niedziela, 12 października 2014

Rozdział 2 | Przeklęta koszykówka.



- Nikt na mnie nie leci – było pierwszym, co udało mi się powiedzieć po kilkuminutowej ciszy, w czasie której próbowałam przetrawić sobie to co usłyszałam od przyjaciela. Było to więcej niż nieprawdopodobne by ktoś taki, jak Ross Lynch, leciał na mnie. Bo byłam najbardziej przeciętną osobą w naszej szkole. Bo niczym się nie wyróżniałam. Bo nie nosiłam kolorowych ubrań, nie byłam w żadnym klubie, nie umiałam rysować, śpiewać, tańczyć czy grać na jakimkolwiek integumencie. Byłam nudną, szarą, leniwą osobą, z manią na punkcie jogi i mrożonej zielonej herbaty od Liptona. Zapomniałam dodać, że w moim pokoju częściej panował chlew niż porządek. Nie umiałam się malować, nie nosiłam sukienek ani butów na obcasie. A co najgorsze, nie miałam żadnych planów na przyszłość. Więc jakim cudem, ktoś taki jak Ross, mógłby zainteresować się mną? Takim przeciętnym człowiekiem? – Wrabiacie mnie.
- Czy ty właśnie w swojej głowie stworzyłaś całą listę wad, przez które nikt nie mógłby się tobą zainteresować? – zapytała Fizzy z błyskiem w oku, mówiącym mi, że i tak zna odpowiedź na zadane pytanie.
- Skoro wiesz, to po co pytasz? – zironizowałam, zwijając matę.
- Mówimy prawdę, Nel. On jest w tobie zakochany od dziewiątej klasy.
Próbowałam sobie przypomnieć, co takiego wydarzyło się trzy lata temu, przez co Ross mógł zacząć czuć do mnie coś innego, ale nic nie przechodziło mi do głowy. Nic, poza tym, że będąc w dziewiątej klasie, pierwszy raz musieliśmy robić razem projekt z fizyki, oraz siedzieliśmy razem w kozie, za przeszkadzanie na lekcji historii.
- To niedorzeczne – mruknęłam. – Weź tą. Elliotowi się spodoba – podałam Fizzy białą sukienkę w słoneczniki, która była jednocześnie jedyną rzeczą kupioną na jedynych wspólnych zakupach z moim ojcem. Miała mocno przylegającą górę, oraz rozkloszowany dół, kończący się parę centymetrów przed kolanem. Była typowo dziewczęca, idealna dla Fizzy.
- Kiepska próba zmiany tematu, ale sukienka genialna – uradowana rzuciła mi się na szyję. – Nie wiedziałam, że posiadasz coś takiego. Teraz tylko muszę pomyśleć o jakiś rajstopach, butach i czymś z długim rękawem.
- A jednak. Dasz sobie radę. W twojej szafie jest pełno rzeczy.
- Co ty planujesz ubrać?
- Nawet nie wiem, czy pójdę. Mikey następnego dnia ma poranny trening hokeja, na który obiecałam mu, że go zawiozę. A mówiąc poranny, mam na myśli godzinę siódmą trzydzieści.
- Każdego dnia wstajesz o szóstej i ćwiczysz jogę, więc co to dla ciebie. No chodź. Musisz w końcu zobaczyć jak grają. Ostatni raz kiedy byłaś na ich koncercie, wypadł w jedenastej klasie, na imprezie sylwestrowej. Dużo się zmieniło od tego czasu.
- Yeah, Riker odszedł – mruknęłam. – Zobaczę. Niczego wam nie obiecuje, więc po prostu nie umawiajmy się na żadną godzinę.
- Jasne. My już będziemy spadać – odprowadziłam ich do drzwi, akurat w tym samym czasie, co Martin wrócił od Lynchów. – Do jutra w szkole, Nel.
- Cześć wam.

______________________________________________________

Przez całą noc nie mogłam zmrużyć oka. Moja wyobraźnia postanowiła poznęcać się nade mną, wysyłając mi najbardziej absurdalne obrazy ze mną i Rossem w roli głównej. Nas jako pary. Nas całujących się. Nas trzymających się za ręce. Nas na randce. Było to tak śmieszne, głupie i chore, że wstałam z łóżka już o piątej rano, bo zwyczajnie miałam dość. Przebrałam się w dresy od Hollister, czarne buty Nike, a na głowę wcisnęłam czarne beanie, pod którą upchałam niezwiązane włosy. Ze słuchawkami w uszach opuściłam dom. Miałam nadzieje na chwilę zapomnienia. Chciałam przestać myśleć o tym wszystkim.
- Jezus! – krzyknęłam głośno, gdy nagle moje ciało zderzyło się z innym. Ledwo podniosłam głowę, a zobaczyłam Rossa w takim samym ubraniu.
Dokładnie takim samym.
Bluza i spodnie od Hollister, czarne buty Nike, czarna beanie spod której wystawały blond kosmyki, oraz słuchawki w uszach. To było… przerażające.
- Nie strasz ludzi, Lynch.
- To nie moja wina! Sama biegniesz, nie patrząc dokąd.
- Oczywiście, że patrzę – sapnęłam. – To ty myślisz o niebieskich migdałach, nie patrząc pod nogi.
- Fakt, jesteś tak niska, że rzeczywiście powinienem patrzeć pod nogi – sarknął, szczerząc się jakby co najmniej był na jakimś haju i właściwie było mu wszystko jedno.
- Skoro to już jest jasne, to przesuń się bym mogła pobiec dalej.
- Właściwie od kiedy ty biegasz? Sądziłem, że wolisz jogę niż jakikolwiek fizyczny wysiłek. Nie licząc treningów hokeja swojego brata, oczywiście – dodał.
- Lubię wiele sportów.
Ledwo wypowiedziałam te słowa, a już chciałam zapaść się pod ziemię. Każdy kto chociaż trochę mnie znał, wiedział jak wielką miłością darzyłam różne dyscypliny sportowe. A mówiąc wielką, mam na myśli ogromny sarkazm, który tylko zaprzecza moim słowom i tej wielkiej miłości. I Ross oczywiście musiał to wiedzieć, bo przecież nie byłby Rossem Lynchem, gdyby nie znał tego faktu.
- Poważnie? W takim razie powiedz, co lubisz – rzucił mi wyzwanie. Nie musiałam nawet jego słuchać, by to wiedzieć. Wystarczyło tylko na niego spojrzeć; na ten cwany uśmiech i roziskrzone oczy. – Czekam, Cornelia.
- Nie mów do mnie Cornelia – warknęłam, mordując go wzrokiem. Tak bardzo go nienawidziłam. – Hym, co lubię? Hokeja.
- Biorąc uwagę, że Mikey trenuje go od szóstego roku życia, to żadna nowość.
- Łyżwiarstwo figurowe.
- W to na pewno nie uwierzę. Nie po tym jak przez kontuzję musiałaś je rzucić.
- To było trzy lata temu, Ross. Wystarczająco dawno bym mogła znowu je oglądać bez nutki żalu – mruknęłam, będąc coraz bardziej zirytowaną przez tą dziwną rozmowę. – Do czego ty właściwie dążysz?
- Do niczego konkretnego – wzruszył lekceważąco ramionami, czochrając mnie po głowie, przez co czapka zsunęła mi się na oczy. Wzdychając ciężko, poprawiłam ją. – Tylko udowadniam ci, że nienawidzisz żadnego sportu; nawet piłki nożnej, a przecież Martin gra w drużynie. No chyba, że ci płaci byś pojawiła się na trybunach i mu kibicowała.
- On wie, że bujam się w ich bramkarzu więc nie musi mnie przekupywać – źrenice Rossa rozszerzyły się w niemym zdumieniu, czego naprawdę nie mogłam zrozumieć.
Przejął się?
- Lubię też pływanie, boks, lekkoatletykę, koszykówkę, tenisa i golf. Zadowolony?
- I jesteś pewna, że znasz zasady każdej tej dyscypliny? – oczywiście, że musiał to jakoś skomentować, nie orientując się, że wymieniłam sport, w który on gra.
- A ma to jakieś znaczenie? Po prostu lubię to oglądać i grać. Wielkie mi halo – wywracając oczami, obróciłam się na pięcie by wrócić do domu. – Akurat na koszykówce się znam – dodałam, puszczając mu oczko.

