-
Nikt na mnie nie leci – było pierwszym, co udało mi się powiedzieć po
kilkuminutowej ciszy, w czasie której próbowałam przetrawić sobie to co
usłyszałam od przyjaciela. Było to więcej niż nieprawdopodobne by ktoś taki,
jak Ross Lynch, leciał na mnie. Bo byłam najbardziej przeciętną osobą w naszej
szkole. Bo niczym się nie wyróżniałam. Bo nie nosiłam kolorowych ubrań, nie
byłam w żadnym klubie, nie umiałam rysować, śpiewać, tańczyć czy grać na
jakimkolwiek integumencie. Byłam nudną, szarą, leniwą osobą, z manią na punkcie
jogi i mrożonej zielonej herbaty od Liptona. Zapomniałam dodać, że w moim
pokoju częściej panował chlew niż porządek. Nie umiałam się malować, nie
nosiłam sukienek ani butów na obcasie. A co najgorsze, nie miałam żadnych
planów na przyszłość. Więc jakim cudem, ktoś taki jak Ross, mógłby
zainteresować się mną? Takim przeciętnym człowiekiem? – Wrabiacie mnie.
-
Czy ty właśnie w swojej głowie stworzyłaś całą listę wad, przez które nikt nie
mógłby się tobą zainteresować? – zapytała Fizzy z błyskiem w oku, mówiącym mi,
że i tak zna odpowiedź na zadane pytanie.
-
Skoro wiesz, to po co pytasz? – zironizowałam, zwijając matę.
-
Mówimy prawdę, Nel. On jest w tobie zakochany od dziewiątej klasy.
Próbowałam
sobie przypomnieć, co takiego wydarzyło się trzy lata temu, przez co Ross mógł
zacząć czuć do mnie coś innego, ale nic nie przechodziło mi do głowy. Nic, poza
tym, że będąc w dziewiątej klasie, pierwszy raz musieliśmy robić razem projekt
z fizyki, oraz siedzieliśmy razem w kozie, za przeszkadzanie na lekcji
historii.
-
To niedorzeczne – mruknęłam. – Weź tą. Elliotowi się spodoba – podałam Fizzy
białą sukienkę w słoneczniki, która była jednocześnie jedyną rzeczą kupioną na
jedynych wspólnych zakupach z moim ojcem. Miała mocno przylegającą górę, oraz
rozkloszowany dół, kończący się parę centymetrów przed kolanem. Była typowo
dziewczęca, idealna dla Fizzy.
-
Kiepska próba zmiany tematu, ale sukienka genialna – uradowana rzuciła mi się
na szyję. – Nie wiedziałam, że posiadasz coś takiego. Teraz tylko muszę
pomyśleć o jakiś rajstopach, butach i czymś z długim rękawem.
-
A jednak. Dasz sobie radę. W twojej szafie jest pełno rzeczy.
-
Co ty planujesz ubrać?
-
Nawet nie wiem, czy pójdę. Mikey następnego dnia ma poranny trening hokeja, na
który obiecałam mu, że go zawiozę. A mówiąc poranny, mam na myśli godzinę
siódmą trzydzieści.
-
Każdego dnia wstajesz o szóstej i ćwiczysz jogę, więc co to dla ciebie. No
chodź. Musisz w końcu zobaczyć jak grają. Ostatni raz kiedy byłaś na ich
koncercie, wypadł w jedenastej klasie, na imprezie sylwestrowej. Dużo się
zmieniło od tego czasu.
-
Yeah, Riker odszedł – mruknęłam. – Zobaczę. Niczego wam nie obiecuje, więc po
prostu nie umawiajmy się na żadną godzinę.
-
Jasne. My już będziemy spadać – odprowadziłam ich do drzwi, akurat w tym samym
czasie, co Martin wrócił od Lynchów. – Do jutra w szkole, Nel.
-
Cześć wam.
______________________________________________________
Przez
całą noc nie mogłam zmrużyć oka. Moja wyobraźnia postanowiła poznęcać się nade
mną, wysyłając mi najbardziej absurdalne obrazy ze mną i Rossem w roli głównej.
Nas jako pary. Nas całujących się. Nas trzymających się za ręce. Nas na randce.
Było to tak śmieszne, głupie i chore, że wstałam z łóżka już o piątej rano, bo
zwyczajnie miałam dość. Przebrałam się w dresy od Hollister, czarne buty Nike, a
na głowę wcisnęłam czarne beanie, pod którą upchałam niezwiązane włosy. Ze
słuchawkami w uszach opuściłam dom. Miałam nadzieje na chwilę zapomnienia.
Chciałam przestać myśleć o tym wszystkim.
-
Jezus! – krzyknęłam głośno, gdy nagle moje ciało zderzyło się z innym. Ledwo
podniosłam głowę, a zobaczyłam Rossa w takim samym ubraniu.
Dokładnie takim samym.
Bluza
i spodnie od Hollister, czarne buty Nike, czarna beanie spod której wystawały
blond kosmyki, oraz słuchawki w uszach. To było… przerażające.
-
Nie strasz ludzi, Lynch.
-
To nie moja wina! Sama biegniesz, nie patrząc dokąd.
-
Oczywiście, że patrzę – sapnęłam. – To ty myślisz o niebieskich migdałach, nie
patrząc pod nogi.
-
Fakt, jesteś tak niska, że rzeczywiście powinienem patrzeć pod nogi – sarknął,
szczerząc się jakby co najmniej był na jakimś haju i właściwie było mu wszystko
jedno.
-
Skoro to już jest jasne, to przesuń się bym mogła pobiec dalej.
-
Właściwie od kiedy ty biegasz? Sądziłem, że wolisz jogę niż jakikolwiek
fizyczny wysiłek. Nie licząc treningów hokeja swojego brata, oczywiście –
dodał.
-
Lubię wiele sportów.
Ledwo
wypowiedziałam te słowa, a już chciałam zapaść się pod ziemię. Każdy kto
chociaż trochę mnie znał, wiedział jak wielką
miłością darzyłam różne dyscypliny sportowe. A mówiąc wielką, mam na myśli ogromny sarkazm, który tylko zaprzecza moim
słowom i tej wielkiej miłości. I Ross
oczywiście musiał to wiedzieć, bo przecież nie byłby Rossem Lynchem, gdyby nie
znał tego faktu.
