Był piątkowy wieczór. Moja trzecia
godzina uprawiania jogi, w tle grały orientalne hity, w powietrzu unosił się
delikatny zapach kadzidełek i świeczki o zapachu lawendy, a dzięki uchylonemu
oknu temperatura w pokoju była znośna. Miałam właśnie wykonać pozycję zwaną
szpagat na stojąco, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem uderzając o ścianę,
całkowicie zagłuszając muzykę. W progu stanęła Fizzy i Rafe. Przyjaciele mieli
na sobie biało-granatowe bluzki z rękawami trzy czwarte, na których nadrukowane
było zdjęcie zespołu R5 - miałam dokładnie taką samą, ale pomińmy to – starte
jeansy, oraz kolorowe converse (Rafe fioletowe, a Fizzy miętowe). Dodatkowo
włosy chłopaka były liliowe, chociaż w szkole miały jeszcze barwę niebieską.
Nie wspomnę, że przez koniec fatalnego zauroczenia Fizzy nie ubrała mojej
sukienki, która wciąż spoczywała w jej pokoju.
- Zgubiliście drogę na koncert? –
zakpiłam, wyłączając sprzęt. – Psujecie mi klimat.
- Jedziesz z nami, Nela. Twoja mama
powiedziała, że rano podrzuci Mikey’a na trening, więc możesz zaszaleć –
oświadczyła Fizzy, robiąc parę kroków w moim kierunku.
- Ale ja nie chcę iść – mruknęłam,
zdmuchując świeczkę. – Chcę się wyciszyć.
- Żyj siostro! – zawołał Martin,
wbiegając do mojego pokoju jak do siebie. – Chodźmy na imprezę!
- Piłeś już coś? Od kiedy chcesz iść
ze mną na imprezę?
- Nic a nic nie piłem – pokręcił
głową, zakładając dłonie na piersi. – Ale ty prowadzisz, ja nie mam na to
ochoty.
- Właściwie można zamówić taksówkę.
Sądzę, że nawet Nela mogłaby się napić jakiegoś piwa albo drinka – wtrąciła
Fizzy, bezceremonialnie wchodząc do mojej garderoby, z której wyszła chwilę
później z czarnym topem z logiem R5.
Prezent urodzinowy od
samego Rossa Lyncha.
-
Idealnie – uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Żadne z nas nie ma dwudziestu jeden
lat, nie sprzedadzą nam alkoholu – mruknęłam, doskonale wiedząc, że była to
jedna z tych imprez, na których nikt nie sprawdzał dowodu, więc nawet mój
szesnastoletni brat mógł kupić sobie piwo.
Ewentualnie
siedem.
- W razie problemów Riker nam kupi.
No, wyskakuj z tych ciuszków i przebierz się.
- Dlaczego nie mogę iść w tym? –
wskazałam na sportowy stanik, oraz obcisłe spodnie, które idealnie nadawały się
do jogi.
- Bo nie chcemy by ktokolwiek
przestraszył się twoich siniaków. Swoją drogą, kiedy i gdzie się tak załatwiłaś?
Wyglądasz jakbyś co najmniej stoczyła wielką wojnę – Rafe przyglądał mi się w
zadumie, przekrzywiając głowę lekko w prawo, by spojrzeć na wszystko pod innym
kątem.
- Na czwartkowym wuefie podczas
koszykówki. Z jakiegoś powodu kumple Rossa postanowili mnie co chwilę faulować.
- Gdybyś miała zajęcia razem ze mną,
stanęłabyś na obronie koło Austina – odezwał się Martin, uśmiechając się szeroko.
Co
on wciąż tutaj robi?
- Austin jest z mojego rocznika –
przypomniałam mu.
- Tak? Więc jestem z nas najmłodszy?
Dlaczego? – udając zbitego szczeniaka, usiadł na podłodze i zaczął kiwać się to
w przód to w tył. – Moje życie straciło sens.
- Czy możesz użalać się nad swoim
życiem w swoim pokoju, a mój opuścić bym mogła się przebrać, nim ta dwójka
wyciągnie mnie z domu siłą, proszę?
- Momencik, właśnie analizuje daty
urodzenia mojego składu – powiedział niezwykle poważnie, przybierając pozę wielkiego
myśliciela.
- Martin, nie jesteś najmłodszy. We
wrześniu przyjęliście trzech chłopaków z dziesiątej klasy. Więc ogarnij dupę i
wypad stąd.
- Dlaczego jestem kapitanem, skoro
jestem z jedenastej klasy?
- Serio, Martin? Naprawdę będziemy
teraz o tym rozmawiać? – chłopak spojrzał na mnie spod ciemnej grzywki,
przybitym spojrzeniem, oraz ustami wygiętymi w podkowę. – Tylko po alkoholu
zachowujesz się w ten sposób – zauważyłam, podciągając go do góry za koszulkę,
przez co wstał z podłogi, górując nade mną dobrymi dwudziestoma centymetrami.
- Naprawdę nic nie piłem, siostro!
Jeśli nie liczyć drinka z Ally, Nate’m i Holly.
- Ally jest u nas, a ty siedzisz
tutaj? Bardzo miło z twojej strony.
- Już do niej idę. Tylko…. Dlaczego
jestem kapitanem?
- Bo jesteś w tym świetny –
odpowiedział mu szczerze Rafe, wyprowadzając go z pokoju, mówiąc coś jeszcze,
czego nie dosłyszałam.
