przy piątym rozdziale! :*
- matrioszkaa! xx
Ps. Chyba przepraszanie Was za akapity, będzie nieodłącznym elementem każdej notki pod rozdziałem :)
UWAGA.
OdpowiedzUsuńCZAS NA PORZĄDNY HEJT W STRONĘ TWÓRCÓW BLOGGERA. ZNAJDĘ WAS I WYDZIUBIĘ WAM GAŁKI OCZNE ŁYŻKĄ DO LODÓW. I PROMISE.
Poprzedniego rozdziału nie skomentowałam z jednego powodu.
Blogger buguje mi się od dobrych dwóch miesięcy, raz mogę komentować, raz nie. Taka sytuacja. :')
I Sparrow mi świadkiem - chciałam skomentować poprzedni rozdział, Ania sama kilkukrotnie mi o tym przypominała, ale zrezygnowałam dzisiaj, jak zobaczyłam, że wstawiłaś już nowy.
ŻEBY NIE BYŁO, ŻE SIĘ NIE STARAM, UWAGA, POKUTUJĘ W TYM MOMENCIE:
Kilka słów about chapter three.
KOBIETO, ODNALAZŁAM MOJĄ DRUGĄ BRATNIĄ DUSZĘ W PISANIU.
(Tak, Ania, ciebie już uwzględniłam c:)
Po pierwsze - zielona herbata z Liptona. Polać temu, który ją wykminił.
Po drugie - TEEN WOLF. BŁAGAM, TAK. DYLAN? TAAAAAAK.
Jak można się tak znęcać, tyle czekać na czwarty sezon, oh boy. :')
Po czecie - kreowanie postaci i luźny styl pisania. To jest podstawa, zaprawdę powiadam wam. Oszywiście, nie mam nic przeciwko rozwalającym serce opowiadaniom, ale luźne stories też się przydają. A kreowanie postaci jest jeszcze ważniejsze. Nie cierpię, jak ktoś wrzuca wszystkich do jednego worka, a stara się tylko przy dwóch głównych postaciach.
Ugrh.
Tak.
A teraz wracamy do świąt.
ŚWIĘTA, ŚWIĘTY CZAAAS JUŻ TUUUŻ.
*mała przerwa na wpierdzielenia kolacji, wybacz*
*albo kij, jadę dalej z pomidorem w ryju*
Nela, jesteś moją idolką w spędzaniu świąt.
Co robisz za rok? :')
Czy tylko ja wiedziałam, że Lynchowie wbiją im na święta? I że Nela będzie zaangażowana w urodziny Rossa? Huh, teraz tylko czekać na imprezę, będzie się dziao :')
Ale za to przeraził mnie kolor spódnicy, którą ubrała.
Spodziewałam się sukienki, szarej albo o! CZARNEJ.
AJ EM SEXI DUM DUM DUM.
Ale cóż.
Nie można mieć szyskiego, a Rossa trza było jakoś usatysfakcjonować. I get it c:
Ja tam lubię rzeczy związane ze świętami.
Paradoksalnie jednak - podobnie jak Nela - nie lubię tylko niektórych momentów w świętach. Nawał uroczych słówek i rzeczy typu ''wszystkiego dobrego'' rzucane na wiatr.
Ale za to kolorowe światełka wszystko rekompensują.
Shh.
Lubię światełka.
*Uwagaaa, zauważony błąd rzeczowy, kongratulejszyns for Ania and me.*
Gitara ma gryf i progi. c:
Komentarz nie jest wybitny.
Ni ma mojego tradycyjnego opierdalania, ale szo ja zrobię, jak póki co nie ma za co?
Spokojna twoja rozczochrana. Znajdę coś w następnym rozdziale, you'll see.
A tym czasem żegnam i czekam do następnego.
~Raffy
AH, JUŻ WIEM!
UsuńZapomniałabym c':
Jeszcze jeden dodatek do podobieństw między nami.
METALLICA.
U2.
AC/DC?
NO BŁAGAM.