Ledwo przekroczyłam próg domu, a już musiałam się schylać, omal nie upadając na podłogę, bo ktoś bezczelnie zaatakował mnie parą kolorowych skarpetek zwiniętych w kulkę, przypominających pocisk kuli armatniej.
            Okej, nie mam pojęcia skąd u mnie takie porównanie.
            - Co się tutaj dzieje? – zapytałam spokojnie, kierując się w stronę hałasu, który dobiegał z ogrodu. Martin stał po jednej stronie basenu, Mikey po drugiej. Młodszy brat ubrany był tylko w ciemne jeansy, jego bladą klatkę piersiową muskały promienie słońca, a trawa z poranną rosą, okalała bose stopy. Martin prezentował się znacznie lepiej; przynajmniej był ubrany i nawet włosy już ułożył, podnosząc do góry grzywkę. – Mikey, dlaczego twoje skarpetki latają po całym domu?
            - Bo Martin wyciągnął te, których nie znoszę – powiedział z wyrzutem, zakładając dłonie na piersi. – Teraz próbuje mi wcisnął koszulkę, która wcale nie jest moja.
            - Jak to nie? – Martin rozłożył czarny tank top z logiem szwedzkiego zespołu Sabaton.
            - To moje. Pewnie zaplątała się w rzeczy Mikey’a gdy ściągałam pranie. Dobra, ty idź rób śniadanie, a ja się nim zajmę.
            - Przynajmniej masz już górę, teraz tylko jakieś spodnie, skarpetki i mniej szpanerskie obuwie – zauważył Martin, śmiejąc się.
            - Powiedział ten co nosi bokserki od Davida Beckhama – odgryzłam się, pokazując mu język. Yeah, uwielbiam to robić. – A ty na co czekasz? Marsz do pokoju, szukać sobie skarpetek i koszulki, bo inaczej będziesz biegł przed samochodem.
            - Jak zawsze milutka – Mikey powinien mniej czasu spędzać z Martinem. Albo ze mną. Coraz częściej używa sarkazmu, a to nie jest dobre.
           Wzięłam naprawdę szybki prysznic, przebrałam się w tank top, który Martin chciał wcisnąć Mikey’owi, oraz spodnie z wczoraj. Przez chwilę zastanawiałam się jak upiąć włosy, stwierdzając w końcu, że zostawię je rozpuszczone. Nie były jakoś nadzwyczaj piękne. Miały głęboki miedziany kolor, z jaśniejszymi końcówkami, które były efektem, zrobionego dwa tygodnie temu, ombre. Poza tym swoim wyglądem przypominały, cholerne, spiralki. Albo świderki – jak opisywał je Mikey. Jedynym elementem makijażu był tusz do rzęs i pomadka nawilżająca.
            To się nazywa szaleństwo.
            - Jesteś ubrany? – zapytałam, opierając się o framugę drzwi od pokoju Mikey’a. Chłopiec spojrzał na mnie znad wielkiej szuflady po brzegi wypełnionej różnokolorowymi parami skarpetek. – Ile można wybierać skarpetki?
            - Nie chcę by moje stopy były szare – w tym miejscu spojrzał z powątpieniem na moje stopy, na które wsunęłam najzwyklejsze czarne stópki. – To twoja rola. Ja chcę być kolorowy. Jak Rafe. Jego skarpetki zawsze są dopasowane do pozostałych ubrań.
            - Przekażę mu ten komplement. Może nawet cię zaadoptuje.
            - To nawet nie było zabawne, Nela.
            - Kto tu mówił o zabawie?
            Martin na czwartkowe śniadanie zrobił jajecznicę z boczkiem, dla siebie kawę, dla Mikey’a gorącą czekoladę, a moją mrożoną zieloną herbatę wyciągnął z lodówki. Mikey zszedł do nas jakiś czas później, w skarpetkach z niebiesko-czarną kratką, wciąż nieułożonymi włosami, oraz nieogarniętym Natem, którego obecność w kuchni o tak wczesnej godzinie była rzadkością.
            - Uhm, Nate? Co ty tutaj robisz? – Martin stawiał właśnie wielką patelnię z jedzeniem na środku stołu, kiedy mój bliźniak postanowił zabrać mu kubek z kawą. – Nie powinieneś odsypiać po imprezie?
            - Może i powinienem – wzruszył ramionami, oddając kubek Martinowi. – Ale muszę się dzisiaj pojawić w budzie. Dyrektorka do mnie dzwoniła i sapała coś o niedopuszczeniu do egzaminów, jeśli nie będę miał trzydziestu procent obecności.
            - Egzaminy zaczynają się w przyszłym miesiącu. Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? – Nate wywrócił oczami, nakładając sobie jajecznicy na jego talerz.
            - Nie jestem dzieckiem. Dla przypomnienia, jestem od ciebie starszy o rok.
            - Czasami zachowujesz się gorzej od Mikey’a.
            - Czuję się urażony.
       Do szkoły wyjechaliśmy dziesięć minut przed rozpoczęciem lekcji. Wszystko dlatego, że ja zapomniałam o swojej pracy z geografii, Mikey o plakacie ze sztuki, Nate musiał wziąć prysznic i ubrać coś, co nie mówiłoby „ostatnią noc spędziłem pod mostem, wymiotując do kanału”, a Martin tym razem był tym, który zapomniał, gdzie wsadził swoje piłkarskie getry. Cudem było, że wpadłam do klasy chemii kilka sekund przed nauczycielem, który posłał mi całkowicie znudzone spojrzenie.
            - Spóźniłaś się – wytknęła mi Fizzy, gdy ledwo wypakowałam swoje rzeczy.
            - Pisałam ci wiadomość, że tak się stanie.
            - Wiem, ale ja chcę wiedzieć, dlaczego.
            - Każdy z nas czegoś zapomniał. Wyobraź sobie, że Nate dzisiaj zdecydował pojawić się w szkole.
            - Poważnie? Dlaczego?
       - Bo dyrektorka postraszyła go nieobecnościami, przez które może nie zostać dopuszczony do egzaminów.
            - To dopiero byłby problem.
            - Dla niego? Nie bardzo. Ale dla rodziców? Owszem.
            - Wczoraj przeszkadzała mi pani z panem Lynchem, a dzisiaj z panią Owen? Co się z panią dzieje, panno Roberts? Czyżby jeden projekt to za mało?
            - Ależ skąd. Będę już cicho – obiecałam, mając nadzieje, że uśmiech numer 56 zmiękczy jego serce. Na moje szczęście nie zwrócił się już do mnie, tylko zajął się lekcją.