- On jest taki uroczy, kiedy się
czegoś napije – Fizzy zagruchała, zamykając drzwi. – Rozkoszny z niego
chłopiec.
- I całkowicie zakochany w Ally –
dodałam ze śmiechem, ściągając z pupy spodnie do jogi, a wbijając się w
obcisłe, podziurawione, jasne jeansy. Sportowy stanik zamieniłam na
ciemnofioletowy z miseczkami push-up, na który założyłam gładką bluzkę z długim
rękawem, a dopiero na nią top z logiem zespołu. – Więc jak tam twoje serduszko?
– spytałam, rozwiązując włosy z koka, by spleść je w luźnego kłosa.
- Jeśli w ten sposób chcesz mnie
zapytać co z Elliotem, to śmiało mogę ci się przyznać, że dałam mu w twarz – wyznała
z dumą, na którą wywróciłam oczami.
Oczywiście, że w końcu mu
przywaliła. Nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła. Każdy jej poprzedni facet,
bez żadnego wyjątku, dostawał od niej w twarz. Ot takie słodkie pożegnanie w
wykonaniu tej zwariowanej brunetki.
- Jesteście gotowe? Mam nadzieje, że
tak, bo twój brat właśnie zaczął wywijać dziwne tańce na środku korytarza,
wołając jak bardzo uwielbia Ally i jej włosy. Martin powinien dostać zakaz
spożywania alkoholu – Rafe stał w progu pokoju całkowicie załamany, oglądając
się co chwilę zza siebie, skąd dochodziły śmiechy Ally i Holly, oraz śpiew
Martina, czy mamrotania Nate’a.
Miejscem koncertu był Heaven, jedyny klub w Littleton, poza
nim mieliśmy jeszcze parę pubów czy barów z kiepskim jedzeniem i drogim piwem.
Wewnątrz była już masa ludzi, mogłam iść o zakład, że przyszła cała szkoła.
Było duszno, głośno i zdecydowanie nie w moim stylu.
Nie pamiętam momentu, w którym
straciłam z oczy obu moich braci. Może w chwili, gdy wszyscy zostawiliśmy nasze
kurtki w szatni, albo gdy Nate i Holly spotkali swoich znajomych, a Martin z
Ally swoich? W każdym razie, nie mogłam długo się nad zastanawiać, bo koło
mnie, jak spod ziemi, wyrósł sam Ross Lynch, przez którego z oczu straciłam
także moich przyjaciół.
Pięknie.
Byłam sama w dusznym klubie z gwiazdą dzisiejszego wieczoru.
Zabijcie
mnie.
-
Przyszłaś – odezwał się z szerokim uśmiechem – i nawet nie masz beanie na
sobie.
- Czego to się nie zrobi, by kumple
przestał marudzić? – mruknęłam, skanując jego strój. Jego spodnie znowu były
takie same jak moje; jasne, podziurawione i jeansowe, ale nie obcisłe. Poza tym
miał także czarną koszulkę bez rękawów z flagą USA oraz całkowity nieład na
głowie. – Miałam zostać w domu. Chciałam obejrzeć Teen Wolf, powzdychać do
Dylana O’Briena oraz zjeść miskę popcornu. Około jedenastej rozłożyłabym matę
do jogi i wykonałabym parę pozycji, ale zamiast tego jestem tutaj. W klubie,
wśród setek pijanych ciał i ohydnego zapachu potu. A to wszystko wina moich
kochanych przyjaciół, których teraz nigdzie nie widzę.
- Będę musiał im za to podziękować –
wyznał, czochrając mnie po włosach. - Dobrze wyjść czasami z domu, odpocząć od
jogi.
- Lubię ją – żachnęłam się,
zakładając dłonie na piersi, na co Ross wywrócił oczami.
- Tutaj jesteś! Wszędzie cię
szukałam – znikąd, koło nas pojawiła się Fizzy. Zarzuciwszy mi dłoń na bark,
podała butelkę piwa. – Barman jest mega seksownym ciachem. Kiedy powiedziałam
mu, że chodzę z Rossem na parę przedmiotów, bez problemów dał mi piwo, życząc
dobrej zabawy. I podał mi swój numer.
- Ross tutaj stoi i cię słyszy –
Fizzy na dźwięk głosu Lyncha, przegryzła nerwowo wargę, wtulając twarz w
zagłębienie mojej szyi. – Dobrze wiedzieć, do czego wykorzystujesz naszą
znajomość.
- To tylko butelka piwa – broniła
się, machając naczyniem. – Lepiej idź do swojego zespołu. Rydel cię szukała. Mówiła
coś o wyrwaniu ci wszystkich włosów, przefarbowaniu ci ulubionej koszulki i
przerobieniu spodni na spódniczkę. Na twoim miejscu szybko bym ją znalazła –
przez twarz chłopaka przeszedł jeden wielki strach, który wydał mi się na tyle
śmieszny, że nie mogąc nad sobą zahamować, zaczęłam się śmiać. – Tej pani już
dziękujemy.
- Nie moja wina, że jego mina była
zabawna – wskazałam dłonią na Rossa, który spojrzał na mnie spod byka,
odchodząc w tylko sobie znanym kierunku.
- Widzisz? Możesz z nim gadać bez
chęci wydrapania mu oczu – byłam niemalże pewna, że właśnie zobaczyłam jak
Fizzy przybija sobie mentalną piątkę. Jej uśmiech szaleńca mówił to sam za
siebie. – On na ciebie tak cholernie leci.