DZIEŚ TY BYŁA KOBITO, JAK SZUKAŁAM KOGOŚ DO GADANIA O MUZYCE C:
~RaffyAgain
Zacznę od tego, że byłam naprawdę przerażona, gdy zapowiedziałaś mi, że masz w planach mnie ochrzanić. Nawet rozdziału nie chciałam wstawiać, hah! ;) Ale jak widać, nie taki diabeł straszny jak go malują i jak okazało wyszłam z tego cało :) Nela każe Ci przekazać, że jeszcze nie ma planów na przyszły rok, ale pewnie wyjdzie tak samo jak w tym - obiad z Lynchami, piszesz się? :)
UsuńTa spódniczka to wina jej mamusi. Ona sama nigdy by takiej nie ubrała :) Jak ja kocham zieloną herbatę i Teen Wolf! Piąteczka!
Mam na swoim koncie już kilka historii i niestety/stety, w każdej z nich było coś, co rozwalało serc, więc postanowiłam, że to będzie znacznie luźniejsze, cieszę się, że nie jest z nim tak źle :) Och, staram się każdemu bohaterowi dać kilka unikalnych cech, bo sama nie znoszę, gdy każdy z drugoplanowych jest taki sam. Grrr... Nie bardzo rozumiem co ma wyłapany przez Ciebie błąd do całości opowiadania, mi chodziło tylko o to, że Nela zaproponowała by kupić Rossowi gitarę, ale Fizzy się nie zgodziła... I tak wiem, że gitara ma gryf i progi. Oraz pudło rezonansowe, chociaż na muzyce w ogóle się nie znam :)
Coś jeszcze? Uwielbiam mocniejsze brzmienia, więc i Nela jest ich fanką, w końcu nikt mi nie może tego zabronić :)
Dziękuję za komentarz i nie przejmuj się bloggerem. Pewnie i mnie niedługo wyprowadzi z równowagi :)
Całuję! x
Standardowo zaczynam komentować w trakcie pisania. Inaczej zapominam, co chciałam napisać. Tzn, i tak zapominam, ale zmniejszam chociaż ryzyko.
OdpowiedzUsuńKropki w enterze to moment czytania, if u know what I mean.
"AKA". Lubię ten zwrot. Masz plusik.
"No love" na budziku. PLUSICZENIUNIO. Tak. Świetny kawałek. Ja mam na budziku "Almost is never enough" Grande, która mi zawsze stawia przed oczami obiekt moich westchnień, a na dodatek ma piękny początek by piano *-*. TO NIE JEST DOBRY POMYSŁ - budzi kończy się, gdy refren się zaczyna. I jak tu nie zjeść telefonu, hy? Grunt, że miła jest pobudka.
.
Okay.
Nie bylo nic do...
A nie.
" Wyjątkiem był Mikey, który w samej piżamie wyszedł do ogrodu tylko po to by zrobić śnieżnego aniołka, którego mój ojciec sfotografował."
Za dużo 'który'. C:
Rozdział naprawdę dobry - styl poznaje się często po tym, jak autor pisze rozdziały 'o niczym'.
JAK TO? JA CZYTAM NOTKI.
ALWAYS.
A NUŻ JAKIŚ SPOILER TAM TKWI.
A tak serio - to czytam notki, bo sama je piszę, to raz. Dwa, bo... Bo tak xD
ŚWIĘTA.
NIE LUBIĘ/ NIE CZUJĘ ŚWIĄT, ALE DAJ MI JE.
RZEŹBIĆ BAŁWANA Z RIKEREM.
ALBO ROBIĆ ANIOŁKI W ŚNIEGU Z HUBERTO.
Arjgkowbos. Marzenia. :')
Ja wiem, że twój nick to od małej. Alle to był początek zdania, sama się literka smyrła. ._.
(Jak zwykle poukladany komentarz, taki tam znak rozpoznawczy)
Genialny pomysł na prezenty. Ten dla Rossa wygrywa, chyba wiesz.
TYLE INSPIRACJI.
MAMO, CHCESZ BEANIE? NIE? TO NIC. KUPIĘ CI I MI ODDASZ.
B+ to 5+. A B C D E F → 6 5 4 3 2 1.
Cccccc:
No.
Co ja jeszczeeeeee.....
Aha.
ZAPROSZENIE NA IMPREZĘ.