-
Poważnie? W takim razie powiedz, co lubisz – rzucił mi wyzwanie. Nie musiałam
nawet jego słuchać, by to wiedzieć. Wystarczyło tylko na niego spojrzeć; na ten
cwany uśmiech i roziskrzone oczy. – Czekam, Cornelia.
-
Nie mów do mnie Cornelia – warknęłam, mordując go wzrokiem. Tak bardzo go
nienawidziłam. – Hym, co lubię? Hokeja.
-
Biorąc uwagę, że Mikey trenuje go od szóstego roku życia, to żadna nowość.
-
Łyżwiarstwo figurowe.
-
W to na pewno nie uwierzę. Nie po tym jak przez kontuzję musiałaś je rzucić.
-
To było trzy lata temu, Ross. Wystarczająco dawno bym mogła znowu je oglądać
bez nutki żalu – mruknęłam, będąc coraz bardziej zirytowaną przez tą dziwną
rozmowę. – Do czego ty właściwie dążysz?
-
Do niczego konkretnego – wzruszył lekceważąco ramionami, czochrając mnie po
głowie, przez co czapka zsunęła mi się na oczy. Wzdychając ciężko, poprawiłam
ją. – Tylko udowadniam ci, że nienawidzisz żadnego sportu; nawet piłki nożnej,
a przecież Martin gra w drużynie. No chyba, że ci płaci byś pojawiła się na
trybunach i mu kibicowała.
-
On wie, że bujam się w ich bramkarzu więc nie musi mnie przekupywać – źrenice
Rossa rozszerzyły się w niemym zdumieniu, czego naprawdę nie mogłam zrozumieć.
Przejął się?
-
Lubię też pływanie, boks, lekkoatletykę, koszykówkę, tenisa i golf. Zadowolony?
-
I jesteś pewna, że znasz zasady każdej tej dyscypliny? – oczywiście, że musiał
to jakoś skomentować, nie orientując się, że wymieniłam sport, w który on gra.
-
A ma to jakieś znaczenie? Po prostu lubię to oglądać i grać. Wielkie mi halo –
wywracając oczami, obróciłam się na pięcie by wrócić do domu. – Akurat na
koszykówce się znam – dodałam, puszczając mu oczko.
Ledwo
przekroczyłam próg domu, a już musiałam się schylać, omal nie upadając na
podłogę, bo ktoś bezczelnie zaatakował mnie parą kolorowych skarpetek
zwiniętych w kulkę, przypominających pocisk kuli armatniej.
Okej,
nie mam pojęcia skąd u mnie takie porównanie.
-
Co się tutaj dzieje? – zapytałam spokojnie, kierując się w stronę hałasu, który
dobiegał z ogrodu. Martin stał po jednej stronie basenu, Mikey po drugiej.
Młodszy brat ubrany był tylko w ciemne jeansy, jego bladą klatkę piersiową muskały
promienie słońca, a trawa z poranną rosą, okalała bose stopy. Martin
prezentował się znacznie lepiej; przynajmniej był ubrany i nawet włosy już
ułożył, podnosząc do góry grzywkę. – Mikey, dlaczego twoje skarpetki latają po
całym domu?
- Bo Martin wyciągnął te, których nie
znoszę – powiedział z wyrzutem, zakładając dłonie na piersi. – Teraz próbuje mi
wcisnął koszulkę, która wcale nie jest moja.
- Jak to nie? – Martin rozłożył
czarny tank top z logiem szwedzkiego zespołu Sabaton.
- To moje. Pewnie zaplątała się w
rzeczy Mikey’a gdy ściągałam pranie. Dobra, ty idź rób śniadanie, a ja się nim
zajmę.
- Przynajmniej masz już górę, teraz
tylko jakieś spodnie, skarpetki i mniej szpanerskie obuwie – zauważył Martin,
śmiejąc się.
- Powiedział ten co nosi bokserki od
Davida Beckhama – odgryzłam się, pokazując mu język. Yeah, uwielbiam to robić.
– A ty na co czekasz? Marsz do pokoju, szukać sobie skarpetek i koszulki, bo
inaczej będziesz biegł przed samochodem.
- Jak zawsze milutka – Mikey
powinien mniej czasu spędzać z Martinem. Albo ze mną. Coraz częściej używa
sarkazmu, a to nie jest dobre.
Wzięłam naprawdę szybki prysznic,
przebrałam się w tank top, który Martin chciał wcisnąć Mikey’owi, oraz spodnie
z wczoraj. Przez chwilę zastanawiałam się jak upiąć włosy, stwierdzając w
końcu, że zostawię je rozpuszczone. Nie były jakoś nadzwyczaj piękne. Miały
głęboki miedziany kolor, z jaśniejszymi końcówkami, które były efektem,
zrobionego dwa tygodnie temu, ombre. Poza tym swoim wyglądem przypominały,
cholerne, spiralki. Albo świderki – jak opisywał je Mikey. Jedynym elementem
makijażu był tusz do rzęs i pomadka nawilżająca.
To
się nazywa szaleństwo.
-
Jesteś ubrany? – zapytałam, opierając się o framugę drzwi od pokoju Mikey’a.
Chłopiec spojrzał na mnie znad wielkiej szuflady po brzegi wypełnionej
różnokolorowymi parami skarpetek. – Ile można wybierać skarpetki?
- Nie chcę by moje stopy były szare
– w tym miejscu spojrzał z powątpieniem na moje stopy, na które wsunęłam
najzwyklejsze czarne stópki. – To twoja rola. Ja chcę być kolorowy. Jak Rafe.
Jego skarpetki zawsze są dopasowane do pozostałych ubrań.
- Przekażę mu ten komplement. Może
nawet cię zaadoptuje.
- To nawet nie było zabawne, Nela.
- Kto tu mówił o zabawie?
Martin na czwartkowe śniadanie
zrobił jajecznicę z boczkiem, dla siebie kawę, dla Mikey’a gorącą czekoladę, a
moją mrożoną zieloną herbatę wyciągnął z lodówki. Mikey zszedł do nas jakiś
czas później, w skarpetkach z niebiesko-czarną kratką, wciąż nieułożonymi
włosami, oraz nieogarniętym Natem, którego obecność w kuchni o tak wczesnej
godzinie była rzadkością.