- Wmawiaj sobie dalej – prychnęłam,
pociągając parę łyków z butelki. W między czasie dopchaliśmy się pod samą
scenę, gdzie powoli zespół rozkładał swój sprzęt. Zauważyłam Rikera, który
pomagał Ellingtonowi z perkusją, oraz Martina rozkładającego keyboard Rydel. –
Martin się znalazł, a gdzie Nate, Holly, Ally i Rafe?
- Nie wiem, gdzie Holly i Nate.
Możliwe, że spotkali znajomych, w końcu tutaj jest cała szkoła. Martin i Ally
siedzieli dotychczas koło baru z Austinem i jakąś koleżanką Ally, a Rafe… Tego
nikt nie wie.
- Zabiję drania. Najpierw mnie
wyciąga z domu, a teraz gdzieś znika – udając obrażoną, wzięłam kolejnych kilka
łyków piwa.
- Rozumiem, że moje towarzystwo już
ci nie wystarcza – w odpowiedzi mocno ją przytuliłam, uważając przy tym by nie
wylać piwa. – Wybaczam. Hej, zaczyna się!
Cały koncert był utrzymany w mocnym
rockowym brzmieniu, chociaż zaśpiewali parę wolniejszych utworów, w tym trzy
covery. Przez cały wieczór miałam wrażenie, że Ross nie spuszczał ze mnie
wzroku, nawet wtedy gdy podczas przerwy jakaś blondynka uwiesiła się mu na
szyi, czy grupka dziewczyn chciała z nim zdjęcie. Fizzy oczywiście nie mogła
sobie darować zaczepek pod moim adresem, wmawiając mi jak bardzo jest to
słodkie i urocze.
Tak
bardzo, że aż mam ochotę puścić pawia.
Poza
tym, u każdego z nich widziałam wielką miłość do muzyki. Nawet Rocky, który
wydawać by się mogło, że wolałby okupywać bar niż zabawiać publiczność, bawił
się świetnie. Wydurniał się ze wszystkimi, rzucał w tłum swoje kostki do gitary;
był kolesiem, którego nigdy w nim nie widziałam. Znacznie różnił się od Rocky'ego,
którego poznałam.
- Nelaaaaa – gdzieś koło mnie, ledwo
stojąca na nogach Fizzy, po raz kolejny próbowała przekonać mnie do kupienia
sobie następnego piwa. – No, proszę… Nie bądź wiedźmą, tylko skocz do tego
barmana i kup mi piwo.
- Jesteś pijana, Fizzy. Wracamy do
domu – zarządziłam, wyciągając z kieszeni spodni telefon. Było już grubo po
czwartej rano. Większość imprezowiczów zmyła się do domu godzinę temu; nawet
moi bracia razem ze znajomymi. Z R5 został tylko Ross i Ryland, którzy
siedzieli przy barze, pijąc jakieś drinki. – Mówię poważnie. Ty ledwo stoisz –
warknęłam, oplątując sobie jej ramię wokół mojej szyi.
- Cornelia, mówiłam ci już, że cię
kocham? Tak mocno, mocno. Mocniej niż ktokolwiek na świecie. Mocniej od twoich
rodziców, braci czy… - czkawka przerwała jej słowotok. – Cholera, zaraz
zwymiotuje – niewiele myśląc, szybko zaprowadziłam ją do toalety, nie bardzo
patrząc na to, czy była męska czy damska.
- Potrzebujesz pomocy? – usłyszałam
nad sobą tak dobrze mi znany głos. O framugę opierał się Ross, wyglądając na
wyraźnie zainteresowanego stanem Fizzy.
- Ale siara. Wymiotować przy nim –
ponowna czkawka tylko dolała oliwy do jej zażenowania – powinnam spuścić się w
tym kiblu.
- To nie pierwszy taki twój wybryk –
zauważyłam, podnosząc się z klęczek – poradzę sobie. Dzięki za troskę –
rzuciłam do Rossa, wyciągając grubą warstwę papierowych ręczników. Mokre
przyłożyłam do karku dziewczyny, by chociaż trochę jej ulżyć.
- Dobrze, że rodziców nie ma, bo
chyba by mnie zabili. Chcę do domu, Nel. Zabierz mnie do mojego łóżka, proszę –
zaskomlała, mocno ściskając palce na nogawkach moich spodni.
- W porządku, Fizzy. Jedziemy do
domu.
Z pomocą Rossa, nasze ubranie się,
zamówienie taksówki i wyjście z klubu przebiegło szybko i sprawnie. W locie
zauważyłam brak młodszego Lyncha, który musiał opuścić lokal, kiedy ja
trzymałam włosy przyjaciółki, a Ross dotrzymał nam towarzystwa, chociaż dźwięki
wydawane przez Fizzy nie należały do najładniejszych. W taksówce Fizzy zasnęła
na moim ramieniu, mamrocząc coś o lodach czekoladowych, miękkiej poduszce i
brązowych oczach blondyna.
Wcale
nie musiało jej chodzić o Rossa. Wokół nas było mnóstwo blondynów o brązowych
oczach.
Położenie pijanej dziewczyny do
łóżka – szczególnie kiedy tą dziewczyną, była twoja najlepsza przyjaciółka –
było nie lada wyzwaniem. Najpierw nie chciała opuścić taksówki, mówiąc jaka to
ona jest wygodna, ciepła i przytulna. Kiedy w końcu znaleźliśmy się na zewnątrz
(prosząc wcześniej taksówkarza by poczekał na nas), wcale nie śpieszyła się z
daniem nam kluczy od domu. Gdy w końcu znaleźliśmy się w jej pokoju, musiałam
niemalże siłą położyć ją do łóżka. Przy okazji zostałam oskarżona o próbę
gwałtu.