SZYSCY WIEMY, ŻE TAM COŚ SIĘ STANIE.
I CZEKAM NA TO 'COŚ'.
Wait, luknę na komentarz biedne Raffy. Bidula ciągle wyklina na Bloggera. Trzeba było jej hulajnogę do łóżka przykuć do łóżka, bo już chciała jechać do icj siedziby. To nic, że nie znamy lokalizacji ich siedziby.
Kończę ten posrany komentarz, bo
1. Myju.
2. Nękają mnie na asku.
3. O, Mika pisze.
4. Tweeter szaleje - telefon aka wibrator. R5 tweetujeeeeeee.
Tak.
Pozdrawiam, niedobrze mi od...
KURFA
TWITTER
RYJ.
JA TU PISZĘ.
... Lay's Fromage. Ostatnio żarcie jest coraz gorsze.
I HOPE I'VE WRITTEN ALL I WANTED.
jak mie, to zawsze jest ask.
Tak.
KEEP WRITING, MATRIOSZKO.
ŻEGNAJ C:
Aha. Progi. MARTYNA, CIOLE.*wychodzi z pokoju, tupiąc stopami o panele* PROGI TO U ŻELKA BYŁY... (Cdn.)
Jak to rozdział o niczym? :) Ten rozdział był o wszystkim i niczym! xD Ale dziękuję za taki komplement, bo to był komplement, nie? Mam nadzieje... :) No love jest piękna i kochana i zwyczajnie musiałam ją wcisnąć do historii. Ross to Ross i dla niego trzeba wymyślić coś uniwersalnego na prezent. Bo hej, kto normalny dałby 17 latkowi na urodziny beanie i skarpetki? Nie znam takich. Szczerze? Ja nie znoszę świąt. Żadnych.
UsuńUważaj na siebie, bo jeszcze guza sobie nabijesz :)
Całuję! x
Nela moją idolką. <3
OdpowiedzUsuńPrezenty genialne, zwłaszcza ten dla Rossa. Przeczucia mi podpowiadają, ze na tej imprezie się coś wydarzy, ale znając życie i tak mnie zaskoczysz.
Orzełek na śniegu. Tak pierwsze co zrobię jak biały puszek się pojawi na moim podwórku.
Nie noo Nela wzbudza we mnie intensywną chęć wznowienia ćwiczeń gimnastycznych. Nie wiem jakie one mają powiązania z jogą, ale mój mózg robi wiele dziwnych rzeczy.
A ! I kochana Fizzy. Jak zawsze uparcie twierdzi że Ross coś do Neli ;) Ten typ ludzi.
Tak więc kończę bo mi się tak ten blog podoba że masakra. Momentami mam kompleksy. Źle na mnie działasz, ale będę czytać dalej, bo nie każda przyjemność musi być nieszkodliwa :)
Czekam na nexta z niecierpliwością. Scenariusz eimprezy w mojej głowie chyba mnie wykończą.
Fizzy nie twierdzi - Fizzy to wie :) Mogę Cię nawet odesłać do końca 1 rozdziału, gdzie Rafe mówi Neli, że Ross na nią leci, ale ta im nie wierzy :) Impreza, impreza... Nic o niej nie powiem. Zobaczycie w 5 rozdziale :)
UsuńBardzo Ci dziękuję za tak miłe słowa, ale nie masz powodu by mieć kompleksy. Uważam raczej, że moja pisanina jest przeciętna. Są o wiele lepsi ode mnie :)
Pozdrawiam! x
Jestem! Dotarlam! Coprawda w drodze po telefon, przewrocilam sie i cholernie boli mnie kostka, ale to nic. Bedzie komentarz!!!!
OdpowiedzUsuńSo, praktyka czyni mistrza i uwazam, ze w kazdym rozdziale jest coraz mniej bledow. W tym w sumie nie pamietam czy w ogole jakis znalazlam. Wiec ten.