       Kolejne lekcje przebiegały normalnym rytmem. Nauczyciele nie omieszkali przypominać nam o zbliżających się egzaminach semestralnych, dając nam masę materiału, który powinniśmy umieć, jeśli chcemy w ogóle myśleć o zaliczeniu szkoły. Poza tym, gdzieś między trzecią a czwartą lekcją spadł śnieg, co dla mnie nie było zbyt pozytywną wiadomością. Nie dlatego, że go nie lubiłam (uwielbiałam wszystko co wiązało się z zimą), ale dlatego, że przywracał mi wspomnienia o mojej niedoszłej karierze łyżwiarki.
            W porze lunchu, tuż przed zajęciami z wychowania fizycznego, kilka dzieciaków wyszło na dziedziniec by porzucać się śnieżkami, ulepić coś na kształt bałwana czy spróbować złapać płatki na język.
            - Nie jest ci przykro? – usłyszałam ze swojej lewej strony. Odrywając wzrok od szyb, za którymi licealiści zachowywali się jak banda idiotów, spojrzałam na siedzącego obok mnie Rossa. Miał na włosach czapkę z porannego spotkania, oraz te same Nike. – Słuchałaś mnie?
            - Umm… nie? – skłamałam, bezmyślnie dłubiąc w sałatce z kukurydzą, którą zamówił mi Martin nim nie zniknął z Rylandem by umówić z trenerem miejsce ich kolejnego treningu.
            - Gdzie zgubiłaś przyjaciół?
            - A ty swoich?
            - Pierwszy zapytałem.
            - A ja druga i co z tego? – warknęłam, odrzucając na bok plastikowy widelec.
            - W skali od jeden do dziesięciu, jak bardzo kijowo się czujesz?
         - Czy ty kiedykolwiek dasz mi spokój? Nie chcę z tobą gadać, więc odpuść mi. Idź do swoich kolegów z drużyny albo kolejnej wymalowanej lali w krótkiej spódniczce, a ode mnie się odczep. Nie proszę o wiele.
          - Jak widać miałem rację – wzruszył lekceważąco ramionami, odchodząc od mojego stolika, do którego chwilę później dosiedli się Rafe, Fizzy, Rydel i Ellington.
            - Czego tym razem chciał od ciebie Ross? – zapytała Rydel, wpatrując się we mnie ze swoją znaną troską i poczuciem winy, chociaż nie była niczemu winna.
            - Jak zwykle, chciał mi dokuczyć. Nic nowego – westchnęłam, przesuwając do Rafe’a moją sałatkę. – Zjesz ją? Martin mi ją kupił, chociaż doskonale wie, że nie jadam lunchów.
          - Ty właściwie niczego nie jadasz – wtrącił Ellington, z dłonią owiniętą wokół talii Rydel. Na jego słowa wywróciłam oczami, wyciągając z torby zbożowego batonika z kawałkami banana. – I to nazywasz posiłkiem? Zaraz macie wuef.
           - I co z tego? Wczoraj też go mieliśmy. Poza tym dzisiaj mamy mieć zajęcia rozciągające albo fitness. W najgorszym wypadku wyląduje u pielęgniarki – wzruszyłam lekko ramionami, zjadając batonika.
            - Witam panie! – wuefista, który zajmował chłopakami z naszego rocznika, przywitał nas z szerokim uśmiechem. Siedziałyśmy pod szeregiem drabinek, nie robiąc nic konkretnego, czekając na naszą wuefistkę. – Dzisiaj macie wuef z moimi chłopakami. Gramy w kosza. Możecie albo się przyłączyć, albo zostać na miejscach i nic nie robić.
         - Co z naszą nauczycielką? – zapytała Fizzy, która wręcz nienawidziła koszykówki bardziej niż cokolwiek innego. Bardziej niż matmy, porannego wstawania czy ekonomii.
            - Do końca następnego tygodnia jest na zwolnieniu. Wczoraj po szkole złamała nogę. Dobra, Ross i Elliot wybierają drużyny!
            Byłam jedną z ostatnich osób, które zostały niewybrane, gdy Ross postanowił się nade mną zlitować i wciągnąć mnie do swojego zespołu. Było to absurdalne, bo ze swoim wzrostem mogłam co najwyżej kopnąć kogoś w krocze, a nie próbować trafić do kosza.
            - Teraz możesz mi pokazać jak bardzo znasz się na koszykówce – rzucił Ross puszczając mi oczko.
            - Pieprz się, Lynch – warknęłam, związując włosy w koński ogon wraz z grzywką.
            - Z przyjemnością, Roberts.
            I, że niby on na mnie leci? Pfff.
            Mecz skończył się zwycięstwem mojej drużyny (a właściwie Rossa, ale pomińmy ten mały szczegół), kilkoma faulami między chłopakami, dziwną wymianą zdań między Rossem, a Austinem (to właśnie on był bramkarzem w drużynie piłkarskiej Martina, na którego bezczelnie lubiłam się gapić), oraz paroma moimi upadkami.
            Byłam jedyną osobą, która nie śpieszyła się by wolną godzinę spędzić na dworze. Stałam na środku szatni w samej bieliźnie, z lękiem obserwując swoje nogi i żebra, na których pojawiało się coraz więcej nieprzyjemnych siniaków.
            - Pieprzona koszykówka – warknęłam, odwracając się by sięgnąć po spodnie. W tym momencie zauważyłam, zaglądającego do środka, Rossa. Wyraz jego twarzy był trudny do zdefiniowania. Coś jakby smutek wymieszany z żalem. – Zobaczyłeś coś ciekawego? – wciągnąwszy na siebie jeansy, ubrałam tank top, oraz bluzę z długimi rękawami, która całkowicie zasłoniła siniaki na ramionach.
            - Dobrze się czujesz, Nel?
            - Yup. Czemu miałabym czuć się źle? – rozwiązałam włosy, przejechałam je parę razy palcami, by chociaż trochę wyglądały jak sprzed godziny. – Dlaczego wciąż tutaj stoisz?
            - Chciałem się upewnić, że możesz chodzić.
            - Twoi kumple mnie tak załatwili, więc to oni powinni się martwić, a nie ty.
            - Jest mi zwyczajnie przykro, że tak cię potraktowali.
            W Rossie było wiele sprzeczności. Z jednej strony był beztroskim chłopakiem, chodzącym z głową w chmurach, a z drugiej martwił się o swoich przyjaciół i potrafił być opiekuńczy, oraz wrażliwy. Kochał seks i miałam świadomość, że przy nim, w tym temacie wypadałam blado (możliwe nawet, że gorzej od mojego szesnastoletniego brata), ale zawsze znalazł czas by pogadać o czymś poważnym i co nie było związane z seksem. Niekiedy te jego sprzeczności były równie fajne, co denerwujące. W tym momencie wolałam, żeby obściskiwał się z jakąś laską w składziku woźnego, niż stał tutaj i patrzył na mnie z tymi swoimi szczenięcymi oczami i prawie niewidocznym uśmiechem.