Dom zamknęłam zapasową kopią kluczy,
które zawsze wisiały w szafeczce na klucze tuż nad komodą. W drodze na naszą
ulicę, między mną a Rossem panowała cisza. Co chwilę któreś z nas spojrzało na
drugą osobę, uśmiechając się lekko, czy natychmiast odwracając wzrok, jakbyśmy
zostali przyłapani na czymś okropnym. Ciszę przerwał dopiero głos taksówkarza,
który za całą drogę i prawie półgodzinny postój pod domem Fizzy, chciał
pięćdziesiąt dolarów. Po krótkiej sprzeczce, Ross bezceremonialnie podał
kierowcy pieniądze, wysiadając nim ten zdążył dać mu resztę.
- Dlaczego nie pozwoliłeś mi
zapłacić? Jestem pewna, że dałeś mu pieniądze, które razem z zespołem dzisiaj
zarobiłeś – staliśmy na moim ganku. Wystarczyło bym otworzyła drzwi, a
znalazłabym się w swoim domu, następnie pokonałabym schody i trafiłabym do
swojego pokoju, w którym pewnie nadal unosił się zapach lawendy. Ale coś nie
chciało bym to zrobiła. Jakaś irracjonalna część chciała zostać z Rossem. –
Mogłam…
- Zrobiłem to co chciałem – wzruszył
ramionami, oglądając się za siebie, gdzie po drugiej stronie ulicy stał jego dom.
Znacznie
mniejszy od mojego, z dwoma piętrami (w zasadzie to trzema, jeśli policzymy
piwnicę przerobioną na pokój prób). Z wąskim trawnikiem, na którym rósł potężny
dąb, z rzędem różnorodnych kwiatów (teraz zamiast gamy kolorów, był tam pusty
pas ziemi, czekający na wiosnę), oraz małym gankiem, nad którym nie było
daszku, a jedynie dwie poręcze po obu stronach schodków.
Następnie
spojrzałam na swój dom, który właściwie można było określić słowem „willa”.
Miał w sumie cztery piętra (piwnicę, parter i dwa ponad parterem), basen na
tyłach, garaż na cztery samochody, oraz olbrzymi namiot ogrodowy. Rodzice wręcz
kochali wydawać pieniądze i nie kryli się z tym. W salonie zamiast jednej
ściany, mieliśmy same wysokie okna, a na szerokiej werandzie z dachem,
postawiona była bujana huśtawka z miękką poduszką, na której jednak nikt w
czasie zimy się nie huśtał. No chyba, że chciał nabawić się zapalenia płuc. W
ogrodzie mieliśmy parę drzew czy kwiatów, którymi – łącznie z trawą – zajmował
się ogrodnik. Czasami, a nawet bardzo często, wręcz nienawidziłam tego domu.
Nienawidziłam faktu, że mieliśmy pieniądze i mogliśmy mieć dosłownie wszystko.
Nie znosiłam tego, że przez forsę wokół mnie kręciło się tyle fałszywych osób. Było
mi głupio, że kiedy ja mogłam jeść codziennie w pięciogwiazdkowej restauracji,
rodzice moich znajomych musieli uważać na wydatki by wystarczyło im do
następnego miesiąca. Właśnie dlatego, tak bardzo się zdenerwowałam, kiedy Ross
zapłacił za taksówkę. Nie uważałam, że był biedny, ale naprawdę czułabym się
lepiej gdybym to ja wydała dolary moich rodziców.
-
Cokolwiek powiesz, Lynch – mruknęłam, wracając do tonu, którym zazwyczaj z nim
rozmawiałam, szukając przy okazji kluczy od domu. – Cholera.
-
Zgubiłaś coś?
-
Chyba klucze – jednej z pojemnych kieszeni grubej kurtki, wyciągnęłam beanie,
którą bez słowa wcisnęłam chłopakowi. Po chwili dołączył do niej pokrowiec ze
szkolną legitymacją, parę listków miętowej gumy do żucia, kilka pojedynczych
chusteczek do nosa, parę dolarów, balsam do ust, klucze od domu Fizzy, oraz
telefon. – Co to jest, do cholery? – z tylnej kieszeni spodni wyciągnęłam
poskładaną na parę razy kartkę. – Numer telefonu jakiegoś durnia.
- Jakim cudem ktoś wsadził ci coś do
kieszeni, kiedy cały wieczór tańczyłaś z Fizzy?
- Wybacz, ale nie pilnowałam swoich
tylnych kieszeni – zironizowałam, przeszukując małe kieszonki wewnątrz kurtki.
– No i gdzie to gówno?
- Nie przeklinaj – skarcił mnie
wciąż trzymając moje rzeczy, mocno przyciskając je do swojej piersi, jakby
miały mu zaraz uciec. W tej samej chwili mój telefon dał o sobie znać.
- Zabiję skurczybyka – mruknęłam do
siebie, po odczytaniu wiadomości.
- Jesteś dzisiaj bardzo wulgarna, Nela.