Nie ma Rafe'a i placze z tego powodu bardzo hardo. Bo kocham go calym sercem, ktore swoja droga ten chlopiec mi lamie bo spotyka sie z laska ktora kopnela bardzo seksowny tylek Rossa. Rozowy to kolor ktorego chyba obie nie lubimy xD ale Ross i rozowe skarpetki to cudo! ale Cornelia w spodniczce tego koloru...jakos nie bylam w stanie sobie tego wyobrazic. Szczerze uwielbiam atmosfere panujaca w ich domu. Tez tak chce!!! A co do tych balonow na impreze to hej, nigdy nie jest sie za starym na balony!! One sa cudne. Wydaje mi sie ze zapomnialam o milionie rzeczy, ktore mialam zawrzec w tym komentarzu ale hej, kostka mnie boli. Nie moge sie doczekac imprezy i "rozlewu krwi" (uwaga czytelnicy to byl spoiler, posiadam wiedze i to wykorzystuje yasss). Wiesz, Marta, ze kocham i pochlaniam cala soba wszystko co piszesz. Wiec nie mam zadnych zastrzezen i prosze o wiecej! i chociaz troche Rafe'a, plz.
kooocham Cie mooocnooo! ♥
Twoja fanka numer 1!
- Ann ツ
och, zapomnialabym..wczesniejsze rozdzialy rowniez sa cudowne i przepraszam ze nie komentowalam. i uwazam, ze playlista to swietny pomysl!
xoxo
Mam nadzieje, że z Twoją kostką wszystko będzie w porządku :*
UsuńSpokojnie kochanie. Pamiętam, że Rafe jest Twój i w następnym rozdziale na pewno się pojawi. Tak przy okazji: pozdrawia Cię! x Rozlew krwi? Czy Ty wiesz o czymś, o czym nie wiem ja? Czy moi bohaterowie jakoś kontaktowali się z Tobą i coś Ci nagadali? Oj, nie ładnie z ich strony... ;)
Kocham mocniej! xx
Napisałaś mi cudny komentarz dwuczęściowy. Czas pokonać lenia i się odwdzięczyć.
OdpowiedzUsuńBardzo spodobała mi się twoja historia. Taka luźna, na odsresowanie. Podoba mi się. Cholernie chciało mi się spać, ale przeczytałam całe 4 rozdziały.
Ah i dodam jeszcze, że kilka razy widziałam link do twojego bloga, a zajrzałem na niego dopiero w niedziele. Czemu? Nie wiem na prawdę, ale szkoda, że tak późno się za to wzięłam. I cholera, warto było nie spać c:
Nela. Nie tylko ona kocha zieloną herbatkę. Spódnice to też nie moja bajka, a jak już słyszę, że muszę ubrać się na galowo, dostaję palpitacji serca. c:
Już wyobraziłam sobie Rossa w różowej beanie i puchatych skarpetuniach w tym samym kolorze. Jezuniu, jak on cudnie wygląda w tej czapce. Albo moja wyobraźnia już go tak idealizuje.
Mamo. Też chcę! Szczególnie skarpetki, bo zima idzie, a w stópki zimno :)
O czym to ja…?
A tak. Ross. Taka skrajna postać. Taka tajemnicza. Nie wiadomo kim on tak naprawdę jest. Sam zgubił gdzieś siebie. Takie to prawdziwe, takie ludzkie i normalne.
Kocham postać Fizzy i Rafe'a. Są tacy mega pozytywni. Rany, wszystkie postacie są takie i to wszystko przechodzi na mnie. I mam całe dnie banana na twarzy, aż wszyscy się dziwią, bo rzadko się uśmiecham. Więc wielki plus za to, bo niewiele opowiadań takich luźnych na mnie wpływa.
Poza tym każda postać ma w sobie coś unikalnego, wyjątkowego, co sprawia, że historia się nie nudzi i nie będzie nudzić. Wiem, że nie będzie się nudzić. Czuję to c:
Hm...co do tej imprezy, to mam nadzieję, że stanie się coś spektularnego czego nikt się nie spodziewa. Ja w każdym razie nie podejrzewam na razie niczego, a pewnie ktoś już wymyśla milion. Opcji, kiedy ja nie umiem wyobrazić sobie nawet jednej :')
Chciałabym mieć takich braci jak Nela. Może by mi się tak nie nudziło w domu, gdyby moje małe marzenie się spełniło? Albo po prostu mieć przyjemną atmosferę w domu-taką jaką opisujesz.