- Uhm, Nate? Co ty tutaj robisz? –
Martin stawiał właśnie wielką patelnię z jedzeniem na środku stołu, kiedy mój
bliźniak postanowił zabrać mu kubek z kawą. – Nie powinieneś odsypiać po
imprezie?
- Może i powinienem – wzruszył
ramionami, oddając kubek Martinowi. – Ale muszę się dzisiaj pojawić w budzie.
Dyrektorka do mnie dzwoniła i sapała coś o niedopuszczeniu do egzaminów, jeśli
nie będę miał trzydziestu procent obecności.
- Egzaminy zaczynają się w przyszłym
miesiącu. Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? – Nate wywrócił oczami,
nakładając sobie jajecznicy na jego talerz.
- Nie jestem dzieckiem. Dla
przypomnienia, jestem od ciebie starszy o rok.
- Czasami zachowujesz się gorzej od
Mikey’a.
- Czuję się urażony.
Do szkoły wyjechaliśmy dziesięć
minut przed rozpoczęciem lekcji. Wszystko dlatego, że ja zapomniałam o swojej
pracy z geografii, Mikey o plakacie ze sztuki, Nate musiał wziąć prysznic i ubrać
coś, co nie mówiłoby „ostatnią noc spędziłem pod mostem, wymiotując do kanału”,
a Martin tym razem był tym, który zapomniał, gdzie wsadził swoje piłkarskie
getry. Cudem było, że wpadłam do klasy chemii kilka sekund przed nauczycielem,
który posłał mi całkowicie znudzone spojrzenie.
- Spóźniłaś się – wytknęła mi Fizzy,
gdy ledwo wypakowałam swoje rzeczy.
- Pisałam ci wiadomość, że tak się
stanie.
- Wiem, ale ja chcę wiedzieć,
dlaczego.
- Każdy z nas czegoś zapomniał.
Wyobraź sobie, że Nate dzisiaj zdecydował pojawić się w szkole.
- Poważnie? Dlaczego?
- Bo dyrektorka postraszyła go
nieobecnościami, przez które może nie zostać dopuszczony do egzaminów.
- To dopiero byłby problem.
- Dla niego? Nie bardzo. Ale dla
rodziców? Owszem.
- Wczoraj przeszkadzała mi pani z
panem Lynchem, a dzisiaj z panią Owen? Co się z panią dzieje, panno Roberts?
Czyżby jeden projekt to za mało?
- Ależ skąd. Będę już cicho –
obiecałam, mając nadzieje, że uśmiech numer 56 zmiękczy jego serce. Na moje
szczęście nie zwrócił się już do mnie, tylko zajął się lekcją.
Kolejne lekcje przebiegały normalnym
rytmem. Nauczyciele nie omieszkali przypominać nam o zbliżających się
egzaminach semestralnych, dając nam masę materiału, który powinniśmy umieć,
jeśli chcemy w ogóle myśleć o zaliczeniu szkoły. Poza tym, gdzieś między
trzecią a czwartą lekcją spadł śnieg, co dla mnie nie było zbyt pozytywną
wiadomością. Nie dlatego, że go nie lubiłam (uwielbiałam wszystko co wiązało
się z zimą), ale dlatego, że przywracał mi wspomnienia o mojej niedoszłej
karierze łyżwiarki.
W porze lunchu, tuż przed zajęciami
z wychowania fizycznego, kilka dzieciaków wyszło na dziedziniec by porzucać się
śnieżkami, ulepić coś na kształt bałwana czy spróbować złapać płatki na język.
- Nie jest ci przykro? – usłyszałam
ze swojej lewej strony. Odrywając wzrok od szyb, za którymi licealiści
zachowywali się jak banda idiotów, spojrzałam na siedzącego obok mnie Rossa.
Miał na włosach czapkę z porannego spotkania, oraz te same Nike. – Słuchałaś
mnie?
- Umm… nie? – skłamałam, bezmyślnie
dłubiąc w sałatce z kukurydzą, którą zamówił mi Martin nim nie zniknął z Rylandem
by umówić z trenerem miejsce ich kolejnego treningu.
- Gdzie zgubiłaś przyjaciół?
- A ty swoich?
- Pierwszy zapytałem.
- A ja druga i co z tego? –
warknęłam, odrzucając na bok plastikowy widelec.
- W skali od jeden do dziesięciu,
jak bardzo kijowo się czujesz?
- Czy ty kiedykolwiek dasz mi
spokój? Nie chcę z tobą gadać, więc odpuść mi. Idź do swoich kolegów z drużyny
albo kolejnej wymalowanej lali w krótkiej spódniczce, a ode mnie się odczep.
Nie proszę o wiele.
- Jak widać miałem rację – wzruszył
lekceważąco ramionami, odchodząc od mojego stolika, do którego chwilę później
dosiedli się Rafe, Fizzy, Rydel i Ellington.
- Czego tym razem chciał od ciebie
Ross? – zapytała Rydel, wpatrując się we mnie ze swoją znaną troską i poczuciem
winy, chociaż nie była niczemu winna.
- Jak zwykle, chciał mi dokuczyć.
Nic nowego – westchnęłam, przesuwając do Rafe’a moją sałatkę. – Zjesz ją?
Martin mi ją kupił, chociaż doskonale wie, że nie jadam lunchów.
- Ty właściwie niczego nie jadasz –
wtrącił Ellington, z dłonią owiniętą wokół talii Rydel. Na jego słowa
wywróciłam oczami, wyciągając z torby zbożowego batonika z kawałkami banana. –
I to nazywasz posiłkiem? Zaraz macie wuef.
- I co z tego? Wczoraj też go
mieliśmy. Poza tym dzisiaj mamy mieć zajęcia rozciągające albo fitness. W
najgorszym wypadku wyląduje u pielęgniarki – wzruszyłam lekko ramionami,
zjadając batonika.
- Witam panie! – wuefista, który
zajmował chłopakami z naszego rocznika, przywitał nas z szerokim uśmiechem.
Siedziałyśmy pod szeregiem drabinek, nie robiąc nic konkretnego, czekając na
naszą wuefistkę. – Dzisiaj macie wuef z moimi chłopakami. Gramy w kosza.
Możecie albo się przyłączyć, albo zostać na miejscach i nic nie robić.
- Co z naszą nauczycielką? –
zapytała Fizzy, która wręcz nienawidziła koszykówki bardziej niż cokolwiek
innego. Bardziej niż matmy, porannego wstawania czy ekonomii.