- Oj, zamknij się, Ross. Martin mi
właśnie napisał, że ma moje klucze, ale nie wróci na noc do domu, bo śpi u
Ally. A gdzie ja mam spać? Pod mostem? – zakpiłam, zabierając od niego
wszystkie moje rzeczy. Beanie wcisnął mi osobiście na głowę, dokładnie
przekrywając uszy i mocno zaciągając na czoło by zasłonić zatoki. – Mogłabym
zadzwonić dzwonkiem, ale nie chcę budzić mamy i Mikey’a, który ma rano trening.
- Chodź do mnie – powiedział prosto
i odwrócił się na pięcie ruszając w stronę swojego domu, jakby wiedząc, że i
tak za nim pójdę. Cóż, nie miałam kluczy, byłam zmęczona i nie chciało mi się
dłużej stać na mrozie, więc dołączyłam do niego.
Zamiast zapachu mojej lawendy,
czułam morską bryzę, która musiała pochodzić od odświeżacza powietrza. Ross
zapalił małą lampkę na szafce nocnej, szczerząc się jak nienormalny, na co
jedynie wywróciłam oczami, ściągając z siebie kurtkę.
- Chcesz coś do spania?
- Chcesz mi dać jedną ze swoich
popularnych koszulek?
- Bardziej myślałem o jakiś
spodenkach byś nie musiała spać w jeansach – wysunął z komody jedną z szuflad, po czym rzucił mi różowe spodenki do pływania.
- Poważnie? Chcesz bym się w tym
utopiła? Albo, żebym obudziła się nago?
- Po prostu to ubierz. Chyba, że
wolisz spać w majtkach. Właściwie nie pogardziłbym widokiem twojego tyłka.
- Mogłam się tego domyślić.
Zaciągasz do siebie samotną dziewczynę mając w głowie tylko jedną myśl: chcę
zobaczyć jej tyłek.
- Dobrze wiesz jaki jestem –
wzruszył ramionami, jakby moja opinia o nim nie robiła na nim żadnego wrażenia.
- Dobrze wiem jaki jesteś według
innych – poprawiłam go, bez skrępowania zsuwając z nóg jeansy, by następnie
zastąpić je spodenkami Rossa. – Ludzie mówią, że jesteś dupkiem, a ty nie chcąc
wyprowadzić ich z błędu, robisz wszystko by właśnie nim być – zauważyłam jak
chłopak mocniej zacisnął palce na krawędzi szuflady. – Udajesz kogoś kim nie
jesteś, Ross. Dlaczego chłopiec, który lubił jeździć na deskorolce, wspinać się
po drzewach i robić papierowe samolociki, bawi się teraz sercami dziewczyn? –
zapytałam, zerkając na dąb na jego trawniku, po którym niejednokrotnie się
wspinaliśmy, gdy mieliśmy po osiem lat.
- Czasy się zmieniają Nela. Trzeba
się dostosowywać do otoczenia.
- To największa bzdura jaką kiedykolwiek
mogłeś powiedzieć – kręcąc z niedowierzania głową, ściągnęłam top, a następnie
bluzkę by z powrotem ubrać top. Wyglądałam komicznie w czarnej koszulce i
różowych spodenkach, które nawet po maksymalnym ściągnięciu sznurków, spadały
mi z bioder. – Z jakiegoś powodu chcesz by ludzie cię uwielbiali. Nie rozumiem
tylko dlaczego. Jaki jest sens w byciu dupkiem?
- Nie wiem – przyznał, w końcu
odwracając się do mnie przodem – za bardzo już wsiąkłem w tą postać i
zwyczajnie w niej tkwię. Lubię dziewczyny.
- Jakie to się wydaje proste –
mruknęłam. – Więc gdzie mam spać?
- Nie masz zbyt wielkiego wyboru.
Łóżko albo podłoga. Ewentualnie wanna w wspólnej łazience, ale na twoim miejscu
bym jej nie wybierał; dzieją się tam złe rzeczy.
- Och, dzięki za ostrzeżenie. Jeśli
ja wybiorę łóżko, to gdzie ty będziesz spać?
- Na podłodze?
- Nie jesteś zbyt przekonujący –
zauważyłam, podciągając spodnie. – Więc ja wybieram podłogę, ty zajmij łóżko. W
końcu należy do ciebie.
- Albo możemy położyć się w nim
razem. Nikt nie zmarznie. I będzie wygodnie.
- Oczywiście, że będzie. Wybieram
podłogę. Często na niej leżę godzinami, więc to nie problem. Tylko daj mi jakąś
kołdrę, śpiwór, albo chociaż prześcieradło – w tej samej chwili Ross popchał
mnie na łóżko, przyciskając mnie swoim ciałem i łapiąc za oba nadgarstki. – Co
ty wyprawiasz, do cholery?
- Jestem zmęczony, Nela, więc proszę
połóż się i przestań marudzić.
- Mogłeś mi to powiedzieć, zanim
przygniotłeś do łóżka. Ta pozycja jest niestosowna dla naszej dwójki.
- Dlaczego?
-
Bo my właściwie się nie znosimy, a teraz ty opierasz na mnie swoje klejnoty.
- Właściwie dlaczego się nie
znosimy? – pytając, położył się obok mnie, tak blisko, że nasze ramiona i uda
stykały się.
- Tak zwyczajnie wyszło. Podobno
byłeś zmęczony.
- Byłem, ale twoje słowa dały mi
wiele do myślenia.
- I teraz masz zamiar się nad nim
rozwodzić zamiast iść spać, tak?