            - Niepotrzebnie, to tylko koszykówka. Najwyraźniej miałeś rację. Nie nadaje się do sportu innego niż joga, o ile jogę można nazwać sportem – przyznałam cierpko, mijając kolejne osoby w drodze do swojej szafki. Przy swoich drzwiczkach zobaczyłam Fizzy. Dziewczyna uśmiechała się od ucha do ucha, trzymając w dłoniach swój telefon.
- Nela! Gdzieś ty się podziewała tyle czasu?! Już chciałam na policję dzwonić, bo to nienormalne tak znikać i nie dawać mi znaku, że chce się zniknąć. Gdzieś ty się pałętała, jak nie obok mnie? Chociaż to dobrze, że nie było cię przez ostatnie pięć minut, bo tylko byś wszystko popsuła.
- Cokolwiek – mruknęłam pod nosem, popychając lekko przyjaciółkę by móc dostać się do szafki. Czułam na sobie jej uważne spojrzenie, którym wręcz wypalała mi dziurę w plecach. – Byłam w szatni. Tylko i wyłącznie w szatni. Co się wydarzyło, że tak bardzo cieszysz się z mojej nieobecności? – zapytałam znudzona, wrzucając do środka swój spocony strój, w tym czasie Ross rzucił coś o znalezieniu Ellingtona i poszedł sobie.
- Elliot zaprosił mnie na randkę! – pisnęła głośno, na co skrzywiłam się. – Powiedział, że chętnie wybierze się gdzieś z dziewczyną, która tak świetnie gra w kosza. W porównaniu do jej przeciętnej przyjaciółki – dodała znacznie ciszej.
- Grunt to szczerość – parsknęłam, trzaskając drzwiczkami.
- Nie gniewasz się na niego, prawda? Wiesz, że on wcale nie chciał cię sfaulować.
- Oczywiście, że nie chciał – zironizowałam – ani on, ani żaden z jego kumpli. Sama jestem sobie winna. Najwyraźniej ja i sport nie idą razem w parze.
- Nel, ja go naprawdę lubię i chcę z nim gdzieś wyjść. Ale jeśli masz tak na mnie patrzeć, to wolę zostać w domu i nic nie robić.
- O czym ty właściwie teraz, Fizzy, mówisz? – poszłyśmy na szkolną stołówkę, gdzie Rafe siedział nad katalogiem jakieś drogerii ze słuchawkami w uszach, całkowicie ignorując świat dookoła niego. – Chłopak, który ci się podoba, zaprosił cię na randkę, więc idź i na mnie nie patrz. Baw się dobrze, nawet jeśli to dupek.
- A ty nadal swoje – Fizzy wywróciła oczami, wzdychając głośno i ściągając przy tym na siebie uwagę Rafe’a. – Dlaczego nie możesz się cieszyć razem ze mną?
- A dlaczego tobie nie może podobać się ktoś inny?
- Bo nie! Lubię go.
- Co w nim takiego jest, że go lubisz? – zapytałam spokojniej.
- To… Lubię jego uśmiech, pewność siebie, styl ubierania się, śmiech… Po prostu.
- Cokolwiek – mruknęłam. – Jeśli tak bardzo tego chcesz, to idź z nim.
- Och, fajnie – sarknęła. – Dzięki.
- Zawsze do usług, Fizzy – uśmiechając się ironicznie, rozejrzałam po stołówce.
Od kiedy Nate wysiadł z samochodu Martina przed lekcjami, nie widziałam go ani razu. Tak się złożyło, że nie mieliśmy ze sobą żadnych lekcji, ale nawet podczas przerw nigdzie mi nie mignął. Więc nie byłam zbyt zaskoczona jego nieobecnością na stołówce, chociaż może to wynikało też z tego, że miał w tym czasie jakieś lekcje. Zauważyłam za to, Rossa siedzącego razem ze swoimi kumplami z drużyny, oraz paroma cheerleaderkami. Na swoich kolanach trzymał Kirę, która opierała głowę na jego ramieniu, będąc bardziej niż zadowoloną z tego faktu. Ross co jakiś czas obdarowywał pocałunkami jej włosy, odkryte ramiona (chociaż była cholerna zima), zatrzymując się dłużej na jej ustach, całkowicie ignorując pozostałych.
- Zazdrosna? – usłyszałam obok siebie ironiczny głos Fizzy, na który wywróciłam oczami. – Najpierw prawisz mi kazania odnośnie Elliota, a teraz sama uganiasz się za drugim największym dupkiem tej szkoły.
- Nie uganiam – zaprzeczyłam ponuro. – Tacy jak on, nigdy się nie zmieniają. I gdybyś nie zauważyła, Elliot siedzi razem z nimi. Czy ta brunetka na jego kolanach, to nie przypadkiem Hannah? – kiwnęłam w kierunku wspomnianej pary, akurat w momencie, gdy usta Hannah zetknęły się ze szyją Elliota, a on uśmiechnął się w głębokiej przyjemności. – Przykro mi, Fizzy – dodałam widząc głęboki żal na jej twarzy. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, dziewczyna wybiegła z płaczem ze stołówki.
- Powinnaś za nią pobiec. Mimo wszystko to twoja przyjaciółka. Dodajmy, że zraniona przyjaciółka – Rafe po raz pierwszy od naszego przyjścia, odezwał się. Przez to jak się we mnie wpatrywał, mogłam niemalże usłyszeć jego krzyk: „biegnij za nią!”
- Ostrzegałam ją – mruknęłam, ale podniosłam się i pobiegłam za nią.
          Fizzy siedziała w kącie na półpiętrze prowadzonym na drugie piętro. Mocno przyciągnęła do siebie nogi, chowając w nie twarz. Jej ciałem co chwilę wstrząsał dreszcz. Nie mogąc dłużej na to patrzeć, usiadłam obok niej, mocno ją do siebie przytulając i nie mówiąc ani słowa. Fizzy płakała jeszcze przez parę minut. Całkowicie mocząc mi koszulkę, klnąc chłopaków pod niebiosa, posyłając ich do piekła, oraz kopiąc ich w dupę tak mocno, że już dawno wylądowali na Merkurym. Po tym wszystkim poszłyśmy do łazienki, gdzie Fizzy poprawiła swój makijaż, oraz włosy, a ja spróbowałam zetrzeć z koszulki ślady po jej podkładzie. Niestety na próżno, więc zaprzestając wszelkich nieudanych prób, zasunęłam zamek błyskawiczny bluzy, także ukrył kolejną niedoskonałość.
            - Między nami okej? – zapytałam, gdy siedziałyśmy pod klasą, gdzie miałyśmy mieć kolejną lekcje razem z kubkami taniego cappuccino ze szkolnego automatu.
            - Zawsze między nami jest okej, Nela. Czasami się posprzeczamy, ale to nie znaczy, że to skreśla naszą przyjaźń. Miałaś rację. Elliot to dupek i powinnam od razu ciebie posłuchać. Jednak… sądzę, że ty masz szansę naprostować Rossa.
            - Nie chcę tego robić. Niech robi co mu się podoba.
            - Lubisz go.
            - Jasne, Fizzy. Cokolwiek powiesz.