- Do końca następnego tygodnia jest
na zwolnieniu. Wczoraj po szkole złamała nogę. Dobra, Ross i Elliot wybierają
drużyny!
Byłam jedną z ostatnich osób, które
zostały niewybrane, gdy Ross postanowił się nade mną zlitować i wciągnąć mnie
do swojego zespołu. Było to absurdalne, bo ze swoim wzrostem mogłam co najwyżej
kopnąć kogoś w krocze, a nie próbować trafić do kosza.
- Teraz możesz mi pokazać jak bardzo
znasz się na koszykówce – rzucił Ross puszczając mi oczko.
- Pieprz się, Lynch – warknęłam,
związując włosy w koński ogon wraz z grzywką.
- Z przyjemnością, Roberts.
I,
że niby on na mnie leci? Pfff.
Mecz
skończył się zwycięstwem mojej drużyny (a właściwie Rossa, ale pomińmy ten mały
szczegół), kilkoma faulami między chłopakami, dziwną wymianą zdań między
Rossem, a Austinem (to właśnie on był bramkarzem w drużynie piłkarskiej Martina,
na którego bezczelnie lubiłam się gapić), oraz paroma moimi upadkami.
Byłam jedyną osobą, która nie
śpieszyła się by wolną godzinę spędzić na dworze. Stałam na środku szatni w
samej bieliźnie, z lękiem obserwując swoje nogi i żebra, na których pojawiało
się coraz więcej nieprzyjemnych siniaków.
- Pieprzona koszykówka – warknęłam,
odwracając się by sięgnąć po spodnie. W tym momencie zauważyłam, zaglądającego
do środka, Rossa. Wyraz jego twarzy był trudny do zdefiniowania. Coś jakby
smutek wymieszany z żalem. – Zobaczyłeś coś ciekawego? – wciągnąwszy na siebie
jeansy, ubrałam tank top, oraz bluzę z długimi rękawami, która całkowicie
zasłoniła siniaki na ramionach.
- Dobrze się czujesz, Nel?
- Yup. Czemu miałabym czuć się źle?
– rozwiązałam włosy, przejechałam je parę razy palcami, by chociaż trochę
wyglądały jak sprzed godziny. – Dlaczego wciąż tutaj stoisz?
- Chciałem się upewnić, że możesz
chodzić.
- Twoi kumple mnie tak załatwili,
więc to oni powinni się martwić, a nie ty.
- Jest mi zwyczajnie przykro, że tak
cię potraktowali.
W Rossie było wiele sprzeczności. Z
jednej strony był beztroskim chłopakiem, chodzącym z głową w chmurach, a z
drugiej martwił się o swoich przyjaciół i potrafił być opiekuńczy, oraz
wrażliwy. Kochał seks i miałam świadomość, że przy nim, w tym temacie wypadałam
blado (możliwe nawet, że gorzej od mojego szesnastoletniego brata), ale zawsze
znalazł czas by pogadać o czymś poważnym i co nie było związane z seksem. Niekiedy
te jego sprzeczności były równie fajne, co denerwujące. W tym momencie wolałam,
żeby obściskiwał się z jakąś laską w składziku woźnego, niż stał tutaj i
patrzył na mnie z tymi swoimi szczenięcymi oczami i prawie niewidocznym
uśmiechem.
- Niepotrzebnie, to tylko
koszykówka. Najwyraźniej miałeś rację. Nie nadaje się do sportu innego niż
joga, o ile jogę można nazwać sportem – przyznałam cierpko, mijając kolejne
osoby w drodze do swojej szafki. Przy swoich drzwiczkach zobaczyłam Fizzy.
Dziewczyna uśmiechała się od ucha do ucha, trzymając w dłoniach swój telefon.
-
Nela! Gdzieś ty się podziewała tyle czasu?! Już chciałam na policję dzwonić, bo
to nienormalne tak znikać i nie dawać mi znaku, że chce się zniknąć. Gdzieś ty
się pałętała, jak nie obok mnie? Chociaż to dobrze, że nie było cię przez
ostatnie pięć minut, bo tylko byś wszystko popsuła.
-
Cokolwiek – mruknęłam pod nosem, popychając lekko przyjaciółkę by móc dostać
się do szafki. Czułam na sobie jej uważne spojrzenie, którym wręcz wypalała mi
dziurę w plecach. – Byłam w szatni. Tylko i wyłącznie w szatni. Co się
wydarzyło, że tak bardzo cieszysz się z mojej nieobecności? – zapytałam
znudzona, wrzucając do środka swój spocony strój, w tym czasie Ross rzucił coś
o znalezieniu Ellingtona i poszedł sobie.
-
Elliot zaprosił mnie na randkę! – pisnęła głośno, na co skrzywiłam się. –
Powiedział, że chętnie wybierze się gdzieś z dziewczyną, która tak świetnie gra
w kosza. W porównaniu do jej przeciętnej przyjaciółki – dodała znacznie ciszej.
-
Grunt to szczerość – parsknęłam, trzaskając drzwiczkami.
-
Nie gniewasz się na niego, prawda? Wiesz, że on wcale nie chciał cię sfaulować.
-
Oczywiście, że nie chciał – zironizowałam – ani on, ani żaden z jego kumpli.
Sama jestem sobie winna. Najwyraźniej ja i sport nie idą razem w parze.
-
Nel, ja go naprawdę lubię i chcę z nim gdzieś wyjść. Ale jeśli masz tak na mnie
patrzeć, to wolę zostać w domu i nic nie robić.
-
O czym ty właściwie teraz, Fizzy, mówisz? – poszłyśmy na szkolną stołówkę,
gdzie Rafe siedział nad katalogiem jakieś drogerii ze słuchawkami w uszach,
całkowicie ignorując świat dookoła niego. – Chłopak, który ci się podoba,
zaprosił cię na randkę, więc idź i na mnie nie patrz. Baw się dobrze, nawet
jeśli to dupek.
-
A ty nadal swoje – Fizzy wywróciła oczami, wzdychając głośno i ściągając przy
tym na siebie uwagę Rafe’a. – Dlaczego nie możesz się cieszyć razem ze mną?
-
A dlaczego tobie nie może podobać się ktoś inny?
-
Bo nie! Lubię go.
-
Co w nim takiego jest, że go lubisz? – zapytałam spokojniej.