- Nope – w następnej chwili znalazł
się po lewej stronie łóżka, odsłaniając kołdrę po prawej. Bardzo mozolnie
położyłam się obok niego, dokładnie tak samo blisko jak przed chwilą. - Po
prostu… Jesteśmy sąsiadami od zawsze. Robiliśmy wiele durnych rzeczy, widziałaś
mnie nawet nago. Spałaś tutaj nieraz, a jednak jest coś, co sprawiło, że się
nie znosimy.
- Ludzie się zmieniają, Ross. To wina
dojrzewania, otoczenia, albo nas samych. Nie wiem jak inaczej ci na to
odpowiedzieć.
- Przestańmy się nie znosić – mówiąc
to odwrócił się do mnie plecami, zasypiając szybciej niż zdążyłam policzyć do dziesięciu.
Sama
wpatrywałam się w granatowy sufit, na którym widniały odblaskowe gwiazdki,
które w dzieciństwie pomagały Rossowi zasnąć. Patrząc na te małe, dziecinne
gadżety, zdałam sobie sprawę, jak długo się znamy. Pamiętałam dzień, w którym
je wieszaliśmy. Mieliśmy po sześć lat, Ross uparł się, że weźmie mnie na barana
bym mogła dosięgnąć sufitu i je przykleić. Nie wziął pod uwagi tego, że
zwyczajnie może mnie nie utrzymać. W efekcie czego wylądowaliśmy na podłodze,
śmiejąc się do bólu brzucha, oraz zalewając łzami szczęścia. Byliśmy dwójką
najlepszych przyjaciół, przynajmniej do pierwszego dnia ósmej klasy, kiedy
poznał Elliota i innych dupków. Wówczas wszystko się zmieniło.
Jednak
widać, że jemu to ciąży.
Obudziłam
się na podłodze, z głową na swoim ramieniu i całkowicie przykryta kołdrą. Nie było to
dla mnie czymś nowym, zbyt wiele razy się zdarzało, że spadałam z łóżka i
niczego nieświadoma spałam na dywanie. Rano o dziwo nie budziłam się ze
strasznym bólem pleców.
- Trzeba było powiedzieć, że
naprawdę wolisz podłogę to dałbym ci spokój – głowa Rossa zawisła kilka centymetrów
od mojej, z tym cholernym uśmieszkiem i potarganymi włosami. – Zabrałaś całą
kołdrę. Zmarzłem.
- To nie mój problem – odrzuciwszy z
siebie kołdrę, zauważyłam brak spodenek.
- No pięknie. Najpierw lądujesz na
podłodze, zabierasz mi całe przykrycie, a teraz się jeszcze rozbierasz.
- Mówiłam ci, że się w nich utopię,
albo je zgubię – warknęłam, rzucając w jego twarz kawałkiem kołdry. – Gdzie
moje spodnie?
- To pytanie nie zabrzmiało zbyt
dobrze.
- Nie obchodzi mnie to. Chcę tylko
znaleźć swoje spodnie, ubrać się i wyjść stąd.
- Masz zbyt wielkie wymagania, jak
na tak wczesną porę dnia.
- A która jest godzina? I gdzie mój
telefon? – jęknęłam, rozglądając się dookoła siebie. Blondyn tylko się zaśmiał,
sięgając do szafki nocnej po swojej stronie. – Nie mogę do ciebie przychodzić
Lynch, wszystko mi tu ginie.
- Jest dokładnie dwunasta
piętnaście. Twój telefon jest na szafce zza twoimi plecami, a spodnie na
krześle – odpowiedział spokojnie.
- Dwunasta piętnaście?! –
krzyknęłam, wstając jak oparzona, całkowicie nie przejmując się tym, że jestem
w samej koszulce i majtkach. – Zaszalej, kurwa. Możesz się wyluzować. Szkoda
tylko, że Fizzy nie ostrzegła mnie, że wyląduje u ciebie na chacie i będę spała
do południa.
- Co w tym strasznego? Hej, nie
miałem pojęcia, że masz takie długie nogi.
- Widziałeś je po wuefie i wcale nie
są długie. Twoje są dłuższe – gdy moja bielizna w końcu przestała być na
wierzchu, sięgnęłam po telefon, na którym widniało jakieś tysiąc połączeń od
Fizzy, Rafe’a, Martina, oraz dwa smsy od mamy. W chwili, w której miałam
odpisać przynajmniej na wiadomości od rodzicielki, komórka zaczęła grać utwór
Nirvany Smells Like Teen Spirit, a na
ekranie pojawiła się twarz Rafe’a. – Halo – warknęłam, rozglądając się za moją
bluzką.
- Nareszcie! Coś ty, do cholery,
robiła tyle czasu? Zgubiłaś zasięg?
- To chyba ja powinnam ciebie, o to
zapytać. Zniknąłeś gdzieś w nocy.
- Bzdura! Mówiłem ci, że wychodzę z
Lauren. Widać jak mnie słuchasz, przyjaciółko.
- Cokolwiek powiesz – mruknęłam. –
Ross, gdzie moja bluzka?
- Ross? Moja bluzka? Cornelio
Roberts, gdzie ty jesteś i dlaczego mam wrażenie, że koło ciebie stoi Ross
Lynch?! – Rafe wydarł się i sądząc po minie blondyna wszystko doskonale
słyszał. – Poważnie, co mnie ominęło?
- Niewiele. Chcesz coś jeszcze, czy
mogę się rozłączyć?
- Jesteś taka niewychowana, moja
panno.
- Powiedział ten, co zniknął na
początku wieczoru.