________________________________________________________

            Przez to, że Martin miał swój trening, a później był umówiony ze swoją dziewczyną o imieniu Ally, musiałam wracać pieszo. Nie wspomnę, że było zimno jak cholera, a moja cienka kurtka nie dawała mi wystarczająco dużo ciepła, bym nie trzęsła się chociaż przez kilka minut. Dodatkowo Rafe postanowił urządzić sobie bitwę na śnieżki, chociaż ja całkowicie nie miałam na to ochoty. Jedyne o czym marzyłam, to zaszyć się gdzieś pod kołdrą z kubkiem gorącej czekolady i poudawać, że nie istnieje. Fizzy wyraźnie odzyskała dobry humor, gdyż jej śmiech odbijał się echem w mojej głowie.
            - A gdzie właściwie jest Nate? – zapytała Fizzy, przed trafieniem Rafe’a w plecy.
            - Spotkałam go przed ostatnią godziną. Jak zawsze marudził na nudne lekcje i na to jak bardzo chce już być absolwentem, bo nie podoba mu się fakt, że do egzaminów musi chodzić do szkoły. Musi jednak odsiedzieć godzinną kozę. Pyskował do chemiczki.
            - Ledwo przyszedł na zajęcia, a już ma karę – Rafe skomentował to cichym śmiechem.
            - Taki typ, co zrobisz? – wzruszyłam lekceważąco ramionami, formując niewielką kulkę, która w następnej chwili trafiła w bark przyjaciela. – Będziecie na kolacji?
           - Yup. O ile siostra nie wpadnie na genialny pomysł by podrzucić mi swojego pierworodnego – starsza siostra Fizzy, Maria, często przywoziła jej swojego synka, a sama wychodziła na miasto, kolejne randki czy gdziekolwiek indziej, zamiast spędzać czas ze swoim potomkiem czy chodzić do pracy. – Ale chętnie bym wpadła. Dzisiaj czwartek!
           - Właśnie! Jaki kraj planujesz nam dzisiaj przybliżyć? – zainteresował się Rafe, podciągając rękawy swojej kurtki.
            Serio, nie było mu zimno? Jest jakieś minus dwadzieścia stopni.
            - Kurczak i ryż w sosie słodko-kwaśnym? Kuchnia chińska.
            - Brzmi smakowicie! Więc ja na bank będę.
            - No jasne. Wystarczy ci dać coś dobrego do jedzenia, a ty już jesteś szczęśliwy.
            - Jedzonko i wasze PlayStation – poprawił, uśmiechając się.
          Na podjeździe, przed naszym domem, stał czarny Jeep będącym nowym nabytkiem mojej mamy. Mogło to znaczyć tylko jedno, rodzicielka przypomniała sobie gdzie mieszka. Ewentualnie było już po rozprawie i mogła wrócić do Kolorado.
            - Jestem! – zawołałam głośno, ściągając całkowicie przemoczone tenisówki, oraz kurtkę, wciąż zostając w szaliku i beanie. – Mamo?
            Morgan Roberts siedziała przy stole, z prawą nogą założoną na lewą w taki sposób, że jej ołówkowa spódnica w żaden sposób się nie podwinęła, nie ukazując ani kawałka bielizny. Wciąż była w eleganckiej beżowej koszuli, oraz marynarce pasującej do spódnicy. Po całodobowej podróży autem nadal prezentowała się dobrze i świeżo.
            Co było wręcz absurdalne.
            Piła coś z małej fioletowej filiżanki, przeglądając swojego iPada. Mogłam się tylko domyślać, że było to podwójne espresso, które zrobił nasz mega drogi ekspres do kawy, a przeglądanymi rzeczami, były kolejne akta.
            - Cześć mamo. Pamiętasz mnie? Jestem twoją jedyną córką – rzuciłam cierpko, wyciągając z lodówki puszkę zielonej herbaty.
            - Cornelia – pani adwokat skarciła mnie, naciskając na urządzeniu przycisk, dzięki czemu ekran zgasł, a ona mogła mi poświęcić sto procent swojej uwagi. – Oczywiście, że cię pamiętam. Dlaczego miałoby być inaczej?
            - Bo wracasz do domu po prawie dwóch tygodniach nieobecności i nie możesz się zdobyć nawet na głupie „cześć”? – odpowiedziałam retorycznie. – Poza tym, o której wróciłaś? Nadal jesteś w tym swoim idealnym stroju i przeglądasz iPada, jakbyś szukała nowego zlecenia.