-
To… Lubię jego uśmiech, pewność siebie, styl ubierania się, śmiech… Po prostu.
-
Cokolwiek – mruknęłam. – Jeśli tak bardzo tego chcesz, to idź z nim.
-
Och, fajnie – sarknęła. – Dzięki.
-
Zawsze do usług, Fizzy – uśmiechając się ironicznie, rozejrzałam po stołówce.
Od
kiedy Nate wysiadł z samochodu Martina przed lekcjami, nie widziałam go ani
razu. Tak się złożyło, że nie mieliśmy ze sobą żadnych lekcji, ale nawet
podczas przerw nigdzie mi nie mignął. Więc nie byłam zbyt zaskoczona jego
nieobecnością na stołówce, chociaż może to wynikało też z tego, że miał w tym czasie
jakieś lekcje. Zauważyłam za to, Rossa siedzącego razem ze swoimi kumplami z
drużyny, oraz paroma cheerleaderkami. Na swoich kolanach trzymał Kirę,
która opierała głowę na jego ramieniu, będąc bardziej niż zadowoloną z tego faktu.
Ross co jakiś czas obdarowywał pocałunkami jej włosy, odkryte ramiona (chociaż
była cholerna zima), zatrzymując się dłużej na jej ustach, całkowicie ignorując
pozostałych.
- Zazdrosna? –
usłyszałam obok siebie ironiczny głos Fizzy, na który wywróciłam oczami. –
Najpierw prawisz mi kazania odnośnie Elliota, a teraz sama uganiasz się za
drugim największym dupkiem tej szkoły.
- Nie uganiam –
zaprzeczyłam ponuro. – Tacy jak on, nigdy się nie zmieniają. I gdybyś nie
zauważyła, Elliot siedzi razem z nimi. Czy ta brunetka na jego kolanach, to nie
przypadkiem Hannah? – kiwnęłam w kierunku wspomnianej pary, akurat w momencie,
gdy usta Hannah zetknęły się ze szyją Elliota, a on uśmiechnął się w głębokiej
przyjemności. – Przykro mi, Fizzy – dodałam widząc głęboki żal na jej twarzy.
Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, dziewczyna wybiegła z płaczem ze stołówki.
- Powinnaś za nią
pobiec. Mimo wszystko to twoja przyjaciółka. Dodajmy, że zraniona przyjaciółka
– Rafe po raz pierwszy od naszego przyjścia, odezwał się. Przez to jak się we
mnie wpatrywał, mogłam niemalże usłyszeć jego krzyk: „biegnij za nią!”
- Ostrzegałam ją –
mruknęłam, ale podniosłam się i pobiegłam za nią.
Fizzy
siedziała w kącie na półpiętrze prowadzonym na drugie piętro. Mocno
przyciągnęła do siebie nogi, chowając w nie twarz. Jej ciałem co chwilę
wstrząsał dreszcz. Nie mogąc dłużej na to patrzeć, usiadłam obok niej, mocno ją
do siebie przytulając i nie mówiąc ani słowa. Fizzy płakała jeszcze przez parę
minut. Całkowicie mocząc mi koszulkę, klnąc chłopaków pod niebiosa, posyłając
ich do piekła, oraz kopiąc ich w dupę tak mocno, że już dawno wylądowali na
Merkurym. Po tym wszystkim poszłyśmy do łazienki, gdzie Fizzy poprawiła swój
makijaż, oraz włosy, a ja spróbowałam zetrzeć z koszulki ślady po jej podkładzie.
Niestety na próżno, więc zaprzestając wszelkich nieudanych prób, zasunęłam
zamek błyskawiczny bluzy, także ukrył kolejną niedoskonałość.
-
Między nami okej? – zapytałam, gdy siedziałyśmy pod klasą, gdzie miałyśmy mieć
kolejną lekcje razem z kubkami taniego cappuccino ze szkolnego automatu.
-
Zawsze między nami jest okej, Nela. Czasami się posprzeczamy, ale to nie
znaczy, że to skreśla naszą przyjaźń. Miałaś rację. Elliot to dupek i powinnam
od razu ciebie posłuchać. Jednak… sądzę, że ty masz szansę naprostować Rossa.
-
Nie chcę tego robić. Niech robi co mu się podoba.
-
Lubisz go.
-
Jasne, Fizzy. Cokolwiek powiesz.
________________________________________________________
Przez
to, że Martin miał swój trening, a później był umówiony ze swoją dziewczyną o
imieniu Ally, musiałam wracać pieszo. Nie wspomnę, że było zimno jak cholera, a
moja cienka kurtka nie dawała mi wystarczająco dużo ciepła, bym nie trzęsła się
chociaż przez kilka minut. Dodatkowo Rafe postanowił urządzić sobie bitwę na śnieżki,
chociaż ja całkowicie nie miałam na to ochoty. Jedyne o czym marzyłam, to
zaszyć się gdzieś pod kołdrą z kubkiem gorącej czekolady i poudawać, że nie istnieje.
Fizzy wyraźnie odzyskała dobry humor, gdyż jej śmiech odbijał się echem w mojej
głowie.
-
A gdzie właściwie jest Nate? – zapytała Fizzy, przed trafieniem Rafe’a w plecy.
-
Spotkałam go przed ostatnią godziną. Jak zawsze marudził na nudne lekcje i na
to jak bardzo chce już być absolwentem, bo nie podoba mu się fakt, że do
egzaminów musi chodzić do szkoły. Musi jednak odsiedzieć godzinną kozę.
Pyskował do chemiczki.
-
Ledwo przyszedł na zajęcia, a już ma karę – Rafe skomentował to cichym
śmiechem.
-
Taki typ, co zrobisz? – wzruszyłam lekceważąco ramionami, formując niewielką
kulkę, która w następnej chwili trafiła w bark przyjaciela. – Będziecie na
kolacji?
-
Yup. O ile siostra nie wpadnie na genialny pomysł by podrzucić mi swojego
pierworodnego – starsza siostra Fizzy, Maria, często przywoziła jej swojego
synka, a sama wychodziła na miasto, kolejne randki czy gdziekolwiek indziej,
zamiast spędzać czas ze swoim potomkiem czy chodzić do pracy. – Ale chętnie bym
wpadła. Dzisiaj czwartek!