- Pffff….
- Dojrzałe, Rafael. Nie ma co.
Kończę.
- O drugiej w Subway i nie ma
wykrętów.
- Jak zwykle, cześć – ledwo się
rozłączyłam, Ross wybuchł niepohamowanym śmiechem, zginając się w pół jakbym co
najmniej opowiedziała mu jakiś żart. – Naprawdę, bardzo śmieszne, Lynch – po
ubraniu swojej bluzki i sprawdzeniu czy oby na pewno wszystko zabrałam z jego
pokoju, zeszliśmy na dół. Na moje szczęście nikogo tam nie zastaliśmy, więc
obyło się bez niezręcznych pytań.
Wystarczyło,
że Rafe wymyślił sobie Bóg wie co.
- Dzięki za przenocowanie –
mruknęłam, stojąc na zewnątrz.
- Nie było sprawy, Nela – uśmiechnął
się, czochrając mnie po włosach.
________________________________________________________
Dzień dobry, misie! :)
Jak się miewacie? Mam nadzieje, że wszystko u Was w porządku, chociaż wiem, że szkoła potrafi nieźle dopiec, dać w kość i działać na nas niemalże depresyjnie. W każdym razie głowa do góry, bo życie jest zbyt krótkie by się czymkolwiek zamartwiać :)
Co sądzicie o rozdziale? Czy taka scena między Nelą a Rossem Wam odpowiada czy może w jakimś sensie przesadziłam? Podzielcie się swoimi uwagami. Jeśli zauważycie jakieś błędy, to dajcie mi znać a je poprawię. W końcu człowiek najlepiej uczy się na swoich własnych błędach.
Tyle ode mnie. Trzymajcie się i do zobaczenia przy rozdziale 4!
- matrioszkaa! xx
Ps. Widzę, że akapity znowu sobie lecą ze mną w kulki i są w różnych miejscach. Niestety nie wiem jak to naprawić. Mam nadzieje, że nie utrudniło Wam to czytania :)
Ps. Widzę, że akapity znowu sobie lecą ze mną w kulki i są w różnych miejscach. Niestety nie wiem jak to naprawić. Mam nadzieje, że nie utrudniło Wam to czytania :)
Luk łat ju dyyd, łat ju dyyd, łat jur duin tu mi, ju gat me sirczin fo...
OdpowiedzUsuńUps, to już COMMENT TIME?
###
"Obudziłam się na podłodze, z głową na podłodze i całkowicie przykryta kołdrą. Nie było to dla mnie czymś nowym, zbyt wiele razy się zdarzało, że spadałam z łóżka i niczego nieświadoma spałam na podłodze. "
↑ To tak na początek. C:
Anyway.
NIECH BENDZIE POHFALONY, MATRIOSZKO.
NA WIEKI WIEKUF.
Wiedziałam, że ktoś dzisiaj wrzuci nowy rozdział. A poinformowała mnie Raffy trzy minuty po odświeżeniu bloggera :') [btw. ona też właśnie czyta, a skomentuje na pewno c: ]
Właśnue mi napisała, że jutro zdobędzie się na kolejny pinkny komentasz, jednak teraz każe przekazać '[...] że jest kilka błędów i pozdrów ją za różowe spodenki[...]'
Zanim zacznę o treści, polecam ci strokę z zasadami gramatycznymi w dialogach, gdzie masz problemy c':
http://www.jezykowedylematy.pl/2011/09/jak-pisac-dialogi-praktyczne-porady/
http://www.windsaw.pl/viewtopic.php?t=243
Błędów innych (gramatycznych) nie wytykam, nie teraz. Teraz to ja zdycham
Treść. Fabuła.
Nie, nie wyskoczyłaś za szybko...
RYJ.
NAJPIERW BESTY:
- RIKER'S BACK FOR AWHILE *-*
- MARTIN BUJAJĄCY SIĘ NA ZIEMI JAK PIES
- PIJANA FIZZY (historia pt. "Ululaj pijaka")
- ROSS CZOCHRAJĄCY WŁOSY NELI
- GWIAZDKI NA SUFICIE ROSSA (właśnye sobie uświadomiłam, że chcę je znowu mieć - wspomnienia, ach, wspomnienia...)
- ROSZOFE SPODENKI
- FIZZY Z RYJCEM NA PODŁODZE
(Zapewne miało być tego więcej, jednak starość nie radość, a skleroza nie KinderDuplo)
Halo, a dzie tu Ratliff? :')
Wracając.
Nie śpieszysz się, teraz tylko mam nadzieję, że już w piątym rozdziale Rossnelia nie padnie sobie w ramiona gdzieś za rogiem kiosku z pączkami i nie zaczną się wymieniać śliną.
Tak. C:
Scena u Rossneli jak najbardziej mi się podoba c: Ona nie spała wtulona w niego, nie było przesadyzmu.
A mówiąc potocznie:
OEZUS, JAKIE TO SUUUOODKIEEEEEEEE
AWWWWWW *-* <3
C:
Staram się ruszyć mózgiem, ale CHCĘ SPAĆ.
(Śpię 4-5-6h dziennie. W wekendy też. Chcę żyć. Zabierzcie mi telefon.)
Miałam coś tu jeszcze napisac, ale... TO JEST W MOIM MÓZGU:
'Funkcją siateczki szorstkiej jest synteza białek, która zachodzi w osadzonych na niej rybosomach[...]'
Jebnę ci za to cytacik mojego taty. Ciekawa jestem, czy go zrozumiesz.