            - Akurat przeglądałam swoją pocztę e-mail. Wzięłam wolne na parę dni.
            - Poważnie? Czy to wyjdzie na zdrowie takiej pracoholiczce, jak ty?
         - Nie umrę od tego – wstając z miejsca, ściągnęła mi z głowy czapkę i przejechała dłonią po kręconych włosach. – Nie noś jej w domu, proszę – oddała mi nakrycie, uśmiechając się lekko. – W szkole wszystko w porządku?
            - Jasne. Nie mam żadnej uwagi, przez ostatni tydzień nie musiałam siedzieć w kozie, a na zajęcia spóźniłam się tylko raz. Na poniedziałek muszę zrobić projekt z chemii razem z Rossem Lynch.
            - Co przeskrobaliście? – moja matka wiedziała jednak więcej, niż mi się wydało. Oczywiście, że jeśli muszę zrobić coś z Lynchem, to albo dlatego, że któregoś z nas nie było akurat na zajęciach, albo za karę.
           - To nie była nawet moja wina! – zaprotestowałam, biorąc parę łyków napoju. – To tylko i wyłącznie przez niego i jego długi język.
            - Nie wnikam. Mam nadzieje, że go zrobicie bez zbędnej masakry.
            - Kiedy trzeba, umiemy współpracować.
            - Sama w to do końca nie wierzysz, Cornelia.
            Proszę, przestań nazywać mnie Cornelią, mamo.
            - Jak poszła rozprawa? Czy ten mężczyzna naprawdę zabił?
           - Interesująca zmiana tematu – kobieta pokręciła z niedowierzaniem głową, dokańczając swój napój. – Ale nie, nie był winny. Wrabiano go.
            - Więc kolejna sprawa zakończyła się pomyślnie.
            - Tak.
            - Jesteś w tym naprawdę dobra, mamo.
            - Uczyłam się tego przez lata. Ty też w końcu znajdziesz coś, w czym czujesz się dobrze i będziesz robiła wszystko, by być w tym jak najlepsza.
            - Chciałabym – przyznałam cicho, nie wierząc, że nasza rozmowa mogła pójść w takim kierunku. 




_____________________________________

Witam! 
Na samym wstępie chcę Was przeprosić za akapity, które z jakiegoś powodu, są bardziej z przodu, a niektóre cofnięte do tyłu. Sama nie wiem dlaczego tak wyszło, ale mam nadzieje, że nie wpływie to za mocno za komfort czytania :)

Co sądzicie o rozdziale? O zachowaniu Rossa? Neli?
Jestem bardzo ciekawa Waszej opinii! :)

Jeśli zauważycie jakiś błąd, wskażcie mi go, a ja to poprawię :)

- matrioszkaa! x



12 komentarzy:

  1. Cześć, matrioszko! :) (tak w ogóle to fajny masz pseudonim ;> )
    Od razu powiem: miałam skomentować wcześniej, ale nie miałam dostępu do komputera. Wybacz. Już to nadrabiam ;>
    Powiem (a właściwie napiszę) tak: podoba mi się twój styl pisania. Przyjemnie i szybko czyta, a nawet pochłania rozdziały. Błędów jest niewiele. Jednak największym plusem są akapity. Dzięki wielkie za to, że są! Bo naprawdę, jest wiele blogów, które olewają je. To źle.
    Co tam jeszcze... Aha, fabuła. Zapowiada się ciekawie i... oryginalnie.
    Mówiąc krótko: właśnie zdobyłaś czytelnika. Gratulacje.
    Dodałam bloga do "czytanych" i czekam na kolejną część. :)
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie,
    Yeaew z
    R5ff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, Yeaew! (Twój nick jest niepowtarzalny!)
      Wszystko mogę zrozumieć, naprawdę. Ważne, że nie zapomniałaś i zostawiłaś po sobie parę słów. Bardzo się cieszę, że rozdział Ci się spodobał i uważasz je za oryginalne. Właśnie o to mi chodziło (cóż nie czytałam zbyt wiele blogów o R5, więc nie bardzo wiedziałam, na czym skupiają się autorki :)) Strasznie mi zależało na akapitach, bo jak ułatwiają czytanie, a poza tym ich nieobecność jest dla mnie dziwna.