-
Właśnie! Jaki kraj planujesz nam dzisiaj przybliżyć? – zainteresował się Rafe,
podciągając rękawy swojej kurtki.
Serio, nie było mu zimno? Jest
jakieś minus dwadzieścia stopni.
-
Kurczak i ryż w sosie słodko-kwaśnym? Kuchnia chińska.
-
Brzmi smakowicie! Więc ja na bank będę.
-
No jasne. Wystarczy ci dać coś dobrego do jedzenia, a ty już jesteś szczęśliwy.
-
Jedzonko i wasze PlayStation – poprawił, uśmiechając się.
Na
podjeździe, przed naszym domem, stał czarny Jeep będącym nowym nabytkiem mojej
mamy. Mogło to znaczyć tylko jedno, rodzicielka przypomniała sobie gdzie
mieszka. Ewentualnie było już po rozprawie i mogła wrócić do Kolorado.
-
Jestem! – zawołałam głośno, ściągając całkowicie przemoczone tenisówki, oraz
kurtkę, wciąż zostając w szaliku i beanie. – Mamo?
Morgan
Roberts siedziała przy stole, z prawą nogą założoną na lewą w taki sposób, że
jej ołówkowa spódnica w żaden sposób się nie podwinęła, nie ukazując ani
kawałka bielizny. Wciąż była w eleganckiej beżowej koszuli, oraz marynarce
pasującej do spódnicy. Po całodobowej podróży autem nadal prezentowała się
dobrze i świeżo.
Co było wręcz absurdalne.
Piła coś z małej fioletowej filiżanki, przeglądając swojego iPada. Mogłam
się tylko domyślać, że było to podwójne espresso, które zrobił nasz mega drogi
ekspres do kawy, a przeglądanymi rzeczami, były kolejne akta.
-
Cześć mamo. Pamiętasz mnie? Jestem twoją jedyną córką – rzuciłam cierpko,
wyciągając z lodówki puszkę zielonej herbaty.
-
Cornelia – pani adwokat skarciła mnie, naciskając na urządzeniu przycisk,
dzięki czemu ekran zgasł, a ona mogła mi poświęcić sto procent swojej uwagi. –
Oczywiście, że cię pamiętam. Dlaczego miałoby być inaczej?
-
Bo wracasz do domu po prawie dwóch tygodniach nieobecności i nie możesz się
zdobyć nawet na głupie „cześć”? – odpowiedziałam retorycznie. – Poza tym, o której
wróciłaś? Nadal jesteś w tym swoim idealnym stroju i przeglądasz iPada, jakbyś
szukała nowego zlecenia.
-
Akurat przeglądałam swoją pocztę e-mail. Wzięłam wolne na parę dni.
-
Poważnie? Czy to wyjdzie na zdrowie takiej pracoholiczce, jak ty?
- Nie
umrę od tego – wstając z miejsca, ściągnęła mi z głowy czapkę i przejechała
dłonią po kręconych włosach. – Nie noś jej w domu, proszę – oddała mi nakrycie,
uśmiechając się lekko. – W szkole wszystko w porządku?
-
Jasne. Nie mam żadnej uwagi, przez ostatni tydzień nie musiałam siedzieć w
kozie, a na zajęcia spóźniłam się tylko raz. Na poniedziałek muszę zrobić
projekt z chemii razem z Rossem Lynch.
-
Co przeskrobaliście? – moja matka wiedziała jednak więcej, niż mi się wydało.
Oczywiście, że jeśli muszę zrobić coś z Lynchem, to albo dlatego, że któregoś z
nas nie było akurat na zajęciach, albo za karę.
-
To nie była nawet moja wina! – zaprotestowałam, biorąc parę łyków napoju. – To
tylko i wyłącznie przez niego i jego długi język.
-
Nie wnikam. Mam nadzieje, że go zrobicie bez zbędnej masakry.
-
Kiedy trzeba, umiemy współpracować.
-
Sama w to do końca nie wierzysz, Cornelia.
Proszę, przestań nazywać mnie
Cornelią, mamo.
- Jak poszła rozprawa? Czy ten mężczyzna naprawdę zabił?
-
Interesująca zmiana tematu – kobieta pokręciła z niedowierzaniem głową,
dokańczając swój napój. – Ale nie, nie był winny. Wrabiano go.
-
Więc kolejna sprawa zakończyła się pomyślnie.
-
Tak.
-
Jesteś w tym naprawdę dobra, mamo.
-
Uczyłam się tego przez lata. Ty też w końcu znajdziesz coś, w czym czujesz się
dobrze i będziesz robiła wszystko, by być w tym jak najlepsza.
-
Chciałabym – przyznałam cicho, nie wierząc, że nasza rozmowa mogła pójść w
takim kierunku.
_____________________________________
Witam!
Na samym wstępie chcę Was przeprosić za akapity, które z jakiegoś powodu, są bardziej z przodu, a niektóre cofnięte do tyłu. Sama nie wiem dlaczego tak wyszło, ale mam nadzieje, że nie wpływie to za mocno za komfort czytania :)
Co sądzicie o rozdziale? O zachowaniu Rossa? Neli?
Jestem bardzo ciekawa Waszej opinii! :)
Jeśli zauważycie jakiś błąd, wskażcie mi go, a ja to poprawię :)
- matrioszkaa! x
Cześć, matrioszko! :) (tak w ogóle to fajny masz pseudonim ;> )
OdpowiedzUsuńOd razu powiem: miałam skomentować wcześniej, ale nie miałam dostępu do komputera. Wybacz. Już to nadrabiam ;>
Powiem (a właściwie napiszę) tak: podoba mi się twój styl pisania. Przyjemnie i szybko czyta, a nawet pochłania rozdziały. Błędów jest niewiele. Jednak największym plusem są akapity. Dzięki wielkie za to, że są! Bo naprawdę, jest wiele blogów, które olewają je. To źle.
Co tam jeszcze... Aha, fabuła. Zapowiada się ciekawie i... oryginalnie.
Mówiąc krótko: właśnie zdobyłaś czytelnika. Gratulacje.
Dodałam bloga do "czytanych" i czekam na kolejną część. :)
Pozdrawiam i zapraszam do siebie,
Yeaew z
R5ff.blogspot.com
Cześć, Yeaew! (Twój nick jest niepowtarzalny!)