"Życie dzieli się na dni z prądem i na te bez prądu".
BRANOC.
JUTRO SPRAWDZIAN Z BIOLOGII.
UMIEM NA 70%.
Szczęśbosze.
~Niewyspana (chyba zmienię swój nick c'': )
{MARTYNO, PIEPRZNIJ ŁADNIEJSZY KOMENTARZ, PLEASE. ZAPOMNIAŁAM TYCH 20GR NA TACĘ, ALE PISZSZSZ..}
Mogłam się domyśleć, że zdarzy się coś tak fatalnego. Jednak to zdanie poprawię już rano, bo w tym momencie moje oczy wołają o odpoczynek. Fakt, że z dialogami mam problem i dziękuję Ci za te stronki, na pewno z nich skorzystam :) Rattlif się pojawi. Co prawda nie w 4 rozdziale, ale może w 5. Kto wie? :) Mogę Cię z ręką na sercu zapewnić, że "Rossnelia nie padnie sobie w ramiona gdzieś za rogiem kiosku z pączkami i nie zaczną się wymieniać śliną." Tego możesz być w 100% pewna ^^
UsuńDzięki za ten... chaotyczny komentarz :)
Wpadłam tutaj z dość sceptycznym nastawieniem, ale się pozytywnie zaskoczyłam, i jak to bywa w takich przypadkach zdołowałam. Piszesz bardzo fajnie, tekst przechodzi płynnie i w ogóle czyta się bez utrudnień
OdpowiedzUsuń+ tematyka którą lubię ( na błędy nie zwracam większej uwagi bo nie wprawiona jestem w pisaniu).
Podoba mi się to, że główna bohaterka nie wpada w ramiona Rossa, bądź nie jest w nim zakochana. Więc to chyba wszystko co chciałam przekazać. Jak na razie czekam na dalsze rozwinięcie akcji.
Bardzo się cieszę, że Cię zaskoczyłam i historia Ci się spodobała :) Nie chciałam by moja bohaterka była jedną z tych, które właśnie wpadają od razu wpadają chłopakowi w ramiona, więc zrobiłam na przekór wszystkiemu :)
UsuńDziękuję i pozdrawiam! x
Huh. Jestem.
OdpowiedzUsuńW końcu.
Rozdział... dziwny? Nie wiem. Przyjemny, fajnie się czytało.
Końcówka rozdziału świetna - wszyscy kochamy czochranie, prawda? PRAWDA?
Współczuję Fizzy.
Czepię się tylko jednego, małego błędu:
" Czego to się nie zrobi, by kumple przestał marudzić? – mruknęłam, skanując jego strój. " Chyba wiesz o co mi w tym chodzi. ;)
Nie wiem, nie potrafię teraz pisać rozbudowanych komentarzy. I'm really sorry. Wiedz, że podobało mi się - jak zwykle i czekam na część kolejną - jak zwykle. huh.
Pozdrowienia z
R5ff.blogspot.com
PS. Gwiazdki były słodkie ;3
O! Jaki ładny błąd mi się pojawił :) Chyba powinnam we wstępie zaznaczyć, że niektóre rozdziały mogą właśnie takie być - dziwne :) Jednak cieszę się, że mimo to uważasz go za przyjemny. Kocham te gwiazdki! Sama takie same przykleiłam na drzwi jednego pokoju w mieszkaniu moich dziadków, bo do sufitu nie dosięgnęłam, hah :D
UsuńRównież pozdrawiam! x
O maaaaaaaaaaaaaaaaaatko. Jest parę blogów, gdzie po przeczytaniu rozdziały mam ochotę napisać coś w stylu 'SKFBNASKNFBIHASBFA' i mam wrażenie, że to najlepiej opisze to co teraz czuję. Twój blog jest zdecydowanie jednym z nich, co, uwierz mi, jest ogromnym komplementem.
OdpowiedzUsuńRoss! Kurde, no taki dupek 'wiesz jaki jestem' i w ogóle, ale taki kochany. Jak ja go lubię, no nie mogę.
Nela i jej 'cokolwiek' jak zawsze wygrywa życie!
Rzeczywiście to brzmiało trochę dziwnie 'Ross gdzie moja bluzka'. No cóż, ja tam nie pogardzę takimi sytuacjami. Już się nie mogę doczekać, kiedy następny raz Nela będzie go pytać, gdzie jest jej garderoba. If you know what i mean.
No kurcze, wiadomo, że jestem Rela shipperem, tak? Niech oni będą razem!
Lubię Twój styl pisania. Taki lekki i przyjemny. I rozdziały mają dobrą długość! Nie są krótkie, więc można się wczuć i pozostać w klimacie. A nie jak na niektórych blogach-dopiero co zdążę poczuć sytuację, a tu po rozdziale.
Okej, lecę do najnowszeeeego!
Dziękuję za taki komplement! :)
UsuńDoskonale wiem, o jakie sceny Ci chodzi, ale nic Ci o nich nie napiszę :P
Rela? A ja się głowiłam jak ich imiona połączyć! Mój styl lekki i przyjemny? Miło mi to czytać, bo miałam wrażenie, że jest raczej na odwrót. Ciężki i okropny, więc ponownie dziękuję :) Z tym klimatem, to doskonale Cię rozumiem, aczkolwiek kiedy rozdział jest zbyt długi, a akcja się przeciąga, to też nie jest za dobre :)
A leć sobie, leć ;) x