W każdym razie, piszesz luźno, na temat i co najważniejsze długo, a ja lubię takie długie rozdziały, bo sama nie umiem takowych pisać c:
Taki rozdział jest idealny na zimny wieczór pod kocem i z kubkiem zieloną herbatką. Zastąpiłby książke. Z jedynym minusem, że w książce nie musisz czekać na nowe rozdziały i sięgasz po nią kiedy chcesz, a na blogu umierasz z niecierpliwości, myśląc co będzie działo się dalej.
Mój komenatrz nie jest tak długi jak ten, który napisałaś ty, no ale cóż, wiersz na polski sam się niestety nie napiszę. Szkoda :')
Pozdrawiam serdecznie.
Ps.Również życzę Ci weny, chęci i czasu na pisanie! ★
Bardzo się cieszę, że się przemogłaś i do mnie zajrzałaś :) Z postacią Rossa masz 100% rację. Wiele z nas przy swoich znajomych jest zupełnie innymi ludźmi, niż w gronie rodziny i cóż Ross jest jednym z nas. Bardzo chciałam by każda z postaci, mimo wszystko, była pozytywna. Nie mów hop, póki nie podskoczysz. Może się okazać, że napiszę rozdziały, które będą nudne jak flaki z olejem i co wtedy zrobisz? :)
UsuńStaram się jak mogę by pisać długo i na temat. Jak widać, nie wychodzi mi to jakoś najgorzej ;)
Długością komentarza się nie martw. Jest w porządku :) Dziękuję, że poświęciłaś na niego czas i na chwilę odłożyłaś język polski na bok :)
Całuję! :*
Ps. Specjalnie dla Ciebie zdjęcie (nie jest w pełnej okazałości) Rossa w różowej beanie (to raczej nie jest photoshop) :)
http://media.tumblr.com/171238de9560a3d34a61beaff06f8077/tumblr_inline_moe1aqA1tj1qz4rgp.png
MAJ GOD, DLACZEGO JA DOPIERO TERAZ WESZŁAM NA TEN BLOG?!
OdpowiedzUsuńPRZECIEŻ ANIA WYSŁAŁA MI LINK WIEKI TEMU!
GŁUPIA MIKA, GŁUPIA!
OKEJ, KONIEC ŻALI, JEDZIEMY!
Kiedy zaczynam coś czytać i nie mam ochoty wyskoczyć przez okno z powodu błędów ortograficznych, czy gramatycznych, jest dobrze. Kiedy fabuła mnie wciąga, tak, że nie potrafię się oderwać, jest super! Na Twoim blogu znalazłam wszystko, czego szukam - fajną historię, która jest pisana luźnym, przyjemnym stylem. Może, jakieś malutkie niedociągnięcia są, ale hej, przecież po to piszemy, żeby się rozwijać! :D
Anyway - chcę więcej! Ba, żądam więcej!
Uwaga, reklama tajm!
Jako, iż reklama jest dźwignią handlu, zapraszam do siebie: pamietnik-ally-dawson.blogspot.com
Ostrzegam, że za szkody psychiczne i fizyczne nie ponoszę odpowiedzialności. :D
Trzymaj się!
No witam, witam :) Chyba powinnam Ani wysłać coś słodkiego w ramach podziękowania, że podrzuciła Ci link na mojego bloga :) Cieszę się, że nie masz powodu by wyskoczyć przez okno, bo nigdy bym sobie nie wybaczyła jeśli jakaś osóbka by przeze mnie zginęła. Jestem szczęśliwa, że historia Cię zaciekawiła. Rzeczywiście mogą być niedociągnięcia, ale jak sama napisałaś, wciąż się rozwijamy :)
UsuńA na Twojego bloga z pewnością zajrzę :)
Ty także się trzymaj! x
Kurcze, zazdroszczę Neli, że ma takie święta. Naprawdę... Zawsze chciałam spędzać Boze Narodzenie z przyjaciółmi i rodziną, siedząc na kanapie, rozpakowując te pieprzone prezenty i po prostu ciesząc się z wzajemnej obecności.