      Również pozdrawiam i dziękuję :) x

      Usuń
  2. Jeju boskie. Zapraszam do mnie~~~~>http://i-love-dance-with-you-raura.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Woo, ale długi rozdział :) Bardzo. bardzo dobry :>
    Coś czuję, że Fizzy ma racje mówiąc, że Ross buja się w Cornelii...
    No bo... czemu niby miałby TAK reagować na jej zauroczenie bramkarzem?
    Nie oszukując, on coś ukrywa :D
    Za to Nela też mogłaby przejrzeć na oczy :) Niby tak się nie
    interesuje Lynch'em, a jak całuje inną to wielka Zazdrośnica się znajduje :)
    Współczuję jej rodziców... Akurat ja cieszę się, gdy moje staruszki ingerują w pewnym stopniu w moje życie :>
    Oszalałabym gdybym miała samych braci xd Mam jednego i on mi w z upełności starcza ;D
    Dziękuję, ze zaproponowałaś mi swojego bloga i liczę, ze również zajrzysz na mój i zostawisz po sobie komentarz ;*
    Obserwuję
    love-ya-ff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pierwszym rozdziale, nawet Rafe powiedział, że Ross jest zakochany w Neli, więc... yeah :) Co do Neli i Rossa, to może coś kiedyś się rozwinie.. może ;) Ja także mam jednego brata i też jest dla mnie wystarczający :)

      Z pewnością zajrzę, pozdrawiam!

      -matrioszkaa! x

      Usuń
  4. UWAGI W TRAKCIE CZYTANIA:

    Błagam.
    Nie używaj słowa 'facepalm', nie bądź gumbusem :')
    Takie tylko moje spostrzeżenie.
    *
    JEZUCHRYSTE.
    TY UŻYŁAŚ ŚREDNIKA. :'3 Nie jestem sama c:
    Am soł prałd. C':
    *
    RIKER
    ODSZEDŁ.
    PRZEBIŁAŚ MOJE SERCE WŁÓCZNIĄ.
    NUENAWIDZĘ CIĘ.
    RAFFY MI ŚWIADKIEM.
    ale i tak idę czytać dalej.
    *
    przerwa, niedobrze mi. autobus ssie. duszno jak cholera. a okno nie działa :') rzygnę zaraz.
    *
    o, karetka na sygnale. halo, rzyyyyygnę.
    *
    Ghym, jakim prawem (hyp) rossdziau pierwszy ma tylko jeden komentarz?
    .-.
    Nieźle się zapowiada, długie to cholerstwo XD
    Wysiadam z autobusu i lecę do II. (Nie rzygłam (': )
    *
    POWIEEEETRZEEEEEE.
    *
    Nie najlepszym pomysłem jest przypominanie mi, że Riker odszedł z zespołu :')
    *
    Jestem w połowie drogi do domu i w 2/5 rozdziału :'3
    Daaalej.
    *
    "Ostatnią noc spędziłem pod mostem, rzygając do kanału"
    ŚMIECHŁAM XD
    (Biedna starsza pani c: )
    *
    Nuie jestem popieprzoną szipperką, ale...
    RYDELLINGTON *______*
    *

    Okay, w trakcie nauki matmy skminiłam telefon, doczytalam i jestem c:
    Szybko, bo mama może przyjść xd

    WIĘC.

    Podoba mi się twój styl pisania, jednak z przecinkami masz mały problem c:
    Ogólnie podoba mi się story, dwuznaczny Ross i ciekawa Cornelia, której zainetersowania mnie zadziwiają i sprawiają, że opowiadanie nie jest nudne i takie, jak wszystkie.
    Jeśli tylko mi wyjaśnisz (na asku moim czy cuś) na co te kursywy i ograniczysz 'yeah' - będzie naprawdę dobrze. No i przecinki xd

    Ghym, sso do Rossnelii (Ha, Martynko, pierszy szaczu c: ) - niby że wystrzeliłaś od razu z ich dziwną reakcją, ale akcja nie toczy się błyskawicznie, to dobrze :D

    Czekam na rozwój wydarzeń.

    P.S. I tak ci nie wybaczę odejścia Rikera. Never.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Woah! Twój komentarz jest taaaaaki chaotyczny, ale lubię takie xD Powinnam chyba zacząć od przeprosin. Wybacz mi proszę, że Riker odszedł z zespołu, ale mogę Cię zapewnić... chociaż nie, lepiej będzie jak nic nie będę obiecywać, bo z moimi obietnicami różnie to bywa :) Osobiście nic nie sądzę na temat Ellingtona i Rydel; jeśli są razem - okej, jeśli nie - spoko. Jednak mimo wszystko, z dziwnego punktu pasują mi do siebie :) Relacja Rossa i Neli będzie... pełna zawirowań. To chyba całkiem dobre słowo :)
      Poza tym kursywa to myśli bohaterki, przecinki od X lat to moja mała zmora, kocham słowo "yeah!" :D a z tym faceplamem zapamiętam. Ach, średniki to moi mali przyjaciele ^^

      Pozdrawiam,

      - matrioszkaa! xx

      Ps. Nie bardzo zrozumiałam to zdanie: "(Ha, Martynko, pierszy szaczu c:)", ale jeśli to o mnie to wiedz, że nie mam na imię Martynka :)

      Usuń
  5. Witam, witam.
    Ja z kolejnym wyrypanym w kosmos chaotycznym komentarzem, tak, tak, to ja uczyłam Sparrow je pisać :')
    I to ja jestem ta ''Martynka'' i ''Raffy'', niwelując twoje wątpliwości, tak tylko wspominam. :')

    Dziękuję za komentarz z linkiem, wiem, już ci dziękowałam na asku, ale wolę zrobić to raz jeszcze. c:
    Więc, tak na wstępie.
    Świeeeeeetny szablon. Od razu mi się spodobał, uwielbiam jasne, przejrzyste, proste i minimalistyczne. Tak.
    Podoba mi się długość rozdziałów. Nie są tak krótkie, jak większość z innych blogów i przede wszystkim nie owijają w bawełnę. Nie jest to jedna sytuacja rozpamiętywana na siedemset czterdzieści cztery sposobów.


    Dwie sprawy.
    Moim znakiem rozpoznawczym jest opierdzielanie autorów or bohaterów w komentarzach, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, jeżeli wiesz o co mi chodzi. Nevermind, zaraz się dowiesz.
    Jednakowoż, mam zasadę: nie zaczynam opierdzielingu w pierwszym komentarzu na jakimś blogu, więc musisz poczekać na moje moją agresywną szczerość do następnego rozdziału. c:

    A teraz już, chcę pisać, bo mnie nosi.

    Ubóstwiam Nelę. Dżizys, ona codziennie zachowuje się tak, jak ja po każdym treningu. No, powiedzcie tylko, czy jej charakter nie krzyczy ''Odejdź ode mnie, bo dźgnę cię patykiem.''?
    Nic tylko pociągnąć za policzki, takie to urocze. :')

    Czy tylko ja czytałam cztery razy scenkę, kiedy Ross wbił do damskiej szatni? Tak? A, to nie ważne, już nic. :')

    Chcę nowego rozdziału. Chcę go tu i teraz.
    Napiszesz nowy rozdział. NAPISZESZ GO TU I TERAZ.

    Tak.

    To chyba wszystko.
    To znaczy, to na pewno nie jest wszystko, Sparrow mi świadkiem, że o czymś zapomniałam, ale walić. :')

    Pozdrawiam.

    ~JeszczenieagresywnaRaffy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, że mnie odwiedziłaś. Cóż, przez początek Twojego komentarza, zastanawiam się czy w ogóle dodawać nowy rozdział - lekko mnie przestraszyłaś i teraz nie wiem jak zmrużę w nocy oczy ;) Sama lubię proste szablony, nienawidzę gdy jest w nim dosłownie wszystko, przez co łatwo można się w nim pogubić. Aczkolwiek ja tylko wybrałam go z tych dostępnych na blogspocie i odrobinę zmieniłam, nic poza tym :) Takie długie rozdziały są w moim wykonaniu rzadkością - wcześniej pisałam je znacznie krótsze. A rozdział 3 jest już napisany, jednak muszę go jeszcze na spokojnie przeczytać i poprawić błędy, chociaż pewnie i tak jakieś się pojawią.
      Proszę nie bądź dla mnie zbyt surowa, co? :)

      I ja Ciebie pozdrawiam, Raffy (uroczy nick!).

      - matrioszkaa! x

      Usuń
  6. Okej, okej, okej. Zaczynam od początku. Więc tak sobie patrzę na bloggera i mówię 'cholera, tak dużo osób nic nie dodaje? no nie wierzę?'. Zdecydowałam się sprawdzić, bo pomyślałam sobie, że może blogger mnie wrabia i nie pokazuje wszystkich postów. Wchodzę do Ciebie i patrzę, a ja Cię nie obserwuję... I pytam: jak? Jak to się stało?
    Więc już nadrobiłam, obserwuję i przepraszam za pomyłkę.
    Potem patrzę, a nie skomentowałam żadnego rozdziału, choć jestem pewna, że przeczytałam drugi i trzeci-więc znowu pytam jak?
    I przypomniałam sobie, że niechcący usunęłaś, lamo, mój komentarz spod dwójki. Czy trójki? Nie pamiętam.
    W każdym razie, stwierdziłam, że zacznę piątek z dobrym akcentem i właśnie dlatego czytam Twojego bloga od początku i komentuję po raz drugi. Mam nadzieję, żę tym razem nie usuniesz, hahaha.
    Co do tego rozdziału, to tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że uwielbiam Nel. Może dlatego, że w pewnym sensie odnajduję się w jej postaci? Cholera, ja też nie mam żadnych konkretnych planów na przyszłość, lub są tak abstrakcyjne, że aż przerażające. Więc nie wiem...
    Do tego kocham zieloną herbatę z Liptona! Matko, najlepsza! Nel wie co dobre. Plus, gdybym miała na imię Cornelia to też bym go nie lubiła. Ale uważam, że Nel jest ładne.
    Lubię, gdy bohaterka mówi 'cokolwiek'. Jest taka lajtowa, taka bezproblemowa. Lubię jej styl bycia. Chciałabym być na takim chillu.
    Ross-jak zawsze słodki! No... W sumie nie zawsze. Co to za Kira? Nie podoba mi sie to! Cholera, Ross, ogarnij się, bo działasz mi na nerwy. W sumie to uwielbiam te jego sprzeczności. Widzisz-tłumaczyłam już to Sparrow, a to zagmatwana sprawa-uważam, że miłość jest nieidealna. Dlatego uważam, że Ross jest najlepszy do parringu, bo on mi sie kojarzy z takim nieidealnym chłopakiem, pełnym sprzecznosci. Zakochany w jednej, a całuje drugą... Takie chore, ale jednak intrygujące.
    I tak jak uwielbiam Ella najbardziej, tak nie lubię go w sposób ''Ell, wyjdź za mnie'', bo uważam, że Ell jest zbyt idealny do mojej nieidealnej definicji miłości. Głupie, nie?
    Z jednej strony chciałabym, by Ross się ogarnął, ale z drugiej, czy to nie jest w pewnym sensie pociągające? No... Do czasu.
    Nel, któa wyobrażała sobie ich jako parkę, affjsbajfashfas.
    Lecę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wciąż mi głupio, że tak bezczelnie usunęłam Twój komentarz :( Bardzo mi jest miło, że mimo wszystko wróciłaś do mnie i kontynuowałaś czytanie :) W kwestii przyszłości chciałam by Nela była symbolem kilku tysięcy ludzi, którzy nie mają bladego pojęcia co zrobić ze swoim życiem. Jesteś kolejną osobą, która lubi tą herbatę! Wow! Mi osobiście imię Cornelia się podoba, no ale nie mówimy o mnie, o bohaterce, a widać, że ona ma odmienne zdanie na ten temat. Co zrobisz? Nic nie zrobisz ;) Ross.. Ross. Ross... Co z nim będzie? Och, sama nie wiem.
      Jeszcze nie spotkałam się z taką definicją miłości, co Twoja. Jest jedyna w swoim rodzaju, inna, ciekawa :)

      - matrioszkaa! x

      Usuń