UsuńWszystko mogę zrozumieć, naprawdę. Ważne, że nie zapomniałaś i zostawiłaś po sobie parę słów. Bardzo się cieszę, że rozdział Ci się spodobał i uważasz je za oryginalne. Właśnie o to mi chodziło (cóż nie czytałam zbyt wiele blogów o R5, więc nie bardzo wiedziałam, na czym skupiają się autorki :)) Strasznie mi zależało na akapitach, bo jak ułatwiają czytanie, a poza tym ich nieobecność jest dla mnie dziwna.
Również pozdrawiam i dziękuję :) x
Jeju boskie. Zapraszam do mnie~~~~>http://i-love-dance-with-you-raura.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńDziękuję! :) A na bloga z pewnością zajrzę :)
UsuńWoo, ale długi rozdział :) Bardzo. bardzo dobry :>
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że Fizzy ma racje mówiąc, że Ross buja się w Cornelii...
No bo... czemu niby miałby TAK reagować na jej zauroczenie bramkarzem?
Nie oszukując, on coś ukrywa :D
Za to Nela też mogłaby przejrzeć na oczy :) Niby tak się nie
interesuje Lynch'em, a jak całuje inną to wielka Zazdrośnica się znajduje :)
Współczuję jej rodziców... Akurat ja cieszę się, gdy moje staruszki ingerują w pewnym stopniu w moje życie :>
Oszalałabym gdybym miała samych braci xd Mam jednego i on mi w z upełności starcza ;D
Dziękuję, ze zaproponowałaś mi swojego bloga i liczę, ze również zajrzysz na mój i zostawisz po sobie komentarz ;*
Obserwuję
love-ya-ff.blogspot.com
W pierwszym rozdziale, nawet Rafe powiedział, że Ross jest zakochany w Neli, więc... yeah :) Co do Neli i Rossa, to może coś kiedyś się rozwinie.. może ;) Ja także mam jednego brata i też jest dla mnie wystarczający :)
UsuńZ pewnością zajrzę, pozdrawiam!
-matrioszkaa! x
UWAGI W TRAKCIE CZYTANIA:
OdpowiedzUsuńBłagam.
Nie używaj słowa 'facepalm', nie bądź gumbusem :')
Takie tylko moje spostrzeżenie.
*
JEZUCHRYSTE.
TY UŻYŁAŚ ŚREDNIKA. :'3 Nie jestem sama c:
Am soł prałd. C':
*
RIKER
ODSZEDŁ.
PRZEBIŁAŚ MOJE SERCE WŁÓCZNIĄ.
NUENAWIDZĘ CIĘ.
RAFFY MI ŚWIADKIEM.
ale i tak idę czytać dalej.
*
przerwa, niedobrze mi. autobus ssie. duszno jak cholera. a okno nie działa :') rzygnę zaraz.
*
o, karetka na sygnale. halo, rzyyyyygnę.
*
Ghym, jakim prawem (hyp) rossdziau pierwszy ma tylko jeden komentarz?
.-.
Nieźle się zapowiada, długie to cholerstwo XD
Wysiadam z autobusu i lecę do II. (Nie rzygłam (': )
*
POWIEEEETRZEEEEEE.
*
Nie najlepszym pomysłem jest przypominanie mi, że Riker odszedł z zespołu :')
*
Jestem w połowie drogi do domu i w 2/5 rozdziału :'3
Daaalej.
*
"Ostatnią noc spędziłem pod mostem, rzygając do kanału"
ŚMIECHŁAM XD
(Biedna starsza pani c: )
*
Nuie jestem popieprzoną szipperką, ale...
RYDELLINGTON *______*
*
Okay, w trakcie nauki matmy skminiłam telefon, doczytalam i jestem c:
Szybko, bo mama może przyjść xd
WIĘC.
Podoba mi się twój styl pisania, jednak z przecinkami masz mały problem c:
Ogólnie podoba mi się story, dwuznaczny Ross i ciekawa Cornelia, której zainetersowania mnie zadziwiają i sprawiają, że opowiadanie nie jest nudne i takie, jak wszystkie.
Jeśli tylko mi wyjaśnisz (na asku moim czy cuś) na co te kursywy i ograniczysz 'yeah' - będzie naprawdę dobrze. No i przecinki xd
Ghym, sso do Rossnelii (Ha, Martynko, pierszy szaczu c: ) - niby że wystrzeliłaś od razu z ich dziwną reakcją, ale akcja nie toczy się błyskawicznie, to dobrze :D
Czekam na rozwój wydarzeń.
P.S. I tak ci nie wybaczę odejścia Rikera. Never.
Woah! Twój komentarz jest taaaaaki chaotyczny, ale lubię takie xD Powinnam chyba zacząć od przeprosin. Wybacz mi proszę, że Riker odszedł z zespołu, ale mogę Cię zapewnić... chociaż nie, lepiej będzie jak nic nie będę obiecywać, bo z moimi obietnicami różnie to bywa :) Osobiście nic nie sądzę na temat Ellingtona i Rydel; jeśli są razem - okej, jeśli nie - spoko. Jednak mimo wszystko, z dziwnego punktu pasują mi do siebie :) Relacja Rossa i Neli będzie... pełna zawirowań. To chyba całkiem dobre słowo :)
UsuńPoza tym kursywa to myśli bohaterki, przecinki od X lat to moja mała zmora, kocham słowo "yeah!" :D a z tym faceplamem zapamiętam. Ach, średniki to moi mali przyjaciele ^^
Pozdrawiam,
- matrioszkaa! xx
Ps. Nie bardzo zrozumiałam to zdanie: "(Ha, Martynko, pierszy szaczu c:)", ale jeśli to o mnie to wiedz, że nie mam na imię Martynka :)
Witam, witam.
OdpowiedzUsuńJa z kolejnym wyrypanym w kosmos chaotycznym komentarzem, tak, tak, to ja uczyłam Sparrow je pisać :')
I to ja jestem ta ''Martynka'' i ''Raffy'', niwelując twoje wątpliwości, tak tylko wspominam. :')
Dziękuję za komentarz z linkiem, wiem, już ci dziękowałam na asku, ale wolę zrobić to raz jeszcze. c:
Więc, tak na wstępie.
Świeeeeeetny szablon. Od razu mi się spodobał, uwielbiam jasne, przejrzyste, proste i minimalistyczne. Tak.
Podoba mi się długość rozdziałów. Nie są tak krótkie, jak większość z innych blogów i przede wszystkim nie owijają w bawełnę. Nie jest to jedna sytuacja rozpamiętywana na siedemset czterdzieści cztery sposobów.
Dwie sprawy.
Moim znakiem rozpoznawczym jest opierdzielanie autorów or bohaterów w komentarzach, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, jeżeli wiesz o co mi chodzi. Nevermind, zaraz się dowiesz.
Jednakowoż, mam zasadę: nie zaczynam opierdzielingu w pierwszym komentarzu na jakimś blogu, więc musisz poczekać na moje moją agresywną szczerość do następnego rozdziału. c:
A teraz już, chcę pisać, bo mnie nosi.
Ubóstwiam Nelę. Dżizys, ona codziennie zachowuje się tak, jak ja po każdym treningu. No, powiedzcie tylko, czy jej charakter nie krzyczy ''Odejdź ode mnie, bo dźgnę cię patykiem.''?
Nic tylko pociągnąć za policzki, takie to urocze. :')
Czy tylko ja czytałam cztery razy scenkę, kiedy Ross wbił do damskiej szatni? Tak? A, to nie ważne, już nic. :')
Chcę nowego rozdziału. Chcę go tu i teraz.
Napiszesz nowy rozdział. NAPISZESZ GO TU I TERAZ.
Tak.
To chyba wszystko.
To znaczy, to na pewno nie jest wszystko, Sparrow mi świadkiem, że o czymś zapomniałam, ale walić. :')
Pozdrawiam.
~JeszczenieagresywnaRaffy
Dziękuję, że mnie odwiedziłaś. Cóż, przez początek Twojego komentarza, zastanawiam się czy w ogóle dodawać nowy rozdział - lekko mnie przestraszyłaś i teraz nie wiem jak zmrużę w nocy oczy ;) Sama lubię proste szablony, nienawidzę gdy jest w nim dosłownie wszystko, przez co łatwo można się w nim pogubić. Aczkolwiek ja tylko wybrałam go z tych dostępnych na blogspocie i odrobinę zmieniłam, nic poza tym :) Takie długie rozdziały są w moim wykonaniu rzadkością - wcześniej pisałam je znacznie krótsze. A rozdział 3 jest już napisany, jednak muszę go jeszcze na spokojnie przeczytać i poprawić błędy, chociaż pewnie i tak jakieś się pojawią.
UsuńProszę nie bądź dla mnie zbyt surowa, co? :)
I ja Ciebie pozdrawiam, Raffy (uroczy nick!).
- matrioszkaa! x
Okej, okej, okej. Zaczynam od początku. Więc tak sobie patrzę na bloggera i mówię 'cholera, tak dużo osób nic nie dodaje? no nie wierzę?'. Zdecydowałam się sprawdzić, bo pomyślałam sobie, że może blogger mnie wrabia i nie pokazuje wszystkich postów. Wchodzę do Ciebie i patrzę, a ja Cię nie obserwuję... I pytam: jak? Jak to się stało?
OdpowiedzUsuńWięc już nadrobiłam, obserwuję i przepraszam za pomyłkę.
Potem patrzę, a nie skomentowałam żadnego rozdziału, choć jestem pewna, że przeczytałam drugi i trzeci-więc znowu pytam jak?
I przypomniałam sobie, że niechcący usunęłaś, lamo, mój komentarz spod dwójki. Czy trójki? Nie pamiętam.
W każdym razie, stwierdziłam, że zacznę piątek z dobrym akcentem i właśnie dlatego czytam Twojego bloga od początku i komentuję po raz drugi. Mam nadzieję, żę tym razem nie usuniesz, hahaha.
Co do tego rozdziału, to tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że uwielbiam Nel. Może dlatego, że w pewnym sensie odnajduję się w jej postaci? Cholera, ja też nie mam żadnych konkretnych planów na przyszłość, lub są tak abstrakcyjne, że aż przerażające. Więc nie wiem...
Do tego kocham zieloną herbatę z Liptona! Matko, najlepsza! Nel wie co dobre. Plus, gdybym miała na imię Cornelia to też bym go nie lubiła. Ale uważam, że Nel jest ładne.
Lubię, gdy bohaterka mówi 'cokolwiek'. Jest taka lajtowa, taka bezproblemowa. Lubię jej styl bycia. Chciałabym być na takim chillu.
Ross-jak zawsze słodki! No... W sumie nie zawsze. Co to za Kira? Nie podoba mi sie to! Cholera, Ross, ogarnij się, bo działasz mi na nerwy. W sumie to uwielbiam te jego sprzeczności. Widzisz-tłumaczyłam już to Sparrow, a to zagmatwana sprawa-uważam, że miłość jest nieidealna. Dlatego uważam, że Ross jest najlepszy do parringu, bo on mi sie kojarzy z takim nieidealnym chłopakiem, pełnym sprzecznosci. Zakochany w jednej, a całuje drugą... Takie chore, ale jednak intrygujące.
I tak jak uwielbiam Ella najbardziej, tak nie lubię go w sposób ''Ell, wyjdź za mnie'', bo uważam, że Ell jest zbyt idealny do mojej nieidealnej definicji miłości. Głupie, nie?
Z jednej strony chciałabym, by Ross się ogarnął, ale z drugiej, czy to nie jest w pewnym sensie pociągające? No... Do czasu.
Nel, któa wyobrażała sobie ich jako parkę, affjsbajfashfas.
Lecę czytać dalej.
Wciąż mi głupio, że tak bezczelnie usunęłam Twój komentarz :( Bardzo mi jest miło, że mimo wszystko wróciłaś do mnie i kontynuowałaś czytanie :) W kwestii przyszłości chciałam by Nela była symbolem kilku tysięcy ludzi, którzy nie mają bladego pojęcia co zrobić ze swoim życiem. Jesteś kolejną osobą, która lubi tą herbatę! Wow! Mi osobiście imię Cornelia się podoba, no ale nie mówimy o mnie, o bohaterce, a widać, że ona ma odmienne zdanie na ten temat. Co zrobisz? Nic nie zrobisz ;) Ross.. Ross. Ross... Co z nim będzie? Och, sama nie wiem.
UsuńJeszcze nie spotkałam się z taką definicją miłości, co Twoja. Jest jedyna w swoim rodzaju, inna, ciekawa :)
- matrioszkaa! x