OdpowiedzUsuńJak jest naprawdę? Od obiadu do obiadu... Trzeba obskoczyć najpierw rodzinę mamy, a potem taty, żeby nikt nie poczuł się urażony. Coś zjeść, bo przecież trzeba wszystkiego skosztować, posłuchać, że brakuje mi witamin, bo jestem wegetarianką i, że powinnam chociaż jeść ryby. Łuhuhuhu, taki scenariusz.
Zawsze zazdrościłam ludziom, którzy zbierali całą rodzinę w jednym miejscu i nie musieli latać od jednego domu do drugiego, tylko mogli w spokoju cieszyć się ciepełkiem rodzinnego domku.
Co do B+ to w sumie takie 4+ na polskie. Bo w większości amerykańskich szkół(nie wszystkich, ale większości) jest F-1, D-2, C-3, B-4, A-5. Nie mają szóstek w sumie. Bo oni też to liczą procentowo. 100%-90% masz A. I w sumie za jakieś extra credits możesz mieć ponad 100%, ale jakby nie patrzeć to nadal A, bo nie ma nic wyżej. Dziwnie.
Nela w różowej spódniczce-dziewczyno, gdyby mnie w taką wcisnęli, to bym się wiła jak opętana. Rozumiem ból. Ale w sumie czarna koronkowa bluzka nadrabia. No... Moze gdybym nie była pieprzonym grubasem!(cholera, ćwiczę jak poparzona i nadal nie ma cielska nadającego się do bikini... co jest ze mną nie tak? nie ważne, sorki, po prostu mam moment wyżalania się.)
Żałuję, że się nie doczekałam w tym rozdziale tej imprezy. No bo weeeź, niech tam się coś zadzieje pomiędzy Relą. Proooszę.
Zrobiłaś z Lynchów trojaczki-ciekawy zabieg. Jak pierwszy raz przeczytałam o imprezie trojaczków Lynch, to takie 'łata fak? jakich trojaczków, o czym ty gadasz?'. Byłam bardzo zdezorientowana. Ale potem ogarnęłam! I jest okej.
Z drugiej strony śmiesznie- bransoletka za 150 dolców dla Delly i czapka i skarpetki za jakieś 30 dolców dla Rossa. XD biedny Ross... Różowe beanie? Tak jak na skarpetki jeszcze można ukryć, tak beanie jest na wierzchu. W sumie... On lubi ten kolor... Ale żeby aż tak? No nie wiem, nie wiem.
Ross zapraszający Nelę na imprezę-super.
Fizzy gadająca o tym, że Ross zaprosił Nelę na imprezę-zajebiste. Matko, Fizzy jest taka pozytywna. Tak przeżywa wszystko, hahahahah.
Lubię to jak piszesz. Nie wiem w ogóle jakim cudem spędziłam an tym blogu prawie godzinę. Godzinę czaisz? Bo wydaje mi się jakbym tu była tylko jakieś pięnaście minut, tak mi zlatuje czytanie Twoich rozdziałów.
Ej, serio, spędziłam tu godzinę... Toć to 60 minut. Zaraz przyjadą po mnie, powinnam być gotowa, a jeszcze projekt z francuskiego do zorbienia... Lovely.
Trzymaj się! Pa!
Tak właśnie myślałam, że B+ to nasze 4+. Przy następnych testach będę o tym pamiętać. Ja w święta mam podobnie. Chociaż zazwyczaj w Wigilię zbieramy się u mojej prababci. Następnego dnia idziemy do taty mojej mamy i dopiero 26 możemy tak naprawdę w spokoju cieszyć się świętami. Prawdę mówiąc, nie znoszę tego, ale co zrobić? Nela wcisnęła się w tą spódniczkę dla świętego spokoju, a jak widać Ross był bardzo zadowolony z tego powodu :) Cicho, Ross ma zdjęcie w takiej beanie, więc nie jest źle. Jak widać bardzo mu zależało na jej obecności. Impreza nie mogła się pojawić w tym rozdziale, bo bym musiała podzielić go na pół, a nie lubię tego robić. Podziwiam Cię z tą godziną. Należą Ci się jakieś brawa :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń